niedziela, 14 grudnia 2025

Giżycki, Joniec, Doskocz, Mańko, Janssen i Daszkiewicz na pożegnanie cyklu koncertowego Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Trybuna Muzyki Spontanicznej i poznański Dragon Social Club zapraszają na wielki finał spontanicznego cyklu koncertowego! Po niemal siedmiu latach funkcjonowania tej inicjatywy, w trzecią sobotę grudnia odbędzie się ostatni koncert. Jak piszą sami zainteresowani - od 13 lutego 2019 (wtedy odbył się pierwszy koncert) do 20 grudnia 2025 i ani jednego dnia dłużej!

Dragonowa scena Małego Domu Kultury oddana zostanie w ręce lokalnych (no prawie) muzyków improwizatorów. Każdy z nich grywał już pod spontanicznym szyldem, czy to na pojedynczych ekscesach cyklu, czy w trakcie Spontaneous Music Festival.

Saksofony, klarnety, skrzypce, gitary, perkusje i instrumenty perkusyjne, taśmy, sample i inne elektroniczne szaleństwa – a wszystko w rękach i głowach szóstki artystów: Michała Giżyckiego, Michała Jońca, Pawła Doskocza, Ostapa Mańko i Patryka Daszkiewicza – wszyscy z Poznania oraz Sebastiaana Janssena z Wrocławia (a także Holandii).

Najpierw artyści splotą swoje improwizowane zwoje nerwowe w trzech krótkich (około piętnastominutowych) setach duetowych.

Po przerwie ta sama szóstka muzyków połączy się w dwa tria, które będą improwizowały odrobinę dłużej (około pół godziny).

A potem wszyscy powiedzą sobie „Farewell My Friends, Farewell”!

 


Spontaneous Live Serries Vol. 80

20 grudnia 2025, Poznań, Zamkowa 3

 

20.15 Pierwszy blok (improwizacje krótsze)

Michał Giżycki/ Michał Joniec

Paweł Doskocz/ Ostap Mańko

Sebastiaan Janssen/ Patryk Daszkiewicz

 

21.15 Drugi blok (improwizacje dłuższe)

Michał Giżycki/ Paweł Doskocz/ Sebastiaan Janssen

Michał Joniec/ Ostap Mańko/ Patryk Daszkiewicz

Bilety dostępne przed koncertem – gotówka albo blik

 

Temu zacnemu wydarzeniu koncertowemu towarzyszyć będzie Wielki Kiermasz Świąteczny. Na drewnianych stołach Dragona czekać będą na miłośników muzyki improwizowanej naręcza płyt kompaktowych, a wszystkie w genialnych cenach: czarno-czerwone albumy iberyjskiego cyklu Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune z 50% rabatem, a szare albumy koncertowe Spontaneous Live Series z rabatem 20%!

 

 

 

piątek, 12 grudnia 2025

Butcher, Wasserman & Blume in Close Calls!


Jesiennych przygód edytorskich Johna Butchera ciąg dalszy! Przed nami trio zadzierzgnięte z muzykami niemieckimi na potrzeby trzech koncertów, jakie miały miejsce we wrześniu ubiegłego roku. Dokument fonograficzny jednego z nich czeka na nasz skupiony odsłuch.

Prawie godzinny koncert z Kolonii dostarcza dużo emocji i bystrych interakcji, szczyptę kameralistyki i rozległe połacie post-jazzu, który zdaje się najzwinniej integrować artystyczne zapędy całej trójki. W tym tyglu dęto-wokalno-perkusyjnym sporo intrygującego zamętu wprowadzają ptasie piszczałki zwane bird calls.

  


Pierwsze dwie improwizacje trwają prawie dwadzieścia minut i zgrabnie uwypuklają wszelkie atuty tego trzyosobowego spotkania. Saksofonista i wokalistka mają tu wiele wspólnych spraw – syczą, mamroczą, szemrają, snują delikatnie zakurzone melodie, wchodzą w zwarcia, niekiedy na siebie pokrzykują, nie rzadko w dobrych intencjach. Mogą sobie pozwolić na wszystko, albowiem nad dramaturgią całości czuwa perkusista, który jest równie aktywny, jak subtelny - podpowiada, dopowiada, dba to szczegóły, nie przestaje zasilać tria mocą drummingowej kreacji. Kameralna zaduma świetnie koreluje tu z nerwowym, incydentalnie dynamicznym post-jazzem. Każda akcja może liczyć na interakcję, choć nie zawsze na tym podobnym poziomie intensywności. Dodatkowy smaczek, szczególnie w drugiej z opowieści stanową dźwięki bird calls, które z jednej strony dopowiadają wokalne frazy, z drugiej intrygują i sieją ferment. Muzycy tę część albumu kończą bardzo efektownym i kompulsywnym szczytem.

W kolejnych, nieco krótszych improwizacjach schemat dramaturgiczny jest podobny. Zmysłowe otwarcie, pełne preparowanych, niekiedy zdecydowanie filigranowych fraz i dynamiczne rozwinięcie, często nawet free jazzowe, inspirowane dobrą robotą perkusisty. Najpierw głębokie oddechy, potem drżenie i syczenie, wreszcie tumany kurzu i rezonansu, to przykładowe inauguracje utworów środkowej części albumu. Stadia rozwoju bywają tu bardzo melodyjne (gdy Butcher sięga po sopran), innym razem zdecydowanie bardziej eksperymentalne (gdy w grze uczestniczy saksofon tenorowy). Z roli wiecznej mącicielki nie wychodzi doskonale usposobiona wokalistka i jej ptasie akcesoria.

Przedostatnia improwizacja trwa ponad osiem minut i ma kilka wyraźnych faz. Otwiera ją solowa ekspozycja saksofonu tenorowego, potem następuje krótki duet wokalno-perkusyjny, wreszcie krwisty i atrakcyjny rozkwit grany już pełnym składem. Wokalistka zawodzi tu niczym Beduin, perkusista nie szczędzi nowych rozwiązań realizowanych na ciekawej dynamice, a w dętej tubie nie brakuje typowej dla Butchera fizyki użytkowej. Także ta improwizacja ma swoje spiętrzenie, tu szczególnie ekspresyjne. Początek finałowej improwizacji przypomina wystudiowaną modlitwę. W dalszej fazie utworu muzyków znów niesie na wzgórze ich trudny do opanowania temperament. Samo zakończenie albumu jest głośne i dynamiczne.

 

Leaflight: John Butcher, Ute Wasserman, Martin Blume Close Calls (FMR Records, CD 2025). John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, Ute Wasserman - głos, bird calls oraz Martin Blume – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w klubie LOFT, Kolonia, Niemcy, wrzesień 2024. Dziewięć improwizacji, 54 minuty.



wtorek, 9 grudnia 2025

Angharad Davies & John Butcher during the Two Seasons!


Najwyższy czas rozpocząć przegląd jesiennych premier, jakie dostarcza the one and only John Butcher. Londyński saksofonista po hucznie obchodzonych w roku ubiegłym 70.urodzinach zdaje się łapać kolejny wielki oddech kreacji. W tempie karabinu maszynowego dostarcza nowych albumów, które skrzętnie odnotowujemy, na ogół opisując je stekiem niewybrednych komplementów i zachwytów. Ale z Butcherem tak już jest - stawia sobie artystyczną poprzeczkę bardzo wysoko i nigdy nie zawodzi, ani siebie, ani słuchaczy.

Jesienną paradę nowości zaczynamy od duetu ze wspaniałą walijską skrzypaczką Angharad Davies, artystką, z którą Butcher współpracuje od dwóch dekad, choć jak pisze, w duecie zagrali bodaj tylko czterokrotnie. Ich album konsumuje jesienny wątek koncertowy i wiosenny studyjny, co wyjątkowo celnie uzasadnia tytuł całego wydawnictwa. Zanurzamy się w nim po brzegi od razu konstatując, iż jego miejsce na corocznym, trybunowym best-off jest stuprocentowo pewne!

 


Berliński koncert składa się z dwudziestopięciominutowego seta zasadniczego i czterominutowego encore, z kolei część studyjna z Nottingham, to siedem krótkich improwizacji, trwających od niespełna dwóch do sześciu minut.

Początek koncertu jest delikatny, niemal szemrany. Skrzypaczka poleruje struny, nadając im brzmienie godne muzyki dawnej. W tubie saksofonu sopranowego chroboczą filigranowe krople powietrza. Jakby przy okazji Angharad i John wydobywają z czeluści swych instrumentów drobiny bolesnych melodii. Ich frazy zdają się być intrygująco imitacyjne. Z czasem narracja staje się silnie rozkołysana, a każdy z artystów stara się wnosić do niej nowe, bardziej indywidualne wątki. Przez moment wydychają większe porcje powietrza, po czym skupiają się na pojedynczych frazach. W okolicach dziesiątej minuty skrzypce dotykają ciszy, z kolei saksofon, tu już tenorowy, balladowo wzdycha. Po kolejnych kilku chwilach artyści śpiewają niczym średniowieczni trubadurzy, przy okazji nadając swoim akcjom więcej dynamiki. Jeszcze przed upływem dwudziestej minuty chowają się w głębokiej krypcie i dogorywają, tworząc kolejny passus ancient music. Finał seta niepodziewanie przypomina słoneczny poranek – John ochoczo dmie w sopran, Angharad radośnie podskakuje. Koncertowy bis dzieje się w mrocznej pieczarze. Tuba rezonuje, skrzypce płyną strugą filigranowego ambientu. Wokół panuje gęsta cisza. Wszystko drży, a skrywana melodia szuka drogi ujścia.

Inauguracja części studyjnej przypomina początek koncertu. Aura głębokiego średniowiecza, dalekie odgłosy niemej rozmowy, szeleszczące subtelności. W kolejnej improwizacji klimat pozostaje niezmienny, ale strumień fonii przybiera formę delikatnego drona. Zaraz potem w muzyków wstępuje zew życia. Struny są teraz dynamicznie szorowane, a oddechy saksofonisty skutecznie trzymają się tempa. Przez moment jesteśmy w zakładzie szlifierskim, obok którego prowadzone są także prace wulkanizacyjne. W kolejnej odsłonie artyści wydychają porcje wilgotnego powietrza - imitują się wzajemnie, popadają w klimat subtelnego oniryzmu. To skowyt, płacz, mistyka greckiej tragedii. Zaraz po nich następuje kolejny bardziej dynamiczny kontrapunkt - uderzanie po gryfie, szarpanie strun, rwane, dęte świdry. Zaskakująco szybko odnajdujemy się w finałowej, przy okazji najdłuższej ekspozycji studyjnej. W tubie saksofonu kłębi się mnóstwo myśli, na gryfie skrzypiec tańczą szybkie dłonie. Z trwogą, ale i precyzją muzycy wychodzą na front opowieści mając w ustach słowa zapomnianej melodii. Pokonują niewielkie wzniesienie, a potem układają do snu w kolorowej dolinie.

 

John Butcher & Angharad Davies Two Seasons (Weight Of Wax, CD 2025). Angharad Davies – skrzypce oraz John Butcher – saksofony. Nagranie koncertowe zarejestrowane w KM28, Berlin, wrzesień 2024 (utwory 1-2) oraz studyjne zarejestrowane w Nottingham University Studio, kwiecień 2024 (utwory 3-9). Łącznie dziewięć improwizacji, 49 minut.




piątek, 5 grudnia 2025

The Barcelona’ fresh four: Jiuweihu! Mammalian Interactive Digressions! Orangina! Smells Funny!


Muzyka improwizowana z Barcelony zawsze posiada stempel wysokiej jakości. Stali Czytelnicy tych łamów wiedzą o tym doskonale przynajmniej od dekady, bo tyle lat stuknie Trybunie już w kolejnym miesiącu.

Zatem bez zbędnej introdukcji przystępujemy do szczegółowej analizy czterech nowości wydawniczych ze stolicy Katalonii. Nie zabraknie okrętu flagowego, czyli Discordian Records, będą też nagrania muzyków świetnie nam znanych, tu akurat edytujących pod innymi sztandarami.

Jak to często bywa w przypadku muzyki z tamtej części świata, czeka nas spory rozstrzał stylistyczny. Zaczniemy kameralnie, ale bardzo dronowo, na dwa niezbyt konwencjonalne smyczki, potem czeka na nas czerstwa, gęsta i hałaśliwa narracja na saksofon, syntezator modularny i rzężącą wysokim prądem gitarę, zaraz po niej pokaźna porcja soczystego jazzu z kompozycjami, a na zakończenie coś na poły skomponowanego, na poły improwizowanego - znane utwory przełożone na pięć dęciaków, perkusję i osnowę elektroniki. Będzie się działo!

 


Vasco Trilla & Àlex Reviriego Jiuweihu (Bandcamp’ self-released, DL 2025)

Czas i miejsce akcji nieznane: Vasco Trilla – werbel i talerze oraz Àlex Reviriego – kontrabas. Trzy utwory, 44 minuty.

Tych Panów znamy z miliona płyt, to prawdziwe ikony sceny Barcelony. Być może nie wszyscy pamiętają, iż czasami muzykują także w duecie. To ich drugie ujawnienie, znów nastawione na niezmierzone w czasie i przestrzeni techniki rozszerzone, ponownie bazujące na pewnym koncepcie, innymi słowy improwizacji definitywnie predefiniowanej. Każdy z artystów operuje tu smyczkiem, choć nominalnie jeden pracuje na skromnym zestawie percussion, drugi dzierży w dłoniach wielki kontrabas.

Opowieść na starcie przypomina delikatny powiew porannej bryzy. Powierzchnie płaskie targane smyczkami piszczą, nucąc zapomniane melodie. To medytacja ukonstytuowana cierpliwością i konsekwencją. Ma swoje niemal post-industrialne spiętrzenie, ma krótki moment, gdy kontrabasista minimalistycznie frazuje techniką pizzicato. Rozkołysana opowieść przypomina zagubiony okręt, które niesie w nieznane coraz silniejszy wiatr. W drugiej odsłonie instrumenty silniej rezonują - jeden strumień fonii ryje bruzdy w ziemi, drugi wznosi się ku niebu. Z czasem z mulistego dna wyłania się pokancerowana melodyka i płynie z tajemniczym posmakiem post-baroku. Na starcie trzeciej części smyczek kontrabasu wyje wprost z głębokiej krypty, z kolei talerze rezonują na jeszcze większej wysokości. Dźwięki zdają się teraz kołysać nad wielką przepaścią. Znów ratunkiem wydaje się pokrętna melodia, który nie przypomina jednak śpiewu, to wciąż wielkie cierpienie, ostatecznie skwitowane minimalistycznymi frazami kontrabasisty.

 


Luis Erades/ Andrea Bazzicalupo/ El Pricto Mammalian Interactive Digressions (Discordian Records, DL 2025)

The Golden Apple Studios, Barcelona, październik 2024: Luis Erades – saksofon altowy, Andrea Bazzicalupo – gitara elektryczna oraz El Pricto – syntezator modularny. Trzy improwizacje, 53 minuty.

W przeciwieństwie do duetu powyżej, medytacja, to ostatni epitet, jakim moglibyśmy podsumować nagranie tego tria. Słuchaczy dbających o stan swoich narządów słuchu uspokajamy jednak, iż anonsowana w preambule tekstu intensywna, niekiedy noise’owa improwizacja miewa tu intrygujące chwile ukojenia, wystudzenia, potrafi osiągnąć stadium zaskakującej filigranowości.

W trakcie pierwszej odsłony muzycy stawiają nas pod ścianą i mierzą z broni gładkolufowej – pozatykana tuba saksofonu groźnie rzęzi, gitara zgrzyta zębami i zionie ogniem, a syntezator wbija szpile nie tylko w kręgosłup. Soczyste plastry hałasu poprzedzielane są tu ochłapami ciszy, delikatnie nasączonymi post-psychodelicznymi dywagacjami. Druga improwizacja trwa ponad dwadzieścia minut i zdaje się mieć więcej niż tysiąc twarzy. Subtelna elektronika i post-akustyczne strumienie ambientu otwierają pieczarę, z której wyłania się post-industrialne monstrum. Na etapie rozwinięcia muzycy okazują się jednak intrygująco roztargnieni, skorzy do akcji minimalistycznych, niekiedy brzmią wręcz onirycznie, a ich oddechy pełne są szumiącej elektroniki. Do konsekwentnej walki ze złem powracają w drugiej połowie utworu, a najgroźniejszym zwierzem tego stada okazuje się ostatecznie saksofonista. Trzecia improwizacja zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem jest jeszcze ciekawiej. Mała wojna światów uformowana zostaje w elektroniczny i elektryczny free jazz. Zaraz potem następuje faza dronowa i kilka dźwięków z gitary, które przypominają ... gitarę. Jeszcze tylko faza lewitacji i rozkołysania, a po niej wielki finał z fajerwerkami z dna piekła aż do kopuły topornego nieba. Cisza po wybrzmieniu ostatniego dźwięku wydaje się dość groźna.

 


Albert Cirera & Tres Tambors Orangina (Underpool Records, CD 2025)

Underpool Studio, Barcelona, czerwiec 2025 (?): Albert Cirera – saksofon tenorowy, sopranowy, kompozycje, Marco Mezquida – fortepian, Rhodes, Marko Lohikari – kontrabas oraz Oscar Domènech – perkusja. Dwanaście kompozycja, 54 minuty.

Losy tego artysty śledzimy od kołyski. Znamy wszystkie jego brudne, kompulsywne, free impro eskapady na preparowanym saksofonie tenorowym i sopranowym. Ale pamiętamy także, iż to muzyk zakochany w jazzie, a jego flagowy okręt na tym oceanie zwie się Tres Tambors. Przed nami jego trzecie ujawnienie. Zgrabne, melodyjne, ale ciekawie zmetryzowane tematy, tysiące narracyjnych zdobień i kilka soczystych improwizacji, na ogół w wymiarze kolektywnym. Dla fanów wysokogatunkowego jazzu lektura obowiązkowa!

Po krótkim, dynamicznym otwarciu kwartet zaprasza do krainy jazzowej post-ballady, tkanej na czystym brzmieniu saksofonu sopranowego, równie wyrazistym piano i sekcji rytmu, która szyje łamane metra i sieje intrygę niezależnie od poziomu łagodności zadanego tematu. W piątej odsłonie króluje free jazz (nawet w formule sax & drums), ale puenta jest wystudzona, bardzo kameralna. W siódmej części słyszymy piano Fendera i rozhuśtany saksofon frazujący w dobrym tempie. W kolejnym piękny, improwizowany rozgardiasz, który zostaje skontrapunktowany melodyjnym tematem, ale na koniec utworu tryumfalnie powraca. Z kolei w dziewiątej odsłonie tańczymy w rytmie samby! Po drodze do szczęśliwego finału mamy kilka akcentów kameralnych ze smyczkiem, a także nieśmiałe próby akcji inside piano. Samo zakończenie jest bardzo dynamiczne, bazujące na basowym groove, usiane wyłącznie udanymi interakcjami.

 


Fail Again Ensemble Smells Funny (Discordian Records, DL 2025)

Whole Tone Studio, Barcelona, czerwiec 2025: Mireia Tejero – saksofon altowy, Sergi Rovira – saksofon tenorowy, Lluís Vallès – saksofon barytonowy, Pol Padrós – trąbka, Vicent Pérez – puzon, Jordi Pallarès – perkusja oraz David García – soundpainting. Dziewięć utworów, 32 minuty.

Na koniec krótkiego przeglądu katalońskich nowości dość nietypowy ansambl pod jakże becketowską nazwą. Pięć instrumentów dętych, perkusja, smuga elektroniki, a w repertuarze jazzowe kompozycje, w tym nieśmiertelna Lonely Woman Colemana, klasyk Pink Floyd i utwór Franka Zappy. Muzycy improwizują na etapie zwanym preludium, a potem bawią się samym tematem. Brakuje tu może odrobiny szaleństwa i narracyjnej fantazji, ale sama idea wydaje się godna kontynuacji.

Floydowskie otwarcie obiecuje tu naprawdę wiele – to zmyślnie sprofilowany, dęty wielogłos z dużą dawką nerwowości, podrasowany perkusją, zmiennym tempem i tą szczyptą brawury, jakiej czasami brakuje w dalszej części albumu. Artyści balansują na pograniczu wielu stylistyk, z których jazz, czy nawet free jazz jest tylko jedną z tysięcy możliwości. Nagranie ma swoją artystyczną kulminację na etapie klasyka Colemana. Preludium pełne jest gwałtowności, ciekawych, dętych interakcji, z kolei sama ekspozycja tematu, to niemal pogrzebowa ballada, którą niespodziewanie podrywa do lotu galopująca perkusja. W kolejnym utworze muzycy stepują w punkowym rytmie, a na końcu dzielnie rozprawiają się z tematem Zappy. Wstęp, to dęte dyskusje, najpierw rwanymi frazami, potem głębszymi wydechami. Prezentacja tematu przypomina podlewany dużą ilością szampana 2-stepowy wodewil z masą rzewnych melodii.




wtorek, 2 grudnia 2025

Colin Webster, Mark Holub & Noah Punkt play Neue Hard!


Colin Webster i Mark Holub tworzą free jazzowy duet od lat, a ich dyskografia nie jest bynajmniej zbiorem pustym. Od czasu do czasu ich dalece swobodne muzykowanie realizowane jest także w składach duo+, najczęściej w trio z niemieckim kontrabasistą Noahem Punktem. Bywa, że duet poszerza się do kwartetu, jakby choćby dwa lata temu, na koncercie w poznańskim Dragonie, gdy brytyjskiego saksofonistę i australijskiego perkusistę uzupełniali w ognistym performansie Argentynka Sofia Salvo na saksofonie barytonowym i Niemiec Jan Roder na kontrabasie.

Przed nami najnowsza płyta Colina i Marka, tym razem w formule tria z przywołanym wyżej Noahem. Swobodna, free jazzowa, ale dobrze kontrolowana jazda. Więcej niż godzina lekcyjna, zatem fanom zadanej estetyki aż trzęsą się uszka. Welcome!

 


Artyści od pierwszego dźwięku wchodzą w kąśliwe interakcje, świetnie się znają, mogą sobie na wszystko pozwolić. Brzmienie tria jest bardzo matowe, na pewno świetnie sprawdza się w odsłuchu bezpośrednio z magnetofonowej kasety. Saksofonista zaczyna drobnymi akcjami silnie nasączonymi dobrym, nieskalanym nudą jazzem. Tempo jest tu namacalne od startu, żywe, dobrze stymulowane zwinnymi akcjami drummera. Kontrolowany free jazz to naturalne środowisko dla tej trójki i zdaje się, że każdy fragment tego nagrania to potwierdza.

Otwarcie drugiej improwizacji osnute jest mrokiem. Pracuje kontrabasowy smyczek, saksofon oddycha zimnym powietrzem, a perkusjonalia błyszczą w ciemności. Akcja tej części albumu wiedzie od rozhuśtanego post-jazzu do jurnego, silnie emocjonalnego, galopującego free z drobnym, dobrze ukształtowanym stoppingiem z rezonującymi talerzami. Trzecia historia trwa tu ledwie kilka minut, ale zapewne nie bez powodu zajmuje centralne miejsce na albumie. Dobra dynamika, efektowny szczyt i bystra finalizacja.

Czwartą odsłonę otwiera ballada naznaczona szumem perkusyjnych szczoteczek. Dużo tu smutnej melodyki, a potem efektownego, nawet brawurowe tempa na etapie rozwinięcia. Finałową część inauguruje samodzielnie perkusista. Akcje jego partnerów są tu dość leniwie, całkiem kameralne. Po kilku pętlach muzycy z dużą gracją przechodzą w tryb taneczny, a saksofonista wykorzystuje ów moment, by zagrać swój najlepszy passus tego wieczoru. Opowieść nabiera rumieńców i zupełnie niepotrzebnie zostaje wyhamowana wprost w gęstą ciszę. Szczęśliwie muzycy dość szybko odzyskują wigor i przechodzą do finalizacji nagrania. Do samego nieba niesie ich znów temperament i odpowiedni poziom intensywności. A że to ich natural vibe, wspominaliśmy kilka zdań wcześniej.

 

Colin Webster, Mark Holub & Noah Punkt Neue Hard (Raw Tonk, kaseta/DL 2025). Colin Webster – saksofon altowy, Mark Holub – perkusja oraz Noah Punkt – kontrabas. Nagrane w Zentralwäscherei, Zurych, Szwajcaria, maj 2023. Pięć improwizacji, 54 minuty.