piątek, 30 czerwca 2017

Ferran Fages – dźwięki wybrane, czyli abstrakcja w służbie improwizacji


Ogromne rzesze populacji ludzkiej, najzwyczajniej w świecie, nie tolerują muzyki improwizowanej. Innymi słowy – po prostu nie są w stanie jej przyswoić. Zatwardziali wielbiciele gatunku wiedzą jednak doskonale, że do opanowania tej umiejętności wystarczy tylko … chcieć poznać odrobinę więcej. Zaakceptować inny dźwięk. W dużym uproszczeniu chodzi też o to, by słuchać całym mózgiem i dodatkowo - każdego instrumentu osobno. Jakie to banalnie proste, nieprawdaż?

Muzyka, która stanowi rdzeń dzisiejszej opowieści, nie przez przypadek poprzedzona została tym nieco dziwnym wstępem. Stanowi bowiem spore wyzwanie nawet dla najbardziej zaprawionych w bojach gatunkowych odszczepieńców.

Przed nami jedna z najbardziej intrygujących postaci współczesnej muzyki improwizowanej, gitarzysta i wytrawny operator wszelkiej maści elektroniki, także analogowej, Ferran Fages. Katalończyk ten incydentalnie gościł już na tych łamach. Okazją był choćby premierowy występ formacji Phicus*), który dzielnie obserwował w Barcelonie Pan Redaktor. Kolejna sposobność, to przegląd dokonań artystycznych Toma Chanta i ich wspólna płyta dla Discordian Records.

Poniżej omówimy osiem płyt z bogatego dorobku Ferrana. Dobór nie jest przypadkowy, wydaje się też wyjątkowo reprezentatywny dla dokonań muzyka. Połowę  feature’a stanowić będą incydenty z użyciem gitary (elektrycznej i akustycznej), drugą zaś - zaawansowane eksperymenty na polu muzyki elektronicznej i elektroakustycznej (tu, dodatkowo, każda z prezentacji dotyczyć będzie innej formacji, innego pomysłu na wgryzanie się w istotę dźwięku preparowanego). A w ogóle, zaczniemy opowieść od muzyki, która została precyzyjnie skomponowana i tak też wykonana, a występujące w niej elementy improwizacji (niezaprzeczalne!) ujawniają się na nieco innych płaszczyznach, niż wynikałoby to z naszych przyzwyczajeń, czy też oczekiwań.




Ferran Fages ‎ Radi D'Or (Another Timbre, 2013)

Kompozycja Ferrana Fagesa Radi D’or na gitarę akustyczną, elektronikę (fale radiowe, sinewaves), flet i saksofon altowy, saksofon tenorowy i sopranowy oraz perkusjonalia. Aparat wykonawczy nazywa się The Ferran Fages Ensemble, a personalnie tworzą go: lider przedsięwzięcia, a także Lali Barrière, Olga Ábalos, Tom Chant i Pilar Subirá (muzycy wymienieni w kolejności adekwatnej do listowanego przed chwilą instrumentarium). Barcelona, Can Felipa, grudzień 2011r. Muzyka zamyka się w jednym traku, trwającym 36 minut z sekundami.

Wstęp toczy się wedle estetyki field recordingowej. Docierają do nas dźwięki bliżej niezwerbalizowanego otoczenia elektroakustycznego. Pasaże instrumentalne są bardzo matowe, szorstkie i ciekawie nakładają się na siebie. Perkusjonalia, jakby z czary piekielnej, po cichu dudnią i łomocą. Narracja płynie kanałami, które nie mają ujścia. Dźwięki gitary przypominają harfę. Saksofony plamią przestrzeń mikroincydentami (choć nie brakuje dźwięków trwających, zawieszonych w czasie). Fale radiowe tworzą sinusoidy i skwierczą elektroakustycznie. Contemporary w stanie krytycznego zawieszenie narracji. Trwa, jakby się nic nie działo. Może płynie, może trochę żegluje….

Precyzja, skrupulatność w żmudnym procesie realizacji idei kompozytorskiej. Dźwięki dostarczane przez Fagesa zdają się być tu akustycznie najbardziej frapujące, ale - po prawdzie - jest ich najmniej. W tym spektaklu skrywanych emocji, fale radiowe stanowią prawdopodobnie centrum zainteresowań twórcy. Mamy wrażenie, że pozostałe instrumenty (te żywe!) starają się naśladować pasaże fonicznie generowane przez fale. Z kajetu recenzenta: trudno rozpoznawalne elementy improwizacji, szukajmy je może w niuansach brzmieniowych. Narracja toczy się z punktu a do punktu b z dostojeństwem niemal królewskim. Z dramaturgicznego punktu widzenia, bardzo złośliwy recenzent mógłby nawet rzec: klasyka gatunku, jeśli chodzi o wydawnictwo Another Timbre, czyli nieustanna podróż w poszukiwaniu utraconego dźwięku.

Niemniej, w aspekcie akustycznym nagranie jest bardziej niż intrygujące. W okolicach 15 minuty utworu, instrumenty i fale radiowe zaczynają łączyć się w dron o bardzo delikatnej barwie, który fascynująco płynie w dość wysokim rejestrze (to wszak ewidentnie fale … długie – smakowite!). Permanentnie doświadczamy przy okazji drobnych rotacji w zakresie natężenia składowych dźwiękowych. Pod sam koniec dron wygasza się dość konwulsyjnie, trochę jak ostry zjazd ze stromego wzgórza, bez zabezpieczenia, wprost w field recordingowy szum śpiącego miasta. Czyli powrót do punktu wyjścia.




Ap'strophe  Corgroc (Another Timbre, 2010)

Pozostajemy przy akompaniamencie gitary akustycznej. Duet, który wdał się onegdaj w wir uroczych i nieoczywistych gier improwizacyjnych, to Dimitra Lazaridou Chatzigoga, która zagrała na zitherze i Ferran Fages - rzeczona gitara akustyczna. Szczęśliwie, nic w grudniu 2008r. w Maik Maier Studios, w Barcelonie, nie działo się według wskazań z pięciolinii. Dwa fragmenty, dla których tytuły stanowi jeden cytat z E.E.Cummingsa, zajęły muzykom łącznie ok. 47 minut.

Na polu walki mamy dwa strunowce, zatem wstęp do epizodu pierwszego, polegający na narowistym darciu strun, nieco metalizujących w brzmieniu, nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Dimitra gra, jakby miała w dłoniach okablowany generator średnich częstotliwości, nie zaś akustyczny zither. Ferran ma w rękach gitarę (to słychać!). Dużo ciekawych, bliżej nierozpoznawalnych dźwięków, sprawia, że dopiero po kilku minutach jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać miejsce przebywania każdego z artystów i rozmieszczenie instrumentów (Dimitra po lewej, Ferran po prawej). Gitarzysta gra nawet akordami, czym nieco zaskakuje recenzenta, przygotowanego na trudniejszy wariant rozwoju sytuacji. Akordami, ale… nieco powykręcanymi. Zither ma zaś prawdziwie kosmiczne brzmienie (czyżby jakieś subtelne amplifikacje?).

Fragment drugi, zdaje się, że zasadniczy dramaturgicznie, także zadziwia od samego początku. Zither przypomina teraz zepsuty modulator częstotliwości. Towarzyszą temu skromne obcierki ze strony gitarzysty, który wciąż woli bardziej przewidywalne dla otoczenia reakcje akustyczne. Gdyby recenzent mógł widzieć, co robią muzycy… Nie wierzy w wyłącznie akustyczną faunę tej rejestracji! Narracyjnie improwizacja pasjonująco zagęszcza się. Oba strunowce lubią drobne eskalacje, tryskające emocjami i chęcią zaskakiwania partnera (i recenzenta!). Brną w czeluść improwizacji, choć specjalnie ze sobą nie rozmawiają. Nagle jednak zwrot – lepią się do siebie i prą ku dwugłowemu dronowi o dalece elektroakustycznym wymiarze. Po wytłumieniu tej sprytnej sprzeczki, powracają akustyczne szarpania strun, tarcia i przeciskanie dźwięków po płaszczyznach gryfów i pudeł rezonansowych. W połowie tego fragmentu, czeka na nas spora porcja onirycznej, powolnej, korespondującej ze sobą… akustyki dwóch wygrzanych instrumentów, które nadmiernie się jednak nie pocą. Filozoficzna zaduma nad materią dźwięku, która z kroku na krok, brnie ku zadziorom i moralnej degrengoladzie. Szczypta wytrawnej sonorystyki, która niezwykle skutecznie łechta ucho recenzenta. Znów pojawiają się obiekty dźwiękowe o nieustalonej naturze (Ferran głaska nimi struny). Mikrodrony, stymulowane w/w procesem, robią się bardzo metaliczne. Stan spraw dynamizuje się (jak na kanony Another Timbre!). Można nawet zasugerować, iż narracja jest odrobinę hałaśliwa! Czujemy się, jak w czarodziejskim warsztacie szlifierskim (Ferran w konwulsjach!). Cytując poetę…Spring Is Like A Perhaps Hand! A płyta w drugiej części smakuje wybornie.

Uzupełnienie dyskograficzne **): duet ten ma również w dorobku płytę Objects Sense Objectes (Etude Records, 2009).




Ferran Fages ‎ Cançons Per A Un Lent Retard (Etude Records, 2007)

Muzyka skomponowana i wykonana przez Ferrana Fagesa na gitarze akustycznej. Muzyka, jako jeden ze sposobów wyrażenia zmęczenia i pustki oglądu świata i życia w stanie bezsenności (cytat ze słów Ferrana, w bardzo dowolnym tłumaczeniu niżej podpisanego). Odrobina celebracji pamięci po ojcu, która wcale nie ma być celebracją. Dziewięć fragmentów (kompozycji?) opatrzonych tytułami – 71 minut muzyki. Barcelona, końcówka roku 2006, początek roku kolejnego.

Improwizacja, która jest kompozycją, kompozycja będąca improwizacją (jak u Evana Parkera). Spokój, wyciszenie, szczypta patosu. Zaniechanie, artystyczne samo ograniczanie się. Kanciasty, twardy, ultra akustyczny konglomerat strun, rezonancji, repetycji i wyjątkowo cierpliwej narracji. Muzyk jest delikatnie wycofany, niczym późny Derek Bailey z nutką głęboko ukrytej melodii i katalońskiej śpiewności. Brzmienie instrumentu jest unikalne, lekko wibrujące. Poziom ekspresji zaś dalece zróżnicowany, z wieloma momentami stricte contemporary playing. Wyjątkowo frapujące próby szukania wewnętrznego rezonansu i strunowego zawieszenia dźwięku. Piękna, niebanalna narracja, chwilami nieco wulgarna akustycznie. Bojaźń i drżenie, wersja dla zaprawionych w improwizacji. Bo i drżenie akustycznej struny ma wiele imion. Majestatyczne, śmiertelne i naturalne – przywary wybitnego artysty.

Wiele fragmentów tej muzyki jest skrajnie minimalistycznych, wręcz prostych w poziomie swej złożoności. Znów okazuje się, że instrument akustyczny może być generatorem dźwięków pozornie amplifikowanych, jak choćby fragment piąty (vide: Corgos). Ta muzyka zdaje się chwilami płakać (a jednak celebracja!). Szósty fragment (tak, jak i poprzednik, długi, kluczowy utwór) dostarcza nam nieco szarpanych, zrywanych ze strun, preparowanych dźwięków – opukiwanie pudła rezonansowego, tarcie, zagrywki perkusyjne, a sama narracja staje się nieco narowista i bardziej nieprzewidywalna. Intrygujący efekt sonorystyczny wzmaga pomoc Dimitry Lazaridou Chatzigogi, która sieje ferment swoim detuningiem. We fragmencie siódmym, struny pod palcami Fagesa wyprawiają cuda, a pudło rezonansowe skocznie tańczy do niewesołych myśli muzyka. W finalnych odcinkach nie brakuje akustycznych zadziorów, dysonansów i elektroakustycznej pulsacji, czynionej – przypominam! - … wyłącznie na gitarze akustycznej. Ferran, prawdziwy Król Midas!




Ferran Fages ‎ For Pau Torres (Organized Music From Thessaloniki, 2012)

Po gitarze akustycznej czas na gitarę elektryczną, wspomaganą dodatkowo użyciem walkie-talkie. Muzyka ponownie uzyskała epitet skomponowana, a nagrana została między majem a wrześniem 2009 roku (opis płyty nie wskazuje miejsca rejestracji). Na srebrnym krążku dostajemy to w formie jednego, 42-minutowego traku.

Wymuskany i akustycznie dotkliwy dron, inkrustowany onirycznym, nieco metalicznym podźwiękiem gitarowym, to introdukcja, która precyzyjnie wprowadza nas w temat nagrania. Innymi słowy, lądujemy w odmętach kolejnego eksperymentu elektroakustycznego. Taniec dźwięków odbywa się z gracją ulotnej baletnicy, zatem nie odmóżdża nam sfery odpowiedzialnej za odczuwanie przyjemności. Jakkolwiek sam proces powstawania tych dźwięków pozostaje dla odbiorcy sporą tajemnicą (co zapewne jest efektem interakcji żywego instrumentarium z walkie-talkie). Po kilku minutach gitara zaczyna dobywać akordy bardziej kojarzone z tym instrumentem, lekko modulowane niczym steel pedal guitar. Odrobina nostalgii i zadumy, adekwatna do sepii bijącej z okładki płyty, nawet szczypta subtelnie upalonej americany. Narracja kroczy dostojnie i ma definitywnie minimalistyczny sznyt.

Kolejny dron zdaje się jednak dramaturgiczną koniecznością. Podkreśla emancypacyjną rolę Fagesa w odkrywaniu świata gitarowych dźwięków. Zlewa się w nim pasaż nieostrych, akordowych incydentów. Klejenie poszczególnych fragmentów nagrania ma programowo niechlujny charakter, tak by szwy delikatnie eskalowały napięcie. Wszak nie o piękno, czy nadmiar estetyki chodzi temu muzykowi. Dron trwa, a w jego wnętrzu kotłują się suche pasaże gitary, które mają za cel przebić się na powierzchnię. Choć walka jest nierówna, gitara wygrywa bój o nasze endorfiny! I dalej rządzi już niepodzielnie, znów pachnąc americaną. Oklejona woskiem kostka gitarowa biega zwinnie po tłustych strunach i wywołuje wulgarne drgania. Na sam już finał dron powraca, zdobiąc przestrzeń w wysokich rejestrach. Wydźwięk całości jest trupioblady – sonorystyka w służbie elektroakustyki - a urocze szmery gitarowe stają się trudną do zaakceptowania ciszą.




Cremaster ‎ Noranta Graus A L'Esquerra (Monotype Records, 2009)

Wraz z prezentacją jednej z płyt duetu Cremaster, zdecydowanie wkraczamy w drugą część opowieści o przygodach muzycznych Ferrana Fagesa. Przed nami eksperymentująca elektronika, dla której bazą do śmiałych i wielowątkowych preparacji elektroakustycznych, będzie także moc dźwięków jak najbardziej żywych instrumentów.

Cremaster tworzą: Ferran Fages – elektronika (tu także stół mikserski i przystawki gitarowe) oraz Alfredo Costa Monteiro - gitara elektryczna i obiekty, używane w zetknięciu z nią. Duet popełnił  - począwszy od roku 2001 - dwanaście wydawnictw płytowych, w różnych formatach (także singli winylowych!). Naszą uwagę skoncentrujemy na jednym z nich, akurat tym, wydanym w Polsce. Konsumuje on kilka rejestracji duetu, poczynionych na przestrzeni lat 2004-2008, w Barcelonie. Płyta Noranta Graus A L'Esquerra trwa 44 minuty i jest nieprzerwanych ciągiem fonicznym, podzielonym wszakże, dla wygody odbiorcy, na cztery części.

Początek nagrania wypełniają cierpkie i niezwykle skondensowane trzaski bardzo zdartej płyty analogowej, które równie dobrze mogą być rzeką szumów z kompletnie rozdeptanego krążka kompaktowego. Trop rozdzieranej, wysuszonej na wiór płyty pilśniowej, też nie jest chybiony. Narracja, która rusza tuż potem jest dynamiczna, hałaśliwa i stemplowana brakiem artystycznych zahamowań. Motoryka ewidentnie przegrzanego komputera, która ma swój wewnętrzny, pokrętny i diabelnie wyuzdany rytm. Biały szum stanowi tu istotny element dramaturgiczny, a dron, będący skutkiem przesterów, ciekawy kontrapunkt. Bo improwizacja nie jedno ma imię!

Działania muzyków cechuje spora ekspresja i duża kreatywność w walce z materią niełatwych dźwięków, które nie są posłuszne i potrafią brnąć wbrew ich woli. Dzieje się naprawdę wiele, a recenzent kategorycznie kupuje ten brutal sound. Uczta foniczna jest dalece konkretna! W momentach dedynamizacji, ten splot pomysłów na dźwięk i aktywną interakcję broni się równie skutecznie. Ognista siarka wprost z paszczy smoka, który puszcza do nas oko. Krew i pot, niczym lawa leją się muzykom i słuchaczom po twarzy i absolutnie nie zastygają! Z kajetu recenzenta: świetny mix materiału, który powstał na przestrzeniu blisko pięciu lat.

Ciekawym uzupełnieniem polskiej części dyskografii Cremaster jest siedmiocalowy singiel, wydany wspólnie z polską załogą Komora A (Split, Monotype Records 2012). Bardzo wytrawna, skupiona na niuansach brzmieniowych, współczesna elektronika, która nie ma aspiracji ilustracyjnych.




Atolón / Chip Shop Music  Public Private (Another Timbre, 2013)

Jeśli duet Cremaster personalnie uzupełnimy o Ruth Barberán, otrzymamy trio Atolón! (zwracam wszakże uwagę na zmiany w zakresie używanego instrumentarium przez Ferrana i Alfredo).

Z muzyką tworzoną przez trójkę muzyków z półwyspu iberyjskiego, zapoznany się przy okazji ich wspólnego nagrania z … kwartetem Chip Shop Music (po części skandynawskim). Nagranie pochodzi z 3 lutego 2012 roku, z Barcelony (Can Felipa) i składa się z części nagranej z udziałem publiczności (Public) i bez niej (Private). Enigmatyczność opisu płyt Another Timbre jest powszechnie znana, ale w przypadku tego akurat krążka, zdaje się, że mamy do czynienia z lekką przesadą. Okładka płyty nawet słowem nie wspomina o … użytym instrumentarium! Wnikliwe zatem śledztwo Pana Redaktora, w tym analiza innych płyt obu formacji, doprowadziły do następujących ustaleń personalno - instrumentalnych: Ferran Fages – turntables, Alfredo Costa Monteiro – akordeon i obiekty różne, Ruth Barberán – trąbka i obiekty różne, Martin Küchen – saksofony, Erik Carlsson – perkusja i perkusjonalia, David Lacey - perkusja i perkusjonalia, Paul Vogel – elektronika (niewykluczone, iż każdy z muzyków SCM używał w trakcie koncertu kabli i sprzętu preparacyjnego różnej proweniencji).

Wreszcie i czas na samą muzykę! Od startu elektroniczno-akustyczny konglomerat trzasków, zgrzytów, sinych obtarć, szorowanych i niewybrednych macanek. Migotliwa, trzeszcząca nawałnica dźwięków, w której można śmiało doszukiwać się akustyki żywych instrumentów (trąbka, saksofon, perkusja, akordeon). Narracja tej improwizacji (o, tak!) jest gęsta, a poszczególne incydenty lepią się do siebie, jak kawałki gumy balonowej. Stukające przedmioty, dzwonki, coś na kształt… kołowrotka, delikatnie amplifikowanego – mała orkiestra dziwnych i społecznie zakazanych dźwięków! Nawet sample z głosem ludzkim i drobiny field recordings. Wszystko smakuje tu głęboko zaszytym noise’em i niebanalnym industrialem. W niektórych fragmentach narracja jest rwana, co może być pokłosiem, zarówno braku koncepcji na dalszy rozwój wypadków scenicznych, jak i … uzasadnionej potrzeby chwili (słuchacz sam decyduje!). Post-industrial heavy electroacoustic drama!

W dalszej części tej dość długiej płyty (ponad 64 minuty!) nie brakuje frapujących dźwięków, choć nie zawsze wchodzą one w intrygujące interakcje (dźwięk na dźwięk, lewa strona na prawą stronę). Na finał części publicznej dopada nas ciekawe akustycznie wyciszenie, wręcz improwizowany dub! Oniryczna melancholia post-atomowa.

Część dogrywkowa (prywatna) toczy się w nieco spokojniejszej atmosferze, choć arsenał elektroakustycznych wstrząsów fonicznych jest równie bogaty. Sporo tu anarchii, estetycznego rozchełstania i kontrolowanego chaosu (ba, jak na kanony Another Timbre dzieje się tu naprawdę dużo i to nawet w dynamicznych ekspozycjach!). Niewątpliwie jednak, z uwagi na niezwykle czerstwy i nieelastyczny charakter tej muzyki, album jest odrobinę zbyt długi. Na finał otrzymujemy, trochę w nagrodę za dobrnięcie do końca godziny zegarowej nagrania, dron czystego dźwięku rozgrzanego akordeonu. Prawdziwie eksplozywne zadęcie stawia wszystkich do pionu i nie pozwala na przebaczenie. Tuż po nim noise, szczypta groteski, hard-attack by strong elektronics. Stopa perkusyjna dudni i wzywa do zakończenia. Saksofon szumi na dźwięk już ostatni.

Atolón, uzupełnienie dyskograficzne: Atolón (Rossbin, 2004), Concret (Intonema, 2012) oraz dwie inne pozycje, wydane wszakże jedynie pod nazwiskami trójki muzyków: Istmo (Creative Sources, 2005) i Semisferi (Esquilo Records, 2006).




Octante ‎ Lúnula (Another Timbre, 2009)

… Jeśli do tria Atolón dodamy personalnie Margaridę Garcia, otrzymamy kwartet Octante! A zatem wylistujmy instrumentarium: Ferran Fages – oscylatory i przystawki gitarowe, Alfredo Costa Monteiro – akordeon i obiekty różne, Ruth Barberán – trąbka, …głośnik i mikrofon, Margarida Garcia – kontrabas … elektryczny (wszystkie dane za opisem na okładce płyty). Nagrania z 8 i 9 lutego 2008 roku. Barcelona (Ca L'escuder). Dwa odcinki improwizacji (!) – 59 minut.

Zapewne zaskoczeniem nie będzie stwierdzenie, iż płyta Lúnula zaczyna się gęstą, elektroakustyczną, okablowaną po samą szyję, pełnowymiarową sonorystyką (żywe instrumenty w przewadze liczebnej!). Trzy żywce, spętane pajęczyną mikrointerakcji wirtualnych. Obiekty, mikrofony, głośniki, oscylatory i pickupy gwałcą, radośnie deflorują, akustycznie bezczeszczą próby zaistnienia dźwięku niepreparowanego. Ta kreatywna walka ducha i materii toczy się w pokojowej atmosferze. Maszynistyczna konfrontacja z rzeczywistością zastaną. Abstrakcja w służbie improwizacji, równie swobodnej, jak bezczelnej! Co rusz, któraś z opozycyjnych frakcji przejmuje na chwilę panowanie nad sytuacją foniczną tej rejestracji. Akurat teraz elektryczny kontrabas gra wręcz akordami! Sporo tu trudnych, bolesnych dźwięków, które toczą się jednak na tyle dynamicznie, że nawet podmęczony słuchacz nie da rady przysnąć. Pod koniec pierwszej części zdaje się, że cała czwórka muzyków i horda ich przedziwnych przedmiotów oscyluje i delikatnie krwawi wedle trajektorii… oscylatorów Fagesa. Żwawy walking Garcii jakby też .. oscylował. Wielki wibrator wbity w pochwę Ziemi! Celebracja, w której nie brakuje rozdrapywania ran, tarć i siarczystego noise’u.

Odcinek drugi jest jeszcze bardziej zadziorny i pyskaty estetycznie. Chaos, który znajduje artystyczne uzasadnienie. W tej partycji nagrania szczególnie aktywny jest akordeon, w ogóle interakcje całej czwórki chętniej się zazębiają. Kolektywizm improwizacyjny w rozkwicie! Trąbka jest ciekawie kontrapunktowana grubociosaną elektroniką, przy wtórze hałaśliwych gołębi wprost z kabla. Być może w tym właśnie momencie, odrobina akustycznej subtelności dobrze zrobiłaby temu nagraniu. Na finał jęki udręczonych, jeszcze żywych instrumentów i sycząca z satysfakcji wataha elektroników. Rozgrzane do czerwoności kable i megabajty analogowych preparacji. A ostatnie słowo i tak należy do oscylatorów….

Octante, uzupełnienie dyskografii: Octante (L’Innomable, 2005)




Lali Barrière/ Ferran Fages/ Guilherme Rodrigues/ Ernesto Rodrigues ‎ Llop (Creative Sources, 2017)

Na zakończenie przeglądu dyskograficznego Ferrana Fagesa, najnowsza płyta z jego udziałem, przy okazji sygnalizującą istnienie pakietu nagrań Katalończyka, poczynionych dla portugalskiej wytwórni Creative Sources.

Dwa ubiegłoroczne spotkania studyjne (chyba) - Barcelona w styczniu, Lizbona w listopadzie. Kwartet w składzie: Guilherme Rodrigues – wiolonczela, Ferran Fages – elektronika, Lali Barrière – elektronika, fale radiowe, Ernesto Rodrigues – altówka. Jeden odcinek muzyczny Llop, 40 minut.

Kilkanaście sekund bezwzględnej ciszy na początek. Dron elektryczny vs. skrobanie po strunach. Znów cisza…. Kolejny dron sunie samym środkiem sali, a po nim… cisza. Zdzieranie strun, komputerowa wolta i … cisza. Naprzemienne incydenty, ledwie sugerowane interakcje i … cisza. Pod kwadransie ta nieco kuriozalna sytuacja sceniczna nieco się zazębia, na dowód - sonorystyczny potok dźwiękowy generowany przez obie frakcje kwartetu. Gdy już pomyślimy, że prawdziwy start nastąpił, znów dopada nas… cisza. Ta trwa wręcz kilkadziesiąt sekund (przypominam: płyta składa się z jednego traku). Cisza jako ostateczne stadium artystycznego minimalizmu!

Powraca strunowiec i ma dużo ochoty na igraszki! Pełnoprawnie amplifikuje się i pętli w zwoju fal radiowych. Uwaga, naraz brzmią nawet trzy instrumenty. Płynna, długa narracja, którą udanie spuentować może jedynie… dobra cisza. Na szczęście bardzo krótka – a tuż po niej doom-elektronika, jakby lekko poirytowana sytuacją na pokładzie. Analogowy świder, prosto między rozgrzane struny wiolonczeli i altówki. Cisza! Pasaż strunowców deptany jest przez nadaktywne fale radiowe. Kilka czystych dźwięków altówki ze skrzydła, jak łyk wody na pustyni! Cisza, dźwięki, cisza, dźwięki. Dramaturgiczna wolta. Gdyby z tej narracji usunąć ciszę, samej muzyki starczyłby na mini longplay (jakkolwiek złożony z samych perełek, dodajmy!). Idea ciszy rży w głowie recenzenta, ale nie znajduje uzasadnienia. Na finał bukiet sonorystycznych świecidełek i … parędziesiąt sekund ciszy, która konstytuuje koniec nagrania.

Inne albumy dla Creative Sources: solowy A Cavall Entre Dos Cavalls (2004), duet z Ernesto Rodriguesem Cru (2014).



*) debiutancka płyta tria Phicus (w składzie także Vasco Trilla i Alex Reviriego) ukaże się jeszcze tego lata za sprawą serii wydawniczej Multikulti Project/ Spontaneus Music Tribune.

**) Wszelkie dane dyskograficzne za discogs.com




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz