Portugalski wiolonczelista Guilherme Rodrigues będzie kolejnym znaczącym gościem piątej edycji Spontaneous Music Festival, która pod prowokacyjną nazwą własną Are You Spontaneous? rozpocznie się w Poznaniu dokładnie za siedem dni!
Z nagraniami tego muzyka jesteśmy w zasadzie na bieżąco,
dziś zatem kilka słów jedynie o dwóch ostatnich płytach z udziałem wiolonczelisty.
Obie są definitywnie demokratycznymi kwartetami, rzec można – niemalże
klasycznie smyczkowymi, albowiem ich instrumentarium, to skrzypce, altówka, wiolonczela
i … ten jedyny, którego udział sugeruje, iż swobodna improwizacja może tu być podstawową
metodą pracy, czyli kontrabas. Bez zbędnych wstępów zapraszamy na dwie
niedługie płyty, które bez cienia wątpliwości przeniosą nas do krainy free chamber, ale też – od razu
zaznaczmy – nie będą ckliwymi melodramatami, tudzież melancholijnymi komediami
obyczajowymi, ale definitywnie filmami akcji! Będzie się działo, zapewniam!
Dietrich Petzold, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues
& Matthias Bauer Ulrichsberg
(Creative Sources, CD 2021)
Tytuł płyty słusznie sugeruje, iż muzyków spotykamy na
corocznym festiwalu muzyki improwizowanej, który odbywa się w mieście o takiej
właśnie nazwie. Jesteśmy na edycji tegorocznej, dokładnie w pierwszy dzień
maja. Na scenie: Dietrich Petzold - skrzypce, klawikord i metalowy smyczek
(sic!), Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz
Matthias Bauer – kontrabas. Niemiecko-portugalski kwartet zagra dla nas trzy
improwizacje, trwające łącznie niemal pełne 40 minut.
Zapowiadany film akcji, to nade wszystko dwie pierwsze
improwizacje, podczas których muzycy stawiają na ogół na dość czyste brzmienie
i całe mnóstwo zmysłowych, chwilami dynamicznych interakcji. Pierwsze dźwięki,
to oczywiście leniwe badanie sytuacji scenicznej, wdechy i wydechy, strunowe
piski i pojękiwania. Małe, rwane frazy z rzadka przeplatane są tu dłuższymi
pociągnięciami smyczków. Niektóre z tych ostatnich tańczą, inne skaczą pod
strunach, jeszcze inne czynią szybkie przebieżki po zroszonych porannym
deszczem gryfach. Całość zdaje się być ulotna, ale podszyta nerwem niepokoju.
Artyści po niedługim czasie świetnie odnajdują się w komnacie mroku i ciszy. Po
szybkiej reanimacji opowieść skrzy się zaś całą paletą bardziej zadziornych
fraz, ale nie stroni też od delikatnych smagnięć smyczkiem. Pierwsza, jakże
kameralna odsłona wieńczy swój żywot pięknym post-barokowym rozkołysaniem,
ubarwionym śpiewnymi frazami każdego instrumentu. Druga odsłona startuje
kilkoma preparowanymi frazami, a także swobodnym trybem pizzicato na kontrabasie i wiolonczeli. Pojawia się subtelny rytm i
niebanalny suspens dramaturgiczny. Taniec short-cuts
kreują teraz już cztery smyczki, z których każdy równocześnie łka i pośpiewuje
pod nosem. Kolejne zejście w ciszę jest jeszcze bardziej efektowne, czynione na
wyjątkowo nisko ugiętych kolanach. Nieuchronny powrót do świata żywych skutkuje
natomiast dalece gęstym zakończeniem.
Trzecia improwizacja, zdecydowanie najdłuższa, z miejsca
przenosi nas z sali filharmonicznej do małego zakładu szlifierskiego.
Szorowanie, ostrzenie i piłowanie strun, coś na kształt semi-pizzicato, szmery, tajemnicze plejady fake sounds. Tu nawet kontrabas zdaje się brzmieć niczym skrzypce! Dynamika
pojawia się w tej narracji jakby znienacka, budowana niemal rockowymi riffami,
czyniona w tempie godnym punkowych eksplozji! Po chwili na scenie zjawia się
nowy instrument, to zapewne anonsowany klawikord. Przez moment sam prowadzi narrację
suchym, matowym brzmieniem udręczonych strun. Pozostałe instrumenty powracają w
dużym skupieniu, szukają rezonansu i bardziej mrocznych fraz. Prawdopodobnie
słyszymy kolejny nowy instrument, to metalowy smyczek, który kreuje całkiem zaskakujący,
post-barokowy industrial. Ten wątek,
jakże intrygujący, kończy swój żywot w ciszy. Tym, który wybudza kwartet z
letargu okazuje się kontrabasista. Reszta wtóruje mu powtórzeniami i kreuje
dość nerwowy flow, skupiając się głównie
na szarpaniu strun. Skrzypce i altówka zaczynają śpiewać, po chwili to samo czynią
pozostali uczestnicy spektaklu. Ów mały, finałowy harmider dobrze robi naszym emocjom – cztery smyczki w
dramaturgicznych spazmach prowadza nas na skraj koncertu, wybrzmiewając
kolektywnie i dronowo.
Julia Brüssel, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues &
Klaus Kürvers Fantasy Eight (Creative
Sources, CD 2021)
O nagraniu kolejnego kwartetu wiemy jedynie tyle, iż powstało
w Berlinie (prawdopodobnie w okolicznościach studyjnych) dokładnie 16 maja
bieżącego roku. Tu skład kwartetu jest następujący: Julia Brüssel – skrzypce,
Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela, Klaus Kürvers –
kontrabas. Tym razem muzycy proponują nam aż osiem improwizacji, których łączny
czas trwania nie przekracza 32 minut.
Kwartet Fantazyjnej
Ósemki, choć mieści się w gatunku filmu akcji, w przeciwieństwie do
uprzednio omawianej płyty, częściej stawia na subtelne, bardzo zmysłowe
rozgrywki, szuka brzmieniowych niuansów i co do zasady jest zwolennikiem
krótszych form. Świetnie obrazuje to dźwiękiem improwizacja otwarcia. Ptasie świegotania
smyczków – jedne brzmią bardzo matowo, inne zdają się być jakby naoliwione. Jedne
drą frazy na drobne strzępy, inne produkują niekończące się westchnienia. Skaczą
z samego dołu do błękitnego nieba, nie szczędząc sobie kolektywnych pokrzykiwań.
Moc niskich fraz idzie wprost z gryfów wiolonczeli i kontrabasu, zwiewność i ulotność
nadlatuje na skrzydłach altówki i skrzypiec. W kolejnych utworach pojawiają się
brzmienia godne muzyki dawnej, wytłumione, bardzo precyzyjne i takież piękne.
Każdy z instrumentów frazuje zarówno czystym tembrem, jak i brudzi swe
brzmieniem szukając bystrych preparacji. Ten ostatnie zjawiska szczególnie
dobrze funkcjonują w części trzeciej. Choć większość muzyków pracuje tu w
trybie arco, akcenty pizzicato zdają się być równie zmysłowe,
czego doświadczyć możemy choćby w części czwartej.
Piąta opowieść wydaje się być tkana doprawdy z nanodźwięków. Struny pracują
mechanicznie, ich życie wewnętrzne nie ma dla nas tajemnic. Lamentują,
wzdrygają się złymi emocjami, przypominają stukot pociągu pędzącego po
ołowianych szynach. W szóstej części stają w szranki zawodów tanecznych, nerwowo
śpiewają, ale w poszukiwaniu łagodności docierają jedynie do sfery delikatności.
Przedostatnia improwizacja tonie w mroku matowych, preparowanych fraz. Wszystko
zdaje się tu jęczeć i skrzypieć. Szczęśliwie finałowa część przynosi strunom
dużo ukojenia. Rozkołysane, pozostające w niemal wiecznej repryzie, mruczą z zadowolenia,
chroboczą niczym skorupiaki na kamienistej plaży, pełne obłych kantów, poddawane
smolistym ruchom smyczków. Kończą zaś ową piękną podróż w oparach post-barokowych
westchnień i leniwych pociągnięć pędzlem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz