Uwielbiamy na tych łamach intrygującą muzykę improwizowaną graną dużym aparatem wykonawczym. Zawsze wtedy szczególnie intensywnie interesują nas metody kreowania spektaklu dźwiękowego, a nade wszystko - sterowania procesem improwizacji. Mimo preferowania działań niepredefiniowanych, cenimy sobie artystów, którzy proces improwizacji starają się bardzo prezencyjnie … skomponować.
Wiele wskazuje na to, iż autorski projekt duńskiego pianisty
Jacoba Anderskova zalicza się do ostatniego z przywołanych wyżej wariantów. A
zatem kompozycja, która steruje zachowaniami muzyków na wstępie, potem
efektownie wytycza ramy dla ich improwizacji, by w ostatecznym rozrachunku
pozwolić wykonawcom naprawdę na wiele i bezceremonialnie ogłosić triumf
improwizacji. Śmiało skonstatujmy już teraz, iż Jacobowi udało się na płycie Spirit Of Hive osiagnać nie tylko
wszystkie założone cele, ale także dostarczyć nam doprawdy wyśmienite nagranie.
Poznajmy muzyków, który wykonają koncepcję artystyczną
Duńczyka. Są to: Anders Banke, Francesco Bigoni, Calum Builder, Maria Dybbroe,
Carolyn Goodwin i Matthias Sigurdsson – klarnety i flety, Nils Davidsen –
wiolonczela, Tomo Jacobson i Asger Thomsen – kontrabasy, Halym Kim – perkusja
oraz Jacob Anderskov – kompozycja i dyrygentura. Cztery utwory (trzy krótsze
wypełniają pierwszą stronę winyla, czwarta, najdłuższa - drugą stronę), łącznie
40 minut bez kilku sekund. Wydawcą płyty jest duński ILK Music Records.
Nie jesteśmy, co prawda magazynem muzyki współczesnej, która
koncept i teoretyczne założenia kompozytora traktuje równie wyniośle, jak samą
muzykę, ale winniśmy odbiorcom kilka słów tzw. wprowadzenia. Anderskov z jednej
stroni inspiruje się tu architekturą Gaudiego (tak przynajmniej zeznaje w opisie
płyty), z drugiej zaś - nade wszystko – zanurza się w świecie zwierząt i tam
szuka zasadniczych bodźców artystycznych. Kompozytor zdaje się odnosić tentet
muzyków do struktury owadziego roju, który żyje absolutnie własnym, pełnym
chaosu, ale jednak … uporządkowanym życiem, i który w swej biologicznej
determinacji gotowy jest podjąć wszelkie aktywności zapewniające bezpieczeństwo
stadu. Autor koncertuje się nad podglądaniu życia ptaków, pszczół, nietoperzy i
robaków, każdej z tych grup dedykując kolejne kompozycje. Sprawdźmy zatem, jak Duch Roju zaczyna bezkrwawe panowanie
nad naszymi narządami słuchu.
Birds. Ptasi
koncert rozpoczyna wataha lekkich,
wysoko podwieszonych dęciaków, które śpiewają nostalgiczne frazy, delikatnie
zalotne, ale także odrobinę niepokojące, zwłaszcza, iż w tle coś intensywnie
szumi. Crazy chamber in front of the
impro battle? Narracja płynie wysokim wzgórzem, ale czuć już oddech
kontrabasów, które szykują się do efektownego kontrapunktu. Nadciągają niczym
letnia burza i pozostawiają przy życiu jedynie skromny klarnet. Opowieść
nabiera nieco filharmonii w usta i
nadyma się klasycyzmem. W dalszej części grę z kartki prowadzi flet, ale w tle
trwa już piękną impro demolka. Na sam
finał wszyscy muzycy dostają już przyzwolenie na efektywne harce.
Bees. Kolejny raz,
to sekcja dęta dostaje do wykonania akt otwarcia. Flety i klarnety, znów wysoko
podwieszone, tańczą jak pijane owady, które topią się w kwiecistym nektarze. W
tle szeleszczące szczoteczki drummerskie
i burczące basy, które szykują się do wzmożenia aktywności. Owo nerwowe
środowisko owadzie powoli prze do przodu - część instrumentów leci zgodnie z
wytycznymi z ośrodka dowodzenia, pozostali zaś skaczą na boki i zgłaszają
intrygujące zdania odrębne. Swoboda wykonawcza rośnie, emocje po obu stronach
sceny także. Po kilku pętlach na czoło pochodu wysforowuje się jeden z
klarnetów i śpiewa smutną piosenkę. Samowyzwalające się chamber kroczy ku górze, by w połowie narracji zmienić jednak metody
pracy. Szyk zostaje uformowany na nowo i tentet dalece marszowym krokiem podąża
w nieznanym kierunku. Plejada improwizowanych fraz pozostaje jednak pod czujną
opieką dyrygenta, który co rusz wypuszcza kontrolne kontrapunkty śpiewane z
pięciolinii.
Bats. Wysokie
krzyki dętych, niczym nietoperze w znoju godowym, błyszczące talerze i bęben, w
roli cerbera ładu i porządku – intro
tej kompozycji stawia na pewien dysonans emocjonalny! Smyczki – delikatnie
posadowione na backgroundzie - zdają się
być nad wyraz nerwowe i niecierpliwie. Ewidentnie szukają zwady, po czym natrafiają
na dęty kontrapunkt, który stawia ich do pionu. Improwizacja zagęszcza swoją
strukturę, ale sięga po coraz krótsze, niemal filigranowe frazy. Oto dziesięciu
muzyków zaczyna bawić się w naszą ulubioną zabawę improwizacyjną – call & responce!
Bugs. Początkowe
kilka minut finałowej opowieści należy do sekcji instrumentów dętych, tym razem
doposażonych w prawdziwe armaty – jurne i gotowe na wszystko klarnety basowe,
wydające groźne pomruki, ale i niepokojący szczebiot. Frazy grane na wdechu, frazy
grane z okrzykiem na ustach. Flora dźwiękowa przypomina stado złowrogich sępów,
które krążą nad konającą ofiarą. Czy w tym tyglu zła swój udział mają także kontrabasy
i wiolonczela? Potrzebujemy jeszcze kilku chwil, by na tak postawione pytanie
odpowiedzieć twierdząco. Pierwszy przystanek następuje po szóstej minucie. Do życia
przywraca nas dron na wdechu i szeleszczące perkusjonalia. Po niedługiej chwili
w małą histerią wpadają flety, a reszta instrumentów otwiera szeroko oczy ze zdziwienia.
Szczęśliwie wszyscy uczestnicy tej zabawy, bez zbędnej zwłoki, nabierają pewnego
dystansu do siebie, a w rolę kojącego emocje wciela się klarnet basowy. Kolejna
próba dramaturgicznej intrygi kończy się w dwunastej minucie równie efektownym stoppingiem. Dęte wyruszają na nowy
szlak, podobnie czynią smyczki, a kierunek podróży zdecydowanie wskazywany jest
przez ośrodek dowodzenia. W ramach przestrzeni lotu muzycy mają jednak do
dyspozycji spory obszar do zagospodarowania pięknymi improwizacjami. W tej roli
szczególnie efektownie prezentują się klarnety. Flow formuje się sukcesywnie, ale artyści nie mają tu jednej metody
pracy – czynią raz za razem drobne wtręty dramaturgiczne, śmiało powraca posmak
stylowego chamber, a kolejne porcje doskonałych kontrapunktów dostarcza
perkusja. W pewnym momencie z owego pięknego chaosu chwili wyłania się duet
wiolonczeli i perkusji. W tle towarzyszą im spokojne komentarze dętych i
rezonujące talerze. Finał tej niezwykłej epopei stawia na umiarkowanie, ale
mnoży też znaki zapytania i kreuje egzystencjalną trwogę chwili. Muzyka umiera
głębokimi dronami smyczków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz