piątek, 11 kwietnia 2025

Ignaz Schick in Zarek’ Collection: two trios and two duos!


Niemiecki multi-instrumentalista Ignaz Schick, to artysta, którego kojarzymy – przynajmniej w ostatnich latach - z elektroniką realizowaną na żywo, gramofonami i samplerami. Być może nie wszyscy wiedzą, iż jego bazowym/ prymarnym instrumentem jest saksofon. Zapewne nie wszyscy też wiedzą, iż muzyk prowadzi całkiem intrygujący, berliński label Zarek.

Dziś wszystkie te niedoskonałości poznawcze nadrabiamy. Przed nami cztery albumy Zarek z lat 2023-24, na których poznamy wszelkie dostępne oblicza artystyczne Schicka – bystrego elektronika, jazzowego i freejazzowego saksofonistę, wreszcie muzyka, który obie te estetyki łączy w gęstą magmę improwizacji, realizowaną w czasie rzeczywistym i bez post-produkcji, co w wypadku tego typu przedsięwzięć jest zastrzeżeniem istotnym i z pewnością determinującym nasz ogląd sprawy.  

W poniższej opowieści odczytamy/ usłyszymy Ignaza w akustycznym trio, elektroakustycznym duecie i trio, wreszcie w duecie z legendą chicagowskiej black music, który połączy soczystą, wielobarwną akustykę z kreatywną elektroniką.



 

Ignaz Schick/ Ingebrigt Håker Flaten/ Oliver Steidle The Cliffhanger Session (CD 2024). Ignaz Schick – saksofon altowy i barytonowy, Ingebrigt Håker Flaten – kontrabas oraz Oliver Steidle – perkusja, instrumenty perkusyjne. Ausland, Berlin, kwiecień 2023. Dwa utwory, 49 minut.

Trio zarejestrowane w berlińskim Ausland dwa lata temu, to jedyna w pełni akustyczna ekspozycja w omawianym zestawie. Dwie rozbudowane, open-jazzowe improwizacje wiedzie na zatracenie najpierw saksofon altowy, potem barytonowy. Swoboda, dobra komunikacja i sporo kreatywnej zabawy. Dodajmy, iż kolejne dwie odsłony tego muzycznego spotkania także zostały upublicznione i dostępne są na najnowszym albumie inicjatywy Zarek.

Twardy bas, lekka perkusja i zalotny, rozśpiewany saksofon, to aktorzy gemu otwarcia. Kolektywny flow budują dźwięki umiejętnie rozsiane po spektrum narracji, dobrze skomunikowane, pozostawiające dużo przestrzeni na swobodne, solowe ekspozycje. Najpierw czyni je kontrabasista z udanym, smyczkowym interludium, potem lewitujący perkusista. Saksofonista ma w tej sytuacji scenicznej szerokie odium możliwości i dobrze z niego korzysta. Bywa, że delikatnie przesładza i zbyt kurczowo trzyma się estetyki balladowej, ale na etapie finalizacji nie odpuszcza. Para nie idzie tu w gwizdek i soczysty free jazz wypełnia przestrzeń foniczną nagrania gorącym strumieniem emocji. Pachnie melodyjnym Aylerem, co raduje wszystkich, bo obu stronach sceny.

Druga improwizacja jest nieco krótsza, zdaje się, że nieco silniej unerwiona i ciekawsza w ujęciu brzmieniowym, między innym dzięki użyciu saksofonu barytonowego. Otwarcie jest spokojne, wręcz liryczne, rozwinięcie ogniste i pełne dramaturgicznych smaczków, taneczne i bardzo swobodne. Na etapie wystudzenia narracja wpada w delikatny trans, nie unika błysku talerzowego rezonansu, zaś w trakcie mięsistej finalizacji syci się zapachem hemphilowskiego post-bluesa.



 

Ignaz Schick & Oliver Steidle ILOG3 (CD 2023). Ignaz Schick - turntables, sampler, pitch shifter/looper oraz Oliver Steidle – perkusja, instrumenty perkusyjne, sampler, live-electronics. Studio Zentrifuge, Berlin, październik 2021. Jedenaście utworow, 58 minut.

Wielostrumieniowa elektronika i żywa, niekiedy kompulsywna perkusja. Tysiące barw, tyleż pomysłów i zwrotów dramaturgicznych, dużo masy, sporadyczne plamy onirycznego ambientu. Dobrze się tego słucha, choć bywa, że głowa odbiorcy wydaje się przeciążona nadmiarem wydarzeń.

Pięć pierwszych opowieści tworzy jeden strumień dźwiękowy, czego ta pierwsza trwa ponad dwanaście minut. Od początku dramaturgię buduje rytm, będący dziełem głównie żywej perkusji, nie bez wszakże udziału warstwy syntetycznej. Przypomina rodzaj zdeformowanego tańca w estetyce bliskiej niekiedy power-electronic z elementami noise. W tle udanie panoszy się mroczny, szorstki ambient. Pojawiają się ukradkowe melodie, całe plejady elektronicznej usterkowości, które nie jest wszakże w stanie zdominować mocy żywej perkusji, przynajmniej w fazie początkowej albumu. W piątej części flow nabiera intrygującej, elektroakustycznej polirytmiczności.

Druga część płyty składa się z sześciu odcinków, które na ogół łączą się w podwójne ścieżki. Akcja wciąż nabiera rumieńców, śmiało zasługując na pokrętne miano drum’n’noise, a unoszący się nad tyglem wydarzeń post-industrialny taste zdaje się już być stałym elementem gry. Przez moment można odnieść wrażenie, że żywa perkusja poddawana jest live processingowi, ale nie ma na to niezbitych dowodów. Łamane frazy bywają tu podsycane brzmieniem charakterystycznym dla organów Hammonda, a perkusja bez trudu pochodzi w parkietowy 2step. Dopiero dwa ostatnie epizody przynoszą trochę ukojenia. Gęsta magma dźwięków nabiera krautrockowej barwy, a w finałowej rozgrywce przypomina dogrywający po ataku nuklearnym, zapomniany kosmodrom. Opowieść umiera w aurze migotliwego dark ambientu. 



 

Ernst Bier/ Gunnar Geisse/ Ignaz Schick Hawking Extended (CD 2023). Ignaz Schick – saksofon altowy, turntables, sampler, Gunnar Geisse - laptop guitar, instrumenty wirtualne oraz Ernst Bier – perkusja, wave drum, elektronika. Bonello Studio, Berlin, maj 2018. Dziesięć utworow, 64 minuty.

Kolejna propozycja Schicka jest jeszcze bogatsza zarówno w aspekcie instrumentalnym, dźwiękowym, jak i dramaturgicznym. Liczba pomysłów w jednostce czasu bywa tu równie imponująca, jak i przerażająca. Album dostarcza bardzo szerokie spektrum instrumentalne, z których znacząca część ma wymiar wirtualny, jest efektem permanentnego stosowania sampli, a także kreatywnego wykorzystywania elektroniki.

Początek płyty zdaje się mieścić w klimatach post-jazzu, nie bez drobnych, etnicznych naleciałości. W dalszej fazie albumu akcja nabiera rumieńców. Saksofon często szuka okazji do free jazzowych przebieżek, a warstwa elektroniczna tworzy demoniczne i nasycone samplami tło, wchodzi też w bystre interakcje z żywą perkusją. Dodajmy, iż warstwa syntetyczna nieustannie komentuje akustyczne frazy lub zmyślnie je dekonstruuje. Wielopalczaste trio potrafi brzmieć niczym wielka orkiestra symfoniczna w momencie ewakuacji z płonącej filharmonii. Bywa, że opowieść ucieka w zwinną drum’n’bassową estetykę (choćby w piątej odsłonie), czy też przypomina słynną The Blues Series zawiadywaną dwie dekady temu w Nowym Jorku przez Matthew Shippa (w części szóstej). Z kolei w siódmej części muzycy śmiało sięgają po równie wiekową estetykę click’n’cuts. W końcowej fazie albumu nie brak niespodzianek – słyszymy trąbkę, tablę, tudzież swingujący saksofon. Ostatnia opowieść udanie reasumuje ten dość nierówny album. Saksofon ucieka w krwisty free jazz, udanie interferuje z perkusją i syntetycznie brzmiącą linią basu, dzięki czemu emocjonalna, silnie unerwiona narracja osiąga szczęśliwe zakończenie.



 

Douglas R. Ewart & Ignaz Schick Now Is Forever (2CD 2023). Douglas R. Ewart – saksofon sopranowy i altowy, rożek angielski, flety bamboo, didjeridoo, dzwonki, głos oraz Ignaz Schick - turntables, sampler, looper/pitch shifter, live-sampling, Indonesian oscillator box. Studio Z, Minneapolis/ USA, wrzesień 2017. Pięć utworow, 113 minut.

Przy okazji ostatniego spotkania z Ignazem opuszczamy Berlin i przenosimy się dalekiego Minneapolis, by na niemal dwie godziny pozostać w towarzystwie Niemca (tym razem bez akcentów w pełni akustycznych) i legendy rytualnej black music, Douglasa R. Ewarta, który przy użyciu bogatego instrumentarium dętego oraz głosu przeprowadzi nas przez meandry długiej, niekiedy medytacyjnej, okazjonalnie bardziej unerwionej opowieści. Album balansuje między wystudiowanym słuchowiskiem słowno-muzycznym, a zdecydowanie bardziej intrygującym, dobrze udramatyzowanym, niemal spirytualnym spektaklem żywego i syntetycznego. W wielu momentach oba te pozornie antagonistyczne światy fonii potrafią wchodzić w intrygujące koincydencje.

Na pierwszy album składają się trzy ponad dwudziestominutowe opowieści. Gdy narracja toczy się wokół akustyki żywych dęciaków, delikatnie oplatanych elektroniką, niekiedy ze smakowitym, ambientowym posmakiem, nasza radość z odsłuchu jest znacząca. Gdy syntetyka przejmuje dowodzenie bywa już różnie. W drugiej fazie pierwszej części Ewart rozpoczyna swoją długą, gadaną opowieść, która trochę nie potrzebnie staje się wątkiem głównym pierwszego dysku. Dużo ciekawszy jest drugi dysk. Opowieść koncertuje się tu na dźwiękach, zupełnie unika warstwy werbalnej, w długich fragmentach budowana jest niemal wyłącznie akustycznym instrumentarium, łącznie z indonezyjską skrzynką. Ewart sięga m.in. po didjeridoo i flet, które umieszcza w coraz bardziej intrygującym środowisku elektro-akustycznym. Szczególnie efektowna jest ostatnia, ledwie jedenastominutowa narracja. Dużo w niej dźwięków dętych i strunowych, także odrobina tajemniczej amplifikacji i akcenty perkusjonalne. Melodia, posmak ethno i ledwie mikroślady elektroniki. Podróż definitywnie kończymy w oparach medytującej black music.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz