Wielopokoleniowy kwartet brytyjskich wyjadaczy free jazz & improv – Evana Parkera, Alexandra Hawkinsa, Johna Edwardsa i Paula Lyttona - zbudowany jest mocą artystów, którzy grali ze sobą miliony razy w przeróżnych konfiguracjach, być może jednak w takim akurat zestawie personalnym muzykujących po raz pierwszy. Ich podróż, zamieszczona na płycie All Knavery & Collusion, składa się z sześciu krótkich i bardzo krótkich improwizacji oraz jednej rozbudowanej części, stanowiącej niemal połowę czasu nagrania. Oto czwórka muzyków, którzy kochają swobodną improwizację, ale uwielbiają też stać po kolana w historii jazzu, nie tylko tego ekstremalnie ekspresyjnego, któremu zwykliśmy dodawać przedrostek free.
Jakby na dowód tez zawartych w preambule recenzji, swój studyjny koncert muzycy zaczynają bardzo
łagodnymi, pure jazzowymi frazami. Narrację
budują w pełni kolektywnie i będzie to ich naczelną zasadą tego dnia. Znajdują –
rzecz jasna - czas na solowe ekspozycje, ale stanowić one będą wyjątki od
reguły podstawowej. Swoją pierwszą opowieść tworzą bez nerwowych ruchów, dbając
o szczegóły, łapiąc pierwszy drive (z
perkusji, of course!) po kilku
narracyjnych pętlach. Muzyka zagęszcza się, ale nic nie traci ze swojej pierwotnej
frywolności. Drugą opowieść kreuje nade wszystko basista (nawet tytuł utworu
podkreśla ów fakt). Introdukcja wisi na smyczku, pod którego sążniste drony
podczepiają się pozostałe instrumenty - dźwięki fortepianu wprost z klawiatury
(i tak będzie tu zawsze), wysycony dobrym oddechem saksofon tenorowy, no i
bystre, pozostające w nieustannym ruchu akcesoria perkusyjne. Narracja szybko
łapię dynamikę, ale pozostawia dużo przestrzeni na indywidualne frazy, a także wybrzmiewanie
niemal pojedynczych dźwięków. Drugi numer po części buduje też ciekawy kontrast
masywnego kontrabasu i wyjątkowo subtelnej pianistyki. Trzecia improwizacja, to
ledwie dwie minuty grane niemal wyłącznie przez saksofonistę i pianistę, przy
czym temu drugiemu przypada głównie rola akompaniatora. Czwartą improwizację otwiera
duet basu i piana. Ten pierwszy melodyjnie pulsuje w trybie pizzicato, te drugie dbają o drobiazgi
dramaturgiczne. Open jazzowa narracja
nie korzysta tym razem ze wsparcia saksofonu. Kolejna krótka opowieść kreowana
jest na wstępie przez minimalistyczne piano. Saksofon tenorowy włącza się po czasie
plejadą stosowanych naprzemiennie long
& short cuts. Perkusja i bas płyną bardzo spokojnie, a tym, który mąci
ów filigranowy porządek okazuje się właśnie ten, który zaczął całą intrygę - jakże
bystry pianista.
Bez zbędnej zwłoki kwartet Brytyjczyków ląduje w ponad
24-minutowej ekspozycji głównej tego dnia. Początek znów bardzo spokojny,
niemal mainstreamowy. Opowieść
nabiera mocy trybem kolektywnym, z dużą dbałością o detale, z posmakiem dobrego
jazzu, który wcale nie musi eksplodować nadmiernymi emocjami. Kwartet jazzowy,
ale na wskroś przesiąknięty tembrem tenoru i perkusji, duetu, który znamy z historii
gatunku, jako ten niemal najważniejszy. Dynamika i swoboda rodzą się tu niemal
samoczynnie, bo i muzycy parametry te mają zapisane w genach kreatywności.
Efektowne basowe melodyjki snuje też kontrabasista, który początkowo wydaje się
pozostawać w tle tej historii, ale i on wedrze się w nurt główny improwizacji,
podobnie, jak knujący intrygi pianista. Cała improwizacja zdaje się mieć w tej
fazie nagrania wyjątkowo spektakularną strukturę wewnętrzną. Opowieść nie gna
bezrefleksyjnie do przodu, jak trzeba zwalnia, dzięki czemu rośnie przestrzeń
dla solowych ekspozycji, choćby basu i piana. Ten drugi instrument proponuje
nam naprawdę imponujące expo jeszcze
przed pierwszym stanowczym stoppingiem,
który następuje dokładnie w 10 minucie utworu. Po ułamku sekundy ciszy swoje bezoddechowe solo rozpoczyna tenorzysta.
Pozostali muzycy wracają do gry z czułą empatią i bez jakiegokolwiek pośpiechu.
Słyszymy rezonujące talerze, pianistyczny ambient, wreszcie smyczek na kontrabasie,
który na moment zostaje nawet sam na scenie. Po upływie kwadransa kwartet
powraca do swojej kolektywnej aktywności i dość szybko osiąga odpowiednią dynamikę.
Muzyków znów jednak coś zatrzymuje. To kolejna potrzeba solowej ekspozycji przy
wsparciu ciszy. Tym razem, to pianista gada sam ze sobą i snuje piękne frazy,
nie bez klasycznego posmaku, wsparte po chwili szelestem perkusyjnych
szczoteczek. Subtelne pizzicato i
ciepły oddech tenoru kreują klimat zakończenia, niczym coda w jazzowej kompozycji. Ale metę owej długiej improwizacji kwartet
osiąga dopiero po kolejnym małym spiętrzeniu, zaistniałym niemal wyłącznie z
woli perkusisty. Improwizacja gaśnie na raz, jak za dotknięciem czarodziejskiej
batuty.
Ostatnia część nagrania, to kilkuminutowa, bardzo jazzowa
ekspozycja, po raz drugi tego dnia budowana bez udziału tenorzysty. Spokojna,
zmysłowa rozbiegówka, która narasta bardzo leniwie, ale osiąga na moment niemal
epicki rozmach, wypełniony dużą porcją emocji. Po wybrzmieniu ostatniego
dźwięku nie słyszymy braw, na które muzycy z pewnością zasłużyli, wszak
jesteśmy jedynie w studiu nagraniowym, a tam na ogół nie wpuszcza się
publiczności, zwłaszcza w czasach covidowych.
Evan Parker
Quartet All Knavery & Collusion
(Cadillac, CD/LP 2021). Evan Parker – saksofony, Alexander Hawkins – fortepian,
John Edwards – kontrabas, Paul Lytton – perkusja. Nagrane 21 czerwca
2019 roku, Rimshot Studios Ltd.,
Wielka Brytania. Siedem improwizacji, niepełne 53 minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz