Uwaga! Trybuna
Muzyki Spontanicznej i jej przemądrzały
Pan Redaktor, są współwydawcą tej płyty! Wszelkie słowa zachwytu, jakie za
chwilę przeczytasz, mogą być podyktowane jedynie chęcią zwiększenia sprzedaży!
Innymi słowy – dalej czytasz na własną odpowiedzialność!
Poszukiwania intrygujących i niebanalnych dźwięków,
powstających w sferze muzyki improwizowanej na Półwyspie Iberyjskim, Trybuna ma wpisane w swój kod DNA. Dziś
kolejna okazja, by w tym świecie zanurzyć uszy i doznać paru chwil niekłamanej
przyjemności.
Völga, kwartet złożony ze śmiało wkraczających w wiek
średni, młodych muzyków z Barcelony, doskonale wpisuje się w moje osobiste
fascynacje muzyczne i oczekiwania, co do kierunku rozwoju muzyki improwizowanej. Wydawać by się
mogło, że płyt z improwizującą gitarą, trąbką, basem i perkusją znamy
dziesiątki. Ta płyta jednak przeczy naszym przyzwyczajeniom, istotnie zaskakuje
i przykuwa uwagę. Dodajmy, iż krążek, który nas dziś interesuje szczególnie,
jest debiutem formacji.
Nazwisko katalońskiego perkusisty i perkusjonalisty Vasco
Trilli padło już na tych łamach wielokrotnie. Z trębaczem Ivánem Gonzálezem
zetknęliśmy się przy okazji jego pomysłu na grupową, dyrygowaną improwizację pod
nazwą Memoria Uno, a także całkiem niedawno, podczas omawiania nowej płyty
formacji Free Art Three. Być może nazwiska pozostałych partnerów w kwartecie
niektórym z nas mówią jeszcze niewiele. Czas najwyższy, by ze stanu tej niewiedzy
skutecznie się wytrącić.
Czas i miejsce
zdarzenia: 18 marca 2016r., Saudades Studio, Canovelles (prowincja
Barcelona).
Ludzie i przedmioty:
Fernando Carrasco - gitara akustyczna i elektryczna, efekty i obiekty,
Àlex Reviriego – kontrabas, także preparowany, Iván
González: - trąbka, Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. W przestrzeni
akustycznej nagrania – od lewej ku prawej słysząc - gitara, zestaw perkusyjny,
trąbka i kontrabas.
Co gramy: muzyka
improwizowana, pod którą podpisują się jej twórcy, czyli muzycy tworzący
kwartet (all music by Völga).
Efekt finalny:
cztery improwizacje, opatrzone tytułami (łącznie 47 minut i 33 sekundy),
wydane pod szyldem Völga, który jest nazwą własną kwartetu, a także tytułem
płyty. Wydawcą jest nowa seria wydawnicza Multikulti Project/ Spontaneous Music
Tribune Series. Premiera nośnika fizycznego (CD) odbędzie się 18 marca br. w
barcelońskim klubie Magia Roja.
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
Valdái. Silnie pobudzony perkusista, niczym złota pozytywka, wprawa w subtelny rezonans
wszystkie przedmioty, jakie pozostają w zasięgu jego ręki. Trębacz dmie swoją
pieśń otwarcia, która nie ma początku, ani końca, a pojedyncze, głębokie akordy kontrabasisty i metaliczne plamy gitarzysty, wspierają
go w żmudnym procesie, którego celem jest istotnie krytyczne przyciągnięcie
uwagi słuchacza. Uprzedźmy przebieg wydarzeń – uda się, od pierwszego dźwięku,
do samego końca tej rzecznej podróży.
Muzycy grzeją swoje akustyczne piecyki (gramy bez amplifikacji!) i wpadają w
delikatną wibrację, którą zapoczątkował Trilla. González prątkuje, a wszyscy pozostali plamiąc
się wzajemnie, szukają wspólnej ścieżki dźwiękowej dla tej prymalnej
eskapady. Na moment dopada ich pomroczność
jasna, mówią sami do siebie i moczą nogi w płynnej sonorystyce swoich instrumentów.
Samara. Kontrabas Àlexa
warczy i grzmi smykiem, generując sprzężenia i gęste, lepkie dźwięki. Fernando
wtyka kabel swojej gitary do gniazda i chłonie czystą energię elektryczną wprost
z sieci. Podłączeni do prądu zdają się być jednak wszyscy muzycy. Szorują
nierówności gramatury podłogi w studiu nagraniowym. Vasco tylko czeka, by
załączyć swój dirty resonanse machine
(zestaw dzwonków i przedmiotów różnych, które dodatkowo wzbudzają drżenie całego
zestawu perkusyjnego). Iván dobija się do powierzchni muzyki, jakby od spodu i
krwiście dmie w swojego blaszaka, by
nie pierwszy i nie ostatni dziś raz, złamać konwencję tego muzycznego ekscesu. Mnożą
się – chytrze eskalowane – wielodźwięki w podgrupach, które nie czekając na
wybrzmienie, kleją się do siebie i szukają nowych płaszczyzn współistnienia.
Rośnie przestrzeń tego spektaklu, ściany studia rozsuwają się. W pełni
rozgrzany Vasco multiplikuje orkiestrę dzwonków i obezwładnia akustykę
wydarzenia. Muzyka wrze, kipi, żłobi bruzdy w ścianach. Fernando wciąż plami
teren gitarą, a z gryfu ciekną mu się stróżki czerwonej farby. Iván pojękuje,
niczym kojot w cieczce. Àlex dobywa niskie dźwięki z samej głębi ziemi. Global Acoustic Underground, tak mógłby
się nazywać ten kwartet, gdyby miał ochotę na sukces komercyjny. W nasze uszy
leje się gigantyczny, powulkaniczny dron,
wypełniany przez cztery wspólnie brzmiące, silnie rezonujące ze sobą instrumenty.
Z kajetu recenzenta: imponująca jakość dźwięku, którą zawdzięczamy zarówno
rejestrującemu nagranie w studio Denysowi Sanzowi, jak i odpowiedzialnemu za mastering Rafałowi Drewnianemu. Gitara
rezonuje, niczym przepalony
wzmacniacz analogowy, ma swój dramaturgiczny nerw, który nosi nieśmiałe znamiona
rytmu. Wybrzmienie kluczowego fragmentu tej płyty jest zatem udziałem głównie Fernando.
Iván doskonale kontrapunktuje te eskalacje, Àlex w delikatnym wycofaniu snuje
jakby swoją prywatną opowieść, a Vasco poleruje talerze, by były czyste na
kolejny etap podróży.
Kalmukya. Mały
zestaw dzwoneczkowy i skromne dmuchawki ze
strony blaszaka. Muzycy kreują nową
rzeczywistość, w ramach odzyskiwania równowagi czasoprzestrzennej po wzburzonej
Samarze. Fernando powraca do
akustycznej inkarnacji swego strunowca.
Plecie zmyślne i delikatne drony, stosując głównie technikę flażoletową,
pięknie przy tym repetując. Iván i jego trąbka, znów wbrew konwenansom, dokonują zamachu stanu w wysokim rejestrze. Àlex lepiej czując
klimat artystycznego wycofania tej części opowieści, gra na kontrabasie tak
wysokim strojem, że prawie wtapia się w elektroakustykę
gitarzysty. Vasco wchodzi w ten melanż z gracją skowronka, nie używając w ogóle
bębna i werbla. Powolny, skupiony wielodźwięk, niemal pozbawiony niskich częstotliwości, toczy nas na skraj wzgórza. Wielka
orkiestra symfoniczna uroczo jęczy i prosi o łyk wody. Kałmukia wybrzmiewa jednak kompulsywnie.
Astrakhan. Kolejna
rzeka zdaje się być dość narowista i najeżona niespodziewanymi kataraktami. Instrumenty
rozgrzane do czerwoności (choć rzeki syberyjskie są ponoć bardzo chłodne),
łączą się w polirytmiczny taniec. Vasco czuwa nad potokiem zdarzeń, stymulując
wibracje i wciąż dorzucając do ognia. Fernando głaska struny ołowianym smyczkiem. Intensywna gra w
nieznaczone karty. Dron nieco ustaje, a każdy z muzyków przez moment snuje swoje separatywne mikropowieści. Àlex w tym momencie szczytuje najboleśniej i istotnie pełnowymiarowo. Vasco nieustannie
zaprasza do rezonowania, a Iván niespodziewanie postanawia zostać perkusistą,
jakby na przekór wszystkim. Efektem molekularna, gęsto tkana improwizacja,
niemal w estetyce search and reflect. Jej ponadgatunkowość, nieoczywistość i
epifaniczny wręcz charakter wyzierają z kajetu recenzenta na pół pokoju. W
poszukiwaniu trafnej puenty, Fernando (akustycznie) znów szuka pętli rytmu i
gdy ją znajduje, kreśli teren, porządkuje przestrzeń i stawia kolegów do pionu.
Vasco przypomina sobie, że zabrał na tę sesję bęben, Àlex uderza w struny
kontrabasu z niedźwiedzią gracją, a Iván dobywa dźwięki niemal melodycznie i
jest zmysłowo hiszpański, jak na Andaluzyjczyka przystało. W finale wszystkich
zagaduje jednak perkusjonalista, eskalując wielodźwięki swojej armii
metalicznych talerzy. Dramatyzm ostatnich chwil porządkuje dron, wielodźwięk,
który powraca kilkukrotnie, nie mogąc podjąć ostatecznej decyzji, co do swojej
roli w tym spektaklu, jakby koniec płyty stanowił tu kres czegokolwiek.
****
Uwaga! Informacje
merkantylne!
Wszelkie fakty
Czytelnikom Trybuny zostały
wylistowane. Premiera płyty za kilkanaście dni, na specjalnym koncercie
premierowym w Barcelonie. Będziemy tam obecni i zdamy relację.
Na samym wstępie
dzisiejszej opowieści, Trybuna
dobrowolnie przyznała się do faktu, iż jest współproducentem tej płyty, a zatem
z bardzo oczywistych względów, jest także zainteresowana tym, by trafiła ona do
zainteresowanego słuchacza. Oczywiście nie jest tajemnicą kolejny fakt, iż stopień
zwrotu poniesionych nakładów finansowych,
generuje skłonność wydawcy do kolejnych działań edytorskich ( a plany są
ambitne!). Innym słowy – dobrze byłoby, gdyby płyta znalazła odpowiednią ilość
nabywców.
Za pośrednictwem
portalu aukcyjnego, można ją kupować TUTAJ (ten link jest także na stałe zaczepiony po prawej stronie Trybuny). Wysyłka od 20 marca br.
Można też zamawiać
krążek bezpośrednio u mnie, korzystając z adresu brommba1@o2.pl
Zakupy muzyki w formie
plików elektronicznych możliwe są na stronie multikultiproject.bandcamp.com
Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz