Pierwsza opowieść nazywa się Zospeum. Palce ślizgają się po strunach, produkując dźwięk, który
może oznaczać także użycie smyczka. Kontrabas śpiewa i meta melodyjnie zawodzi. Saksofon altowy komentuje drobnymi
frazami, umieszczanymi raz wyżej, raz niżej na nieboskłonie sali koncertowej,
która oddycha dużą przestrzenią. Muzycy od pierwszej chwili koncertu zdają się
szukać wspólnych fraz, choć parametry brzmieniowe ich instrumentów żyją w
sporym od siebie oddaleniu. Być może, a nawet na pewno, ich głowy drążą podobne
myśli i kreatorskie zapędy. Stoją na progu definitywnego preparowania dźwięków,
ale nigdzie się nie śpieszą. Budują opowieść, którą językiem Szekspira możemy
nazwać dirty post-chamber with bizzare
thoughts. W czwartej minucie bas na moment zaczyna repetować, a alt
śpiewać, po czym muzycy schodzą do podziemi, by nabrać ciemnych barw, poprychać
i delikatnie poszumieć. Robią kolejny krok ku ciszy, która wydaje się wręcz
hałasować. Blask tajemnicy pozostaje z nimi do końca improwizacji, nawet wtedy,
gdy saksofon przejdzie w tryb generowania długich, jednostajnych fraz, a
kontrabas wyda z siebie kilka masywnych, powolnych burknięć pizzicato.
Druga improwizacja, nazwana Thyplocaris, w swej wstępnej fazie dostarcza nam dźwięków suchych
na wiór. Smyczek i perkusyjne pałeczki, umieszczone pomiędzy strunami kontrabasu,
budują dźwiękowy spektakl, który zwizualizować sobie są w stanie jedynie ci z
nas, którzy kiedykolwiek wiedzieli tego muzyka w trakcie występu na żywo. Saksofon
burczy pojedynczymi, nieco zaczepnymi frazami, skrzeczy suchym powietrzem. Kontrabasista
kontynuuje swój poemat tarć, uderzeń i piłowania, brzmi niczym mała orkiestra w
zakładzie przemysłowym, pozbawiona tradycyjnie brzmiących instrumentów.
Narracja toczy się od ciszy do hałasu, nie unika także drogi powrotnej. Spod
smyczka strzępią się drobiny post-barowych dźwięków. Saksofon staje na placach
i zwinnie imituje te ostatnie. Oba instrumenty piszczą niczym małe kociaki wypuszczone
pierwszy raz na łąkę. W połowie piątej minuty dramaturgia koncertu doprowadza
nas pod granicę ciszy – pojedyncze szarpnięcia na struny, stukot saksofonowych
dysz, szum i oddech. Kontrabas lepi się do dźwięków saksofonu niskim, masywnym
strumieniem, po czym zaczyna jęczeć, zawodzić, wołać o pomoc. Ciemny barok
spowija scenę. W tubie saksofonu przelewa się tajemnicza ciecz. W ramach ostatniego
kroku tej części opowieści muzycy na moment rozpalają ogień i delikatnie hałasują.
Otwarcie części ostatniej, nazwanej Niphargus, to niemal same fajerwerki! Coś chrobocze na gryfie, coś
piszczy w tubie! Czy gotowi jesteśmy na wszystko? Obaj muzycy śpiewają jednym
głosem, po czym kontrabasista przechodzi w tryb piłowania, a saksofonista
zaczyna budować drony. Kolejnym etapem, krótka, ale treściwa zabawa w pytania i
odpowiedzi, a w ślad za nią kolejna imitacja, tym razem barwna niczym opustoszały
lunapark. Po upływie siódmej minuty kontrabas wpada w repetycje, znów bardziej
przypomina pisk małego zwierzątka niż marsz wielkiego niedźwiedzia. Muzyk
pociera wilgotnymi palcami o struny, potem schodzi na kolana i buduje deep dark chamber, wszystko czyniąc na
tle dygoczących dysz, pozbawionych dopływu powietrza. W połowie dziesiątej minuty
dęciak zaczyna miarowo charczeć,
kontrabas zaś budować pizzicato flow.
Muzycy dość niespodziewanie wchodzą w tryb meta
taneczny – pokrętna melodyka saksofonu na bazie figury post-rytmicznej
kontrabasu. W połowie piętnastej minuty opowieść przygasa – tuba pokwikuje, obok
szum piłowania suchych strun, wreszcie ostatni, głęboki krok w stronę preparacji.
A potem już tylko oklaski!
Caverna (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune
Series, CD 2020). El Pricto – saksofon altowy, Àlex Reviriego –
kontrabas. Nagrane na żywo w TePeKale,
Barcelona, wrzesień 2019 roku. Trzy improwizacje, 39 minut I 15 sekund.
Uwaga! Autor recenzji
jest współwydawcą tej płyty! Czytałeś na własną odpowiedzialność!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz