piątek, 16 lipca 2021

Jacob Anderskov! Spirit of the Hive!


Uwielbiamy na tych łamach intrygującą muzykę improwizowaną graną dużym aparatem wykonawczym. Zawsze wtedy szczególnie intensywnie interesują nas metody kreowania spektaklu dźwiękowego, a nade wszystko - sterowania procesem improwizacji. Mimo preferowania działań niepredefiniowanych, cenimy sobie artystów, którzy proces improwizacji starają się bardzo prezencyjnie … skomponować.

Wiele wskazuje na to, iż autorski projekt duńskiego pianisty Jacoba Anderskova zalicza się do ostatniego z przywołanych wyżej wariantów. A zatem kompozycja, która steruje zachowaniami muzyków na wstępie, potem efektownie wytycza ramy dla ich improwizacji, by w ostatecznym rozrachunku pozwolić wykonawcom naprawdę na wiele i bezceremonialnie ogłosić triumf improwizacji. Śmiało skonstatujmy już teraz, iż Jacobowi udało się na płycie Spirit Of Hive osiagnać nie tylko wszystkie założone cele, ale także dostarczyć nam doprawdy wyśmienite nagranie.

 


Poznajmy muzyków, który wykonają koncepcję artystyczną Duńczyka. Są to: Anders Banke, Francesco Bigoni, Calum Builder, Maria Dybbroe, Carolyn Goodwin i Matthias Sigurdsson – klarnety i flety, Nils Davidsen – wiolonczela, Tomo Jacobson i Asger Thomsen – kontrabasy, Halym Kim – perkusja oraz Jacob Anderskov – kompozycja i dyrygentura. Cztery utwory (trzy krótsze wypełniają pierwszą stronę winyla, czwarta, najdłuższa - drugą stronę), łącznie 40 minut bez kilku sekund. Wydawcą płyty jest duński ILK Music Records.

Nie jesteśmy, co prawda magazynem muzyki współczesnej, która koncept i teoretyczne założenia kompozytora traktuje równie wyniośle, jak samą muzykę, ale winniśmy odbiorcom kilka słów tzw. wprowadzenia. Anderskov z jednej stroni inspiruje się tu architekturą Gaudiego (tak przynajmniej zeznaje w opisie płyty), z drugiej zaś - nade wszystko – zanurza się w świecie zwierząt i tam szuka zasadniczych bodźców artystycznych. Kompozytor zdaje się odnosić tentet muzyków do struktury owadziego roju, który żyje absolutnie własnym, pełnym chaosu, ale jednak … uporządkowanym życiem, i który w swej biologicznej determinacji gotowy jest podjąć wszelkie aktywności zapewniające bezpieczeństwo stadu. Autor koncertuje się nad podglądaniu życia ptaków, pszczół, nietoperzy i robaków, każdej z tych grup dedykując kolejne kompozycje. Sprawdźmy zatem, jak Duch Roju zaczyna bezkrwawe panowanie nad naszymi narządami słuchu.

Birds. Ptasi koncert rozpoczyna wataha lekkich, wysoko podwieszonych dęciaków, które śpiewają nostalgiczne frazy, delikatnie zalotne, ale także odrobinę niepokojące, zwłaszcza, iż w tle coś intensywnie szumi. Crazy chamber in front of the impro battle? Narracja płynie wysokim wzgórzem, ale czuć już oddech kontrabasów, które szykują się do efektownego kontrapunktu. Nadciągają niczym letnia burza i pozostawiają przy życiu jedynie skromny klarnet. Opowieść nabiera nieco filharmonii w usta i nadyma się klasycyzmem. W dalszej części grę z kartki prowadzi flet, ale w tle trwa już piękną impro demolka. Na sam finał wszyscy muzycy dostają już przyzwolenie na efektywne harce.

Bees. Kolejny raz, to sekcja dęta dostaje do wykonania akt otwarcia. Flety i klarnety, znów wysoko podwieszone, tańczą jak pijane owady, które topią się w kwiecistym nektarze. W tle szeleszczące szczoteczki drummerskie i burczące basy, które szykują się do wzmożenia aktywności. Owo nerwowe środowisko owadzie powoli prze do przodu - część instrumentów leci zgodnie z wytycznymi z ośrodka dowodzenia, pozostali zaś skaczą na boki i zgłaszają intrygujące zdania odrębne. Swoboda wykonawcza rośnie, emocje po obu stronach sceny także. Po kilku pętlach na czoło pochodu wysforowuje się jeden z klarnetów i śpiewa smutną piosenkę. Samowyzwalające się chamber kroczy ku górze, by w połowie narracji zmienić jednak metody pracy. Szyk zostaje uformowany na nowo i tentet dalece marszowym krokiem podąża w nieznanym kierunku. Plejada improwizowanych fraz pozostaje jednak pod czujną opieką dyrygenta, który co rusz wypuszcza kontrolne kontrapunkty śpiewane z pięciolinii.

Bats. Wysokie krzyki dętych, niczym nietoperze w znoju godowym, błyszczące talerze i bęben, w roli cerbera ładu i porządku – intro tej kompozycji stawia na pewien dysonans emocjonalny! Smyczki – delikatnie posadowione na backgroundzie - zdają się być nad wyraz nerwowe i niecierpliwie. Ewidentnie szukają zwady, po czym natrafiają na dęty kontrapunkt, który stawia ich do pionu. Improwizacja zagęszcza swoją strukturę, ale sięga po coraz krótsze, niemal filigranowe frazy. Oto dziesięciu muzyków zaczyna bawić się w naszą ulubioną zabawę improwizacyjną – call & responce!

Bugs. Początkowe kilka minut finałowej opowieści należy do sekcji instrumentów dętych, tym razem doposażonych w prawdziwe armaty – jurne i gotowe na wszystko klarnety basowe, wydające groźne pomruki, ale i niepokojący szczebiot. Frazy grane na wdechu, frazy grane z okrzykiem na ustach. Flora dźwiękowa przypomina stado złowrogich sępów, które krążą nad konającą ofiarą. Czy w tym tyglu zła swój udział mają także kontrabasy i wiolonczela? Potrzebujemy jeszcze kilku chwil, by na tak postawione pytanie odpowiedzieć twierdząco. Pierwszy przystanek następuje po szóstej minucie. Do życia przywraca nas dron na wdechu i szeleszczące perkusjonalia. Po niedługiej chwili w małą histerią wpadają flety, a reszta instrumentów otwiera szeroko oczy ze zdziwienia. Szczęśliwie wszyscy uczestnicy tej zabawy, bez zbędnej zwłoki, nabierają pewnego dystansu do siebie, a w rolę kojącego emocje wciela się klarnet basowy. Kolejna próba dramaturgicznej intrygi kończy się w dwunastej minucie równie efektownym stoppingiem. Dęte wyruszają na nowy szlak, podobnie czynią smyczki, a kierunek podróży zdecydowanie wskazywany jest przez ośrodek dowodzenia. W ramach przestrzeni lotu muzycy mają jednak do dyspozycji spory obszar do zagospodarowania pięknymi improwizacjami. W tej roli szczególnie efektownie prezentują się klarnety. Flow formuje się sukcesywnie, ale artyści nie mają tu jednej metody pracy – czynią raz za razem drobne wtręty dramaturgiczne, śmiało powraca posmak stylowego chamber, a kolejne porcje doskonałych kontrapunktów dostarcza perkusja. W pewnym momencie z owego pięknego chaosu chwili wyłania się duet wiolonczeli i perkusji. W tle towarzyszą im spokojne komentarze dętych i rezonujące talerze. Finał tej niezwykłej epopei stawia na umiarkowanie, ale mnoży też znaki zapytania i kreuje egzystencjalną trwogę chwili. Muzyka umiera głębokimi dronami smyczków.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz