Czas i miejsce
zdarzenia: ostatni dzień września i pierwszy dzień października 2016, Nowy
Sad, Serbia. Brak szczegółowych danych. Nagranie sprawia wrażenie, iż powstało
w okolicznościach studyjnych.
Ludzie i przedmioty:
Szilárd Mezei – altówka, Marina Džukljev - fortepian, Vasco Trilla – perkusja i
perkusjonalia.
Co gramy? Free improvisation, all music by the
musicians, everything what you want…
Efekt finalny: siedem
fragmentów z tytułami, godzina i jedna minuta nagrania, od kilku tygodni
dostępne w formacie CD pod tytułem Still Now (If You Still) (FMR
Records, 2017). Tytułem wykonawczym są wymienieni z imienia i nazwiska muzycy,
ustawieni w kolejności, jak w tytule dzisiejszej opowieści.
Przebieg wydarzeń/
wrażenia subiektywne:
The Place Of No Escape.
Bez wątpienia jesteśmy w Serbii, zatem w miejscu, z którego nie da się uciec lub jest to prawie
niemożliwe. Vasco i jego wielki, tłusty wibrator perkusyjny uruchamiają spiralę
improwizacji. Akordy Mariny dodają jej niezbędnej pikanterii – są dobitnie,
mało subtelne i smoliste. Szilard poleruje struny, przygotowuje się do
efektownego wejścia w miazgę interakcji. To pianistka gra pierwszą separatywną
ekspozycję dźwiękową tego wieczoru. Wszyscy muzycy brzmią soczyście i
elegancko. Narracja jest zwinna, chytra, niespokojna. Ekspresyjne szaleństwo na
trzy głosy wieńczy pierwszy odcinek tej przygody.
Not True Still Now. Dynamicznie, z furią, w permanentnym zwarciu.
Pełnokrwiście, symbiotycznie, a nawet hałaśliwie. Feeria barw, ekstremalnie
czystych brzmień. Altówka iskrzy akustycznymi zadziorami, jest delikatnie
przybrudzona, niewoskowana, acz odrobinę ckliwa. Fortepian zdaje się być nieco
klasyczny w brzmieniu, ale na swój sposób szorstki. Perkusja zrywa kurz z
zakamarków pomieszczenia i jest ekspresyjnie rockowa. Krwawy kolektywizm, w
którym nikt nie ustępuję choćby na krok. Free
as fuck! W trakcie finałowego wyciszenia Marina brzmi wręcz chopinowsko i
jest niezwykle precyzyjna, a Vasco zakręcony jak pozytywka. Tytułowy fałsz
nie kłuje po oczach.
Fox. Muzycy stają
na baczność. Są stanowczy, zdeterminowani, pewni swego. Narracja jest
dynamiczna - mocny chwyt instrumentów, silne uderzenia. Poziom adrenaliny
powyżej stanu alarmowego, bez zbędnych subtelności i konwenansów, tylko na
temat i ku słońcu. 200% demokracji, kreacji, prokreacji, dewiacji… Szilard i
Marina niczym węgorze w podgrzanym stawie. Vasco stawia stemple i wyznacza
trasę ich eskapady. Lis przebiegły!
Still Now (If You Still). Czas na nanosekundę relaksu.
Szczypta sonoryzmu (Marina!), niezobowiązujące call & response. Vasco skrupulatnie sprawdza gramaturę swoich
talerzy (jest OK!). Ten spokój jest jednak pozorny, bo eskalacją czuć w
powietrzu, jak moczem niewykastrowanego kocura. Rozkołysane free improv z niewielką dozą mrocznej
zadumy. Marina preparuje na ostro od pierwszej sekundy tytułowej historii.
Szilard ślizga się po strunach, jak na deskorolce z uszkodzonym hamulcem.
Pyskówki, zadziory, krew na podłodze, mokre plamy, trochę wysuszonej spermy.
Altówka odpala paletę zjawiskowych fajerwerków, jest energetyczna, zdolna do
wszystkiego, ocieka potem. Jakby Ayler wziął ją w objęcia i zbyt mocno
przytulał. Orgazm multiplikowany, no i dzwonki na wybrzmienie. Uff….
Because Homework.
Szilard preparuje altówkę, próbuje ją uspokoić po finale poprzedniego numeru.
Jest diabelnie semicki w dotyku. Piano czyste jak łza, smutne i szkliste. Jakby
cała Serbia opłakiwała ostatnie 25 lat historii bałkańskich, która nie mają w
repertuarze udanych grymasów twarzy. Vasco milczy jak grób. Tylko świece
zapalił. Krople smutku mają wielkość strusich jaj. Uroczy pasus! Vasco zaczyna
rezonować na dużym pogłosie. Zupełnie dla niepoznaki, poleruje krawędzie, jest
skupiony jak saper. Marina i Szilard są na granicy akustycznej ekstazy, zdobiąc
siniakami na łokciach najpiękniejszy fragment tej płyty. Wspomnienia, jak zadanie domowe. Każdy musi je odrobić.
The Place Of Hope.
A jednak… istnieje jakieś miejsce nadziei. Altówka wychodzi na front, piano preparuje,
perkusja czyni incydenty na obwodnicy. Krwista wymiana poglądów na nieznany
bliżej temat. Trochę wzajemnego siłowania się z ulotną materią improwizacji.
Narracja nawarstwia się jak kretowisko. Marina stempluje teren swoim płynem
menstruacyjnym.
Escape, Of Course.
Na finał potrzeba aż tuzina minut. Bo jest i okazja do … ucieczki, oczywiście. Znów od frontu, zwinna, nieco wulgarna
eskalacja free! Energia ściekająca z
gryfu altówki zmiata całe Bałkany ze zbrukanej ciepłym potem mapy Europy.
Galopada, co się zowie! Gęste, krzyżowe, baa, ukrzyżowane interakcje. Sto
dźwięków na sekundę. Rytm i upiorna melodyka. Marina gra motyw przewodni Magazynu Pegaz sprzed 30 lat… Szilard
zawodzi, jak ustrzelony lis, Vasco jest czujny i ckliwy, niczym nietoperzyca,
pozbawiona prawa do cieczki. Frazy altówki są pokrętnie słodkie, zwłaszcza na
tle ordynarnych pasaży fortepianu i multifonicznych perkusjonalii. Muzycy
chcieliby umrzeć, ale nie potrafią. Finał pieśni dopada ich tak zwinnie, w
niezauważalny wręcz sposób, że nawet nie mają śmiałości protestować. Jakże
naturalny jest ten proces. Rytm! Rytm! Rytm! Upalony, psychodeliczny, rezonujący.
Z kajetu recenzenta, tuż
po wybrzmieniu ostatniego dźwięku: czyste, żywe, bolesne i szczere. Cztery
synonimy piękna. Four synonyms of beauty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz