Dokonania artystyczne Brytyjczyków Colina Webstera i Andrew Lisle’a śledzimy na tych łamach z zapartym tchem i opisujemy każdorazowo złotymi literami. Ich jednokrotną, jak dotąd, współpracę z norweskim gitarzystą Stianem Larsem (Zeal And Perseverance, CD 2019) także skwitowaliśmy tu burzą oklasków.
Dziś rzeczone trio powraca ze swoją drugą płytą, ale trudno
powiedzieć - z nowym materiałem. Krążek, tym razem winylowy, zatytułowany Problem of Absolute Generality zawiera
bowiem nagrania z tej samej sesji, jak ich pierwsza płyta – z londyńskiego Soup Studios, z połowy lutego 2019 roku.
Tym razem trafia do nas pięć swobodnych improwizacji, które trwają 37 minut.
Dla ładu informacyjnego dodajmy, iż Larsen gra na gitarze elektrycznej, Webster
na saksofonie altowym, a Lisle na perkusji.
Muzycy zaczynają swój energetyczny performance na raz, jak za skinieniem niewidzialnej batuty. Gitowe,
post-elektryczne kropelkowanie,
zalotny półśpiew altu i mały drumming
z drżącym tamburynem, bezwładnie skaczącym po perkusyjnym werblu. To trio zdaje
się mieć rytm zaszyty w genach, akcja toczy się zatem od początku z pewną
dynamiką, jakkolwiek, to na razie walka w kategorii wagowej lekkopółśredniej. Flow gęsto jest usiany dźwiękami, niepozbawiony
rockowych emocji. Po spowolnieniu muzycy frazują drobiazgami, ale nie tracą wewnętrznej
energii kinetycznej. Dba o to nade wszystko perkusista, bo koledzy na flankach bawią
się w małe gierki i lenią się sowicie. Na moment mamy tu niemal molekularne
solo altu, a powrót do formuły tria znów znamionuje wzrost dynamiki, sączącej
się wprost spod perkusyjnych pałeczek. Kończą najdłuższą improwizację (ponad 12
minut), tak jak zaczynali – na raz!
Kolejny etap tej podróży zaczyna się kłębowiskiem szumów –
pracują dysze saksofonu, gitarowe przetworniki, a po krótkiej zwłoce także
perkusyjne szczoteczki. Narracja rodzi się powoli, ale w efekcie dość zdecydowanych
ruchów – pierwszych zasieków, kanciastych fraz i rosnącej dynamiki, ale pozbawionej
znamion hałasu i działań nadekspresyjnych. Co więcej, po kilku pętlach muzycy zwalniają,
szukają ciekawych brzmień i zawijasów dramaturgicznych. Zdają się jechać na
delikatnie zaciągniętym hamulcu ręcznym, taplają się w rezonansie, aż ostatecznie
giną w ciszy.
Trzecią opowieść zaczyna solowa ekspozycja perkusja, która
od razu stawia na dynamikę i stosowne emocje. Wejście gitary i saksofonu
świetnie się w ów model narracyjny wpisuje. Perkusja kreuje progresywny step, gitara frazuje meta rockowo, a alt śpiewa i pokrzykuje.
Znów wszakże nie tempo, a intensywność przekazu wydaje się być głównym celem
muzyków. Tuż potem czwarta odsłona i kolejne intro Lisle’a, tym razem z
wykorzystaniem tamburynu. Alt i gitara budzą się dość szybko i kreują niemal
imitacyjne dźwięki. Faza rozruchu jest średniodynamiczna, ale nerw mocy czai
się u podnóża pierwszego wzniesienia. W międzyczasie flow nabiera jakby post-bluesowego rozchełstania, koszula wystaje mu
ze spodni w dużym nieładzie, ale sama opowieść połyka kolejne kilometry. Alt i
perkusja brną ku ekspresyjnym rozwiązaniom, ale gitara staje w roli
hamulcowego, slajsuje i nie może wyzbyć się bluesowych naleciałości. Co więcej,
to ostatnia stawia na swoim, a improwizacja tonie w jesiennej szarudze
zachodzącego dnia.
Finałowa opowieść proponuje konwencję taneczną. Zmysłowe
podrygi, walczyk z cyklu panie proszą
panów, stylowe westchnienia. Kolektywnie i dość wszakże gęsto, z perkusją w
roli przewodnika stada. Dynamiczna akcja ze śpiewem na ustach! Na flankach
coraz brudniejsze frazy, po środku czysty tembr prostego zestawu perkusyjnego.
Końcowe frazy emanują jakością, zdają się być najpiękniejszym momentem tej
opowieści. Post-rockowe ornamenty gitary, polirytmia perkusji, wreszcie saksofon
w roli tego, który zdolny jest zagrać wszystko – tu zmyślnie imituje frazy
gitarzysty. Sól kreacji, piękno improwizacji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz