piątek, 18 sierpnia 2023

Tour de Bras’ new outfit: Balises! Plaît-il?! L'horizon des événements! Vigiles! Interspace!


Tour de Bras, wydawnictwo z kanadyjskiego Quebecu nie gości u nas zbyt często, ale jak wiemy z niejednej opowieści, warte jest naszego permanentnego zainteresowania. Kilka płyt z przepastnego katalogu labelu, prowadzonego przez Érica Normanda, omawialiśmy tu niemal dokładnie rok temu. Dziś czas na kolejną prezentację.

Przed nami pięć albumów, które ukazały się w trakcie minionego roku. Jak to często bywa w przypadku TdB rozstrzał stylistyczny jest niebywały, zawsze wszakże gwarantujący jakość i wyłącznie dobre emocje płynące z odsłuchu.

Na początek duet szefa labelu z pewnym bardzo znanym w awangardowych szeregach francuskim klarnecistą, potem wielobarwny, niemal wodewilowy sekstet, a po nim dwie propozycje elektroniczne, z których pierwsza wsparta jest także pewną czeską trąbką. Wreszcie na finał konceptualny duet klarnetu i perkusji, który wiedzie żywot na zaciągniętym ręcznym i zdaje się kierować nasze zainteresowania na mniej eksplorowane na tych łamach przestrzenie świata doczesnej muzyki. 



 

Xavier Charles & Éric Normand  Balises (LP)

Rimouski, luty 2022: Xavier Charles – klarnet oraz Éric Normand – bas elektryczny. Siedem improwizacji, 35 minut.

Spotkanie z nowościami francuskojęzycznej Kanady rozpoczynamy z naprawdę wysokiego C. Z jednej strony wyśmienity klarnecista, który zdolny jest wydobyć z drobnego instrumentu dętego doprawdy każdy, nawet najbardziej niespodziewany dźwięk, a tzw. techniki rozszerzone ma w małym palcu, z drugiej strony niezwykle kreatywny basista, który traktuje swój instrument bardziej jako źródło budowania nieoczywistych sytuacji elektroakustycznych niż narzędzie do tworzenia linearnej narracji gitarowej.

Pierwsze dźwięki albumu idealnie wprowadzają nas w klimat nagrania - chmura zgrzytających fonii z basowych pick-upów i klarnetowe, post-hałaśliwe westchnienia. Z jednej strony o pół kroku od estetyki noise, z drugiej mnóstwo fonicznych drobiazgów i stylowa faza dronowa. W drugiej odsłonie dominują basowe sprzężenia i klarnetowe, nerwowe spazmy. Przez moment można odnieść wrażenie, że nad głowami kołują nam samoloty. W kolejnej części klarnet serwuje dronową ekspozycję z odrobiną melodii, a bas – co niezwykle rzadkie na tym albumie – frazuje gitarowym post-jazzem. Czwarta ekspozycja budowana jest elektroakustycznymi szumami i szmerami. Bas preferuje teraz dłuższe frazy, klarnet syczy na niego niczym tygrysica. Piąta improwizacja zdaje się przynosić chwile oddechu. Bas frazuje, jakby ktoś odłączył mu prąd, klarnet, nieco strwożony, wypuszcza wysuszone strumienie powietrza. W tle dzieją się już same cuda – definitywny spektakl fake sounds, zapewne głównie z basowego oprzyrządowania. Szósta narracja syci się mrokiem, zdaje się być kolejną odsłoną dźwięków preparowanych, na koniec pachnie zmysłowym post-industrialem. Jest odrobina rytmu i plejady niezdefiniowanych post-dźwięków. Ostatnia improwizacja sprawia wrażenie dość delikatnej. Rezonujące śpiewy klarnetu i drobne prace ręczne na gryfie basu, także kilka dalece czystych fraz. Długie, dogasające drony snują się w smudze delikatnych sprzężeń basówki.



Allochtone  Plaît-il? (CD)

Studio Desjardins du Camp, Saint-Alexandre, kwiecień 2022: Rémi Leclerc – perkusja, instrumenty perkusyjne, elektronika i inne urządzania, Cathy Heyden – saksofon, obiekty i efekty, Alexandre Dubuc – bas elektryczny, kontrabas, wokoder i elektronika, André Pelletier – fortepian, klawikord, melodica i programowanie, Robin Servant – akordeon i elektronika oraz Olivier D'Amours – gitara elektryczna. Osiem utworów, 44 minuty.

Bardzo bogate instrumentarium, głowy pełne pomysłów i zornowskich inspiracji, wreszcie odrobina szaleństwa, to elementy składowe, które budują sekstetową ekspozycję muzyków, z których część dobrze znamy z orkiestry Le GRRIL. Brawurowa, niekiedy groteskowa zabawa w dobrze uporządkowaną improwizację, w ramach której nie ma rzeczy zabronionych!

Dynamiczny, połamany rytm, kabaretowy retusz i gatunkowa żonglerka – od startu Allochtone ostrzega, że będzie się dużo działo. W momentach spokojniejszych nie brakuje tu post-francuskiej melancholii zatopionej w chmurze elektroakustycznych zdarzeń, a w trakcie finalizacji strzępów post-electro i ambientu. W drugim utworze elektronika serwuje tu sporo – sample, pulsujące plamy i szumiące strumienie mocy. Część akustyczna i elektryczna dokładają kolejne elementy, sprawiając, że gęste zakończenie pachnie zornowskim Naked City. Zaraz potem wracamy do na poły groteskowej dynamiki. Emocje kipią z każdego instrumentu, a bogata narracja nie skąpi rockowych emocji i bystrej ekspozycji akordeonowej. Czwarta opowieść trwa najdłużej, płynie ambientem i ciekawymi interakcjami pomiędzy fortepianem, gitarą i syntezatorem, nie brakuje w niej kolejnych rockowych wtrętów. W następnych trzech utworach muzycy do bogatego arsenału środków i stylistyk dokładają jeszcze elementy fussion-rocka i free jazzu. Znów wszystko toczy się wedle połamanej dynamiki, zasady ciągłej zmiany i permanentnego stymulowania emocji rockowymi zdobieniami. Finałowa odsłona zdaje się łączyć nostalgię zakończenia z nerwową dramaturgią. Z jednej strony ciepłe plamy akordeonu i piana, z drugiej swobodnie usposobiony sakaofon.



 

ErikM & vrrrbitch  L'horizon des événements (DL)

Rimouski, Punctum, grudzień 2021: ErikM - elektronika, urządzenia różne oraz vrrrbitch (Petr Vrba) – elektronika, trąbka. Siedem utworów, 24 minuty.

Doskonały francuski eksplorator brzmień elektronicznych i czeski trębacz, którego znamy zarówno z wyśmienitych improwizacji na akustycznym blaszaku, jak i ich kreatywnej dekonstrukcji za pomocą oceanu narzędzi elektronicznych - takie spotkanie intryguje już po przeczytaniu albumowego credits. Samo nagranie nie trwa nawet dwóch kwadransów, definitywnie wszakże zasługuje na wysoką ocenę. Także mimo nerwowej dramaturgii i wrażenia, że część utworów została tu powycinana z większej całości wyjątkowo tępym skalpelem.

Nagranie rodzi się w chmurze nerwowego ambientu, po której ślizga się elektronicznie przetworzona trąbka. Narracji towarzyszą ślady rytmu, zdaje się, że kreowane przez obu artystów i plejady drobnych dźwięków elektronicznych. Część druga stawia na moc elektroniki i niekiedy wręcz usterkowych, zgrzytliwych fraz, z kolei trzecia wraca do wątku początkowego i snuje się ambientem doposażonym w post-akustyczne dźwięki trąbki, niepozbawione dubowego echa. Część czwarta bazuje na pewnej dynamice, to prawie electro z jasno zarysowanym beatem. W części kolejnej napotykamy na dużą porcję mroku, a także dźwięków i post-dźwięków trąbki. Pojawiają się sample i elektroniczne zdobienia. Wszystko przypomina tu oniryczny taniec na bazie snujących się po podłodze zarysów rytmu. Szósta opowieść jest tu najdłuższa i przekracza sześć minut. Sporo w niej akcentów percussion i post-beatowych eksploracji. Bogato zrytmizowana narracja pachnie tu zarówno krautrockiem, jak i niemiecką elektroniką końca ubiegłego stulecia. Na tym tle harcuje rozśpiewana trąbka. Finałowa opowieść jest gęsta, ocieka hałasem, serwuje zmutowane głosy ludzkie, które przekazują nam nieznane treści.



 

Érick d'Orion & Martin Tétreault  Vigiles (CD)

Saint-Benoît-Labre, Beauce, wrzesień 2022: Érick d'Orion – elektronika, syntezatory, miksowanie oraz Martin Tétreault – turntable, płyty winylowe, syntezator, miksowanie. Trzy utwory (dwa studyjne, jeden koncertowy), 42 minuty.

Kolejna z elektronicznych propozycji TdB zrealizowana została za pomocą instrumentarium już w pełni syntetycznego. Bogata paleta dźwięków w niekiedy wyjątkowo bystrych koincydencjach uformowana tu została w dwa nagrania studyjne (krótsze i dłuższe) i ponad 20-minutowy odcinek koncertowy.

Podstawowymi elementami pierwszego utworu są głęboko osadzony, siarczyście brzmiący beat i plejady drobnych, usterkowych fonii, pełne zgrzytów i elektronicznych przepięć. W tle snuje się plama ambientu. Gęsta narracja nie wydaje się być jednak nadmiernie przeładowana pomysłami. Druga opowieść trwa tu więcej niż kwadrans, a zaczyna się suchym, matowym beatem, który płynie na powierzchni nerwowego, nieco hałaśliwego ambientu. Opowieść jest mroczna, czasem przybiera postać wielowarstwowych pulsacji o różnej masie krytycznej. Po śmierci beatu narracja lepi się w dron plamiony mikro usterkami. Epizod koncertowy w fazie początkowej formuje się z szumów, szmerów i wysamplowanych śpiewów sakralnych pod które podłącza się syntetyczny rytm. Narracja ma tu kilka faz – najpierw toczy się niczym mantra post-elektronicznych dźwięków, potem przybiera postać dronu, którego warstwa rytmiczna łamie się niemal na każdym zakręcie. Nie brakuje też definitywnie noise’owych incydentów. W połowie nagrania pojawia się gęsty, czerstwy ambient, a całość przepoczwarza się w połamany drum’n’bass. Na finał zostajemy w towarzystwie stojącego drona, który gaśnie w kolejnym, gęstym strumieniu szumów.



Philippe Lauzier & Carlo Costa  Interspace (CD)

Nieokreślone lokalizacje, październik-grudzień 2022: Philippe Lauzier – klarnety oraz Carlo Costa – perkusja, instrumenty perkusyjne. W nagraniu użyto także dźwięków syntetycznych oraz nakładano ścieżki w procesie post-produkcji. Pięć kompozycji, 49 minut.

Interspace, to spotkanie dwóch muzyków, którzy zagrali razem nie jedną improwizacje, a którzy w czasach covidowego lockdownu postanowili popracować nad kompozytorską wersją swojej współpracy. Na album przygotowali dwie kompozycje, z których ta pierwsza składa się z czterech części. Klarnet i perkusja w celebrowanym w najdrobniejszych szczegółach, minimalistycznym, wystudzonym marszu, w trakcie którego idea powtórzenia, czy twórczego rozwinięcia poprzedniej myśli zdaje się być ważniejsza od budowania emocjonalnej narracji. Muzycy są w swym dziele wyjątkowo konsekwentni i chwała im za to, choć po prawdzie ostatnia, wielominutowa ekspozycja, prawdopodobnie zawierająca post-produkcyjne nakładki (overlapped), mogłaby być odrobinę krótsza.

Suche brzmienie klarnetu i perkusjonalne zdobienia - rytuał kompozytorskiego zamysłu już na wejściu studzi emocje, ale rysuje obraz konsekwentnej, manierycznej, na swój sposób urokliwej narracji. Muzycy sięgają po techniki rozszerzone, ale i w tej materii trzymają wszystko pod absolutną kontrolą. Klarnet potrafi budować zmysłowe drony i szukać rezonansu, perkusjonalia od czasu do czasu sięgają po bogatszy arsenał artystycznych środków wyrazu. W kolejnej części ceremoniał generowania dźwięków zdaje się być jeszcze silnej zaprogramowany. Każdy z artystów z czasem wyciąga jednak zza pazuchy pogłębione oddechy, tudzież bardziej rozbudowane ekspozycje przedmiotów kołyszących się na werblu. W trzeciej części mamy wrażenie, że poziom interakcji pomiędzy artystami delikatnie się pogłębia, co niezmiernie cieszy nasze ucho. W ostatniej części pierwszej kompozycji w grze pojawiają się bliżej niezidentyfikowane dźwięki syntetyczne, który wprowadzają ciekawy dysonans do dotychczasowego świata stuprocentowej akustyki. Ostatnia część, czyli druga kompozycja albumu, szyta jest dość bogatym ściegiem. Na starcie dużo dętych szumów i kolejne nowe frazy wprost z dygoczącego werbla. Rytuał nagrania zdaje się teraz nabierać sakralnego wymiaru. Cisza huczy, a dźwięki instrumentalne wchodzą z nią w ciekawe interakcje. Jest odrobina melodii, jest siła tysiąckrotnego powtórzenia. Aż do ostatniej sekundy tej wystudzonej ponad miarę mantry.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz