Niemiecki multi-instrumentalista Ignaz Schick, to artysta, którego kojarzymy – przynajmniej w ostatnich latach - z elektroniką realizowaną na żywo, gramofonami i samplerami. Być może nie wszyscy wiedzą, iż jego bazowym/ prymarnym instrumentem jest saksofon. Zapewne nie wszyscy też wiedzą, iż muzyk prowadzi całkiem intrygujący, berliński label Zarek.
Dziś wszystkie te niedoskonałości poznawcze nadrabiamy.
Przed nami cztery albumy Zarek z lat 2023-24, na których poznamy wszelkie
dostępne oblicza artystyczne Schicka – bystrego elektronika, jazzowego i
freejazzowego saksofonistę, wreszcie muzyka, który obie te estetyki łączy w gęstą
magmę improwizacji, realizowaną w czasie rzeczywistym i bez post-produkcji, co
w wypadku tego typu przedsięwzięć jest zastrzeżeniem istotnym i z pewnością
determinującym nasz ogląd sprawy.
W poniższej opowieści odczytamy/ usłyszymy Ignaza w
akustycznym trio, elektroakustycznym duecie i trio, wreszcie w duecie z legendą
chicagowskiej black music, który
połączy soczystą, wielobarwną akustykę z kreatywną elektroniką.
Ignaz Schick/ Ingebrigt Håker Flaten/ Oliver Steidle The Cliffhanger Session (CD 2024). Ignaz Schick – saksofon altowy i barytonowy, Ingebrigt Håker Flaten – kontrabas oraz Oliver Steidle – perkusja, instrumenty perkusyjne. Ausland, Berlin, kwiecień 2023. Dwa utwory, 49 minut.
Trio zarejestrowane w berlińskim Ausland dwa lata temu, to jedyna w pełni akustyczna ekspozycja w
omawianym zestawie. Dwie rozbudowane, open-jazzowe improwizacje wiedzie na
zatracenie najpierw saksofon altowy, potem barytonowy. Swoboda, dobra
komunikacja i sporo kreatywnej zabawy. Dodajmy, iż kolejne dwie odsłony tego
muzycznego spotkania także zostały upublicznione i dostępne są na najnowszym
albumie inicjatywy Zarek.
Twardy bas, lekka perkusja i zalotny, rozśpiewany saksofon,
to aktorzy gemu otwarcia. Kolektywny flow
budują dźwięki umiejętnie rozsiane po spektrum narracji, dobrze skomunikowane, pozostawiające
dużo przestrzeni na swobodne, solowe ekspozycje. Najpierw czyni je kontrabasista
z udanym, smyczkowym interludium, potem lewitujący perkusista. Saksofonista ma
w tej sytuacji scenicznej szerokie odium możliwości i dobrze z niego korzysta.
Bywa, że delikatnie przesładza i zbyt kurczowo trzyma się estetyki balladowej,
ale na etapie finalizacji nie odpuszcza. Para nie idzie tu w gwizdek i soczysty
free jazz wypełnia przestrzeń foniczną nagrania gorącym strumieniem emocji.
Pachnie melodyjnym Aylerem, co raduje wszystkich, bo obu stronach sceny.
Druga improwizacja jest nieco krótsza, zdaje się, że nieco silniej
unerwiona i ciekawsza w ujęciu brzmieniowym, między innym dzięki użyciu
saksofonu barytonowego. Otwarcie jest spokojne, wręcz liryczne, rozwinięcie
ogniste i pełne dramaturgicznych smaczków, taneczne i bardzo swobodne. Na
etapie wystudzenia narracja wpada w delikatny trans, nie unika błysku
talerzowego rezonansu, zaś w trakcie mięsistej finalizacji syci się zapachem hemphilowskiego post-bluesa.
Ignaz Schick & Oliver Steidle ILOG3 (CD 2023). Ignaz Schick - turntables,
sampler, pitch shifter/looper oraz
Oliver Steidle – perkusja, instrumenty perkusyjne, sampler, live-electronics. Studio Zentrifuge, Berlin, październik 2021. Jedenaście utworow, 58
minut.
Wielostrumieniowa elektronika i żywa, niekiedy kompulsywna perkusja.
Tysiące barw, tyleż pomysłów i zwrotów dramaturgicznych, dużo masy, sporadyczne
plamy onirycznego ambientu. Dobrze się tego słucha, choć bywa, że głowa odbiorcy
wydaje się przeciążona nadmiarem wydarzeń.
Pięć pierwszych opowieści tworzy jeden strumień dźwiękowy,
czego ta pierwsza trwa ponad dwanaście minut. Od początku dramaturgię buduje
rytm, będący dziełem głównie żywej perkusji, nie bez wszakże udziału warstwy
syntetycznej. Przypomina rodzaj zdeformowanego tańca w estetyce bliskiej
niekiedy power-electronic z
elementami noise. W tle udanie panoszy
się mroczny, szorstki ambient. Pojawiają się ukradkowe melodie, całe plejady elektronicznej
usterkowości, które nie jest wszakże w stanie zdominować mocy żywej perkusji, przynajmniej
w fazie początkowej albumu. W piątej części flow
nabiera intrygującej, elektroakustycznej polirytmiczności.
Druga część płyty składa się z sześciu odcinków, które na
ogół łączą się w podwójne ścieżki. Akcja wciąż nabiera rumieńców, śmiało zasługując
na pokrętne miano drum’n’noise, a unoszący
się nad tyglem wydarzeń post-industrialny taste
zdaje się już być stałym elementem gry. Przez moment można odnieść wrażenie, że
żywa perkusja poddawana jest live
processingowi, ale nie ma na to niezbitych dowodów. Łamane frazy bywają tu
podsycane brzmieniem charakterystycznym dla organów Hammonda, a perkusja bez
trudu pochodzi w parkietowy 2step.
Dopiero dwa ostatnie epizody przynoszą trochę ukojenia. Gęsta magma dźwięków
nabiera krautrockowej barwy, a w finałowej
rozgrywce przypomina dogrywający po ataku nuklearnym, zapomniany kosmodrom. Opowieść
umiera w aurze migotliwego dark ambientu.
Ernst Bier/ Gunnar Geisse/ Ignaz Schick Hawking Extended (CD
2023). Ignaz Schick – saksofon altowy, turntables,
sampler, Gunnar Geisse - laptop guitar,
instrumenty wirtualne oraz Ernst Bier – perkusja, wave drum, elektronika. Bonello
Studio, Berlin, maj 2018. Dziesięć utworow, 64 minuty.
Kolejna propozycja Schicka jest jeszcze bogatsza zarówno w
aspekcie instrumentalnym, dźwiękowym, jak i dramaturgicznym. Liczba pomysłów w
jednostce czasu bywa tu równie imponująca, jak i przerażająca. Album dostarcza
bardzo szerokie spektrum instrumentalne, z których znacząca część ma wymiar wirtualny,
jest efektem permanentnego stosowania sampli, a także kreatywnego
wykorzystywania elektroniki.
Początek płyty zdaje się mieścić w klimatach post-jazzu, nie
bez drobnych, etnicznych naleciałości. W dalszej fazie albumu akcja nabiera
rumieńców. Saksofon często szuka okazji do free jazzowych przebieżek, a warstwa
elektroniczna tworzy demoniczne i nasycone samplami tło, wchodzi też w bystre
interakcje z żywą perkusją. Dodajmy, iż warstwa syntetyczna nieustannie komentuje
akustyczne frazy lub zmyślnie je dekonstruuje. Wielopalczaste trio potrafi brzmieć niczym wielka orkiestra
symfoniczna w momencie ewakuacji z płonącej filharmonii. Bywa, że opowieść ucieka
w zwinną drum’n’bassową estetykę
(choćby w piątej odsłonie), czy też przypomina słynną The Blues Series zawiadywaną dwie dekady temu w Nowym Jorku przez
Matthew Shippa (w części szóstej). Z kolei w siódmej części muzycy śmiało sięgają
po równie wiekową estetykę click’n’cuts.
W końcowej fazie albumu nie brak niespodzianek – słyszymy trąbkę, tablę, tudzież
swingujący saksofon. Ostatnia opowieść udanie reasumuje ten dość nierówny album.
Saksofon ucieka w krwisty free jazz, udanie interferuje z perkusją i syntetycznie
brzmiącą linią basu, dzięki czemu emocjonalna, silnie unerwiona narracja osiąga
szczęśliwe zakończenie.
Douglas R. Ewart & Ignaz Schick Now Is Forever (2CD 2023).
Douglas R. Ewart – saksofon sopranowy i altowy, rożek angielski, flety bamboo,
didjeridoo, dzwonki, głos oraz Ignaz Schick - turntables, sampler, looper/pitch
shifter, live-sampling, Indonesian oscillator box. Studio Z, Minneapolis/ USA, wrzesień
2017. Pięć utworow, 113 minut.
Przy okazji ostatniego spotkania z Ignazem opuszczamy Berlin
i przenosimy się dalekiego Minneapolis, by na niemal dwie godziny pozostać w towarzystwie
Niemca (tym razem bez akcentów w pełni akustycznych) i legendy rytualnej black music, Douglasa R. Ewarta, który
przy użyciu bogatego instrumentarium dętego oraz głosu przeprowadzi nas przez meandry
długiej, niekiedy medytacyjnej, okazjonalnie bardziej unerwionej opowieści. Album
balansuje między wystudiowanym słuchowiskiem słowno-muzycznym, a zdecydowanie
bardziej intrygującym, dobrze udramatyzowanym, niemal spirytualnym spektaklem
żywego i syntetycznego. W wielu momentach oba te pozornie antagonistyczne światy
fonii potrafią wchodzić w intrygujące koincydencje.
Na pierwszy album składają się trzy ponad dwudziestominutowe
opowieści. Gdy narracja toczy się wokół akustyki żywych dęciaków, delikatnie oplatanych
elektroniką, niekiedy ze smakowitym, ambientowym posmakiem, nasza radość z odsłuchu
jest znacząca. Gdy syntetyka przejmuje dowodzenie bywa już różnie. W drugiej
fazie pierwszej części Ewart rozpoczyna swoją długą, gadaną opowieść, która trochę nie potrzebnie staje się wątkiem głównym
pierwszego dysku. Dużo ciekawszy jest drugi dysk. Opowieść koncertuje się tu na
dźwiękach, zupełnie unika warstwy werbalnej, w długich fragmentach budowana
jest niemal wyłącznie akustycznym instrumentarium, łącznie z indonezyjską skrzynką. Ewart sięga m.in.
po didjeridoo i flet, które umieszcza w coraz bardziej intrygującym środowisku
elektro-akustycznym. Szczególnie efektowna jest ostatnia, ledwie
jedenastominutowa narracja. Dużo w niej dźwięków dętych i strunowych, także
odrobina tajemniczej amplifikacji i akcenty perkusjonalne. Melodia, posmak ethno i ledwie mikroślady elektroniki. Podróż
definitywnie kończymy w oparach medytującej black
music.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz