Pewien dość znany polski muzyk improwizujący był łaskaw onegdaj
zeznać, iż potrzebował pogłębionych studiów w zakresie filozofii dalekiego
wschodu, by w pełni zrozumieć ideę muzyki swobodnie improwizowanej.
Trybuna Muzyki
Spontanicznej nie ma planów w zakresie studiowania czegokolwiek. Jej wiedza
w tym temacie, rodząca czasami przemądrzałe osądy, jest czysto intuicyjna i
bazuje na emocjach, będących konsekwencją absolutnego zafascynowania tego
rodzaju muzykowaniem.
Czasami na tych łamach pada pytanie o istotę powodzenia w
uprawianiu free improvisation, czynione oczywiście wyłącznie z pozycji
słuchacza. Bywa, że doceniamy poziom empatii w relacji muzyk-muzyk lub
dostrzegamy niezbadane pokłady synergii, wynikające z kolektywnego zespolenia
muzyków improwizujących, w obrębie zamkniętej liczby uczestników. Wreszcie
wskazujemy na sam warsztat muzyka, bo przecież jeśli potrafisz zagrać wszystko,
możesz grać już wyłącznie to, co chcesz.
Dziś, kreśląc muzyczną sylwetkę katalońskiego perkusisty i perkusjonalisty,
Vasco Trilli, chciałbym zasugerować, iż w jego wypadku kluczowymi atrybutami
powodzenia zdają się być trzy czynniki – po pierwsze, wyobraźnia muzyka, po
drugie, jego ponadgatunkowe doświadczenia w uprawianiu muzyki i wreszcie, po
trzecie… pracowitość!
A propos ostatniej z wymienionych przywar… W trakcie niepełnych trzech tygodni przełomu września i października, 39-letni
Trilla koncertował w Bydgoszczy, Gorzowie Wielkopolskim, Poznaniu, Krakowie,
Budapeszcie, dotarł na kilka koncertów do Serbii, a obecnie koncertuje w
Bułgarii. Sama ilość koncertów w jednostce czasu nie jest może aż tak wyjątkowa.
Znacznie istotniejszy jest fakt, iż w zasadzie na każdym z tych koncertów Vasco
grał z innymi muzykami. To a propos … nowych doświadczeń.
Trzy duety
Przegląd krążków z kluczowym udziałem sprawczym Vasco Trilli
zacznijmy od duetu z saksofonistą Yedo Gibsonem. Ten ostatni, urodzony w
Brazylii 35-latek, od wielu już lat rezyduje w Amsterdamie. Płyta Inherent Chirality (El Negocito
Records, 2016), powstała w okolicznościach koncertowych w amsterdamskim Zaal
100, w maju ubiegłego roku. Sześć improwizowanych fragmentów trwających łącznie
38 minut.
Vasco określa zestaw instrumentalny wykorzystany w trakcie
koncertu, jako perkusja i różnorodne
perkusjonalia (pamiętacie recenzję z niedawnego koncertu w Poznaniu? Były
tego przepastne torby!). Yedo używa saksofonów i instrumentu o nazwie… frula
(to rodzaj fletu, pochodzący z Serbii).
Nie będę krył, że ten krótki koncert od pierwszego zadęcia
saksofonu i uderzenia w dzwonek, wbił mnie w fotel i trzymał w uścisku do
samego końca. Vasco skupiony i precyzyjny, z całą watahą swoich przedmiotów
napędza tę maszynę, bez przerw na niedopowiedzenia, czy chwile zawahania. Wibruje,
syczy, skowycze i jęczy. Zdziera membrany i poleruje werble. Yedo od owego
prymalnego zadęcia, nie odpuszcza choćby na moment, a już w trzynastej
sekundzie koncertu udowadnia, że jego pomysły, wyobraźnia, arsenał użytych
środków, stanowi dla wytrawnego perkusisty uzupełnienie wręcz idealne. Pięknie
i zadziornie płynie na sopranie, w jednym długim, ekstatycznym oddechu,
intensywnie wtłaczając w nasze receptory słuchu wrażenia z podróżny w nieznane.
W krótkich, urywanych frazach zdaje się przypominać sonorystycznie samego Johna Butchera. Gdy w piątym fragmencie,
używając bodaj tylko ustnika, fikuśnym gardłotokiem, narzuca Trilli coś na
kształt amazońskiej przygody rytmicznej, wiemy, że po tych muzykach możemy
spodziewać się wszystkiego. Efekt poznawczy poszerza ewidentnie, subtelnie
kwiląc i pojękując na rzeczonej fruli. Pod koniec występu Vasco znacząco
dynamizuje swój drumming, a Yedo
soczystym barytonem (?) znaczy teren, jak niedopieszczony kocur z ostrymi pazurami. Finał na ostro wieńczy
dzieło!
Niech zasada kontrastu będzie istotnym elementem
dramaturgicznym tego tekstu. Do odtwarzacza wrzućmy duet Trilli ze szwedzkim
kontrabasistą Johannesem Nästesjö. Nagranie z Golden Studios w Barcelonie, z
sierpnia ubiegłego roku, dziś trafia do nas pod tytułem Gingko (Creative Sources,
2016). Siedem odcinków muzycznych – łącznie 46 minut.
Jeśli w trakcie koncertu w Zaal 100, twardo stąpaliśmy po
powierzchni, to na czas odsłuchu drugiego duetu musimy zejść o poziom… niżej w
naszej muzycznej świadomości. Głęboki i niebywale niski tembr kontrabasu Johannesa, versus przedmioty Vasco, ale tylko te, które nie wydobywają
dźwięków wysokich. Tarcie powierzchni płaskich i pochyłych otwiera tę przygodę.
Mamy nisko opuszczone głowy i przypomina nam się ewidentnie kowaldowska deep music. Balansujemy na progu ciszy,
a prym wiodą przede wszystkim smyczek i nisko brzmiące, tępe dzwonki. Czujemy się jak na koncercie wiolonczelinowym sonat
Bacha, w trakcie którego gaśnie światło, a podawane drinki zmyślnie
dekonstruują rzeczywistość wokół nas. Johannes wyje jakby z odległej krypty,
nawołując umarlaków do ekstatycznego tańca godowego. Pod koniec zabawy, wpadamy
w wir dzwonkowej symfonii, której wtóruje palcówka
na kontrabasie. Cisza gra tu swoją rolę i nie ma zamiaru odpuszczać. W finalnym,
siódmym fragmencie jesteśmy na zupełnie innym koncercie, a sonorystyczna dusza tej muzyki pragnie już tylko odkupienia.
Wracamy po chwili do … domu i zamierzamy nie myć uszu przez najbliższe godziny.
Niech to trwa.
Po odsłuchu Gingko, czas powrotu do realności umili nam … kolejny duet Trilli, który zdaje się,
przynajmniej z dwóch powodów, dość szczególny. Po pierwsze, po części jest
występem w … trio, po drugie – na scenie obok jurnego i gotowego na wszystko
Katalończyka, spotykamy polski zaciąg improwizatorów.
Cofnijmy się w czasie o trzy lata. Jesteśmy w krakowskiej
Alchemii. Na scenie, obok Vasco, Michał Dymny na gitarze elektrycznej oraz
Paulina Owczarek na saksofonie barytonowym, która dołączy instrumentalnie do
chłopaków jedynie na dwa fragmenty, ale stanowić one będą prawie… połowę
nagrania. Po drugiej stronie sceny tym razem bez publiczności (jak sądzę).
Muzycy rejestrują dziewięć fragmentów, które po skromnym masteringu trafią na
krążek brytyjskiego wydawcy, pod tytułem Cave Canem (FMR Records, 2015).
Całość trwa 48 minut.
Panowie startują w duecie, w dynamice, która nie przewiduje
wątpliwości w zakresie poziomu oczekiwanej ekspresji. Gitara, choć z prądem,
zmyślnie rzeźbi rzeczywistość nieoczywistymi, stonowanymi dźwiękami,
napotykając na udane, wielopłaszczyznowe tło różnorodnych perkusjonalii. Oba personalne wymiary tej swobodnej
improwizacji lubią pieprz i inne pikantne przyprawy. Nie stronią od preparacji, nie unikają iście
rockowej estetyki (niezły hałas na koniec czwartego interwału!). W kolejnym
fragmencie jest chwila na wytłumienie emocji i odrobinę ciszy wewnętrznej. Oto i szósty, tytułowy
fragment. Na scenę dumnie wkracza skromna niewiasta z dużym instrumentem.
Rytuał zasadniczy tego krążka dokonuje się na naszych oczach. Paulina smaga na ostro, Michał robi basowy background, a Vasco przyczajony z
ukrycia, szuka wykwintnego punktu odniesienia. Całość rwie się do lotu, jak upalony kojot i nikt nie chce tu być
ostatni w szeregu. Perkusista udanie ogarnia fonicznie popisy koleżeństwa i
dopowiada zwinnym kontrapunktem momenty, świadczące o ich nieco mniejszym
doświadczeniu estradowym. Siedemnaście minut mija w mgnieniu oka. Przed nami
już tylko kolejne drobne wyciszenie, po którym następuje mała pyskówka w
trójkącie (Paulina wraca na moment), a finał koncertu bez oklasków osiągamy w posmaku
deep music, śmiało nawiązując do ...
poprzednio wysłuchanej płyty
Ekscesy solowe
Jak już może zauważyliście, Vasco Trilla jest muzykiem
niezwykle pracowitym. Jest także człekiem ambitnym, zatem oczywistym zdaje się
fakt tworzenia przez niego muzyki w wymiarze solowym. Jego bogate
instrumentarium i eksplozywna wyobraźnia, sprawiająca, iż w każdej
nanosekundzie występu ma sto pomysłów na dźwięk (patrz: relacja z koncertu w
Poznaniu dwa tygodnie temu), stanowi powód wystarczający, by zmierzyć się na
polu swobodnej improwizacji z perkusją i różnorodnymi
perkusjonaliami w wymiarze indywidualnym.
W roku ubiegłym, w barcelońskim Golden Studios, Trilla dwukrotnie
zmierzył się ze swoją muzyczną wyobraźnią. W maju powstał materiał, który
trafił na wydawnictwo The Suspended Step (Discordian
Records, 2016), zaś kilka miesięcy później zarejestrowano muzykę, która
wypełniła krążek The Raibow Serpent (FMR Records, 2016). Jak zeznaje muzyk, ten
drugi zestaw dźwięków nie powstawał z myślą o wydaniu płyty, ale… efekt końcowy
tak mocno przypadł mu do gustu, iż zmienił pierwotny zamiar. Nam wypada się
jedynie z tego faktu cieszyć. Dodajmy, że obie płyty mają długość winylową.
Wrzący tygiel pomysłów, mnogość doświadczeń nie tylko w
sferze muzyki improwizowanej (szczegóły w dalszej części tego tekstu),
indywidualny warsztat muzyczny, szeroki wachlarz stosowanych technik
wydobywania dźwięków i spora … praktyczna wiedza z fizyki (lekcja: jak
rozprzestrzenia się dźwięk), to atrybuty Trilli, które ze szczególnym nasileniem
docierają do nas w trakcie odsłuchu jego solowych płyt. Jak już wspominałem w
relacji z koncertu tria Mełech/ Trilla/ Mazurkiewicz, moim absolutnym faworytem
w arsenale Thrillera jest umiejętność
multiplikowania wibracji, w jakie muzyk wprawie różne swoje akcesoria muzyczne.
Nie inaczej jest na początku pierwszego z wydawnictw. Wszystko wibruje,
skwierczy, i choć działamy wyłącznie akustycznie, dociera do nas dźwięk,
przypominający progresywną elektronikę. Nie brakuje mroku, pomruku i
tajemniczości, wywodzących się poniekąd … z blackmetalowych doświadczeń muzyka.
Żaden dźwięk nie jest tu oczywisty, a poziom przewidywalności tego, co wydarzy
się za chwilę, osiąga wartości ujemne. W trakcie siódmego fragmentu drugiej z
płyt, mamy wrażenie, że słyszymy…skrzypce. Jest szczypta melodii, jest
namiastka rytmu, tylko wskazanego instrumentu brak. Skupiona narracja tej
improwizacji pozwala na dostrzeżenie niuansów, zagłębienie się w teksturę
muzyki, na czerpanie z tej porcji dźwięków dużej dawki przyjemności. W zestawie
perkusyjnym muzyk szuka melodii i… okazji do czynienia hałasu, posiłkując się
rosnącą liczbą pomysłów na ich wydobywanie. Sam twierdzi, że ma już na tym
punkcie obsesję. Jakiego by nie wziął do ręki przedmiotu, natychmiast sprawdza, co za dźwięk wydaje.
Z archiwum DR
Mam nadzieję, że po lekturze dotychczasowej części tego tekstu, przynajmniej u niektórych z Was powstało przekonanie, jakże oczywiste dla
mnie, iż Vasco Trilla ma ewidentnie udany pomysł na muzykę improwizowaną. Nim
jednak udacie się na zakupy jego wydawnictw lub … prościej, odpalicie Wasze
wymoszczone laptopy i wejdziecie w niezbadane czeluście takiego bandcamp.com,
moment jest odpowiedni, by zasiać kaganek oświaty w zakresie innych wydawnictw płytowych
ze znaczącym udziałem muzyka z Barcelony. Jeśli Barcelona, do tego
improwizowana, to zdecydowanie guglamy
Discordian Records i jego obfite zasoby sieciowe z doskonałą muzyką.
Moje skromne zachwyty nad wydawnictwem The Paradox of Hedonism (Susana Santos
Silva/ Tom Chant/ Vasco Trilla, 2015) zostały już na tej stronie upublicznione,
zatem zainteresowanych szczegółami odsyłam do stosownego postu o portugalskim
tytule (przełom czerwca i lipca, jeśli dobrze pamiętam).
W tym momencie natomiast odpalamy pliki z muzyką kwartetu
Caragris (przypominam, że 90% katalogu DR jest dostępna wyłącznie
elektronicznie). Płyta zwie się DI-VISION (2013), a firmuje go
kwartet mężczyzn o silnych nerwach – Yedo Gibson (dziś już przywołany, saksofon
sopranowy, klarnet piccolo), Luiz Rocha (klarnet basowy i sopranowy), El Pricto
(piano elektryczne) i Vasco Trilla (to, co zawsze). Nagranie to ze wszech miar
wyjątkowe (pięć fragmentów, niespełna 40 minut). Dwa dęciaki, pracujące często w wysokich rejestrach, zwarte w konwulsyjnym
boju free improv, kompetentny drummer kreślący granice ich szaleństwa
i … elektryczne piano, jakby z innej bajki, ale już po kilku nanosekundach
odsłuchu, wiemy, że … to strzał w dziesiątkę! Kładzie nas na łopatki
szczególnie środkowy, ponad 15-minutowy fragment Chaos Can Also Be Your Friend (sic!). El Pricto brzmi, jak
zdeformowane oczekiwaniem na sukces Return To Forever Chica Corei, dęciaki
galopują, niczym amazońskie motyle, którym ktoś powiększył skrzydła, a Vasco
czujny, jak jedwabnik, łaskocze ich po piętach. W finale nie mamy wyjścia –
musimy zachwycić się dialogiem klarnetu basowego z klarnetem piccolo (a piano
rzeźbi na boku, jakby na przekór tej wojnie). Doskonałe nagranie! Dodam
(przypomnę), by wzmocnić przekaz moich pokracznych metafor, że Rocha, podobnie
jak Gibson, pochodzi z Brazylii, a El Pricto z Wenezueli. Trilla – wiadomo, to
facet z piekła rodem.
Od razu jedziemy dalej – w nasze rozgrzane uszy wlejmy
kolejny potok frapujących dźwięków. Tym razem wydawnictwo o tytule Malfunction
At Robadors (2014), nad którym na kalejdoskopowej okładce widnieją trzy
nazwiska: Nuno Rebelo (gitara elektryczna), Don Malfon (sax; znamy się!), no i
Vasco Trilla. Na całość składa się sześć improwizacji (prawie godzina muzyki). Znów grzęźniemy w oparach intrygującego free improvisation.
Ciekawy, ba, wyśmienity gitarzysta, co to słychać, że nie jeden podest
estradowy w życiu zaliczył, pięknie kreśli zarys rytmiczny dla eskalujących
improwizacji saksofonu, a gdy chwila na to pozwala, tryska milionem pomysłów na
sekundę, by skutecznie przykuć naszą uwagę. Malfon nie pozostaje dłużny.
Wymiana ciosów, pyskówki i krwiste przechwalania. W tym wszystkim trochę
brakuje miejsca dla Vasco, któremu nie jest łatwo przebić się przez dialog kolegów. Ale daje radę – ostatnie
dwie minuty koncertu są wyłącznie jego!
Po takiej dawce paraliżujących emocji, czas na interwał w klimatach choć trochę spokojniejszych. Może zatem wydawnictwo Obed
Marsh (2014), za które odpowiada także trio – Diego Caicedo (gitara
elektryczna), Johannes Nästesjö (kontrabas) i nasz bohater ze standardowym
zestawem zabawek. Pięć improwizowanych fragmentów – 36 minut muzyki.
Znamy nam już z drugiego dziś omawianego duetu, szwedzki
kontrabasista robi tu swoje, ryjąc niskimi pasażami parkiet pomieszczenia,
gitarzysta spontanicznie kwili na swym sześciostrunowcu, nieśpiesznie, w
cokolwiek psychodelicznych klimatach, a Yasco barwnie … dzwoni, budząc rytuał melodii.
Opowieść to dla bardziej ugrzecznionych chłopców, bo łobuzom przy niej trochę
swędzą ręce. Ale do czasu – w czwartym numerze Panowie rozpuszczają włosy i
generują hałas, który budzi w nas rockowe zwierze. Na finał wracamy do punktu
wyjścia i zadowoleni, szukamy kolejnych wrażeń.
Na koniec tego fragmentu The
Thriller Story, wróćmy do polskiego wątku w życiu artystycznym
katalońskiego perkusisty. W sierpniu 2012 roku, wraz z El Pricto, gościł on
chwil kilka w Krakowie. Efektem tych wakacji dwa wydawnictwa DR. Najpierw
koncert na Festiwalu Bezdroża, firmowany przez sekstet o nazwie Pseudo_Devival
1 i zatytułowany, jakże by inaczej, Live In Krakow (2012). Obok gości z
Katalonii, na scenie w Alchemii meldują się: znani już z dzisiejszej opowieści,
Paulina Owczarek (saksofony) i Michał Dymny (gitara elektryczna), a także Wiktor Krzak
(bassoon) i Tomek Chołoniewski (perkusja). Dla porządku dodajmy, iż El Pricto
korzysta z saksofonu i… pełni także rolę dyrygenta muzyki, która wedle słów
muzyków, została stworzona w drodze … improwizacji. Drugim dowodem na obecność
Trilli podówczas w Krakowie - wydawnictwo Money Back Guarantee (2013). Podmiot
wykonawczy przyjął tym razem nazwę.. Elder Space Bankers. W jego składzie
dokładnie Ci sami muzycy, którzy firmują Live
In Krakow, jedynie bez udziału Chołoniewskiego.
Pierwsze wydawnictwo przynosi 50 minutowy koncert, drugie
zaś – choć także powstało w Klubie Alchemia – jest ponad dwugodzinną rejestracją gry
na 100%, ale bez udziału publiczności. Muzyka kipi od pomysłów, które przynajmniej
w 50% zostały świetnie zrealizowane w żmudnym procesie improwizacji, delikatnie
sterowanym przez El Pricto. Nagranie drugie przynosi wiele wyciszonych i
naprawdę smakowitych fragmentów free
improv, podczas gdy pierwsze bardziej oscyluje w kierunku ekspresyjnego
free jazzu, z nieźle momentami hałasującą gitarą. Gdyby z tych prawie 180 minut
muzyki sekstetu i kwintetu, zarejestrowanych cztery lata temu w Krakowie,
wykroić pełnowymiarowy dysk, ja pierwszy stanę w kolejce, by go kupić.
Omówione wyżej krążki nie wyczerpują bynajmniej katalogu płyt diskordiańskich z udziałem Trilli. Reszty płyt poszukajcie i przesłuchajcie już sami. Tu wskazałem, w mojej ocenie, te najbardziej wartościowe i z różnych względów interesujące.
W poszukiwaniu doświadczeń
Jak wspominałem już niejednokrotnie, Vasco Trilla w procesie
budowania zmyślnych i swobodnych improwizacji, czerpie garściami ze swych
muzycznych doświadczeń na polu … innych estetyk muzycznych. Grał m.in. rocka
progresywnego w zespole Planet Imaginario, jazz-rockowym oktecie, który nagrał
trzy płyty, w tym dwie dla prestiżowego labela Cuneiform Records. Muzykował w
estetyce avant-rockowej w takich grupach, jak Outerzone, October Equus,
Reptilian Mambo, czy Machacachakras (dekonstruowany elektroniką duet na flet i
perkusję). Nie stronił od estetyki death i blackmetalowej, zmyślnie krosowanej z jazzem, m.in. w ramach
inicjatywy Triple Zero (to jakby rozwinięcie w/w duetu, poprzez dodanie
trzeciego człowieka, wzmagającego elektroniczne penetracje – piorunująca i piekielna
mieszanka, osadzona po części w dark ambiencie, przy okazji dowód na to, że
mroczny metal można grać …bez gitar). Wreszcie był (i pewnie jest) aktywnym
członkiem dużego składu Filthy Habits Ensemble, kierowanego przez El Pricto, który
w całkiem rozwichrowanej,
jazz-rockowej estetyce gra zarówno kompozycje Franka Zappy i twórcze
rekonstrukcje Igora Strawińskiego, jak i kompozycje własne.
Nagrania większości z tych zespołów śmiało odnajdziecie w
sieci (oczywiście bandcamp), a nagrania, przywołanego na koniec FHE, dostępne
są także w katalogu Discordian Records
What next?
Zupełnie na sam koniec dzisiejszej opowieści, wracamy po raz kolejny do
wątku polskiego w twórczości Trilli. Właśnie ukazała się – jako dodatek do
progresywnego pisma Lizard – płyta lubelskiej załogi Tatvamasi Dyliżans Siedmiu. W tymże nagraniu, obok
Vasco, dostrzegamy także na saksofonach Yedo Gibsona.
Ponadto na rychłe wydanie oczekuje kolejna krakowska płyta Vasco. Do spółki z
Rafałem Mazurem i Michałem Dymnym, powstał krążek, który trafi do nas za
pośrednictwem Not Two Records (znam tytuł, ale nie wiem, czy mogę go
upublicznić). Na końcowym etapie procesu
edytorskiego znajdują się nagrania tria Mełech/ Trilla/ Mazurkiewicz, a także
duet Vasco z Mikołajem Trzaską (tu także nagranie ma już tytuł).
Thank You
Vasco, for detailed informations about You and Your Music!
Moltes Gracias!
Hello NoFuck and Spontaneous Music Tribune,
OdpowiedzUsuńi would like to send you some great music of the label el NEGOCITO,
would you be interested to review it?
thank you and greetings from Ghent, Belgium
if interest please mail me at info@elnegocitorecords.com
Usuń