wtorek, 11 maja 2021

Clor, Lesecq, Malmendier & Škrijelj! Nuits et Latitudes!


Rezydujący we francuskim Metz label eux sæm doczekał się na początku bieżącego roku swojego czwartego wydawnictwa, które jak zwykle przykuło naszą uwagę w stopniu ponadnormatywnym. Prowadzona przez muzyków - Emilie Škrijelj i Toma Malmendiera – inicjatywa edytorska koncertuje się wokół ich aktywności muzycznych, przynosi zaś w skończonej liczbie przypadków intrygujące improwizacje, które udanie łączą dźwięki żywych instrumentów z elektroniką. Ten ostatni wątek często pojawia się na łamach Trybuny w ostatnich dniach, a omawiana płyta, to kolejny dowód rzeczowy w sprawie. W ramach introdukcyjnej reasumpcji dodajmy wszakże już teraz – pozycja numer cztery, to najlepsza jak dotąd płyta w katalogu eux sæm!

 


Połowa grudnia ubiegłego roku, francuska Miluza i czworo muzyków w jednym miejscu i czasie, wbrew zakazom pandemicznym: Stéphane Clor (kontrabas i sampler), Armand Lesecq (elektronika) oraz edytorzy we własnych osobach - Tom Malmendier (perkusja) i Emilie Škrijelj (akordeon i sampler). Kwartet ma nazwę własną (Nuits), a płyta tytuł (Latitudes) - w formacie CD dostajemy zaś jeden, blisko 49-minutowy trak.

Nuits zapraszają nas na wyjątkowy, elektroakustyczny spektakl dźwiękowy, w którym aż roi się od naszych ulubionych fake sounds (innymi słowy – to, co słyszymy trudno jest na ogół skojarzyć z konkretnym instrumentem lub przedmiotem muzycznego użytku), który jednakowoż doskonale łączy syntetyczne frazy z brzmieniem - pozostających w stałej przewadze sytuacyjnej - realnych instrumentów. Już aura otwarcia obiecuje nam wiele – kontrabas dudni z post-rockowym zębem, a reszta obecnych na scenie urządzeń zdaje się szumieć i szeleścić splotem elektronicznych i perkusjonalnych dźwięków. Opowieść od początku jest gęsta i intensywna, ma swoją nerwową, wewnętrzną dynamikę, ale też wydaje się być wyjątkowo lekka, wręcz ulotna, bo nawet kontrabas nie utrzymuje tu zbyt silnego kontaktu z podłożem. Po niedługiej chwili w tle pojawia się chmura ambientu z nieznanego miejsca pochodzenia, która udanie konweniuje z pulsującym basem, drżącymi perkusjonaliami i nieinwazyjną, niemal filigranową elektroniką.

W 7 minucie puls basu gaśnie, a w jego miejsce pojawiają się nowe akcje, których celem jest kreowanie rytmicznej struktury narracji. Artyści i ich tajemnicze przedmioty kreślą teraz serię dronów, którą zdobi melodia najprawdopodobniej dostarczana wprost z samplera. Każdej akcji towarzyszy reakcja lub nowa akcja, a niespodzianki sypią się jak z rogu obfitości. Powraca basowa pulsacja, ale pachnie już bardziej syntetycznym brzmieniem, rodzą się kolejne preparacje po obu stronach elektroakustycznej barykady, jakkolwiek ten fragment płyty, to być może jedyna chwila, gdy dźwięki syntetyczne pozostają w przewadze liczebnej. Po wybiciu pierwszego kwadransa improwizacja po raz pierwszy zdecydowanie zdejmuje nogę z gazu i uroczo tłumi się w elektroniczne delikatności i akustyczne subtelności. Nowa porcja ambientu wydaje się płynąć tym razem z woli smyczka na gryfie kontrabasu. Flow schodzi w dół, a meta drumming (chyba nie tylko z perkusji) buduje dodatkowy suspens. Całość drga, szuka rytmicznej powłoki, jak chory tlenu pod respiratorem. Akustyka odzyskuje, utracone kilka chwil temu, miano przewodnika improwizacji. Rozkołysany smyczek tapla się w post-perkusjonalnym i ambientowym sosie z gracją baletnicy, a wszystko wokół niego zdaje się śpiewać i rzewnie zawodzić. Być może ta ostatnia sytuacja jest wynikiem działań akordeonu, który po raz pierwszy pokazuje swoje bardziej żywe oblicze. Opowieść z czasem gęstnieje szmerem perkusyjnych talerzy i mocą posadowionych niżej, bardziej syntetycznych fraz.

Gdy mija drugi kwadrans opowieść ponownie przygasa, tym razem jednak znajduje schronienie w strumieniu preparowanych dźwięków, realizowanych głównie przez osnute elektroniką perkusjonalia. Nowy wątek proponuje bas, który na poły rockowymi metodami stara się wybudzić improwizację ze stanu drobnych dylematów dramaturgicznych. Nisko osadzone repetycje, perkusyjne stymulacje i delikatna syntetyka spod akordeonu, to główne elementy, które tworzą improwizację w jej trzecim kwadransie. Ta część opowieści gaśnie w plejadzie dźwięków kreowanych przez preparowany bas i wyzbyty elektroniki akordeon, a także rezonujące talerze. Narracja umiera elektroakustycznym szumem spadających dźwięków.

Ostatnie wybudzenie improwizacji – już po upływie trzech kwadransów - tli się nowym pasmem ambientu, kontrabasowym smyczkiem i kolejną porcją rezonansu żywych perkusjonalii. Na koniec powraca także wątek pulsującej elektroniki. Całość nie traci jednak swojej subtelności, a artyści skutecznie dbają o to, by każdy dźwięk, bez względu na źródło swojego pochodzenia, efektownie wybrzmiewał. Finałowy dron smyczka, metafizyka milczących instrumentów i dzwonki - rytuał zakończenia zdaje się być równie fantastyczny, jak całe nagranie. Brawo!

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz