Recenzja
powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie
opublikowana.
Trzynasty Festiwal Ad
Libitum w roku 2018 odbywał się pod buńczucznym hasłem Women Alarm! Na scenie Centrum Sztuki Współczesnej warszawskiego Zamku
Ujazdowskiego wystąpiły wyłącznie kobiety, a osią dramaturgiczną trzydniowej
imprezy były improwizowane sety trzyosobowych składów z udziałem francuskiej
kontrabasistki Joëlle Léandre. Pierwszym z nich był wieloletni working band Les Diaboliques (z udziałem
Irene Schweizer i Maggie Nicols), drugim zmutowana wersja Tiger Trio. Z
oryginalnego line’upu zabrakło
amerykańskiej flecistki Nicole Mitchell, którą zastąpiła wokalistka Lauren
Newton. Składu dopełniła kolejna wybitna artystka zza Wielkiej Wody, pianistka
Myra Melford. Na koncert, który nazwano Stormy
Whispers, złożyło się osiem improwizacji, w tym trzy popełnione w duetach.
Całość trwała (łącznie z burzliwymi oklaskami) 45 minut i 13 sekund. Sprawdźmy szczegóły
tego wydarzenia.
Koncert otwiera post-barokowy taniec smyczka, smukła
recytacja strzelistymi literami, ciepłe, choć dość mroczne klawisze fortepianu.
Struny kontrabasu zwołują wyznawców na ceremonię otwarcia, budują dramaturgię,
wyznaczają tok opowieści. Emocje falują po kobiecemu, błyszcząca akustyka
stawia stemple piękności – płynny, śpiewny, delikatnie rozkołysany free chamber. Lauren i Joëlle raz za
razem sieją ferment, Myra raczej w roli komentatorki. Na finał odcinka szept w
samym środku strumienia narracji i ciekawe imitacje na flankach, a także kilka
salw ekspresji. Druga część zaczyna się bardziej agresywnymi dźwiękami,
Dziewczyny stawiają na preparacje i czynią to nad wyraz zmysłowo – słyszymy skrzypienie,
pojękiwanie, sapanie i charczenie. Życie bez mężczyzn potrafi być przecież
wyjątkowo ekscytujące! Pizzicato
kontrabasu podkreśla dramaturgię, struny fortepianu aż iskrzą się z emocji.
Wchodzimy w fazę duetów – najpierw piano i kontrabas!
Klasycyzujący sznyt klawiatury i barokowy smyczek nie czynią sobie
jakiejkolwiek szkody. Piano buduje post jazzowy flow, kontrabas tańczy, a emocje rosną. Potem to piano radośnie
skacze, a smyczek ryje bruzdy w ziemi. Na finał repetycja w służbie
improwizacji. Brawo! Duet kolejny, to głos i kontrabas, a rytuał introdukcji przypada
w udziale rozgrzanemu smyczkowi. Piękne, niskie, głębokie preparacje dźwięków na
strunach. Lauren wchodzi po minucie i gaworzy na stronie. Buduje imitacyjną wokalizę
na wysokości. Potem obie Panie płyną cudownym, wspólnym strumieniem fonii – smyczek
błyskotliwie skomle, głos ucieka do świata jazzy
sketches. Wreszcie duet piano i głos – estetyka minimalistyczna, półśpiew, dźwięki
z samego piekła do rozjaśnionego nieba. Moc subtelności, dużo echa i przestrzeni.
Piano brzmi niczym struny kontrabasu, literki wypadają z gardła niczym
króliczki z cylindra czarnoksiężnika. Tygrysie pląsy, małe preparacje i
poszukiwanie wewnętrznego rytmu. Beauty
moment!
Na trzy ostatnie akordy koncertu wracamy do formuły tria. Szósta
opowieść rodzi się na językach! Gadanie, przeklinanie, piano i pizzicato. Chaos kobiecej dyskusji o
ważkich sprawach! Leandre odmienia shit przez
wszystkie przypadki, Newton wokalizuje po jazzowemu, Melford stawia na
umiarkowanie. Cała trójka na finał buduje skromną piosenkę do podśpiewywania. Kolejna
część kontrapunktuje poprzedniczkę – najpierw agresywne frazy klawiszy, które
czynią honory gospodarza. Po paru chwilach podłącza się szum kobiecego głosu,
kilka głębokich oddechów. Po kolejnych – budzi się smyczek, sieje ferment,
sprawia wrażenie, że jest zazdrosny o owe zmysłowe intro koleżanek. Flow rośnie rytmem piana i zawodzeniem
smyczka, gaśnie charkotem rozgrzanego gardła. W ostatni antrakt tego
niezwykłego koncertu Panie wkraczają bardzo dynamicznie. Kontrabas pędzi
smyczkowymi riffami, piano trzyma tempo, a głos burczy wyjątkowo nisko.
Swoboda, obyczajowe swawole, szeroki strumień wyłącznie pięknych dźwięków, mimo
wciąż rosnącej dynamiki narracji. Newton miałczy po kociemu, potem wznosi
okrzyki, Leandre produkuje efektowne fajerwerki, Melford stawia stemple
dramaturgicznej perfekcji. Po kilku minutach Panie delikatnie zwalniają, ale
piękno opowieści wciąż narasta. Na ostatniej prostej czeka nas już tylko szczypta
kameralnej zadumy przy wtórze smyczkowych perełek i … wrzask wielominutowych
oklasków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz