środa, 30 sierpnia 2023

Mark Sanders! CollapseUncollapse: Time In Images!


Doskonały brytyjski perkusista Mark Sanders, muzyk wymieniany jednym tchem z legendami gatunku, artysta, który współtworzył tysiące free jazzowych, tudzież swobodnie improwizowanych płyt … nigdy nie nagrał jeszcze albumu jako lider. Tak przynajmniej zeznaje w opisie wydawnictwa, które firmują co prawda trzy nazwiska, ale osoba drummera definitywnie jest tu postacią centralną.

Sanders dzieli i rządzi w procesie dość swobodnej, acz z pewnością predefiniowanej improwizacji, samotnie wykonuje dwa z pięciu utworów zamieszczonych na płycie. Kolegów (keybordzistę i gitarzystę basowego) sobie dobrał mniej znanych, za to niezwykle bystrych, energetycznych i budujących bogaty, post-psychodeliczny flow, który zdaje się maczać palce w post-jazzowym fussion, ale po prawdzie czerpie inspiracje z każdego niemal gatunku muzyki kreatywnej. Świetny, gęsto usiany dźwiękami album, obok którego trudno przejść obojętnie. Murowany kandydat na listę najlepszych płyt roku ukazuje się właśnie w amerykańskim labelu 577 Records!



Pierwsza improwizacja trwa prawie dwadzieścia i podobnie jak trzecia, ponad trzynastominutowa, zdaje się stanowić o artystycznej sile albumu. Muzycy od startu tyczą stylistyczne ramy pierwszej odsłony spektaklu – klawiszowe post-fussion, zapętlony, skłębiony bas i żwawe circle drums nastawione na budowanie linearnej, gęstej, acz dość zwiewnej narracji. Z czasem flow zyskuje delikatnie kwaśny posmak, o co dba szczególnie klawiszowiec, który lubi pohałasować i zazgrzytać zębami. Perkusista trzyma rytm, który zdobi incydentami na werblu, z kolei basista lubi zanurzać się po czubek głowy w basowych przetwornikach i towarzyszącej im elektronice. Pierwszy krok w mgłę spowolnienia i preparacji muzycy wchodzą już po kilku minutach. Wynurzają się z niej dość leniwie, inspirowani melodyjnymi frazami z klawiatury. Ostatnie kilka minut opowieści przykryte jest już sporą chmurą psychodelii. Wszystko nabiera masy właściwej, charczy, pnie się ku górze, by ostatecznie skonać w post-ambiencie i rezonansie.

Druga opowieść trwa tu kilka minut i jest solową ekspozycją Sandersa, który wspiera się gęstym, sączącym się niczym ciepła krew ambientem. Deep drums i werblowe zdobienia budują tu skupioną narrację. Początek trzeciej opowieści także należy do perkusisty, który tworzy ją niewielkim nakładem środków. Rytualny minimalizm w oczekiwaniu na wybudzenie się bogów psychodelii, postępujące echo i rezonans talerzy. Klawisze stają tu z martwych, bas zgrzyta i bluzga ochłapami post-industrialu, a perkusja kreuje połamany, twardy, kanciasty, dość leniwy rytm. Artyści szukają wytrwale zagubionej dynamiki, zwłaszcza, gdy bas zaczyna frazować post-jazzem.

Czwarta odsłona rodzi się w strumieniu basowego dark ambientu. Sanders bez zbędnej zwłoki kreuje tu zwarty, monotonny, na poły rockowy, na poły hip-hopowy rytm. Jego towarzysze skupiają się na budowaniu mrocznej, definitywnie dronowej faktury dźwiękowej. Równy flow perkusji sprzyja tu zagęszczaniu się owej chmury mroku i zła. Bas nie unika gitarowych sprzężeń i trzasków, klawisze plamią narrację mglistymi ochłapami post-melodii. Opowieść narasta, pęcznieje. Rytm ciągnący drony zdaje się nabierać pewnej meta taneczności, a całość pulsować mocą niskich częstotliwości. Emocje sięgają teraz góry niezbawienia, zatem końcową, kilkuminutową, solową ekspozycję Sandersa przyjmujemy niczym dopust boży. Mroczny, metaliczny ambient talerzy i perkusyjna stopa, której beat zanurza się w gęstym pogłosie, tworzą narracje, która wspaniale reasumuje ten doskonały album. Finał ma coś z rytuału, nie jest potokiem radosnych zdarzeń.

 

Mark Sanders, Chris Mapp & Andrew Woodhead CollapseUncollapse: Time In Images (577 Records, CD 2023). Mark Sanders – perkusja, instrumenty perkusyjne, Chris Mapp – bas, elektronika oraz Andrew Woodhead – instrumenty klawiszowe, elektronika. Nagrane w Sansom Studios, maj-czerwiec 2021. Pięć utworów, 50 minut. 

 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz