wtorek, 28 listopada 2023

Polwechsel in the jubilee Embrace!


Niemiecko-austriacka inicjatywa muzyczna pod nazwą własną Polwechsel istnieje już trzy dekady. Przez grono jej stałych członków przewinęło się kilka znanych person, takich jak John Butcher, czy Radu Malfati. Również artyści, którzy powołali ją do życia, tudzież tworzą dziś - Burkhard Beins, Martin Brandlmayr, Werner Dafeldecker i Michael Moser - to postacie znamienite na europejskiej scenie muzyki kreatywnej, tej w równym stopniu zasługującej na miano contemporary compositions, jak i improvised music.



Sama formacja Polwechsel nie grywa muzyki swobodnie improwizowanej w dosłownym znaczeniu tego pokrętnego terminu, prawie zawsze bazuje bowiem na kompozycjach, na ogół własnych, czasami obcych. Kompozycje owe można określić w skończonej liczbie przypadków mianem scenariuszy dla improwizacji, tudzież improwizacji predefiniowanych. Innym słowy – na starcie zawsze jest pomysł, jak przebiegać będzie nagranie. W poniższym omówieniu pre-wykonawcze metody pracy artystów zostały ledwie zasugerowane. Po więcej szczegółów odsyłamy na stronę bandcampową wydawcy, tudzież do wielostronicowego bookletu dołączonego do fizycznego wydania albumu.

Trzy dekady Polwechsel, to oczywiście wyśmienita okazja dla jubileuszowego wydawnictwa. No i jest, co się zowie – cztery czarne krążki z udziałem gości, w szerokiej palecie kompozycji własnych i obcych. Nagrania pochodzą z lat 2020-2022, trwają ponad 150 minut i w przytłaczającej większości stanowią chwile doprawdy ekscytujące. Czteropłytowy box dostępny jest na bandcampie luksemburskiego wydawcy, zatem po odczycie zapraszamy na skupiony odsłuch. Z kolei na sam zakup zapraszamy jedynie najzamożniejszych miłośników muzyki kreatywnej, albowiem cena zestawu (jak i innych płyt tego labelu), to mniej więcej 200% standardowej ceny na tej platformie handlowej. Dodajmy, iż możliwy jest osobny zakup każdego krążka w prezentowanym zestawie.



Embrace 1: Jupiter Storm​/​ Partial Intersect

Pierwszy krążek zawiera nagrania poczynione w sekstecie – z saksofonistą Johnem Butcherem i pianistką Magdą Mayas. Strona A zawiera kompozycję kontrabasisty Wernera Dafeldeckera, strona B kompozycję wiolonczelisty Michaela Mosera. Kompozycja tego pierwszego skonstruowana została z wykorzystaniem komputera i zawiera dźwięki nagrane już wcześniej, na ogół perkusjonalne, ale daje też pełną swobodę w zakresie improwizowania obu instrumentom strunowym. Z kolei kompozycja druga, to raczej zbiór idei, pomysłów na brzmienie, by grać jak nigdy dotąd, zatem może zasługiwać na miano improwizacji subtelnie predefiniowanej.

Nagranie z pierwszej strony winyla inicjuje szczebiot saksofonu sopranowego, minimalistyczne frazy piana, pojedyncze szarpnięcia za struny basu i cello, wreszcie delikatne tło podwójnego zestawu percussion. Narracja jest wyważona, spokojna i linearna, toczona w majestacie ciszy i skupienia. Jej posępny, głęboko zaszyty rytm wyznaczany bywa przez cykliczne uderzenia w gong. Na czele pochodu zdaje się kroczyć saksofon. W trakcie prawie dwudziestominutowej narracji szczególną uwagę zwraca, budząca trwogę w drugiej części nagrania, ekspozycja talerzowa. Finał utworu sprawia wrażenie, jakby toczył się wedle reguł całkiem swobodnej improwizacji.

Drugą stronę płyty kreują zarówno krótkie frazy, jak i długie, przeciągłe westchnienia. Te pierwsze często płyną ze strony instrumentów perkusyjnych i piana, te drugie, to raczej domena saksofonu i instrumentów strunowych. Nad strumieniem wielowymiarowej narracji snuje się posmak elektroakustyki, ale doprawdy nie wiemy, za czyją przyczyną. Narracja sprawia wrażenie swobodnie improwizowanej, z dużą ilością zwinnych interakcji, czasami formuje się w imponujące crescendo, innym razem gaśnie w locie opadającym. W fazie końcowej szczególnie urokliwe zdają się być frazy piana, zarówno preparowane, jak i wprost z klawiatury oraz post-barokowe westchnienia wiolonczeli.



Embrace 2: Chains and Grain I & II

Drugi krążek jubileuszowego zestawu zawiera jedną kompozycję, podzieloną na dwie części - każda wypełnia w całości stronę winyla. W roli wykonawców Polwechsel w wersji saute wyposażony w dwa zestawy perkusjonalne, kontrabas i wiolonczelę. Dodajmy, iż jeden z perkusjonalistów, przy okazji kompozytor, Martin Brandlmayr, używa także elektroakustycznego narzędzia zwanego transduktor. Idea samej kompozycji zasadza się tym razem na kompilowaniu pomysłów, dostarczanych przez wszystkich aktorów spektaklu – czyli coś na kształt autokompozycji wtłoczonej w bezmiar improwizacji, jeśli takiego eufemizmu możemy tu użyć.

Pierwsza faza utworu przypomina swobodny potok drum’n’bass, ukierunkowany wewnętrznym rytmem. Dronowe, niskie pasma basu i perkusjonalne, wyżej posadowione akcje, a wszystko doprawione delikatnym posmakiem elektroakustyki. Narracja jest repetytywna, chwilami gęsta, innym razem lekka, wręcz filigranowa. Z jednej strony niesie w sobie bagaż czerstwego hałasu, z drugiej syci się dużymi porcjami onirycznej ciszy. Aktywna wiolonczela frazuje tu zarówno arco, jak i pizzicato, a podwójne perkusjonalia potrafią kąsać szmerem szczoteczek. Samo zakończenie pozostaje w rękach tych ostatnich.

Druga część kompozycji ma nieco mniej linearny charakter. Budują ją krótsze lub dłuższe epizody. Szumiące powietrze, rezonujące talerze i drżące membrany w długim oczekiwaniu na pierwsze frazy kontrabasu i wiolonczeli. Opowieść częstuje nas ciągłymi zmianami i brzmieniowymi niespodziankami. Czasami smakuje post-industrialnie, ale jednoczenie jest lekka, zwiewna, niemal nierealna. Na ostatniej prostej przypomina zaś nagranie field recordings. Jakby krok w kierunku realnego życia, biorący w nawias iluzji całe to misterne muzykowanie.



 

Embrace 3: Magnetron I & II​/​Quarz​/​Obsidian

Sytuacja dramaturgiczna na trzecim krążku jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. Strona A raczy nas jednym utworem, który tym razem nazwany został na wprost kolektywną improwizacją - tu zrealizowaną w kwintecie (w roli gościa pianistka Andres Neumann), dodatkowo w instrumentarium wyjątkowo bogatym w akcesoria elektroniczne (dodajmy, że muzycy nie korzystają z kontrabasu, w użyciu jest za to wibrafon). Druga strona winyla zawiera dwie kompozycje Burkharda Beinsa, powstałe w różnych okolicznościach. Najpierw to kompilacja samodzielnych realizacji każdego z czworga stałych muzyków Polwechsel, zainspirowanych … dźwiękiem drzwi windy. Drugi utwór, to także rodzaj kompozytorskiej obróbki materiału przygotowanego wcześniej przez każdego z artystów. W tym wszakże wypadku czas i miejsce powstania finalnego nagrania są wspólne dla wszystkich. W ujęciu instrumentalnym na drugiej stronie winyla mamy cztery standardowe dla zespołu instrumenty akustyczne, a elektroniką wspiera się jedynie kontrabasista.

Improwizacja uroczo spowijająca całą pierwszą stronę winyla budowana jest plejadą drobnych, akustycznych fraz, które skutecznie lepią się w filigranowe drony oraz kilkoma strugami nieinwazyjnych dźwięków syntetycznych. Bywa niekiedy dość masywna (zwłaszcza w fazie rozwinięcia części pierwszej, a także w trakcie finału części drugiej), bywa także lekka, zwiewna, czy wręcz oniryczna (jak na starcie części drugiej). W owym tyglu elektroakustycznych zdarzeń fonicznych panuje efektowna równowaga między tym, co żywe, a tym, co płynie z kabla. To element, który definitywnie stymuluje jakość całej ekspozycji. W opowieści panuje stuprocentowa demokracja w dostępie do przestrzeni fonicznej, dlatego wymuskane i filigranowe akcje inside piano słyszymy nieco wyraźniej dopiero pod koniec drugiej części improwizacji.

Jako się rzekło, drugą stronę trzeciego krążka także wypełniają dwa utwory. W pierwszej kolejności, to owe dywagacje inspirowane dźwiękiem zamykanych i otwieranych drzwi windy. Narracja lepi się tu z pojedynczych fraz, które zdają się do nas docierać według precyzyjnie zapisanego scenariusza. Po skromnym rozwinięciu opowieść przypomina umierający post-barok, innym razem skojarzenia wiodą nas ku bardziej masywnym stylistykom. Frazy arco i pizzicato strunowców udanie konweniują tu z akcjami perkusjonalnymi, które gęsto ścielą szlak podróży. Wokół snuje się zaś delikatny swąd elektroniki. Druga z kompozycji prowadzona jest wedle scenariusza akcja/ cisza/ akcja. W ramach tzw. akcji często napotykamy na niemal post-industrialne incydenty, będące efektem preparowania wszystkich instrumentów biorących udział w wydarzeniu. Część fonii przypomina swą fakturą sample, ale może to jedynie złudzenie. Rwana, szarpana narracja zostaje tu wyjątkowo urokliwie spuentowana - strunowymi dronami i subtelnymi perkusjonaliami, która brzmią jak wibrafon.



 

Embrace 4: Orakelst​ü​cke​/​ Aquin

Ostatni krążek jubileuszowego boxu zawiera dwie obce kompozycje, odpowiednio Petera Ablingera i Klausa Langa. Obie reprezentują przykłady narracji precyzyjnie notyfikowanych, które zostawiają niewielką przestrzeń dla akcji improwizowanych. Pierwsza z nich ma charakter wybitnie performatywny, instrumentarium bazowego kwartetu przeładowane jest akustycznymi obiektami (zamiast perkusjonalii) i recytacjami, a rola dwóch strunowców i wibrafonu sprowadza się często do akompaniamentu. Druga z kompozycji wykonana została w kwintecie (w roli gościa sam kompozytor, na flecie i harmonium) i jest przykładem bardziej linearnej, spójnej opowieści. Obie strony tego akurat winyla dowodzą wszakże, iż kreatywność muzyków Polwechsel odcięta od sfery improwizacji potrafi być odrobinę mniej intrygująca.

Pierwszy utwór rozpoczyna się dronowymi westchnieniami strunowców i regularnie wybijanym rytmem. Środkowa faza kompozycji, to drobne frazy wibrafonu, kontrabasu i wiolonczeli, stanowiące background dla umiarkowanie rytmicznych akcji szemrzących obiektów i recytowanego kilkoma głosami tekstu. Na zakończenie prawie dwudziestominutowej opowieści, która zdaje się być niekończącym się powtarzaniem minimalistycznych fraz, muzycy powracają do początkowej idei regularnego rytmu i strunowych short-cuts.

Definitywnie ciekawiej jest na drugiej części krążka. Kompozycja bazuje tu na akustycznych instrumentach stałego składu, mglistym, niemal ambientowym harmonium i flecie, który z dramaturgicznego punktu widzenia wydaje się pozostawać w centrum uwagi. Początek nagrania przypomina medytacje w klimatach muzyki dawnej. Długie frazy, skupienie i bogata instrumentacja. Całość wydaje się niebywale piękna, choć w dalece nieromantycznym rozumieniu tego słowa. Nagranie, momentami bardzo filigranowe, głównie dzięki delikatnym perkusjonaliom, z czasem nabiera jednak niemal epickiego rozmachu. Finał, szyty wyjątkowo długimi pociągnięciami pędzla, brzmi bardzo melodyjnie, wręcz folkowo.

 

Polwechsel Embrace (Ni Vu NI Connu, 4LP 2023). Burkhard Beins – instrumenty perkusyjne, elektronika (LP 3 - strona A), mikrofon zwrotny, głos i obiekty (LP 4 - strona A), Martin Brandlmayr – instrumenty perkusyjne, transducer (LP 2), wibrafon (LP 3 - strona A, LP 4 – strona A), głos i obiekty (LP 4 - strona A), Werner Dafeldecker – kontrabas, elektronika (LP 3), głos i obiekty (LP 4 - strona A), Michael Moser – wiolonczela, głos i obiekty (LP 4, strona A), John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy (LP 1), Magda Mayas – fortepian (LP 1), Andrea Neumann – fortepian preparowany (LP 3 - strona A), Klaus Lang - harmonium, flet (LP 4 – strona B). Lokalizacje: Musikschule, Bad Goisern, Austria (sierpień 2022, LP 1), ORF Argentinierstrasse (lipiec 2021, LP 2, LP 3 - strona B, utwór 2), Atelier Fichtestrasse, Berlin (luty 2022, LP 3 - strona A), różne lokalizacje (2022, LP 3 - strona B, utwór 1), Spielzimmer, Bad Goisern, Austria (grudzień 2022, LP 4 – strona A), ORF Sendesaal, Wiedeń (listopad 2020, LP 4 – strona B). Łącznie dziesięć utworów (kompozycje/ scenariusze własne, LP 1-3, kompozycje obce, LP 4), 153 minuty.



 

piątek, 24 listopada 2023

The November’ Round-up: The Beholder's Share! The Bridge! Flora! Almost Invariably! Zyft! Zabelka! Gucik & Kravos! Builder & Choboter!


Listopadowa zbiorówka świeżych recenzji jeszcze świeższych płyt gotowa do czytania! To edycja o dużym ciężarze gatunkowym, pełna zacnych i jakże rozpoznawalnych w świecie muzyki improwizowanej nazwisk. Obok nich znajdziemy także pokaźne grono naszych dobrych znajomych z południowo-zachodniego krańca Europy, i jak zwykle przy tej okazji, kilka nowych person do zapamiętania!

Będzie dużo jazzu w jak najbardziej swobodnym wydaniu, zarówno akustycznych zabaw, jak i psychodelicznych tripów godnych klasyki fussion, będzie kilka oceanów improwizacji wyzwolonej ze wszelkich ram gatunkowych, a także odrobina post-jazzowej kameralistyki.

Nasza marszruta zaczyna się w Londynie. Potem zagramy pod dyktando naszych ulubionych improwizatorów z Półwyspu Iberyjskiego, nie bez przestrzennych akcentów polskich, a zaraz po nich pojawi się wątek amsterdamski i austriacki, ten drugi także w akcentami zamorskimi. Na koniec dwa międzynarodowe duety – pierwszy zakotwiczony w Łodzi, drugi w Kopenhadze.

So, welcome to heaven & hell of improvised music!




Alex Bonney/ Paul Dunmall/ Mark Sanders The Beholder's Share (Bead Records, CD 2023)

Sansome Studios, Londyn, listopad 2022: Alex Bonney – trąbka, syntezator modularny, laptop, Paul Dunmall – saksofony oraz Mark Sanders – perkusja. Trzy improwizacje, 40 minut.

Brytyjskie spotkanie trzech muzycznych pokoleń, ubrane w szaty swobodnie improwizowanego jazzu, intryguje nie tylko z uwagi na klasę muzyków i dramaturgię, ale także wyjątkowo udane łączenie brzmień syntetycznych z akustyką dwóch dęciaków i perkusji. Każda z trzech opowieści budowana jest na starcie przez syntezator modularny i elektronikę, które aranżują przestrzeń ambientowym tłem i sekwencją drobnych, syntezatorowych plam. Dodajmy, iż ów background pozostaje z muzykami na ogół do końca danej ekspozycji. Dopiero na tak przygotowany grunt wchodzi trąbka i czyni interesujące dialogi z saksofonem, wsparte na niebywale kompetentnym drummingu.

Początek nagrania jest prowadzony w wolnym tempie. Elektronika buduje mroczne tło, saksofon snuje melodie, a perkusja formuje stelaż narracji. Smak post-fussion pojawia się dość szybko, choć sama trąbka wydaje pierwsze dźwięki dopiero po upływie kilku minut. Z czasem muzycy osiągają stan stabilnego, nieprzeładowanego emocjami free jazzu. Drugą opowieść otwiera drummer, który inicjuje delikatny rytm. Wokół niego snują się plamy syntetyki i saksofonowe preparacje. Wraz z upływem minut narracja nabiera tempa. W połowie wielominutowej improwizacji muzycy zdają się opadać na samo dno. Przez moment słyszymy jedynie czysto brzmiące dęciaki. W dalszej części nagrania dużo do powiedzenia ma kreatywny perkusista, ale trzeba zauważyć, iż warstwa syntetyczna nie ogranicza się jedynie do budowania tła. Podobnie rzecz się ma w trzeciej odsłonie, gdy kreatywność Bonneya koncertuje się na brzmieniach nieakustycznych. Narracja ma tu wiele twarzy, bywa pokrętna, oniryczna, tajemnicza, bywa też ekspresyjna, stymulowana świetną robotą Sandersa. Finał należy do Dunmalla, który sięga po saksofon sopranowy i nadaje całości jakże dla niego charakterystyczny, post-folkowy sznyt.



The Bridge (Rodrigo Amado, Alexander von Schlippenbach, Ingebrigt Haker Flaten, Gerry Hemingway) Beyond the Margins (Trost Records, CD 2023)

Pardon To Tu, Warszawa, październik 2022: Rodrigo Amado – saksofon tenorowy, Alexander von Schlippenbach – fortepian, Ingebrigt Haker Flaten – kontrabas oraz Gerry Hemingway – perkusja, głos. Trzy improwizacje, 56 minut.

Kolejne – po kwartecie This Is Our Language - międzynarodowe spotkanie mistrzów gatunku zaaranżowane i poprowadzone przez portugalskiego tenorzystę. Choć wiemy z wielu historii, że nazwiska same nie grają, a zaawansowani wiekowo artyści potrafią muzykować na pół gwizdka, przywary te nie dotyczą kwartetu The Bridge! Prawie godzinny zapis koncertu z Warszawy sprzed roku, to kosmiczna jakość free silnie osadzonego w jazzowym idiomie. Całość składa się z czterdziestominutowego seta głównego i dwóch, ponad siedmiominutowych encores.

Faza otwarcia trwa ledwie kilka chwil. Kwartet bez zbędnej zwłoki wpada w strumień kolektywnych improwizacji, które przebierają różne formy, ale stronią od czysto solowych ekspozycji. Świetna komunikacja i bystre interakcje tworzą tu niebywały koloryt. Nie brakuje udanie porcjowanego swingu i melodii, ale nade wszystko free jazzowej ekspresji, którą dostarczają tu wszyscy. W połowie seta ma miejsce kameralne interludium (ze smyczkiem na kontrabasie), a kolejna wspinaczka na free jazzowy szczyt wiedzie bardziej krętą, wyboistą drogą i wydaje się być jeszcze bardziej urokliwa. Improwizacja incydentalnie prowadzona jest w trio, ale tym, który milknie nie jest bynajmniej niemiecki pianista, ale prawie trzy dekady od niego młodszy portugalski saksofonista. Oczywiście wyborną robotę czyni tu sekcja rytmu, która rzadko wychodzi z roli akompaniatora, znajduje jednak kilka znaczących chwil tylko dla siebie. Dwie dodatkowe improwizacje także skrzą się melanżem udanych akcji. Pierwszy epizod nabiera dynamiki z woli saksofonisty, a gaśnie kreatywnością pianisty. Druga dogrywka startuje z pozycji post-swingowej ballady, ale eksploduje prawdziwie aylerowskimi emocjami, jest bowiem rodzajem repryzy nieśmiertelnego Ghosts. Szczególnie zjawiskowy jest dronowy finał, zdobiony wokalizami perkusisty.



 

Marcelo dos Reis Flora (JACC Records, CD 2023)

Blue House Studio, Portugalia, maj 2023: Marcelo Dos Reis – gitara i kompozycje, Miguel Falcão – kontrabas oraz Luis Felipe Silva – perkusja. Sześć utworów, 41 minut.

Marcelo Dos Reis sprawia wrażenie artysty, który w ostatnich latach przesunął ciężar zainteresowań z muzyki swobodnie improwizowanej na ekspozycje ubrane w kształtne i powabne kompozycje własne. Najpierw był precyzyjnie skonstruowany album solowy, potem dobrze zaaranżowany duet z Luisem Vicente, teraz muzyk z Coimbry proponuje nam autorskie trio, wykonujące kompozycje, które śmiało możemy określić mianem jazz-rocka! Ów trend nie budzi może nadmiernego entuzjazmu pośród zwolenników free impro, ale przyznać trzeba, że wszystko, czego tknie się Marcelo jest najwyższej jakości.

Pierwsza piosenka ma tu rockowy sznyt, niemal taneczny, acz nasączony jazzem rytm i niewyczerpane zasoby melodii. Zdobią ją efektowna solówka gitarzysty, realizowana na dużej dynamice. Druga i trzecia kompozycja są połączone. Opowieść zaczyna się dwustrumieniową gitarą, zaczerpniętą z duetowej płyty z Vicente. Ambient w tle i swobodna, na początku łagodnie frazująca gitara, której towarzyszy równie precyzyjny motyw basu. Na tym tle swoje małe przełomy realizuje perkusja, a całość pretenduje do miana post-ballady w stanie nieważkości. Po rozwinięciu w rockowy, tudzież jazz-rockowy motyw całość przypomina nagrania Mahavishnu Orchestra i piękne lata 70. ubiegłego stulecia. Czwarta część sprawia wrażenie komentarza do drugiej kompozycji, ma podobną strukturę, wieńczy ją jednak dość ekspresyjne zakończenie. W przedostatnim utworze sekcja rytmu pracuje niemal funkowo. Dynamiczna, na poły taneczna ekspozycja mieni się tu wieloma kolorami, pośród których znów doszukać się można klimatów fussion sprzed niemal pół wieku. Ostatnia opowieść startuje w estetyce bluesowej. Zgrabnie uformowany, wytłumiony motyw idealnie wpisuje się w konwencję farewell song. W drugiej fazie nagrania emocje biorą jednak górę, a melanż jazzu i rocka spina album niebanalną klamrą stylistyczną.



 

Almost Invariably (Luciano Bagnasco, José Lencastre, João Valinho) Almost Invariably (Bandcamp’ self-released, DL 2023)

Estúdio Namouche, Lizbona, styczeń 2023: José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy, Luciano Bagnasco – gitara oraz João Valinho – perkusja. Pięć improwizacji, 32 minuty.

Hiszpański Argentyńczyk i para Portugalczyków w post-jazzowym tańcu, który syci się mnóstwem ponadgatunkowych inspiracji. Lubimy takie sytuacje, a nagrania całej trójki śledzimy na tych łamach na bieżąco. Synkopowana estetyka jest tu jedynie punktem wyjścia, bowiem kreatywność muzyków, umiejętność budowania dramaturgii i zdolność kooperacji sprawiają, iż całe nagranie mieni się wyjątkowo efektowną paletą barw.

Słowo się rzekło, otwarcie albumu płynie spokojną strugą lekkiej, jazzowej gitary, masą śpiewnego saksofonu i dobrze konstruowanej narracji drummingowej. Artyści nie idą jednak w tango, szukają ciekawszych dźwięków, preparują i interferują. Już na początku drugiej odsłony gitarzysta włącza mroczny, ambientowy tryb, a narracja nabiera dalece nieoczywistego wymiaru. Swobodna, dość leniwa opowieść szyta jest jednak nerwowym pulsem perkusji, a z czasem nabiera mocy niemalże free jazzowej. Emocje rosną tu wraz z każdym pokonanym kilometrem. W trzeciej części energia wewnętrzna tria zdaje się systematycznie przybierać na wartości. Dynamiczna gitara łapie post-rockowe fluidy, dubowe echa i psychodeliczne naleciałości. Saksofon dba o linearność narracji i odpowiednia dawkę melodyki, nie szczędząc nam oryginalnych przedechów, a perkusja klei wszystko w zwartą całość. Czwarta opowieść delikatnie tonuje emocje, płynie od gęstej post-ballady do open-jazzowej, melodyjnej ekspozycji. Końcowa improwizacja świetnie reasumuje cały album. Na starcie mieni się bystrymi preparacjami, potem formuje w efektowny dron i łapie zarówno dubowe, jak i post-bluesowe zdobienia. Akcja goni tu akcję, a ostatnia prosta kipi od niebywałych emocji.



 

Zyft (Henk Zwerver, Ziv Taubenfeld, Maya Felixbrodt) Triangle Moments (Creative Sources, CD 2023)

Splendor, Amsterdam, czerwiec 2023: Henk Zwerver – gitara akustyczna, Ziv Taubenfeld – klarnet basowy oraz Maya Felixbrodt – altówka. Sześć improwizacji, 37 minut.

Swobodna improwizacja, które czerpie inspiracje z wielu źródeł, która zaskakuje zarówno dramaturgią, jak i brzmieniowymi subtelnościami, zdaje się być każdorazowo zbiorem wyjątkowo atrakcyjnych dźwięków. Drugi album międzynarodowego (i jakże wielopokoleniowego) tria Zyft idealnie wpisuje się w ów model.

Artyści zaczynają swą podróż z dużym ładunkiem energii, sycąc improwizację pewną drapieżnością, czy wręcz hałaśliwością – oto prawdziwe free chamber na sterydach! Narracja zdaje się być efektownie rozkołysana, frywolna, pełna emocji i niemal wirtuozerskich popisów instrumentalnych. W tym tyglu zdarzeń gitarzysta przemyca nam kilka bystrych, post-klasycznych fraz. Druga opowieść budowana jest drobnymi, rwanymi dźwiękami, ma swoją taktyczną dynamikę, ale bywa też mroczna i zamyślona. Muzycy panują nad ekspresją, ale definitywnie lubią puszczać wodze fantazji i wpadać w niemal chocholi taniec. W trakcie długiej narracji jest tu miejsce na urokliwe preparacje violi, strunowe pląsy gitary i klarnetowe pojękiwania. W następnej części pojawiają się kolejne nowe elementy – drony, smyczkowe akcje na gryfie gitary i bolesne śpiewy altówki. Na koniec tego fragmentu narrację tworzą wyłącznie strunowce, a całość smakuje neoklasycznie. Podobnie brzmi część czwarta, w całości pozbawiona brzmienia klarnetu, doposażona jednak akcentami perkusjonalnymi. Dla opisu piątej odsłony śmiało możemy ukryć określenia post-barok, a nawet post-renesans - wszystko wszakże skapane jest tu w nieskończonej kreatywności muzyków. Końcowa improwizacja bazuje na minimalistycznej gitarze, delikatnie roztańczonym klarnecie i kolejnych akcentach percussion, tym razem prawdopodobnie realizowanych rękoma altowiolinistki. Ostatnia prosta, to plemienny rytuał dźwięku – drobne frazy z wielu źródeł połączone swobodnym tańcem, wieńczącym jakże piękną podróż.



 

Mia Zabelka feat. Alain Joule & Tracy Lisk Duos (Setola Di Maiale, CD 2023)

Klanghaus Untergreith/ Sankt Johann, Espace/ Montreal, Dauphin Street Studio/ Philadelphia, maj 2023: Mia Zabelka – skrzypce, głos, kompozycje oraz Alain Joule - violoncello z perkusjonalnym rozwinięciem, kompozycje (utwór pierwszy) i Tracy Lisk – perkusja, instrumenty perkusyjne, kompozycje (utwór drugi). Dwa utwory, 53 minuty.

Austriacka skrzypaczka, kompozytorka i improwizatorka, chętnie korzystająca z własnego głosu, jest ważną postacią europejskiej sceny muzyki eksperymentalnej od dawna. Swoje wydawnictwa upublicznia jednak niezbyt często, zatem nad każdą propozycją pochylamy się z należytą uwagą. Nowa płyta jest zbiorem dwóch duetów w sytuacjach koncertowych (podwójne miejsca ich rejestracji nie do końca są tu zrozumiałe) i przynosi wyjątkowo pokaźną porcję ekspresyjnych, dość jednak hałaśliwych improwizacji. Brzmienie obu koncertów jest definitywnie punkowe, ale nie wiemy, czy to efekt jakości nagrania, czy też … masteringu Lasse Marhauga, który lubi brud i noise.

Pierwszy duet, to taniec dwóch instrumentów strunowych, przy czym zestaw Alaina Joule jest doposażony perkusjonalnie. Brudne brzmienie, pokaźny ładunek ekspresji, gęsta, interaktywna narracja i kilka definitywnie noise’owych incydentów. Oba strunowce sprawiają wrażenie, jakby były amplifikowane, przez co opowieść nie jest pozbawiona quasi rockowych naleciałości, choć jednocześnie nie stroni od post-barokowych uniesień. Gdy Zabelka sięga po wokal, wydaje się, że przepuszcza go przez jakieś urządzenie elektroniczne. W dalszej fazie tej części albumu muzycy zdają się wkładać w swoje wypowiedzi odrobinę więcej melodyjności i subtelności. Druga improwizacja prowadzona jest w towarzystwie pełnowymiarowego zestawu perkusyjnego. Mimo, iż obraz całości nie przestaje nosić znamion hałasu, opowieść wydaje się bardziej przyswajalna fonicznie. Także głos skrzypaczki jest tu bardziej czysty, choć równie ekspresyjny – czasami przypomina scat, innym razem zdeformowany beat box. Perkusja czasami płynie rockowym szlakiem, bywa też bliska emocji free jazzu. Narracja w wielu momentach sprawia wrażenie bokserskiej wymiany ciosów. Emocji mamy tu doprawdy mnóstwo.



 

Jakub Gucik & Tilen Kravos Infuzja (Antenna Non Grata, CD 2023)

Ignorantka, Łódź, Lipiec 2022: Jakub Gucik – wiolonczela oraz Tilen Kravos – gitara elektryczna. Cztery improwizacje, 48 minut.

Łódzka Ignorantka i jej piwniczna scena, to miejsce spotkania polskiego wiolonczelisty i słoweńskiego gitarzysty, dodajmy, w trakcie jednego z bardziej upalnych dni ubiegłorocznego lata. Spotkania z założenia improwizowanego, nastawionego na wymianę dźwięków nasyconych dużymi porcjami ekspresji. Choć to gitara jest tu amplifikowana, bywa, że z natury akustyczna wiolonczela jest instrumentem głośniejszym i bardziej temperamentnym. W każdym razie blisko pięćdziesięciominutowy koncert wypełnia sporo dobrych emocji i ciekawych zwarć w półdystansie.

Już na starcie muzycy sycą narrację dużym ładunkiem mocy. Rockowe wiosło wiolonczeli płynie po gęstej strudze czerstwego ambientu gitary. Improwizacja ma wyjątkowe szerokie spektrum dźwiękowe, od basowej podłogi po dubowy sufit. Muzycy bardzo chętnie wchodzą w dialog, który często bywa tu serią efektownych kuksańców. Na zakończenie pierwszego epizodu dostajemy garść fraz preparowanych. W podobnym klimacie budowany jest początek drugiej odsłony koncertu. Narracja przybiera tu szaty na poły taneczne - gitara dostarcza strzępy jazzu i bluesa, cello nie stroni od post-barokowych zdobień. Po fazie tłumienia i rozkołysania, opowieść wraca do ekspresji rocka i delikatnie zanurza się w psychodelii. Część trzecia jest bardziej mroczna, odrobinę minimalistyczna. Gucik sięga tu po tryb pizzicato, potem płynie rozśpiewanym arco, co Kravos konkluduje siłą dobrego rocka. Całość dogorywa w mroku ambientu. Czwarta historia, podobnie jak druga, bazuje na pewnej ulotnej rytmice. Trochę fraz imitacyjnych, garść preparacji, szczypta zdrowej psychodelii. Natrafiamy też na całkiem hałaśliwe interludium. Bo tego wieczoru w Ignorantce post-barok zbliżył się do noise-rocka na wyciagnięcie ręki.



 

Calum Builder & Matt Choboter Locusts and Honey (ILK Records, CD 2023)

St. Augustines Church, Kopenhaga, jesień 2020 (?): Calum Builder – saksofon oraz Matt Choboter – fortepian. Dziewięć utworów, 37 minut.

Dzisiejszą marszrutę kończymy w obiekcie sakralnym w Kopenhadze. Delikatnie brzmiący saksofon sopranowy Buildera płynąć tu będzie szeroką strugą pogłosu, a w rolę bystrego interlokutora wcieli się Choboter i jego niebanalny fortepian, traktowany naprzemiennie metodą inside i outside. Dwaj artyści z różnych części świata, zakotwiczeni w stolicy Danii, wtedy otoczeni drutem lockdownu, budują dramaturgię spektaklu z niebywałą precyzją. I bywa, że największe emocje wzbudzają w sytuacji, gdy decydują się pozostawić niektóre dźwięki w sferze ciszy.

Album otwiera fortepianowa introdukcja, budowana zarówno na klawiaturze, jak i gołych strunach. Oniryczna, odrobinę rytmiczna narracja napotyka na romantyczny śpiew saksofonu. Zaraz potem dęciak zdaje się wpadać w stan trwogi, którą implikuje preparowane piano. W kolejnej części saksofonista otwiera szeroko oczy i płynie głębokim, sakralnym oddechem. Post-barokowe początki są tu zaczynem bardzo ekspresyjnego rozwinięcia. Piano pozostaje w roli komentatora. Czwarta część stoi dysonansem – piano dobywa frazy jakby z głębi ziemi, saksofon tańczy w chmurach. Mroczny minimalizm versus post-folkowa melodyka. Piąta historia zdaje się być repryzą drugiej, z kolei szósta nasycona jest melancholijnymi frazami z klawiatury. Saksofon pojawia się tu jedynie na czas puenty. Siódma opowieść należy z kolei niemal wyłącznie do dęciaka. Taniec wokół własnej osi, tajemnicza wokaliza (pianisty?) i nad wyraz dużo kreatywności. W odsłonie przedostatniej mroczne, minimalistyczne piano najpierw budzi trwogę, potem sprawia, iż barwa saksofonowego strumienia robi się wyjątkowo matowa. Na zakończenie podróży muzycy jakby zyskiwali drugie życie. Ich improwizacja zdaje się być bardziej żwawa, intrygująco zagęszczona rozśpiewanymi frazami obu instrumentalistów.



 

wtorek, 21 listopada 2023

Barry Guy Blue Shroud Band and all this this here!


Współczesna twórczość Barry’ego Guya, jednego z najwybitniejszych kontrabasistów, kompozytorów i band leaderów muzyki improwizowanej i free jazzu silnie związana jest z Polską, szczególnie Krakowem, a także Warszawą. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat muzyk koncertował tu ze swoimi flagowymi orkiestrami – London Jazz Composers Orchestra i New Orchestra (w obu przypadkach dwukrotnie), grywał także niezliczone koncerty w mniejszych składach, a swoje siedemdziesiąte urodziny świętował na warszawskim festiwalu Ad Libitum.

Także najbardziej nam współczesny duży skład Guya – The Shroud Band, nierozerwalnie związany jest z Polską. Ma w swym dorobku trzy krakowskie, wielodniowe rezydencje (2014, 2016 i 2021), a także koncert na warszawskim Ad Libitum uwieczniony na albumie wydanym przez szwajcarski Intakt Records. Dodajmy jeszcze, iż dwie pierwsze rezydencje zostały udokumentowane wielopłytowymi boxami wydanymi przez krakowskie Not Two Records *).

Ostatnia z rezydencji BSB była pod wieloma względami szczególna. Orkiestra wracała do świata żywych po kilku latach nieaktywności, do tego w czasach covidu i nieco zmodyfikowanym składzie. I jeszcze jedna szczególna okoliczność – Guy przygotował materiał kompozytorski inspirowany twórczością swojego absolutnie ulubionego poety i egzystencjalisty Samuela Becketta. Orkiestra muzykowała w Krakowie kilka dni. Jak zawsze koncert finałowy poprzedzany był występami tzw. małych składów. Póki co, nie wiemy, czy dokumentacja tej rezydencji znajdzie swą płytową postać, wiemy wszakże, iż po próbach i finałowym koncercie krakowskim orkiestra przyniosła się do portugalskiego Matosinhos, miejscowości leżącej na peryferiach Porto. Tam pod okiem wybitnego realizatora dźwięku – Katalończyka Ferrana Conagli, zarejestrowano nagranie beckettowskiej kompozycji, którą tak pilnie trenowano w Krakowie. Dziś zapis sesji nagraniowej z Porto trafia do nas na kompaktowym dysku. Oczywiście wydawcą jest polski label! Tym razem, to Fundacja Słuchaj! Przyjrzyjmy się bliżej dźwiękom, jakie powstały na zachodnim skraju Starego Kontynentu kilkanaście miesięcy temu.



 

Album all this this here składa się z siedmiu kompozycji, które jak zwykle w przypadku The Shroud Band łączą piękno muzyki klasycznej i post-barokowej z ekspresją muzyki improwizowanej i free jazzowej. Poza precyzyjną dramaturgią, dużą wagę przywiązuje się w nim do słowa mówionego/ recytowanego. To element charakterystyczny dla tego akurat projektu Barry’ego Guya. Z tego ostatniego punktu widzenia najistotniejszymi częściami nagrania są jego otwarcie i zakończenie. Łącznie trwają niemal tyle minut, ile pozostała część płyty. Pomiędzy nimi dzieje się wszakże bardzo wiele – odnajdujemy tu dwa odcinki uformowane w kształt prawdziwie free jazzowej orkiestry, a także wyjątkową część czwartą, której centralną część stanowi rozbudowana, na poły improwizowana ekspozycja skrzypaczki Mayi Homburger. Dodajmy jeszcze, iż na bandcampie, w wersji cyfrowej, można wejść w posiadanie całego nagrania niepociętego na siedem odcinków, jak to ma miejsce w przypadku nośnika fizycznego.

Kompozycja otwarcia trwa ponad 20 minut i zawiera w sobie wszystkie elementy składowe, które stanowią o wyjątkowości BSB. Introdukcja jest dość żwawa, choć lepi się z drobnych, delikatnych fraz instrumentalnych i śpiewu wokalistki na przemian z recytowanym tekstem. Kameralna, nieco teatralna sytuacja szybko nabiera tu masy właściwej, a post-klasyczna melodyka bywa udanie kontrapunktowana krótkimi improwizacjami gitary, trąbki i saksofonów. Gęsta faktura kontrabasowej narracji przenosi nasze zainteresowanie ku post-jazzowi, z kolei skrzypce wraz z altówką i fortepian szyją nam bardziej abstrakcyjne rozwiązania dramaturgiczne. Oczywiście nie brakuje także epizodów granych całą orkiestrą, a najbadziej udanym fragmentem wydaje się być moment, gdy siła całego składu niesie wysokim wzniesieniem wyjątkowo efektową ekspozycję trębacza. Zmiana goni tu zmianę - nie brakuje pięknych, post-barokowych inkrustacji, a także dętych, wytłumionych preparacji.

Druga opowieść grana jest z niemal epickim rozmachem, zapewne pełnym zestawem instrumentalnym, bez wątpienia zaś z dalece klasyczną precyzją. W roli instrumentów siejących dodatkowy ferment dostrzegamy strings, w roli tych bardziej rozśpiewanych sekcję saksofonów, wspartych trąbką i tubą. W tyglu zdarzeń świetnie odnajduje się wokalistka, a także finalizujący opowieść pianista, który buduje grozę pasażami czarnych klawiszy.

Opowieść trzecia i szósta, to dwie części konsumowane ekspresją free jazzowej orkiestry. Początek płynie typowym jazzowym walkingiem, ale grupa rozochoconych saksofonów szybko wtłacza nas w ramy narracyjne godne free jazzu. Z jednej strony dużo improwizowanego rozmachu, z drugiej intrygująco mroczne zakończenie części pierwszej. W drugiej odsłonie free jazzowej orkiestry dzieje się jeszcze więcej. Narracja zyskuje na śpiewności i taneczności, a zmysłowe eksplozje grane cała falangą instrumentów fenomenalnie gasną tu najpierw do duetu, a potem kwartetu saksofonów.

Część czwarta ma dwóch bohaterów lirycznych. Z jednej strony klasycznie brzmiący gitarzysta Ben Dwyer, z drugiej anonsowana już skrzypaczka Maya Homburger. Narracja bazuje teraz, co oczywiste, na brzmieniu instrumentów strunowych. Jej początek płynie melodyką post-klasyki i baroku, a rola instrumentarium bardziej jazzowego sprowadza się jedynie do delikatnych kontrapunktów, tudzież dramaturgicznych komentarzy. Centralną część utworu stanowi ekspozycja skrzypiec, które w wielu momentach wspiera równie emocjonalna altówka. Na finał utworu budzi się cała orkiestra, która najpierw syci narrację incydentami indywidualnymi, potem zaś kontratakuje szerszą ławą instrumentów.

Piąty utwór zdaje się być na całym albumie najspokojniejszy. Introdukcja przypada tu w udziale perkusjonalistom. Słyszymy też delikatne piano i gitarę do pary z kontrabasem. Zmysłowy głos wokalistki pełni tu rolę wisienki na torcie. Balladowy ton całości podkreśla ciepło brzmiąca trąbka.

W ostatni utwór albumu wchodzimy jeszcze mocą free jazzowej orkiestry, która zagotowała nam krew w szóstym opowiadaniu. Narracja urokliwie gaśnie teraz do drobnych, strunowych fraz i głosu wokalistki. Tekst zdaje się tu być kluczowym elementem dramaturgii. Obok minimalistyczne piano, talerze, spokojnie oddychające dęciaki - wszystko kreuje tu post-barokowy ton pełny gorzkich żali. Wokół nie ma jednak ciszy. Post-jazzowe flesze raz za razem rozbudzają emocje. Z jednej strony post-barok, z drugiej ekspresja swobodnych improwizacji. Czarne klawisze piana, nerwowy głos recytatorki i strunowe zdobienia. Swoje dokłada nadspodziewanie delikatna tuba. Zakończenie albumu tkane jest z drobiazgów i formuje się w efektowne crescendo. Tak, wszystko jest tutaj, dokładnie w tym miejscu.

 

Barry Guy Blue Shroud Band all this this here (Fundacja Słuchaj!, CD 2023). Barry Guy – kontrabas, kompozycje, dyrygentura, Savina Yannatou – głos, Agusti Fernandez – fortepian, Maya Homburger – skrzypce, Fanny Paccoud – altówka, Ben Dwyer – gitara, Percy Pursglove – trąbka, Torben Snekkestad – saksofon sopranowy i tenorowy, Michael Niesemann – saksofon altowy, obój, oboe d’amore, Per Texas Johansson – saksofon tenorowy i klarnet, Julius Gabriel – saksofon barytonowy i sopranowy, Marc Unternährer – tuba, Lucas Niggli – instrumenty perkusyjne oraz Ramon Lopez – instrumenty perkusyjne. Nagrane w warunkach studyjnych: Associao Orquestra Jazz de Matosinhos, Porto, prawdopodobnie w roku 2021. Siedem kompozycji, 72:40.

 

*) podobnie jak druga z wizyt London Jazz Composers Orchestra (2020) i obie – New Orchestra (2010 i 2012). Na wielopłytowym boxie dostępna jest także dokumentacja krakowskiej wizyty dużego składu Barry’ego Guya z roku 2018. Ta orkiestra nie doczekała się jak dotąd nazwy własnej.


Niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana, całe tygodnie i wieki temu.

 

piątek, 17 listopada 2023

Ericson, Klapper & Fite ask How Could This Not Be Justice!


Pokłady jakości i kreatywności skandynawskiej muzyki improwizowanej zdają się być nieskończone. Szczególnie wtedy, gdy zetkniemy je z bezkresem elektroakustycznych igraszek dźwiękowych pewnego Czecha.

Zapraszamy na swobodnie improwizowane spotkanie doświadczonych w bojach artystów, saksofonisty Sture Ericsona i multiinstrumentalisty Martina Klappera, z aspirującym gitarzystą Niklasem Fite, bezczelnym młodziakiem, który z każdej z dotychczas nam znanych rywalizacji wychodził obronną ręką. Nie inaczej jest w wypadku pewnego kopenhaskiego nagrania sprzed czterech lat.



 

Muzycy od samego początku wiedzą, czym chcą nas uraczyć tego wieczoru. Brudny, ale rozśpiewany saksofon, mała gitara kreśląca pętle i posadowiona po środku nich wielodźwiękowa magma elektroakustycznych zdarzeń. Improwizacja dość szybko nabiera odpowiedniej gęstości, pełna jest chropowatych, syntetycznie brzmiących fonii, ale także akustycznych subtelności, szczególnie ze strony gitarzysty, który lubi operować drobiazgami. Warto zauważyć, iż w sytuacjach bardziej stonowanych opowieść wydaje się jeszcze ciekawsza. W połowie ponad piętnastominutowej narracji artyści zaczynają stawiać na dźwięki preparowane i opowieść robi się jeszcze bardziej pikantna, po części mroczna, niekiedy dość nerwowa. Na koniec tej odsłony muzycy podnoszą dynamikę, ale frazują bardziej filigranowo.

Druga improwizacja domyka pierwsza stronę winyla, trwa zatem niewiele ponad sześć minut. Pojawia się w niej saksofon sopranowy i plejady drobnych post-dźwięków. Elektroakustyka płynie tu szerokim korytem, ale pozostaje dość subtelna. Gitara zdaje się szukać inspiracji we frazach post-klasycznych, a cała improwizacja bywa ulotna, delikatna, nasycona wielobarwnymi, wyjątkowo urokliwymi preparacjami.

Rewers czarnego krążka także składa się z dwóch części, tym razem zbliżonych do siebie czasem trwania. Pierwsza z nich od startu jest gęsta, masywna, niekiedy wręcz post-industrialna. Mechanika narzędzi, półdronowe westchnienia i struny rozciągane na gryfie gitary, być może także banjo. Narracja nabiera emocji, bywa incydentalnie krzykliwa, ale zdaje się być precyzyjnie udramatyzowana. Na żylaste frazy saksofonu i stołu elektroakustycznych cudactw, gitara odpowiada dysonującą delikatnością. Chybotliwa opowieść na sam koniec nabiera niemal free jazzowej intensywności.

Finałowa improwizacja zaczyna się od drobiazgów, podobnie jak część druga albumu. Szumy i szmery, małe, rezonujące frazy, półdźwięki i bolesne westchnienia. Improwizacja po paru leniwych pętlach zmyślnie nabiera tu dynamiki. Pewna ulotna melodyka Ericsona, precyzja w każdym ruchu Fite’a i dużo zabawnych akcji ze strony Klappera, to jej elementy składowe. Artyści znów sięgają garściami po preparacje, pojawiają się akcenty percussion ze strony gitarzysty. Zmiana goni tu zmianę – dubowe echa, rezonujące struny, post-jazzowe, dęte zdobienia. Ostatnia prosta doskonale reasumuje cały album, jest nawet odrobinę hałaśliwa.


Ericson/ Klapper/ Fite How Could This Not Be Justice? (Bandcamp’ self-released, LP/DL 2023). Sture Ericson – saksofony, Niklas Fite - gitara, banjo oraz Martin Klapper – obiekty amplifikowane, zabawki. Nagrane w RMC, Kopenhaga, marzec 2019 roku. Cztery improwizacje, 42 minuty.



 

wtorek, 14 listopada 2023

Florian Stoffner, John Butcher & Chris Corsano in Braids!


Zamiast podnosić głos, raczej pogłębiaj swoją argumentację! Taka oto myśl płynie z pierwszych słów zawartych w liner notes albumu Braids. Choć odnosi się do retoryki werbalnych akcji niewiązanych z muzyką, zdaje się idealnie pasować do wszelkich dywagacji o muzyce swobodnie improwizowanej.

Owa myśl doskonale komentuje nagranie tria, nad którym dziś się pochylamy. Oto legenda brytyjskiego free impro John Butcher, wyśmienity amerykański perkusista średniego pokolenia Chris Corsano, wreszcie wyjątkowy szwajcarski gitarzysta Florian Stoffner zwarli wspólnie szeregi bodaj po raz pierwszy i zaprezentowali nam album pod wieloma względami niezwykły, m.in. dlatego, że zawarli w nim dużo dźwięków poczynionych w okolicach ciszy, pełnych mrocznego spokoju i … siły muzycznych argumentów.



 

Muzycy zaczynają swój spektakl kolektywnie. Na lewej flance minimalistyczna, metalicznie brzmiąca gitara, po prawej matowy, szorstki drumming, po środku saksofon tenorowy z post-jazzowymi upiększeniami. Narracja rozwija się dość linearnie i charakteryzuje pewną wyszukaną dynamiką. Po paru zakrętach muzycy wpadają jednak w stan delikatnej lewitacji, nasączeni odrobiną gitarowej psychodelii, uwikłani w długie frazy dęte i akcje perkusyjne czynione na wyjątkowo dalekim planie. Improwizacja klei się tu z drobnych, smukłych ekspozycji. W trakcie drugiej opowieści dźwięki zdają się być wyżej zawieszone. Gitara serwuje nam bogatą paletę flażoletów, saksofon wznosi tubę ku górze, a perkusja pracuje na talerzach i silnie napiętych naciągach werbla i tomów. Ta ostatnia buduje przy okazji dość pokrętną rytmikę. W toku rozwoju narracji poziom głośności, wbrew anonsom z preambuły tego tekstu, przebiera dosyć pokaźne rozmiary. Emocje na kilka chwil eksplodują.

Trzecią historię tworzą na wstępie wyłącznie frazy preparowane. Inicjuje ją drummer, potem wybudza się drżący saksofonista, wreszcie w grze jest i gitarzysta, który szeleści na modłę minimalistyczną. Całość formuje się w pogrzebową balladę, która raz za razem dotyka ciszy. Wydaje się, że przez moment każdy z artystów stąpa tu na palcach, wstrzymuje oddech, by nie zakłócać posępności chwili. W czwartej części zakotwiczony już wcześniej mrok jest punktem wyjścia do budowania kolejnej wystudzonej opowieści. Szumi gitarowy amplifikator, z dna tuby saksofonu sopranowego płyną martwe fonie, coś szmerze na glazurze werbla. To niebywałe, iż w takich okolicznościach fonicznych artyści są w stanie w mgnieniu oka i ucha zbudować epicką, żywą i gęstą od interakcji opowieść. Kolejną improwizację otwiera Butcher i płynie typowym dla siebie strumieniem dźwiękowych nieoczywistości. Partnerzy, początkowo zatopieni w szumiącej ciszy, z rzadka inicjują akcje zaczepne. Preparowane frazy, dronowe oddechy i duża cierpliwość, to atrybuty tego fragmentu nagrania. Z czasem nabiera ono jednak pewnej dynamiki, zdaje się być bardziej otwarte, lepiej napowietrzone i doświetlone.

Szósta improwizacja trwa tu najdłuższej, nie przez przypadek jest zatem najbogatsza w spektakularne wydarzenia. Otwiera ją talerzowy ambient, któremu towarzyszą długie, saksofonowe wydechy i basowe frazy gitary. Całość doposażona jest niemałymi porcjami ciszy. Mroczna aura z czasem nabiera nieco życia, pojawia się metaliczny rezonans, dęte gwizdy i gitarowe szumy. Narracja zdaje się narastać niczym letnia burza. Całość nie jest jednak pozbawiona brzmieniowych detali, szczególnie ze strony gitarzysty. Akcenty psychodeliczne i matowa polirytmia budują tu dramaturgię, podobnie jak kolejne plastry ciszy. Na zakończenie improwizacja formuje się w dość linearną opowieść, z elementami post-jazzowej melodyki. Końcowa opowieść to rodzaj wystudzonej kody. Lepi się ze szmerów, drobnych szarpnięć za struny, uderzeń saksofonowych dysz i blasku drżących tomów.


Florian Stoffner, John Butcher & Chris Corsano Braids (Now-Ezz-Thetics/ Hat Hut Records, CD 2023). Florian Stoffner – gitara, John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy oraz Chris Corsano – perkusja i pół-klarnet. Zarejestrowane w Le Singe, Biel/Bienne, Szwajcaria. Siedem improwizacji, 49 minut.



 

niedziela, 12 listopada 2023

Spontaneous Live Series Vol. 52 & Vol. 53 - zaproszenie na koncerty listopadowe


(informacje prasowe)


Dave Rempis na jedynym koncercie solowym w Europie! A to nie jedyne atrakcje Spontaneous Live Series w listopadzie

 

W pierwszym listopadowym terminie cyklu koncertowego Spontaneous Live Series organizatorzy kontynuują spotkania ze swobodną improwizacją, realizowane według formuły solo – solo - duo.

Tym razem na scenie Dragon Social Club spotkają się dwaj niezwykle doświadczeni i uznani improwizatorzy. Z jednej strony legenda chicagowskiej sceny free jazzowej, saksofonista Dave Rempis, z drugiej poznański weteran swobodnie improwizowanych bojów, pianista Witold Oleszak, muzyk, bez którego trudno sobie wyobrazić kreatywną scenę poznańską ostatnich kilkunastu lat.

Koncert, który odbędzie się we wtorek 14 listopada rozpocznie od dwóch setów solowych, potem artyści zagrają wspólną improwizację. Ponieważ będzie to ich pierwsze spotkanie sceniczne, śmiało możemy je nazwać terminem „ad hoc”.



Dave Rempis zdaje się być w ostatnich latach najważniejszym animatorem sceny muzycznej w Chicago. Jest stałym kuratorem klubu Elastic, także współtwórcą festiwalu Umbrella Music. Jest założycielem i właścicielem wytwórni płytowej Aerophonic Records, której bogactwo freejazzowej oferty może oszołomić nawet najbardziej obytych fanów gatunku. Muzyk nie często sięga po solowe ekspozycje na saksofonie, w jego przebogatej dyskografii znajdziemy ledwie kilka tego typu incydentów. Tym bardziej zatem złaknieni jesteśmy jego improwizacji w tej formule. Zwłaszcza, iż koncert poznański będzie jedynym solowym występem Rempisa w całej Europie.


Spontaneous Live Series, Vol. 52

14 listopada 2023, Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3, Godzina 20.00

20.15 Witold Oleszak – fortepian solo

21.00 Dave Rempis - saksofon solo

21.45 Ad hoc duo


Bilety dostępne online:

https://www.kupbilecik.pl/imprezy/111027/Pozna%C5%84/Spontaneous+Live+Series/?fbclid=IwAR13ybps9wL9lOD0Da12Pv_HBtsUWO_vD8XV294XjRoAt9c5u0au8FMUrZU

 

Dave Rempis (USA) - saksofonista (altowy, tenorowy i barytonowy), kompozytor i improwizator; absolwent antropologii i etnomuzykologii Northwestern University oraz University of Ghana w Legon. Karierę muzyczną rozpoczął w 1997 roku i bardzo szybko otrzymał ofertę zastąpienia Marsa Williamsa w formacji Vandermark 5, której stałym członkiem jest po dziś dzień. Krótko po tym działalność rozpoczęły autorskie formacje Dave'a Rempisa - Triage (z Jasonem Ajemianem na basie i Timem Daisym na perkusji), Dave Rempis Quartet, The Rempis Percussion Quartet, Ballister. Koncertował i nagrywał z rozmaitymi składami - w triach z Aleciem Ramsdellem i Jerry'm Bryertonem, Jasonem Roebke i Jimem Bakerem, od początku został zaproszony do formacji Kena Vandermarka Territory Band, a także the Brian Dibblee Quartet oraz the Chicago Improvisers. Współpracuje z wszystkimi najważniejszymi muzykami chicagowskiego sceny, zarówno z jej weteranami, jak i młodym pokoleniem (Hamidem Drake'iem, Joe Morrisem, Fredem Lonberg-Holmem, Michaelem Zerangiem, Kevinem Drummem, Jaimie Branch, czy też Joshuą Abramsem), a także artystami europejskiej sceny awangardowej (Axelem Doernerem, Paulem Lyttonem, Frederikiem Ljungkvistem, Per-Ake Holmlanderem, Mikołajem Trzaską, Elizabeth Harnik i wielu innymi).

http://www.daverempis.com/

https://aerophonicrecords.bandcamp.com/album/coast-to-coast

https://daverempiscatalyticsound.bandcamp.com/album/lattice

 

Witold Oleszak (PL) - naukę muzyki rozpoczął w wieku 5 lat. Po latach formalnej edukacji (fortepian klasyczny) porzucił szkołę, występując jako członek para-teatralnych i avant-rockowych grup. Te doświadczenia, najbardziej wpłynęły na jego rozwój artystyczny. Od 1989 studiował architekturę (jest dyplomowanym architektem), jednocześnie samodzielnie kontynuował naukę gry na instrumencie. W tamtym czasie tworzył utwory-ilustracje dla teatru alternatywnego i koncepcje partytur graficznych. Zazwyczaj gra na fortepianie, fortepianie preparowanym, instrumentach własnej konstrukcji oraz zdewastowanych i uszkodzonych. Zarówno w muzyce, jak i w życiu, fascynuje go wszystko, co jest niejednoznaczne i niedookreślone. Przez ostatnią dekadę był całkowicie oddany swobodnej improwizacji. W 2021 roku powrócił do pisania muzyki graficznej i wykonawstwa muzyki komponowanej.

Jako wykonawca, najbardziej ceni sobie współpracę z improwizującymi perkusistami, z których poprzez przyjaźń i wieloletnią współpracę, największy wpływ wywarł na niego Roger Turner. Na scenie, najlepiej czuje się w duecie, którą to formę współpracy uważa za najbardziej wymagającą.

Maciej Lewenstein, w swojej książce "Polish Jazz Recordings and Beyond" napisał: „On jest absolutnym objawieniem: jego gra jest rodzajem mieszanki stylów Johna Cage’a i Cecila Taylora, wyniesionej na całkowicie nowe horyzonty”.

Dużą część dorobku artystycznego Oleszaka ostatnich lat na polu muzyki swobodnie improwizowanej można odnaleźć tutaj:

http://spontaneousliveseries.bandcamp.com

https://antennanongrata.bandcamp.com/album/adam-go-biewski-witold-oleszak-unisex


*****


Idzie młodość i świeżość - free jazzowe trio z Lipska i duet z Poznania w ramach 53.edycji Spontaneous Live Series


Spontaneous Live Series, cykl koncertowy Trybuny Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club, nie zwalnia tempa. Po improwizowanym wtorku 14 listopada z udziałem legend gatunku free jazz/ free impro – Dave’a Rempisa i Witolda Oleszaka, czas na sobotę 18 listopada i prezentację rozbudowanego grona równie fascynujących pretendentów.

Tegoż to dnia w roli rozprowadzających wystąpi poznańska formacja MikrobioM, czyli duet Michał Joniec & Michał Giżycki. To „wszechświat metalowych śmieci” w zetknięciu z czujnym, definitywnie dętym oprzyrządowaniem. Na scenie lokalnej, w bezmiarze swobodnej improwizacji, która czerpie zarówno z najlepszych wzorców gatunku, jak i wszelkich innych dźwiękowych emanacji, Michałowie nie mają sobie równych. Ich ubiegłoroczny album „S#O” skutecznie wbił nas w fotele na wiele miesięcy.




W roli rozwijających tygiel sobotnich, free jazzowych emocji zaprezentuje się trio z Lipska o jakże tajemniczej nazwie MOTUSNEU – Bruno Angeloni na saksofonie altowym, Stephan Deller na basie oraz Steffen Roth na perkusji. Prawdziwa mieszanka doświadczenia (saksofonisty) i młodości (dwa razy od niego młodszych kolegów) gwarantuje tu nie tylko międzypokoleniowe iskrzenia, ale nade wszystko jakość. Swobodna, osadzona na post-jazzowym idiomie improwizacja, czujna, bezczelnie niejednoznaczna i zagadkowa. Istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, iż dawno nie słyszeliśmy na europejskiej scenie tak odkrywczych i bystrych dźwięków w obrębie gatunku, który wydawałby się być odczytany na wszystkie możliwe sposoby.

Zgodnie z dragonową tradycją podsumowanie wieczoru należeć będzie do połączonych sił obu formacji. Czy tak stanie się w istocie (wszak to spontaniczny koncert), przekonają się ci, którzy zdecydują się na wizytę w Dragon Social Club.

 

Spontaneous Live Series Vol. 53

18 listopada 2023, Dragon Social Club, Pozna, Zamkowa 3, godzina 20.00

20.15 MikrobioM

Michał Joniec – instrumenty perkusyjne, czyli „metal rubbish universe”

Michał Giżycki – klarnet basowy, saksofon tenorowy i sopranowy 

21.00 MOTUSNEU

Bruno Angeloni – saksofon altowy

Stephan Deller – bas

Steffen Roth – perkusja

 

Bilety on-line: https://tiny.pl/c44px

 

W uzupełnieniu podstawowych informacji dodajmy jeszcze kilka szczegółów. Notka od artystów z Lipska wydaje się być w tym kontekście wyjątkowo trafiona:

„MOTUSNEU (w wolnym tłumaczeniu „Nowy Motyw”) z Lipska przekazuje energię tria poprzez radykalnie swobodne sekwencje atonalne, elementy perkusyjne i przejrzyste rejestry. Jednak o wiele lepszym opisem ich muzyki niż ten, jaki dają terminy muzyczne, jest postrzeganie jej jako aktywnej obserwacji, jako nagiego wyrazu świata w stanie wstrząsu. Jako świadomą konfrontację z tym światem i jako prostą próbę dialogu pomiędzy artystami i publicznością, instrumentem i ciałem, od osoby do osoby, bez ulegania presji rozrywki. Trio łączy trzy różne, indywidualne style, uwalniając w ten sposób energetyczną muzykę, która jest surowa i niezmienna, która przedstawia chaos, ale sama w sobie nie jest chaotyczna.”

Jeszcze podeprzyjmy się opinią znamienitego portalu free jazzowego:

„(…) dominującym podejściem tej trójki jest telepatyczne odwzajemnienie, złamanie linii atonalnych i dynamiczne podżeganie. W trakcie całego albumu „Ospedale” muzyczne koleżeństwo jest instynktowne, a napięcie muzyczne wysokie, co sprawia, że nagranie jest żywe, wymagające, ale bogate w muzyczne nagrody” - Paul Acquaro (freejazzblog)

https://boomslangrecords.bandcamp.com/album/ospedale

 

Michał Giżycki i Michał Joniec u progu roku 2022 zagrali wspólną improwizację, której nadali tytuł „S#O”.

Trybuna Muzyki Spontanicznej umieściła album na liście „50 powodów, dla których warto zapamiętać rok 2022”, a o samym nagraniu pisała m.in. tymi słowami:

„Rytuał improwizacji, która wyrasta z gęstej ciszy, zaczyna się pojedynczymi westchnieniami saksofonu tenorowego i delikatnymi uderzeniami w metaliczny stelaż. Narracja na starcie budowana jest z drobiazgów, czasami ochłapów dźwięków, wydzieranych z samych trzewi zastanego instrumentarium. Bywa, że ten typ plecenia strumienia dźwiękowego przypomina duetowe nagrania Paula Lyttona i Evana Parkera z początków lat 70. ubiegłego stulecia, ale tu, w okolicznościach poznańskiej piwnicy, pozbawione elektroakustycznych wtrętów. Saksofon klei z urywanych, ale zrównoważonych emocjonalnie fraz spójną opowieść, a „wszechświat metali nieszlachetnych” kreuje nad wyraz egzotyczny ceremoniał dźwiękowy.”

https://torfrecords.bandcamp.com/album/s-o

 

 

piątek, 10 listopada 2023

Torf Records’ fresh outfit: RRTGC & EN!


Torf Records, poznański label radykalnej muzyki improwizowanej (cytujemy za wydawcą), permanentnie dostarcza nowych, swobodnie wykreowanych sytuacji dźwiękowych.

Letni i wczesnojesienny pakiet premier zawiera dwie intrygujące rejestracje. Pierwsza z nich została zaimprowizowana na … ogródkach działkowych, pośród gwaru rozmów, a uzupełniona parastudyjną rejestracją dnia kolejnego. Ta druga swe artystyczne życie rozpoczęła w naszym ukochanym Dragonie, w ramach jednej z najciekawszych, w ujęciu historycznym, najbardziej wartościowych edycji koncertowego cyklu Spontaneous Live Series. A naszą opowieść zaczniemy od drugiego z omawianych przypadków.



Duo, trio & quintet

W pewną listopadową niedzielę roku ubiegłego do Poznania zawitała trójka portugalskich improwizatorów – altowiolinista Ernesto Rodrigues, wiolonczelista Guilherme Rodrigues oraz saksofonista Nuno Torres. Do towarzystwa dodano im dwójkę lokalnych muzyków – klarnecistę i saksofonistę Michała Giżyckiego oraz pianistę Witolda Oleszaka. Dzięki temu stworzono program wieczoru składający się z dwóch mieszanych setów duetowych, setu portugalskiego tria i wieńczącego improwizowany capstrzyk setu kwintetowego. Na nowym albumie Torf trafia do nas wszystko poza pierwszym setem duetowym, wtedy wykonanym przez pianistę i altowiolinistę.

Na początek zatem albumu duet wiolonczeli i klarnetu basowego! W ramach działań rozpoznawczych, typowych dla setu ad hoc klarnet wypuszcza mroczne westchnienia, a na gryfie wiolonczeli powstają drobne, filigranowe riffy. Muzycy reagują na siebie na tyle bystrze, że już po kilku pętlach narracyjnych lepią wspólny, na poły imitowany strumień niemal post-barokowo brzmiącej melodii. Kilkunastominutowa improwizacja charakteryzuje się tu świetną dramaturgią, doskonałym zarządzaniem przez artystów zarówno ciszą, jak i incydentalnymi eksplozjami emocji. Owo wyzwolone, kameralne combo śle nam także mnóstwo urokliwie preparowanych fraz. Po kwadransie i mobilizującej porcji oklasków otrzymujemy jeszcze trzyminutowe encore, które kreują inteligentna gra na małe pola i kilka radosnych podskoków.

Po chwili przerwy na scenie montuje się portugalskie trio. Spokojne, wycyzelowane otwarcie to efekt delikatnie pocieranych strun i suchych podmuchów z tuby saksofonu. Po kilka głębszych oddechach flow tria staje się wspólnym strumieniem rozhuśtanego free chamber. Narracja charakteryzuje się stanem ciągłej zmiany – nastroju, instrumentacji, czy dynamiki. Bywa urokliwie dronowa, bywa ulotna i melodyjna niczym barok z epoki. Bywa wreszcie agresywna, pełna emocji, niemal o pół kroku od free jazzu. Świetna komunikacja, będąca efektem wielu wspólnych koncertów i nagrań, procentuje tu w dwójnasób. W połowie koncertu podobać się może szczególnie faza minimalistyczna – skrzypiące struny i saksofonowy bezdech. Z kolei pod sam koniec seta artyści serwują nam piękne, post-barokowe śpiewy. Po 23 minucie giną w chmurze oklasków, po czym pichcą nam niemal siedmiominutowy bis, który zdaje się skrzyć jeszcze większymi emocjami. A zaczyna go zmysłowo brzmiąca wiolonczela w imponującej introdukcji.

Po kolejnej przerwie na scenie pojawia się piątka artystów, w tym Witold Oleszak, którego publiczność w Dragonie słyszała już tego dnia, w przeciwieństwie do odbiorców rejestracji pomieszczonych na omawianym albumie. Kwintet zaczyna, oczywistą w tej sytuacji dramaturgicznej, grą na małe pola, ale rozpoznanie dźwiękiem nie trwa zbyt długo. Plejady short cuts & small talks szybko lepią się w wspólny strumień, wypełniony masą drobnych, preparowanych fonii, także ze strun fortepianu, który brzmi tu niczym trzeci strunowiec. Z kolei para dętych dość szybko nawiązuje relacje na atrakcyjnym wydechu. Gdy tylko piano wchodzi na klawiaturę, narracja od razu wybiera freejazzowy kierunek, gdy zawisa na nisko posadowionej strudze wiolonczelinowego dźwięku, chyli się efektownie ku kameralnej zadumie, tudzież tapla w oceanie post-barokowego smutku. Nie sposób nie zauważyć, iż w wielu momentach improwizacja pozostaje pod jurysdykcją polskich muzyków. Zarówno piano, jak i szczególnie saksofon sopranowy są bowiem w stanie narzucić kwintetowi intrygujący, jakże ekspresyjny kierunek rozwoju. Za akcje bardziej kameralne odpowiadają zaś Portugalczycy, szczególnie operatorzy instrumentów strunowych. Tymczasem improwizacja idzie na szczyt, osiąga go po 12 minucie, po czym zalega w przepięknej dolinie na kolejne cztery minuty. Potem już tylko burza oklasków oraz tradycyjny tego dnia bis, znów wielominutowy. Otwiera go nostalgiczne piano, wtóruje mu molowo usposobiony klarnet. Strunowce budują teraz bazę, a tym, który rwie do przodu jest portugalski saksofonista. Finał dogrywki, seta, albumu, wreszcie całego szalonego dnia w Dragonie, w połowie listopada ubiegłego roku, tonie w niebywałych emocjach.



Quartet

Nagranie kwartetu EN (trąbka Adama Jełowickiego, saksofon tenorowy i klarnet basowy Michała Giżyckiego, kontrabas Mikołaja Nowickiego i perkusja Piotra Dąbrowskiego) ma nieco performatywny charakter. Oto na starcie albumu znajdujemy się w gwarze swobodnych rozmów na tematy różne. W tym tyglu spokojnych głosów damskich i męskich nieśmiało rodzi się muzyka. W trakcie kilkunastominutowej ekspozycji narracja przechodzi wiele faz, bywa niekiedy ekspresyjna na prawdziwe free jazzowy sposób, ale rozmowy w tle nie ustają. Muzycy bez werbalnego akompaniamentu improwizują dopiero podczas drugiej, prawie półgodzinnej części.

Okoliczności początku nagrania zostały już zarysowane, zatem dodajmy, iż muzycy stan efektownie rozhuśtanych, free jazzowych emocji osiągają po kilku minutach rozgrzewki. Trąbka i klarnet zanoszą się śpiewem, a sekcja rytmu płynie do przodu niesiona tłustym, basowym groove. Muzycy dbają wszakże o komfort gadającego tła i mimo sporego ładunku ekspresji, który rośnie z każdym przebytym kilometrem, starają się być delikatni, nienachalni, wyczuleni na niuanse środowiska akustycznego. Brzmienie kwartetu jest dość surowe, wynika po części z outdoorowej rejestracji, dodaje wszakże całemu przekazowi fonicznemu znamion autentyczności. Gdy narracja szuka wytchnienia i snuje się nieco spokojniejszym strumieniem, słyszymy nie tylko głosy, ale nawet beat bliżej nieokreślonych, obcych dźwięków. Tymczasem opowieść zawiesza się na smyczku i nabiera bardziej kameralnego smaku. Sam finał trwającej ponad kwadrans improwizacji ma charakter bardziej transowy, medytacyjny.

Drugi, prawie dwa razy dłuższy set nosi w wymiarze akustycznym znamiona opowieści budowanej w cichej, zamkniętej przestrzeni. Brzmienie jest pełniejsze, bardziej soczyste. Początek budują wspólnie klarnet i kontrabasowy smyczek. Wokół panoszą się perkusjonalne świecidełka, moc rezonujących fraz, zapewne talerzowych i garść trębackich post-melodii. Opowieść nabiera rumieńców, gdy kontrabas zmienia tryb pracy na pizzicato i daje sygnał do zwarcia szeregów w kierunku definitywnie free jazzowym. Ekspresja rośnie jeszcze bardziej, gdy klarnet na kilka chwil ustępuje miejsca saksofonowi tenorowemu. Ognisty kwartet mknie przed siebie, a nieznaczne wyhamowanie następuje w momencie powrotu na scenę klarnetu basowego, który na nisko ugiętych kolanach pcha improwizację w bardziej kameralne rejony. Sekcja rytmu nie odpuszcza i opowieść mieni się teraz wieloma wymiarami dynamiki. Bas repetuje, trąbka zanosi się melodią, a perkusja wpada w furię. Po 23 minucie improwizacja definitywnie hamuje i mogłaby się w zasadzie kończyć. Muzycy nie chcą jednak iść spać i snują kolejne, niekiedy dość separatywne opowieści. Emocje tymczasem rosną - dynamika zdaje się być martwa, ale intensywność improwizacji przybiera na sile. Swoje dokłada tu smyczek. Ostatnia prosta bazuje na dość prostym, nieskomplikowanym rytmie.

 

Guilherme Rodrigues, Ernesto Rodrigues, Nuno Torres, Michał Giżycki & Witold Oleszak Live at SLS (DL 2023). Guilherme Rodrigues – wiolonczela (utwory 1-3), Ernesto Rodrigues – altówka (2, 3), Nuno Torres – saksofon altowy (2, 3), Michał Giżycki – klarnet basowy i saksofon sopranowy (1, 3) oraz Witold Oleszak – piano (3). Nagranie koncertowe, Spontaneous Live Series, Dragon Social Club, Poznań, listopad 2022. Trzy improwizacje, 77 minut.

EN Morrow (DL 2023). Adam Jełowicki – trąbka, Michał Giżycki – klarnet basowy, saksofon tenorowy, Mikołaj Nowicki – kontrabas oraz Piotr Dąbrowski – perkusja. Nagrane w Poznaniu, Działkowy Ogród Międzykulturowy (utwór pierwszy) oraz Kołorking (drugi). Dwie improwizacje, 43 minuty.


 

wtorek, 7 listopada 2023

Sirulita Records’ new bodies: Fernández & Malfon! Fernández, Clotet & Mazur! Shocron & Ledesma!


Barceloński label Sirulita Records, prowadzony przez pianistę Agustí Fernándeza, nie ustaje w promowaniu muzyki improwizowanej z Półwyspu Iberyjskiego i okolic (zupełnie tak samo, jak pewna krajowa, jakże spontaniczna inicjatywa). W katalogu wydawnictwa pojawiają się zarówno uznane nazwiska (choćby w osobie szefa), jak i spore grono młodych artystów, niekiedy jeszcze na dorobku.

Cztery tegoroczne nowości Sirulity zdają się koncentrować na pierwszej z grup, choć elementów świeżych w nim oczywiście nie brakuje. Jedną z nowości roku 2023 mamy już omówioną (solową płytę Ramona Pratsa), dziś czas na trzy pozostałe. Każda z nich jak zwykle wyjątkowo smakowita – dwie zakotwiczone w Barcelonie, w tym jedna z akcentem polskim, z kolei ta trzecia dopłynęła z dalekiego Buenos Aires. Zapraszamy na odczyt i odsłuch.



 

Breath

Sirulitowy przegląd zaczynamy od nagrania koncertowego, na upublicznienie którego musieliśmy czekać długie cztery lata. Oto bowiem jesienią roku 2019 MMI Festival, odbywający się wówczas w Barcelonie, gościł Agustí Fernándeza i Dona Malfona. Tego drugiego, saksofonistę ukrywającego się pod macho pseudonimem znamy doskonale, był choćby gościem tegorocznej edycji poznańskiego Spontaneous Music Festival. Muzyk ma też w dorobku kilka płyt wydanych w naszej pięknej ojczyźnie. Rzeczony koncert z Barcelony trwa niespełna dwa kwadranse, ale jest tak intensywny i bogaty w wydarzenia, iż emocjami mógłby obdzielić kompletną dyskografię niejednej formacji rocka progresywnego.

Panowie zaczynają z przytupem, budując jeszcze przed upływem piątej minuty prawdziwie free jazzowy szczyt. Najpierw gwiżdżą, ciężko oddychają, uderzają w struny, potem niemal z miejsca formują gęsty strumień dźwiękowej lawy. Słychać, że świetnie czują się w swoim towarzystwie, doskonale na siebie reagują, a każdy zdaje się tu znać kolejny ruch partnera, nim ten zdoła o nim pomyśleć. Malfon do strugi ognia dość szybko dorzuca porcję swoich modelowych preparacji, nie tracąc przy tym dynamiki saksofonowego zaśpiewu. Narracja pachnie post-industrialnie, ale pomiędzy dźwiękami jest jeszcze sporo powietrza. Po kilku minutach ataku następuje rezonujące uspokojenie. Przez moment pianista prowadzi narrację samotnie. Jego partner wraca z armią rezonujących i szumiących przedmiotów, frazując niczym zaklinacz węży. Opowieść zdaje się być teraz delikatna, niemal oniryczna.

Artyści zaczynają szukać brzmieniowych kantów i bardziej zadziornych konstrukcji dramaturgicznych mniej więcej po trzynastej minucie. Emocje rosną do tego stopnia, że zaczynają krzyczeć na siebie. Dodatkowo każdy syci swoją opowieść gigantycznymi porcjami preparowanych dźwięków. Wytłumienie przychodzi jednak dość szybko. Na kilka chwil saksofonista zostaje sam na scenie i łapie podmuchy zimnego rezonansu. Pianista powraca minimalistycznymi frazami wprost z klawiatury. Ocean wzajemnych subtelności zdaje się panować na scenie przez kilka kolejnych minut. Improwizacja kołysze się na wietrze, muzycy cedzą dźwięki i kreują coraz bardziej efektowny suspens, przy okazji skutecznie docierając do dwudziestej minuty koncertu. Nim to nastąpi, otrzymujemy jeszcze krótki passus samotnego tańca na gołych, fortepianowych strunach.

Muzycy przystępują teraz do finałowego aktu koncertu. Znów znajdują w sobie nieskończone zasoby mocy i kreatywności. Free jazz czai się za rogiem, tym razem doposażony w sporą dawkę melodyki i niemałe połacie rytmu. Klawiatura fortepianu kipi teraz post-jazzowymi emocjami, saksofon z kolei łapie ognisty oddech. Narracja wpada w niemal taneczny rytm, budowany frazami pełnymi brudu i krzyku. Gdy ekspresja sięga szczytu, muzycy kończą dzieło. Czynią to na raz, wprost w chmurę rzęsistych oklasków.



Strings Entanglement

Kolejne barcelońskie spotkanie improwizatorów, opublikowane na nowych albumach Sirulity, miało miejsce w maju ubiegłego roku. Tym razem trzy instrumenty strunowe – ponownie fortepian Fernándeza, ponadto gitara elektryczna Amidei Clotet i akustyczna gitara basowa Rafała Mazura. Muzycy improwizują tu zarówno w trio (pięciokrotnie), jak i w duetach (trzykrotnie). Mają jeden cel – doszczętnie zdewastować struny swoich instrumentów. Efekt foniczny jest tu zatem wyjątkowo smakowity.

Już na starcie albumu dostajemy się w bezkres zakładu mechanicznego – zgrzytania, tarcia, szarpnięcia, paleta strun na stole prosektorium. Część fraz wydaje się masywna, mięsista, inne definitywnie lekkie, niekiedy wręcz filigranowe. Spektrum dźwięku od czerstwego hałasu po mroczną ciszę akustycznego ambientu. W drugiej opowieści gitarzyści budują drony, pianista skacze po strunach. Niektóre fonie przypominają pracę suwnic przemysłowych, inne zdają się być efektem zdzierania glazury z powierzchni płaskich i obłych. Znów dużo prostej mechaniki i urokliwego minimalizmu na etapie finalizacji improwizacji. Trzecia opowieść, to pierwszy duet – piano i gitara elektryczna. Narracja jest tu nad wyraz subtelna, w drugiej fazie eksploduje wszakże mocą perkusjonalnych ekspozycji. Czwarta improwizacja, na powrót w trio, kontynuuje wątek nieco bardziej spokojnej narracji. Bas wibruje, struny gitary kreślą drobne pętle, piano trzeszczy w szwach, ale płynie w wyższych partiach chmur. Opowieść ma tu kilka faz, bywa obłokiem renesansu, bywa leniwą przebieżką po czarnej stronie klawiatury fortepianu, ale też gęstym strumieniem szumów.

Piąta część, to znów duet, tym razem gitarowy. Opowieść jest wyjątkowo mroczna, budowana rezonującymi dronami. Z czasem nabiera jednak pewnej linearności i zdeformowanej melodyki. Kolejna improwizacja, to niemal post-barokowy poemat strun traktowanych delikatnymi smyczkami. Pianista frazuje tu zarówno w trybie inside, jak i outside. To kolejny dowód na to, iż ta trójka improwizatorów szczególnie dobrze czuje się w … spokojnych, subtelnych akcjach. W rekontrze do tezy z poprzedniego zdania – siódma improwizacja, duet piana i basu, powraca do mechanicznej, post-industrialnej estetyki. Z chmury hałasu wyłania się tu opowieść szyta zarówno czystym frazami pianisty, jak i brudem basisty. Nabiera ona z czasem dużego rozmachu dramaturgicznego, doposażona w pewną strukturą rytmiczną. Ostatnia improwizacja, grana w trio, to trzy pasma delikatnych, strunowych post-dźwięków. Koda sponiewieranych strun brzmi tu wyjątkowo pięknie, także nieco metaforycznie.



 

Hiking

Trzecia dzisiejsza opowieść powstała w doskonale nam znanym studiu nagraniowym w stolicy Argentyny. Muzycy ją tworzący, to także nazwiska nam nieobce. Pianistka Paula Shocron ma w dorobku nawet album wydany w Polsce. Z kolei saksofonista Pablo Ledesma znany jest nam z wielu katalońskich publikacji. Ich dalece post-jazzowa podróż, podzielona na dziesięć odcinków, mieni się barwami niemal wszystkich kameralnych odmian muzyki improwizowanej. Bywa agresywna, niemal free jazzowa, bywa także nostalgiczna, a w kilku momentach być może zbyt powściągliwa w okazywaniu emocji.

Artyści startują z pool position. Od pierwszej chwili z dużą mocą krwistego free jazzu – dynamiczne, twarde klawisze i wydęty saksofon altowy. Zaraz potem intryguje nas oddech inside piano i delikatnie rezonujący dęciak w nieco nerwowej post-balladzie. W kolejnych improwizacjach emocje nieco stygną. Pianistka serwuje nam niekiedy frazy post-klasyczne, tempo bywa leniwe, a niektóre ekspozycje, szczególnie saksofonu sopranowego, nieco przesłodzone. Z drugiej wszakże strony należy oddać artystom, iż są konsekwentni w swych wyborach estetycznych, dobrze panują nad dramaturgią całości, a każdą z opowieści są w stanie doprowadzić do intrygująco zagęszczonego stadium. Nie szczędzą nam także preparowanych dźwięków saksofonu, ani minimalistycznych kontrapunktów piana.

Począwszy od siódmej improwizacji Argentyńczycy na powrót przykuwają naszą uwagę niemal wyłącznie udanymi akcjami. W siódmej części pianistka pracuje wewnątrz pudła rezonansowego, z kolei saksofonista prycha i rozsyła fluidy czystej kreacji. Na strunach fortepianu rodzi się teraz filigranowa, jakże urokliwa melodia. Część ósma nosi znamiona nieco burzowej, pełnej nerwowych podrygów z każdej strony. Emocje zdają się tu być bliskie pieśni otwarcia. Część dziewiątą śmiało możemy zaliczyć do albumowych perełek. Preparowane, filigranowe frazy skapane są tu w niespokojnej ciszy. Także pieśń zamknięcia zapisujemy po stronie atutów albumu. Najpierw garść mrocznych preparacji piana i frywolne, acz zawieszone w czasie zadęcia saksofonu. Potem improwizacja rozwija się w urokliwie minimalistycznym trybie, sycona post-jazzowymi westchnieniami dęciaka.

 

Don Malfon & Agustí Fernández Breath (DL, 2023). Don Malfon – saksofon altowy i barytonowy oraz Agustí Fernández – fortepian preparowany. Nagranie koncertowe, zarejestrowane w miejscu zwanym NOTA 79, MMI Festival, Barcelona, październik 2019. Jedna improwizacja, 29 i pół minuty.

Agustí Fernández, Amidea Clotet & Rafał Mazur Strings Entanglement (DL, 2023). Agustí Fernández – fortepian preparowany, Amidea Clotet – gitara elektryczna oraz Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa. Nagrane w Estudi Rosazul, Barcelona, maj 2022. Osiem improwizacji, 52 minuty.

Paula Shocron & Pablo Ledesma Hiking (DL, 2023). Paula Shocron – fortepian, instrumenty perkusyjne oraz Pablo Ledesma – saksofon altowy i sopranowy. Nagrane w Estudio Libres, Buenos Aires, listopad 2021. Dziesięć improwizacji, 45 minut.