piątek, 4 marca 2022

The Rodrigues Family still on the road! Four autumn releases!


Kolejny sezon niekończącego się serialu kameralnych improwizacji w wykonaniu Rodziny Rodrigues czas zacząć! Zapraszamy na cztery najnowsze płyty Ernesto Rodriguesa i jego syna Guilherme, upublicznione minionej jesieni, zarówno w formie wygodnych płyt kompaktowych, jak i plików elektronicznych, dostępnych na bandcampowych stronach obu artystów.

Zestaw ów wydaje się nad wyraz ciekawy, albowiem altowiolinista i wiolonczelista doprosili do swoich nagrań sporą rzeszę muzyków, który parają się nie tylko swobodnie improwizowaną kameralistyką, ale także grywają niekiedy całkiem soczysty free jazz! W tym gronie znajdziemy zarówno męskich weteranów, jak i kobiece aspirantki, saksofonistów, kontrabasistów, pianistkę, wokalistkę, puzonistę, perkusjonalistę, a także tropiciela dźwięków terenowych.  Jak na dość hermetyczny świat Panów Rodrigues, paleta propozycji dalece szeroka.

 


Mia Dyberg, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues, Johan Moir & José Oliveira  Palimpsest (Creative Sources, CD 2021)

Przegląd zaczynamy od nagrania najstarszego, zarejestrowanego w zamierzchłym roku 2018, na dwunastej edycji lizbońskiego festiwalu CreativeFest, w świetnie nam znanym miejscu O'Culto da Ajuda. Na scenie kwintet w składzie: Mia Dyberg – saksofon altowy, Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela, Johan Moir – kontrabas oraz José Oliveira – perkusjonalia. Jedna, dramatycznie krótka improwizacja – niespełna 27 minut.

Idea swobodnych improwizacji Rodriguesów opiera się na dwóch fundamentach. Narracja tworzona jest głównie z drobnych, niekiedy urywanych fraz, wszyscy zaś uczestnicy spektaklu wyjątkowo uważnie się słuchają, zgodnie z najlepszymi wzorcami deep listening. Początek koncertu oczywiście spełnia te wszelkie normy, jakkolwiek od samego startu improwizacja zdaje się być prowadzona z dużą werwą, pojawia się w niej naprawdę dużo dźwięków, a kolektywna praca saksofonu, kontrabasu i perkusjonalii nie pozwala improwizacji zbyt często uciekać w kameralne suspensy. Dynamika ekspozycji wiedziona jest wprost z bardzo aktywnych perkusjonalii. W podmuchach dęciaka niekiedy czuć woń zmysłowego free jazzu. Także wiele dobrego dzieje się na strunach kontrabasu, równie często wykorzysującego technikę pizzicato, jak i arco. Artyści sumienie odrabiają lekcję z mechaniki tarcia i szorowania, chętnie też uciekają w mroczne klimaty pogrobowych westchnień i melancholii. Ten ostatni przypadek trafia im się już po upływie 6 minuty - piękna bojaźń, równie zmysłowe drżenie, nerwowo tłumiona kompulsywność chwili.

Narracja wije się soczystą strugą dźwięków bez specjalnych zakrętów. Mamy fazę wyjątkowo urokliwego free chamber wiolonczeli i altówki, którym za tło robi szum post-jazzowego instrumentarium. Tuż potem bardziej energiczne podrygi prowadzą muzyków na efektowną równię pochyłą – oto swobodna kameralistyka, która zdaje się nie mieć jakikolwiek ograniczeń gatunkowych. Tuż przed upływem 20 minuty narracja formuje się w efektowny dron, który opada w tumulcie polerowanych strun. Kolejny kwiatek do kożuszka, to zaśpiewy saksofonu i kilka bardziej kołyszących fraz wiolonczeli. Ciągle dużo dzieje się w obszarze perkusjonalii. Samo zakończenie koncertu śmiało uznać możemy za drobną eskalację ekspresji.

 


Simon Rose, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues & Meinrad Kneer  Birds & Humans (Creative Sources, CD 2021)

Kolejna porcja swobodnej kameralistyki, to spotkanie kwartetowe z maja ubiegłego roku, z Berlina. Oto muzycy: Simon Rose – saksofon barytonowy, Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz Meinrad Kneer – kontrabas. Improwizacja sformowana tu została w siedem odcinków, które trwają ponad 65 minut.  

Angielsko-portugalsko-niemiecka opowieść budowana jest na pewnym dramaturgicznym dysonansie. Z jednej strony dwa kameralnie usposobione strunowce – wiolonczela i altówka, a drugiej ociekający post-jazzem saksofon i kontrabas, który zdaje się stać w małym rozkroku. Ten ostatni dość szybko łapie wspólny front z barytonem, ale też często sięga po smyczek i staje się wtedy dalece kameralnym orężem. Muzycy czynią wiele kroków w kierunku czupurnej, przesyconej preparowanymi dźwiękami narracji, z drugiej zaś strony duża część ich aktywności znajduje ujście w czystym, niemal neoklasycznym frazowaniu. Początkowa faza nagrania stawia dużo znaków zapytania, ale nade wszystko epatuje bardzo efektownym brzmieniem. Dostarcza sporo kameralnych emocji, kołysze się na wietrze i nasączona jest masą bystrych interakcji, serii zwinnych pytań i jeszcze bardziej przebiegłych odpowiedzi. W drugiej części na strunowych gryfach rodzi się niecierpliwa dynamika, z kolei saksofon buduje spokojne i wyważone drony, ale potrzebuje jednego głębszego oddechu, by wynieść improwizacje na poziom niemal freejazzowy. Następna improwizacja koncertuje się na drobnych, urywanych frazach, też syci się nerwową dynamiką, a pełną kompatybilność osiąga w końcowej fazie, która emanuje czystymi frazami.

Czwarta i piąta opowieść, to zdaje się crème de la crème całego albumu! Najpierw plejady dętych oddechów i prychów oraz strunowych szarpnięć. Opowieść płynie drobnym wzniesieniem, po osiągnięciu którego rozpoczyna się rzewna serenada altówki. Narracja staje się jakby delikatniejsza, bardziej wystudzona, chwilami urokliwie fermentuje post-barokowym smyczkiem kontrabasu i ponownie znajduje ukojenie w czystych frazach. W piątej części muzycy proponują nam trochę mechaniki tarcia i fizyki szarpania. Z jednej strony baryton w roli mąciciela, z drugiej małe strunowce, które udanie poszukują melodyki. We wnętrzu narracji tli się intrygujące, nerwowo tempo, które kreuje dodatkową jakość. Szósta improwizacja zaczyna się rewelacyjnie, budowana dzięki prepared short-cuts, potem przechodzi w dość mdławe rozwinięcie, by w fazie finałowej schować się za dark ambientową kotarą i snuć jeden z piękniejszych momentów nagrania. Finałowa improwizacja zdaje się być bystrą dogrywką swej poprzedniczki. Dużo mrocznych dronów, wystudzonych reakcji, ale też żywy śpiew ptaków, które być może posadowiły się w trakcie nagrania na framugach okien, stając się jednym ze składowych tytułu płyty.

 


Ligia Liberatori, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues & Davide Piersanti  Radical Flowers (Creative Sources, CD 2021)

Pozostajemy w majowych okolicznościach przyrody roku ubiegłego, także miejsce spotkania nie ulega zmianie. Kolejny kwartet, to: Ligia Liberatori – głos, Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz Davide Piersanti – puzon. Tym razem improwizacja ułożona została w dwanaście odcinków, które trwają ponad 52 minuty.

Włosko-portugalski ansambl postanowił nas permanentnie zaskakiwać! I tak, po prawdzie, dzieje się w każdej z dwunastu improwizacji. Intrygujący, kobiecy głos o tysiącu twarzy, który szepce, śpiewa, rży, burczy i skomle, zdaje się dysponować gamą możliwości nie mniejszą niż mistrz gatunku Phil Minton. Raz za razem wchodzi on w konstruktywne dialogi i równie piękne, wzajemne imitacje z puzonem, posadowionym na przeciwległym krańcu narracji. Portugalskie struny pracują tu w swoim trybie – plenią miliony drobnych fraz i układają je w jakże efektowną całość. Nastrój improwizacji bywa mroczny, ale też często szczerzy zęby i figlarnie dygocze na lekkim wietrze. W drugiej części Ligia sięga po niemal operowe frazy, ale bystrze mutowane jej kreatywnością, a całość sprawia wrażenie swobodnej kameralistyki uprawianej na sporym rauszu! Trzecia część pachnie wręcz neofolkiem, budowana w dużej mierze stosunkowo płynnymi frazami wiolonczeli i puzonu. Muzycy na każdym kroku nie szczędzą nam preparacji, ale w pierwszej fazie albumu technikę maltretowania instrumentów stosują jedynie w sytuacjach uzasadnionych dramaturgicznie, choćby w czwartej improwizacji.

Piąta i szósta część zaskakuje jeszcze bardziej. Najpierw niemal post-klasyczne frazy - zmysłowa, barokowa serenada głosu i altówki, pięknie kontrapunktowana puzonem i kolejnymi mintonówkami. W następnych, coraz bardziej intrygujących opowieściach muzycy częściej sięgają po dronowe pasaże i całe plejady preparowanych dźwięków. Ósma część, to prawdziwa huśtawka nastrojów, od dołu do samej góry i z powrotem, a wszystko w całkiem niezłym tempie! Z kolei dziewiąta budowana jest nie tyle z drobnych fraz, co po prawdzie z dźwiękowych strzępów. Figlarna zabawa w pytania i odpowiedzi kreowana tu jest dysonansem kameralnych westchnień i wręcz post-industrialnych tarć. Dziesiąta opowieść trwa najdłużej. Też budują ją kontrasty, zmiany kierunku narracji i dramaturgicznie niuanse, zaś szczególnie urokliwe zdaje się być samo zakończenie, pełne szmerów i szeptów. Dwie ostatnie części znów szyte są sami drobiazgami, bogacone zaś wyjątkowo rozśpiewanym puzonem, który chwilami tanecznie podryguje. Finał płyty eksploduje urodą. Każdy dokłada tu niespodziewany dźwięk czy frazę, a całość pnie się ku górze nie bez improwizacji czynionych metodą call & responce.

 


Eva Maria Houben/ Ernesto Rodrigues/ Guilherme Rodrigues/ Carlos Santos  Falling into wide spaces (Creative Sources, DL 2021)

Ostatnie nagranie w dzisiejszym zestawieniu jest dość nietypowe, ale … jak najbardziej pandemiczne! Czterech muzyków przygotowało separatywne ścieżki dźwiękowe w różnym czasie i przestrzeni, a czwarty z nich z plejady elektroakustycznych różnorodności uplótł dwie rozbudowane narracje. Zwał, jak zwał, przed nami jednak kwartet: Eva Maria Houben (fortepian i organy, Berlin, grudzień 2020), Guilherme Rodrigues (wiolonczela, Berlin, marzec 2021), Ernesto Rodrigues (zither, Lizbona, kwiecień 2021), Carlos Santos (field recordings, Gerez, wrzesień 2018, geophone oraz piezo recordings, Ayamonte, sierpień 2019 oraz Lizbona, 2020, wreszcie mix i mastering). Całość nagrania, to 79 minut i kilka sekund.

Przed nami elektroakustyczna symfonia minimalizmu, kreatywnego zaniechania i żmudnego budowania wielowątkowej narracji, której na ogół bliżej jest do gęstej ciszy niż jakichkolwiek pokładów hałasu. Na starcie mamy wrażenie, że słyszymy świst powietrza. Pojedynczy klawisz fortepianu, echo, incydentalne szarpanie na struny i głucha, nieokreślona, mroczna przestrzeń, w której rodzą się ochłapy fonii. Opowieść z czasem formuje się w drony, ale długość ich życia nie jest przesadnie długa. Oto narracja w trybie stand by, która cedzi dźwięki przez silnie zaciśnięte wargi. O istnieniu żywego świata wokół świadczą jedynie dźwięki otoczenia, odgłosy ptaków i zwierząt domowych. Zdaje się, że upływający leniwie czas jest tu także elementem budowania dramaturgii. W trakcie tej prawie 40-minutowej części pojawiają się nieco dłuższe frazy strunowe, które brzmią nad wyraz boleśnie. W tle, na dalekim backgroundzie coś grzmi, ale ma definitywnie nierealny wymiar.

Druga opowieść toczy się w aurze jeszcze mroczniejszej. Zapominamy o odgłosach żywej materii, raczej znajdujemy się w bezdennej przestrzeni martwego kosmosu. Wokół ściele się post-industrialny ambient, ktoś ściska żywe struny, dołem tli się organowy dron i bardziej delikatne dźwięki strunowe. Te ostatnie, to zapewne brzmienie zithera, a może to efekt działań w trybie inside piano. Sama narracja nasycona jest bardziej płynnymi, nieco dłuższymi frazami, mniej w niej ciszy i zaniechania. Syntetyczne fonie grzmią od czasu do czasu, a te akustyczne zdają się pozostawać w głębokiej defensywie. Wielowątkowy, elektroakustyczny dron zdobią pojedyncze, preparowane dźwięki strunowe. Kolejne 40 minut upływa bardzo wolno, a samo zakończenie serwuje nam kilka dodatkowych dźwięków akustycznych, przypominających, iż powoli wracamy do realnego świata.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz