piątek, 31 maja 2024

Hughes, Rupp, Trilla and Vicente are Gravelshard!


Czas na jeden z naszych ulubionych cykli – dziś słowami na Trybunie, w niedzielę dźwiękowo i wizualnie na koncercie z poznańskim Dragonie! 

Kwartet czterech wybitnych indywidualności europejskiej sceny muzyki improwizowanej - pod jakże konkretną nazwą Gravelshard - rusza w krótką, polsko-niemiecką trasę, by promować swój pierwszy album. Formacja łączy scenę niemiecką i iberyjską, zatem już na wejściu zdaje się gwarantować ekstremalnie wysoki poziom artystyczny. Każdy dźwięk ich 50-minutowej opowieści, wypalonej na srebrnym krążku kompaktowym i podzielonej na dwie części, domniemanie owe potwierdza w tzw. całej rozciągłości.

Zapraszamy do odczytu i odsłuchu albumu (który ma dziś swą światową premierę), a potem - bez zbędnej zwłoki - na koncert do Poznania (link do szczegółów techniczno-taktycznych na końcu naszej dzisiejszej historii).



 

Początek nagrania jest mroczny, delikatny, skupiony. Tworzą go plejady drobnych fraz, na ogół preparowanych. Kontrabasowy smyczek Johna Hughesa, stłumiona trąbka Luisa Vicente, polerowany werbel Vasco Trilli i gitara Olafa Ruppa w stadium małych sprzężeń, to elementy tego intrygującego, nieco zdeformowanego post-chamber. Ów kolektywny strumień fonii nie szuka jednak powodu, by wzniecać pożary, raczej popada w wyciszoną medytację. W okolicach siódmej minuty można odnieść wrażenie, że flow będzie definitywnie gęstniał, ale już po chwili mrok ponownie spowija czterech jeźdźców zapomnianej apokalipsy. Smyczek kontrabasu chyli się ku podłodze, z kolei na gryfie gitara pojawia się jego odrobinę bardziej delikatna replika. Narracja toczy się leniwie, od czasu do czasu delikatnie nadyma, by po chwili znów wpadać w zatęchłe podpiwniczenia. Przez moment improwizację prowadzi duet kontrabasu i ambientowej gitary. Powrót trąbki w kocich lamentach oraz perkusjonalnych post-dźwięków formuje tu nowy wątek, w którym wszystko zdaje się śpiewać i jednocześnie rezonować. Po dwudziestej minucie bas i perkusja zaczynają trzeszczeć, a cała opowieść lepi się w efektowny dron. Wszystko pęcznieje, przybierając smukle szaty wielowątkowego crescendo. Prawdziwa eskalacja, godna finału tej ponad trzydziestominutowej improwizacji, rozpoczyna się w chwili, gdy Trilla wchodzi w swobodny flow drummingowy. Ową dynamikę łapią teraz wszyscy i niosą kwartet na wyjątkowo urokliwe wzniesienie, pełne emocji uwięzionych w trzewiach muzyków przez wiele minut. Po osiągnięciu punktu przegięcia narracja systematycznie rozwarstwia się, choć długo nie traci wewnętrznej dynamiki.

Druga odsłona tego niezwykłego spektaklu trwa osiemnaście minut i budowana jest równie cierpliwie i skrupulatnie. Na starcie syci się mrokiem preparowanych perkusjonalii, trębackich jęków, ambientem gitary i szarpnięciami za struny kontrabasu. Leniwa introdukcja pozbawiona jest wszakże znamion medytacyjno-relaksacyjnych. Tonie w rezonansie, w smolistych smugach i kameralnych westchnieniach smyczka. Z czasem na ustach trębacza pojawia się śpiew, werbel zaczyna trzeszczeć, a gitarzysta snuć post-melodie, ale sugerowana wspinaczka okazuje się już tradycyjnie zejściem w mrok brzmieniowych detali. Improwizacja przyjmuje teraz dwubiegunową postać – z jednej strony armia wyjątkowo delikatnych, wibrujących przedmiotów na werblu, z drugiej gra na małe pola pozostałych uczestników podróży. W okolicach dziesiątej minuty John zaczyna szarpać za strony, Vasco rozwarstwiać swoją chmurę dźwięków, a Olaff snuć plamy post-ambientu. Z czasem ta nerwowa kołysanka łapie wiatr w żagle, głównie dzięki wybudzeniu się Luisa. Opowieść gęstnieje, choć tempo ciągle zdaje się stać w miejscu. Incydentalne spiętrzenia nie zmieniają obrazu finału albumu – ten jest bezsprzecznie nostalgiczną post-balladą. Trąbka śpiewa, bas pracuje pizzicato & arco, perkusjonalia dzwonią, a gitara wypuszcza w niebo unikatowe flażolety.

 

John Hughes/ Olaf Rupp/ Vasco Trilla/ Luis Vicente Gravelshard (Phonogram Unit, CD 2024). John Hughes – kontrabas, Olaf Rupp – gitara elektryczna, Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne oraz Luis Vicente – trąbka. Nagrane w Hamburgu w roku 2023. Dwie improwizacje, 50 minut z sekundami.

 

Prasowa informacja koncertowa:

http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2024/05/miedzynarodowy-kwartet-gravelshard-na.html




 

wtorek, 28 maja 2024

Butcher, Marshall, Sanders & Beresford are elusive!


Londyński Shrike Records działa ledwie czwarty rok, ale już wydaje się być nad wyraz trwałym elementem brytyjskiego środowiska free improvisation. Po dwóch albumach muzyków niezwiązanych z Londynem, ptasia inicjatywa wraca do swoich korzeni, czyli prezentuje muzykę powstałą w stołecznym klubie Iklectic.

Tym razem, to tzw. seria Recording Sessions i spotkanie studyjne czterech niemal pomnikowych postaci sceny Londynu. Jedni to prawdziwi weterani, inni - weterani, póki co, w kwiecie wieku. Ale żarty żartami, album jest oczywiście doskonały, a forma dnia każdego z artystów więcej niż wyśmienita. Poza jakością, jaką wnosi tu każdy element składowy kwartetu, na szczególną uwagę zasługuje umiejętność wzajemnego słuchania i wchodzenia w interakcje, a także dźwiękowa i dramaturgiczna wstrzemięźliwość. Album to kolejny dowód na to, że w czułej na niuanse, swobodnej improwizacji czasami lepiej zaniechać danej frazy, niż zagrać o jedną za dużo. Ten rodzaj artystycznej dojrzałości prezentują tu wszyscy, choć szczególnie dobitnie Butcher i Beresford. Ten drugi, mimo, iż ma pod ręką swoje ulubione, elektroniczne zabawki, skupia się na grze na fortepianie i brzmieniach akustycznych, co wspaniale robi, i tak już wyśmienitemu nagraniu. Płyta składa się aż z dziesięciu opowieści, ale tylko ta pierwsza trwa ponad dziesięć minut. Wszystkie pozostałe, to periody od 3 do 6-7 minut - małe perełki swobodnie kreowanej dramaturgii.



 

Spokojne, zrównoważone emocjonalnie otwarcie, to z jednej strony preparacje fortepianu i perkusjonalny background, z drugiej nasączone już pewną dynamiką akcje wiolonczeli komentowane szorstkimi dronami saksofonu. Bardzo kolektywna, interaktywna narracja, trzymająca emocje pod kontrolą, w dalszej części albumu chętnie dzieli się na nieprzegadane akcje w podgrupach, na ogół dwuosobowych. Pierwsza opowieść toczy się od umiarkowanie intensywnych spiętrzeń po pomruki nerwowego wytłumienia. To spotkanie wyswobodzonego z jarzma notacji, zmysłowego post-chamber i równie niezadekretowanego post-jazzu. Ponadgatunkowa improwizacja zdaje się balansować pomiędzy tymi dwoma punktami odniesienia. Szczególnie urokliwa staje się w momentach zaniechania, szukania ciszy, wyczulenia na pojedyncze frazy. W roli dramaturgicznych kontrapunktów świetnie sprawdzają się tu incydentalne akcje wprost z klawiatury, krótkie, niekiedy dosadne, świetnie umiejscowione w czasie.

Po kilkunastominutowym gemie otwarcia kolejne improwizacje stanowią zwarte, świetnie uformowane epizody, których introdukcja często spoczywa na akcjach duetowych. Drugi epizod jest mroczny, wytłumiony, tkany z drobiazgów, pełen kocich ruchów i dźwiękowej precyzji. Trzecią odsłonę witamy przy frazach inside piano i perkusji. Już w kwartecie ta część albumu skupia się na dźwiękach preparowanych, przypomina kołysankę dla umarlaków, znów szukającą inspiracji zarówno w kameralistyce, jak i swobodnym jazzie. Czwarty utwór otwiera perkusja, która wzbudza drżące, zlęknione frazy cello i piana, a wejście rozmarzonego tenoru niespodziewanie kieruje opowieść na przednówek free jazzu. Pewna zaskakująca masywność zdaje się być kontynuowana w kolejnej odsłonie, głównie za sprawą tłusto brzmiącego smyczka. Potem do gry wchodzi piano, a dopiero po kilku pętlach dynamiczny tenor i perkusyjne szczoteczki. Narracja oparta na gęstych interakcjach zostaje podsumowana pasażami saksofonu sopranowego.

Drugą połówkę albumu inicjuje pianista wprost z klawiatury. Opowieść pełna zgrzytów i kantów osiąga intensywność free jazzu, po czym niezwykle efektownie popada w chmurę rezonujących fonii. Siódmą część inicjują wspólnie wiolonczela i perkusja. Szumi tuba, szeleszczą talerze, a klawisze fortepianu sugerują tajemniczy rytm. I znów muzycy najpierw serwują nam efektowne wzniesienie, a potem giną w mroku ciszy. Piękny passus pomruków zostaje tu skomentowany wprost z klawiatury, co implikuje całkiem intensywne zakończenie. Ósma opowieść toczy się w martwym tempie. Głęboko osadzony smyczek, talerze, ale i szczypta melodii utkana wspólnie przez dęciaka i strunowca. Przedostatnia improwizacja wyprowadza muzyków na powierzchnię życia. Odrobina post-baroku, zamknięta tuba saksofonu i perkusjonalne szelesty. Tu opowieść nabiera rumieńców po serii dobrych pytań i jeszcze lepszych odpowiedzi. Pianista tym razem preparuje, ale i tak daje radę wynieść kwartet na efektowne, finalne wzniesienie. Początek końcowej odsłony wydaje się być dalece kameralny. Drobne, dobrze skomunikowane akcje całej czwórki, z jednej strony czyste frazy saksofonu i piana, z drugiej preparacje cello i perkusji. Artyści kreują wyjątkowy urokliwy suspens, ale nie kończą albumu w tym stadium. Serwują nam jeszcze ostatnie spiętrzenie, wieńcząc dzieło gitarowym śpiewem wiolonczeli.  

 

John Butcher/ Hannah Marshall/ Mark Sanders/ Steve Beresford Elusive (Shrike Records, CD 2024). John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, Hannah Marshall – wiolonczela, Mark Sanders – perkusja, instrumenty perkusyjne oraz Steve Beresford – fortepian, obiekty, elektronika. Nagrane w Iklectik Arts Lab, Londyn, wrzesień 2023 (Recording Sessions series). Dziesięć improwizacji, 61 minut.



niedziela, 26 maja 2024

Międzynarodowy kwartet Gravelshard na 62. koncercie cyklu Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Czy w muzyce swobodnie improwizowanej istnieje pojęcie „supergrupy”? Oczywiście! By się o tym przekonać, należy pojawić się w poznańskim Dragonie w pierwszą niedzielę czerwca, punktualnie o godzinie 20.00.



Wyjątkowo oryginalny i równie doświadczony niemiecki gitarzysta Olaff Rupp, amerykański power-bassman John Hughes i nasi świetni znajomi z Półwyspu Iberyjskiego, wybitni improwizatorzy – trębacz Luís Vicente i perkusista Vasco Trilla, dwa lata temu postanowili sformować grupę i dać jej nazwę Gravelshard. Dziś ci właśnie artyści wyruszają w kolejną trasę koncertową, mają w rękach debiut fonograficzny i 2 czerwca w Poznaniu zagrają swój jedyny koncert w Polsce!

Czeka nas bez wątpienia unikatowe wydarzenie artystyczne, szczególnie, że dla Niemca i Amerykanina będzie to pierwsza wizyta w Dragon Social Club. Gravelshard, to przykład swobodnie improwizowanego free jazzu, pełnego niekonwencjonalnych tekstur i brzmień preparowanych, bazujący dramaturgicznie na świetnych, wzajemnych interakcjach. Muzycy czują się w tym składzie doskonale, o czym mówią na każdym kroku. To niemal gwarancja, iż ich improwizacja stać będzie na ekstremalnie wysokim poziomie.

 

Spontaneous Live Series Vol. 62: Gravelshard

John Hughes: kontrabas

Olaf Rupp: gitara elektryczna

Vasco Trilla: perkusja

Luís Vicente: trąbka

2 czerwca 2024, Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3, godz. 20.00

Bilety on-line: https://kbq.pl/130110

 

GRAVELSHARD to kwartet będący efektem połączenia duetów Olaf Rupp & John Hughes i Luís Vicente & Vasco Trilla. To jakże eksplozywne zderzenie tworzy nieustannie zmieniający się kalejdoskop globalnych faktur i fragmentarycznych, melodyjnych odłamków. Muzyka Gravelshard jest całkowicie improwizowana, zbudowana z indywidualnego wkładu wszystkich czterech członków, stale dopasowywana i rekonfigurowana. Jej celem nadrzędnym jest zmiana słuchowego postrzegania liniowości, pierwszego planu i tła. Każdy występ kwartetu jest wyjątkowy i nieprzewidywalny, artyści nigdy nie popadają w stagnację, nigdy do końca nie rozładowują napięcia chwili. Na koncercie będzie można nabyć debiutanckie wydawnictwo Gravelshard, które ukaże się nakładem portugalskiej wytwórni Phonogram Unit.

John Hughes: kontrabas

John Hughes to amerykański kontrabasista mieszkający w Hamburgu, w Niemczech. Oprócz prowadzenia i współpracy z wieloma zespołami oraz pracy solowej, John komponuje dla małych zespołów, także organizuje koncerty jazzowe i free impro w Hamburgu. Masywne brzmienie Johna i nieograniczona kreatywność inspirują jego kolegów z zespołu i urzekają publiczność za każdym razem, gdy staje na scenie.

https://www.johnhughes.info

Olaf Rupp: gitara elektryczna

Wyjątkowa muzykalność Olafa Ruppa ewoluowała w rezultacie wieloletniego poświęcenia się uprawianiu swobodnej improwizacji, zarówno na gitarze klasycznej, jak i elektrycznej. Jego organicznie uformowane narracje nie powstają przez przypadek, nie są też w żaden sposób apodyktyczne w sytuacjach scenicznych. W grze Olafa zawsze widać ogromne skupienie i czyste intencje, niezależnie od dynamiki i intensywności danej chwili.

https://www.audiosemantics.de

Vasco Trilla: perkusja

Filmowe podejście Vasco Trilli do jego rozbudowanej gry na perkusji jest widoczne w muzyce Gravelshard. Jest jednym z najbardziej aktywnych, wszechstronnych i kreatywnych perkusistów czasów nam współczesnych. Vasco nagrał ponad 80 albumów, począwszy od swobodnej improwizacji i jazz rocka, po rock progresywny, metal i muzykę ambient.

https://vascotrilla.com

Luís Vicente: trąbka

Luís Vicente jest płodnym muzykiem i jednym z najbardziej charakterystycznych głosów trębackich w nowoczesnej muzyce improwizowanej. Skala i ciepło jego dźwięku odzwierciedlają ocean, nad którym mieszka. To niewyczerpane źródło inspiracji dla Luísa. Luís muzykuje w różnych formacjach na całym świecie, m.in. z muzykami o ogromnej głębi i witalności, choćby legendarnymi emisariuszami jazzu w osobach Williama Parkera i Hamida Drake’a.

https://luis-vicente.pt


 

piątek, 24 maja 2024

Peter Orins in two Circum Disc’ Trios!


Dokładnie w ostatni dzień maja swoje światowe premiery będą miały dwa kolejne wydawnictwa francuskiego labelu Circum-Disc, któremu kibicujemy od lat. Naszą radość potęguje fakt, iż na obu krążkach pojawia się nasz ulubiony francuski improwizator Peter Orins, przy okazji gość, który w tejże inicjatywie edytorskiej zdaje się być głównym pociągającym za sznurki.

Oba albumy są w pełni akustyczne, oba zawierają nagrania z wykorzystaniem fortepianu i perkusji. W pierwszym przypadku uzupełnieniem jest gitara akustyczna, w drugim saksofon altowy. A na liście płac sami nasi dobrzy znajomi! Najpierw hołubione nie tylko na tych łamach trio TOC, które w wersji akustycznej podpisywane jest jedynie nazwiskami artystów. Tuż potem kontynuacja świetnie rozpoczętej współpracy Orinsa z krakowską saksofonistką Pauliną Owczarek, tym razem w trio z francuską pianistką Christine Wodrascką.

Obie płyty trzymają typowy dla tej wytwórni kosmiczny poziom artystyczny, zatem bez zbędnej zwłoki przystępujemy do eksploracji dźwięków na nich zawartych.




Ternoy/ Cruz/ Orins The Theory of Constraints (CD 2024). Jérémie Ternoy – fortepian, Ivann Cruz – gitara akustyczna oraz Peter Orins – perkusja. Nagrane w Ronchin, październik 2023. Sześć improwizacji, 70 minut.

To bodaj drugie wspólne ujawnienie Ternoya, Cruza i Orinsa w wersji akustycznej. Te pierwsze miało miejsce wiele lat temu i jeśli pamięć recenzencka nie zawodzi, było nagraniem ze wszech miar open jazzowym. Nowa odsłona TOC unplugged zdecydowanie oddala się od idiomu jazzu, zdaje się być jedną wielką wariacją na temat rytmu, opowieścią o jego równoczesnej prostocie i złożoności, tudzież lustracją metod, jakimi można ów powtarzalny tembr życia narracji generować. Początek i koniec tego niezwykłego albumu zdają się być dość dynamiczne, a określenie polirytmia nie wydaje się być pozbawiane sensu. Wszakże wielominutowy środek nagrania toczy się już w żółwim tempie, przypomina minimalistyczny marsz pogrzebowy, kąsa jednak uroda w każdym momencie swojego długiego życia, po raz kolejny udowadniając, iż ta trójka Francuzów, to improwizatorzy najwyższej z możliwych klas. Czapki z głów!

Słowo się rzeko, pierwsza, rytmiczna medytacja toczy się w dość żwawym tempie. Od pierwszego dźwięku urzekać może szerokie spektrum rozwarstwionej narracji, której każdy element buduje rytm na swoje podobieństwie, ale wedle wspólnych potrzeb. Ta opowieść daleka jest wszakże od ulotności typowej dla afrykańskiej polirytmii. Pełna jest smutku, pewnej melancholii, toczona definitywnie pod niebem spowitym ciemnymi, kłębiastymi chmurami. Z czasem narracja delikatnie pęcznieje, co jest efektem nade wszystko pracy perkusyjnej. Wraz z początkiem drugiej opowieści muzycy wpadają w minimalistyczny, powolny, naznaczony piętnem zaniechania … umierający rytm. Gitarzysta stawia na oszczędne akcje, koncentruje się na wybijaniu leniwego tempa, okazjonalnie sięga po flażolety. Pianista pracuje na klawiaturze, czasami wzbogaca flow frazami inside piano, jak wszyscy, ma na celu przede wszystkim tyczenie szlaku podróży. Bywa wszakże incydentalnie zasmucony, trochę roztargniony, czasami pełny boleści. W tym zmrożonym tyglu emocji wielkich rzeczy dokonuje drummer, który szeleści, pociera przedmiotami, wprowadza w stan rezonansu matowo brzmiące talerze, cały czas dbając, by improwizacja miał swój podskórny, czasami ledwie słyszalny rytm. Druga i trzecia opowieść, choć są niemal w całości przykładem martwych post-ballad, w swych fazach końcowych zdają się nabierać odrobiny tempa. W czwartej i piątej opowieści tego ostatniego jest jakby jeszcze mniej. Dużo tu fraz preparowanych, mrocznych dyskusji z ciszą. To przykład filigranowych deliberacji, które w ostateczności osiągają jednak rytmiczną fakturę. Jeśli w części czwartej dominuje rezonans i perkusjonalne drobiazgi, to w piątej mamy więcej dźwięków, które płyną niemal przy samej podłodze. W tej fazie albumu wszystko zdaje się drżeć, pulsować mrokiem i niedopowiedzeniem. Znów możemy mówić o wielominutowych medytacjach, tym razem wszakże zdobionych źdźbłami melodii. Piąta opowieść bez sekundy ciszy przechodzi w ostatnią, szóstą improwizację. Gitara podaje teraz garść flażoletów uformowanych w ciąg bardziej intensywnych zdarzeń. Piano i perkusja zaczynają budować rytm, który z czasem definitywnie pęcznieje. Swobodny, wciąż leniwy step nabiera nieco ulotnej intensywności, a także zaskakująco post-bluesowego posmaku. Ostatnie tchnienia muzyków, to rodzaj tańca, który finalnie sprowadza ich na samo dno z nutą pianistycznej melancholii. 

 


 

WOO Hoo-ha (CD 2024). Christine Wodrascka – fortepian, Paulina Owczarek – saksofon altowy oraz Peter Orins – perkusja. Nagrane w Le Confort Moderne, Pointiers (1-2) i Ronchin (3), grudzień 2023. Trzy improwizacje, 49 minut.

Czas na trio nazwane zabawnie WOO, które spotyka się ze sobą bodaj po raz pierwszy i zdaje się być rozwinięciem dotychczasowej współpracy perkusisty i alcistki. Duet ów uzupełniony o pianistkę, którą zwykliśmy kojarzyć z bardziej kameralnymi improwizacjami, decyduje się na dalece emocjonalny marsz, w wielu kluczowych momentach śmiało przybierający szaty free jazzowe. Spektakl składa się z wielominutowej części głównej i dwóch bystrych uzupełnień, które nie zdają się być jedynie dogrywkami.

Pierwsza improwizacja trwa prawie trzydzieści pięć minut, mieni się zatem wszelkimi dostępnymi gatunkowi kolorami i odcieniami. Minimalistyczne otwarcie lepione z drobiazgów, półfraz i szelestów sprawia wrażenie bardzo szorstkiej odsłony chamber, ale dość szybko przybiera kierunek bardziej ekspresyjny, szyty na post-jazzowych podwalinach. Pokrętny rytm, dyktowany nie tylko przez drummera, dobrze koreluje tu z obraną marszrutą. Muzycy kontrolują emocje, a po drobnym przesileniu przechodzą do fazy zabaw w podgrupach, stonowanych preparacji i skupiania się na brzmieniowych niuansach. Serwują nam choćby duet impulsywnego piana i zrównoważonego drummingu, cały czas mając z tył głowy jazzowy punkt odniesienia. Fazy krzyków i lamentów kończą się tu na szybkich, free jazowych spiętrzeniach, fazy kojenia emocji toną w potoku rezonujących dźwięków. Mamy krótkie solo perkusji, potem jej duet z altem budowany ze strzępów fonii, wreszcie kolektywną akcję opartą na mroku czarnych klawiszy fortepianu. Pod koniec improwizacji, w gęstwinie drobnych, niedopowiedzianych kwestii pojawia się tajemniczy, dęty dźwięk, który po czasie okazuje się być ekspozycją na saksofonowym ustniku. Wsparty na głęboko osadzonym drummingu prowadzi trio na finałowe, free jazzowe wzgórze.

Pozostałe dwie improwizacje trwają mniej więcej po siedem minut i niosą emocje usytuowane na przeciwległych biegunach ekspresji. Pierwsza z nich skupia się na generowaniu drobnych fraz w bezpośredniej bliskości ciszy. Pełna szumów i szmerów formuje się w wystudzoną post-balladę. Ta druga zdaje się być udaną próbą reasumpcji pomysłów na bardziej free jazzowe akcje. Perkusyjny post-rytm bity po krawędziach, pełniejszy wydech saksofonu i piano z nutą nostalgii. Narracja szuka tu silnych emocji, ale ostatecznie spoczywa na rytmicznych, minimalistycznych dyskusjach, niepozbawionych pożegnalnej melodyki.



 

wtorek, 21 maja 2024

Engel, Bazzicalupo & Thomsen draw Ø!


Niemiecki saksofonista, klarnecista i trębacz Jonas Engel oraz duński kontrabasista Asger Thomsen w najbliższy czwartek zagrają w Dragon Social Club spontaniczny koncert. Na ten występ zapraszaliśmy już kilka dni temu publikując stosowną informację prasową.

Wielu z nas już zatem wie, iż to koncert z cyklu must have dla wielbicieli dźwięków niepokornych, nieoczywistych i zaskakujących. Bezwzględnie warto spędzić czwartkowy wieczór w Poznaniu na Zamkowej 3.

Tymczasem poniżej zagłębiamy się w najnowszą płytę tych niebywałych artystów, tu poczynioną w towarzystwie włoskiego, gitarowego eksperymentatora Andrei Bazzicalupo. Od razu ostrzegamy – płyta jest doskonała, śmiało leży już na półce z najwybitniejszymi dokonaniami bieżącego roku. A jeśli rzeczony koncert będzie choć w połowie tak dobry, jak ten album, to niechybnie czeka nas w Dragonie pasmo nieustających zachwytów.




Płyta, której tytuł, to symbol geometrycznej średnicy, trwa pięć kwadransów. W ich trakcie wystawieni jesteśmy na działanie niezliczonej ilości dźwięków preparowanych, a pokreślenie post-industrial pcha się na usta recenzenta niemal w każdym zdaniu. A jednak można przejść przez tę płytę suchą stopą. Co o tym decyduje? Wiele wskazuje na to, że nade wszystko umiejętność budowania dramaturgii, zdolność sprawiania, iż w trakcie wielominutowego nalotu dywanowego dzieje się naprawdę sporo, ale każda akcja zdaje się być konsekwencją akcji poprzedniej, jakby odpowiedzią na ów atak prymarny.

Początek spektaklu wyznacza nisko zawieszony smyczek na strunach basu, szumy dobywające się z uśpionej tuby saksofonu i gołe, szeleszczące struny gitary. Muzycy budują suspens, jakby wyczekiwali na to, co przyniesie mglista przyszłość. Brzmienie instrumentów jest szorstkie, jednocześnie masywne i lekkie. Akcje są krótkie, bywają też długie, frazy raz gęste, innym razem rozrzedzone. Wszystko to sprawia, iż nasze receptory słuchu nastawiają się na wyjątkowe intensywny przekaz. Dźwięki lepią się do siebie, zdają się wchodzić w ciągłe interakcje. Struny basu piszczą pod naciskiem smyczka, tuba wydaje się być otwarta, ale ledwie oddycha, gitara rzęzi i szuka kolejnych źródeł prądy zmiennego. Wystarczy jeden głęboki wydech, by ta maszyna nabrała post-industrialnej masy. Druga opowieść zaczyna się pozornie delikatnie. Rezonujące frazy, przestrzenne echo, pokrętny, post-barokowy klimat … bliski śmierci klinicznej. Gitara trzeszczy ponadgatunkowo, struny basu są delikatnie szarpane, dęciak łapie ostatnie ochłapy dostępnego powietrza. Po czasie warunki gry zaczyna dyktować dron basu, pojawiają się akcenty percussion, a dęty post-melodyjnie zawodzi. Trzecia odsłona, to już prawdziwe odkrycie kart. Smyczek rzęzi jak zdezolowana kosiarka, gitara i dęty budują drony szerokiego pasma przesyłowego. Opowieść nabiera masy industrialnej, definitywnie bez przedrostka post. Co ciekawe, w tym tyglu złych mocy udaje się artystom przemycić strzępy melodii.

Kolejny epizod akustycznego horroru lekko wytraca intensywność. Frazy płyną wyższym pasmem, z nutą rozdygotanego post-chamber osnutego warstwą boleści. Narracja pęcznieje, warstwa kładzie się na warstwie, ale wszystko stoi w miejscu, zatopione na mule bagiennym. Na gryfie gitary snują się drobne akcenty post-rockowe, z kolei dęty (tu klarnet) pnie się na nieznane wzniesienie. Struny basu dygoczą od szarpnięć. Ów tygiel niespodzianek formuje się w efektowne crescendo. Piąta odsłona także z pozoru jest delikatna. Gitara brzmi tu jak klawisze piana, bas pracuje jednocześnie pizzicato i arco, dęty piszczy i skomle. Chamber krwawi, chamber nabiera noise’owej poświaty. Szósta improwizacja na wejściu pachnie czarnym post-barokiem. Flażolety, szmery i szumy dęte. Wszystko zdaje się gęstnieć i nabierać masywności. Narracja skrzy się wieloma ogniskami potencjalnego hałasu. To akustyka zdolna eksplodować prądem wysokiej mocy. Ktoś pokrzykuje, to zapchana tuba?

Siódma opowieść znów wnosi do naszej wiedzy o tytułowej średnicy nowe elementy. Gitara stoi w chmurze sprzężenia, smyczek i dęty lepią się w dron. Wszystko zdaje się teraz być obleczone smutkiem kolejnej fazy mrocznego baroku, któremu już śmiało można przypisać określenie industrialnego. Słyszymy pisk zarzynanych kurcząt, coś definitywnie kona w tubie dętego. Tymczasem gitara zaczyna formować chmurę dark ambientu. Jakiż to cudny kontrapunkt! W przedostatniej improwizacji muzycy zdają się kompilować pomysły dwóch poprzednich epizodów. Dark industrial ambient? A wokół tumany ciszy. Bas kroczy w tempie marsza pogrzebowego, tuba znów rzęzi pod naporem przedmiotów, które ją duszą. Narracja nabiera podskórnej dynamiki. Gitara i bas leniwie riffują. Ta pierwsza wysoko, ten drugi niski. Saksofon dla odmiany zaczyna histeryzować patrząc w zamglone niebo. Ostatni epizod tej niezwyczajnej dramy budowany jest z drobnych elementów. Gitara pracuje na wpółmartwych pick-up’ach, smyczek basu pnie się ku górze, w tubie dętego syczą tajemnicze obiekty, a jego metalowy korpus zaczyna drżeć. Akcenty percussion, to naturalna konsekwencja aktualnego stanu rzeczy. I jeszcze dźwięki jakby z ludzkiego gardła. Na ostatniej prostej smyczek basu zaczyna śpiewać post-barokiem, gitara uciekać w tajemniczą psychodelię, a tuba dętego przypominać wielką grzechotkę. Same cuda.

 

Engel/ Bazzicalupo/ Thomsen Ø (Shrike Records, CD 2024). Jonas Engel – saksofon altowy, klarnet, modyfikowana trąbka kieszonkowa, Andrea Bazzicalupo – gitara, preparacje oraz Asger Thomsen – kontrabas, obiekty. Nagrane w La Renaissance, Lille, Francja, maj 2023. Dziewięć improwizacji, 74 minuty.



piątek, 17 maja 2024

The May’ Round-up: Massaria! Builder! Canaries On The Pole! Slight Deform! Bertheau! Surreal Voyagers! Larrard & Bec! Yaremchuk & Bursov!


Zbiorówka świeżych recenzji równie świeżych albumów z muzyką improwizowaną gotowa do czytania!

Chciałoby się krzyknąć: nareszcie! Nasza ulubiona forma komunikacji z Czytelnikami jakoś w tym roku szwankuje. Jedna zbiorówka łączyła aż dwa miesiące, druga był krótka i wyłącznie skandynawska, a w kwietniu po prostu zabrakło dla niej miejsca! Ale teraz jest! Gorąca, fascynująca, nasycona mnóstwem intrygujących dźwięków!

Przed nami osiem albumów z Niemiec (aż trzy!), Danii, Katalonii, Polski, Francji i pewnego kraju, którego flagi nie wolno pokazywać. A w ujęciu gatunkowym - improwizowany fussion free jazz, kompozycja na depresyjne organy, saksofon altowy i trio smyczkowe, pokaźny pakiet swobodnych improwizacji, która lubią dźwięki preparowane, gęsta smuga dark ambientu, a na koniec dużo jazzu, zarówno skomponowanego, jak i swobodnie improwizowanego. Innym słowy – dla każdego coś miłego!

Welcome to heaven and hell of improvised music!



 

Massaria/ Kneer/ Hertenstein The Absence Of Zero (Setola di Maiale, CD 2023)

Berlinaudio, Berlin, listopad 2021: Andrea Massaria – gitara, efekty, Meinrad Kneer – kontrabas oraz Joe Hertenstein – perkusja, instrumenty perkusyjne. Pięć improwizacji, 45 minut.

Zaczynamy z wysokiego „C”! Oto wielowymiarowe, ponadgatunkowe trio, które łączy równie subtelną, jak i post-psychodeliczną gitarę, żyjącą wedle reguł godnych spuścizny Alana Holdswortha, kontrabas, który balansuje od poziomu masywnego groove po kompulsywny post-barok i perkusję, która smakuje zarówno free jazzem, jak i fussion rockiem. Swoboda dramaturgii, dynamika interakcji, zdrowe emocje soczystych improwizacji, to podstawowe atrybuty Nieobecności Zera.

Pierwsza opowieść doskonale wprowadza nas w klimat opowieści – minimalistyczna gitara na pogłosie, wszędobylski bas i gęsty ścieg perkusji kroją zgrabną, fussion jazzową narrację. Zaraz potem dostajemy się w wir preparowanych fonii, łamanych rytmów i nade wszystko mocy kontrabasowego smyczka, który zaczyna rządzić i dzielić na scenie. Każdy z artystów stawia tu indywidualny stempel jakości, choć konstytucją tria jest zdecydowanie praca kolektywna. Pick-up’owe szmery i błysk talerzy budują z kolei aurę otwarcia trzeciej improwizacji. Ambientowy strumień fonii zostaje tu zgrabnie skontrapunktowany smyczkową pulsacją. Opowieść kreuje urokliwy suspens i zostaje równie udanie podsumowana akcjami perkusisty. Na początku czwartej części każdy instrument staje się perkusjonalnym narzędziem zbrodni. Na etapie rozwinięcia gitara pulsuje, choć jest nad wyraz delikatna, czym buduje niebanalny dysonans w kontekście nerwowych akcji basu i perkusji. Ostatnia odsłona, to rodzaj albumowego résumé. Na starcie małe perkusjonalia i kontrabasowe pizzicato & arco formują się w duet. Gitarowe frazy, zanurzone w głębokim pogłosie, wydobywają się na powierzchnię dopiero po kilku minutach. Na etapie rozwinięcia kontrabasowy smyczek szyje już prawdziwe cuda emocjonalnego post-baroku, podpierając się dobrym drummingiem i zastygłą w didaskaliach gitarą.



 

Calum Builder Renewal Manifestation (Dacapo Records, CD/LP 2024)

Czas i miejsce akcji nieznane: Calum Builder – saksofon altowy, kompozycja, Svend Hvidtfelt Nielsen – organy oraz CRUSH String Collective: Maria Jagd – skrzypce, Pauline Hogstrand – altówka, Oda Dyrnes – wiolonczela. Cztery utwory, 35 minut.

Builder, australijski rezydent Kopenhagi, to artysta o wielu twarzach, a każde jego wydawnictwo wnosi do tego wizerunku nowe wątki. Tym razem saksofonista konfrontuje masywnie brzmiące organy z triem smyczkowym, sobie pozostawiając rolę dętego komentatora wydarzeń na scenie. Efektem jest mroczna, dronowa improwizacja ścisłe … trzymająca się ram kompozytorskich zamysłów Caluma.

Pierwsze dwa utwory, to rozbudowane, kilkunastominutowe ekspozycje, dwa kolejne, to krótkie dopowiedzenia, rodzaj podsumowujących encore. Początek albumu wydaje się być dość spokojny, choć podszyty nerwowym szemraniem instrumentów. Organy dość szybko stawiają tu wielopłaszczyznowy dron, wokół którego snują się strunowe frazy i altowe westchnienia. Z czasem organy schodzą w niższe partie, dzięki czemu cała ekspozycja gęstnieje. Na kolejnym etapie organy zaczynają szukać rytmu, stają się lżejsze, dając asumpt do krótkich, niekiedy wręcz tanecznych zagrywek strings i saksofonu. Otwarcie drugiej opowieści, to już organowy nalot dywanowy. Pełne spektrum akcji pozostaje tu w jurysdykcji organisty. Ów ambient szaleńca sprawia, iż pozostałe instrumenty konają w alkowie. Gdy organy schodzą w niższe rejestry powstaje przestrzeń dla rozśpiewanych akcji strunowców i saksofonu. Za czasem ten ostatni zaczyna parskać, a te pierwsze nerwowo riffować. Pod koniec opowieść lepi się w efektowne crescendo, po czym zgrabnie dogorywa w chmurze nerwowych akcji zaczepnych wszystkich uczestników spektaklu. Trzecia opowieść zostaje oddana w ręce instrumentów strunowych, z kolei ostatnia zdaje się być post-melodyjną, niemal sakralną adoracją. Organy znów wiodą tu prym, strings pozostają na dalszym planie, a saksofon nuci strwożone frazy.



 

Canaries On The Pole It Isn't Really What It's Like (Acheulian Handaxe, CD 2023)

LOFT, Kolonia, wrzesień 2022: Georg Wissel – saksofon altowy, klarnet, Jacques Foschia – klarnet, klarnet basowy, shakuhachi, Mike Goyvaerts – instrumenty perkusyjne oraz Christoph Irmer – skrzypce. Cztery improwizacje, 55 minut.

Kanarki na biegunie, to dalece swobodna improwizacja na cztery akustyczne ośrodki dźwiękowe. Ta niemiecko-belgijska kooperacja ma już za sobą kilka odsłon. Jak zwykle nęci wielobarwnymi, niekiedy sprytnie preparowanymi frazami, cieszy poziomem wzajemnych interakcji, czasami wszakże dręczy brakiem umiaru w ferowaniu akustycznych podwojów. Z pewnością druga improwizacja mogłaby trwać kilka minut krócej.

Album wydaje się być najciekawszy w pierwszej i czwartej odsłonie. Improwizacja jest wtedy wielowątkowa, nie brakuje w niej dynamicznych, ekspresyjnych spiętrzeń, muzycy dobrze czują się także w mrocznych i spowolnionych momentach. Takie free chamber potrafi kąsać urodą, bywa efektownie wyrywne i gibkie, nie stroni też od sytuacji bardziej humorystycznych. Pod względem dramaturgicznym dużo jakości wnosi tu klarnet basowy, z kolei saksofon altowy chętnie staje się zaczynem drobnych pożarów, czy też wchodzi w dialog ze skrzypcami. W drugiej, zdecydowanie nazbyt rozbudowanej części, podobać się mogą fazy preparacji, tudzież budowanie improwizacji metodą call & responce. Ciekawa zdaje się być także melodyjna faza dalekowschodnich zaśpiewów, tak dętych, jak i skrzypcowych oraz finałowa kulminacja, oparta głównie na barkach klarnetu basowego. W trzeciej odsłonie muzycy prowadza ciche, wytłumione gry na małe pola, nie stronią od fraz preparowanych, a ekspresyjne wolty stanowią tu zjawiska incydentalne. Finałowa improwizacja rodzi się z dramaturgicznego zaniechania, lepiona jest niemal z pojedynczych fraz. Z czasem zyskuje pewną dynamikę i poziom interakcji znamionujący pracę mistrzów gatunku.



 

Slight Deform Still life #2 (Bandcamp’ self-released, DL 2024)

El Pumarejo, L'Hospitalet de Llobregat, listopad, 2023: Ferran Fages – gitara elektryczna oraz Clara Lai – piano elektryczne. Trzy improwizacje, 38 minut.

Kataloński duet powraca do nas regularnie. Still life #2, to wbrew nazwie ich trzecie ujawnienie wydawnicze. Dwa pierwsze bazowały, obok gitary elektrycznej, na brzmieniu fortepianu, tym razem Lai zasiadła za klawiaturą piana elektrycznego. Taka sytuacja zmieniła wiele w tembrze duetu, ale nie zmieniła rzeczy fundamentalnej – to doprawdy wciąż zjawiskowa struga dźwięków.

Pierwsze dwie improwizacje trwają tu przynajmniej po piętnaście minut, trzecia ledwie przekracza pięć. Początek zdaje się być specjalnością barcelońskiego zakładu – doskonale nam znana sekwencja fake sounds, czyli parada dźwięków, których pochodzenia nie jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać. Clara brzmi tu dość syntetycznie, z kolei Ferran skupia się na budowaniu matowo brzmiącego ambientu. Z czasem piano nabiera posmaku post-hammondowskiego, gitara zaś plecie minimalistyczne flażolety, kolejną specjalność zakładu. Druga improwizacja w znaczącej części płynie w chmurze oniryzmu. Piano pulsuje basowo, gitara łapie dubową poświatę, przy czym oba instrumenty frazują wręcz imitacyjnie. Ów piękny moment nabiera dodatkowych barw, gdy narracja niespodziewanie eskaluje. Powrót do jaskini ciemności i mroku jest przez to jeszcze bardziej efektowny. Zakończenie tej odsłony albumu formuje się w płaskie drony, które niespodziewanie nabierają wysokości i melodii. Ostatnia część albumu wydaje się być najbardziej żywym, na poły dynamicznym epizodem. Piano pulsuje tu w niskich rejestrach, z kolei gitara szuka mocy w pogłosie, przy okazji łypiąc do nas niemal post-bluesowym okiem.

 


Bertheau/ Chmiel/ Monchocé Darkness Within (Scatter Archive, DL 2024)

Taborkirche, Kreuzberg, Berlin, listopad 2023: Romain C Bertheau - pipe organ, Jacek Chmiel – elektronika, cytra, dzwony tybetańskie oraz Sylvain Monchocé - flety, saksofon altowy. Jedna improwizacja, 33 minuty.

Z tym międzynarodowym triem zetknęliśmy się całkiem niedawno przy okazji kompaktowego dysku dostarczonego przez Antenna Non Grata. Dziś trio, stanowiące jakże kreatywne połączenie organów, wielobarwnego strumienia elektrokaustyki i instrumentów dętych, zabiera nas na niedługi spektakl do berlińskiego Kreuzbergu. To kolejna mroczna, niekiedy silnie dronowa ekspozycja, znów nasączona po brzegi jakością.

Nim muzycy wydadzą tu pierwszy dźwięk sycić możemy się ciszą oczekiwania, szmerami i oddechami publiczności. Na początek organy ledwie stemplują półdźwiękami martwą przestrzeń koncertu, w tle drżą obiekty, szumią dęte frazy głęboko zanurzone w pogłosie. Mroczne misterium wyczekiwania generuje napięcie godne deathmetalowej introdukcji. Gdy w końcu improwizacja uformuje się w linearny strumień narracji, nastrój staje się wręcz demoniczny. Organowy dron, rozhisteryzowane flety i perkusjonalne inkrustacje, skąpane w elektronicznej pożodze, systematycznie wznoszą się ku górze, po czym napotykają chmarę hałaśliwego ptactwa. Po wytłumieniu narracja osiąga stan nerwowej medytacji. Długiemu pasmu organowego smutku towarzyszą teraz głównie tajemnicze szmery i szelesty. W międzyczasie pada tu deszcz, biją dzwony kościelne, pracuje młot pneumatyczny. Z tego urokliwego chaosu formuje się jakże efektowne crescendo, nasycone dźwiękami niewiadomego pochodzenia. Całość osiąga punkt kulminacyjny w okolicach 30 minuty, po czym zapada w śmiertelny letarg zakończenia.



 

Surreal Voyagers Seeking Mother (Antenna Non Grata, CD 2024)

Musica Polonica Nova Festival 2022, Galeria Dźwięku, Wrocław: Aleksander Wnuk – instrumenty perkusyjne, elektronika oraz Michał Lazar – gitara elektryczna, elektronika. Trzy utwory, 45 minut.

Czas na gęste, smoliste strumienie dark ambientu! Wydanie krajowe, bardziej niż udane, bystrze wpisujące się w sam rdzeń nurtu, który jednocześnie budzi grozę i koi zszargane nerwy.

Pierwszy utwór stanowi tu więcej niż połowę całej płyty i zdaje się być kluczowy nie tylko z tego punktu widzenia. Introdukcja płynie do nas z ciszy i jest dość delikatna, ale od pierwszej sekundy definitywnie mroczna, by nie rzec czarna w swojej ambientowości. Flow nabiera masy i bogatej faktury niemal w mgnieniu oka. W fazie rozwoju dzieje się tu naprawdę wiele, a niemal każda pętla przynosi nowe pasma smolistych dźwięków i kolejne pokłady demonicznego nastroju. Z czasem w potoku zdarzeń coraz wyraźniejsze są frazy gitarowe, jakby wytrącane z gęstego strumienia ambientu. W końcowej fazie utworu trudno nie dosłyszeć wyrazistych plam syntetyki i niemal dubowej poświaty klejącej się do gitary. Druga odsłona wita nas porcją wyżej posadowionego i czystszego w brzmieniu ambientu. W tumulcie zdarzeń zdaje się, że słyszymy coś na kształt sakralnych zaśpiewów. Nie brakuje też niskich, basowych pasm i metalicznego rezonansu. Narracja wszakże wydaje się tym razem być bardziej zbita, odrobinę matowa, a w swej fazie końcowej doposażona w odrobinę melodyki. Finałowa ekspozycja trwa siedem minut i płynie nade wszystko z gitarowego gryfu. Wysokie, czyste frazy lepią się tu do bardziej mrocznych, ale jakby szczyptę relaksacyjnych dźwięków. Ów nieco wampiryczny ambient z czasem staje w miejscu, a potem spokojnie zasypia.



 

François de Larrard & Mathieu Bec Poecordes/ Floating (Bandcamp’s self-released, DL 2024)

Brontosaure, Bron, Francja, styczeń: François de Larrard – fortepian oraz Mathieu Bec – perkusja. Piętnaście kompozycji, 67 minut.

Tym razem oddajemy się w szpony jazzu, niekiedy nawet main-streamowego, przynajmniej z punktu widzenia pianisty, który co do zasady nie opuszcza rejonów klawiatury. W tej odrobinę przewidywalnej i z pewnością zbyt długiej opowieści naszą uwagę nade wszystko przykuwa drummer, którego dobrze znamy z innych, definitywnie bardziej swobodnych wypowiedzi muzycznych.

Ponadgodzinna opowieść podzielona jest na piętnaście części. Początek wyznacza tu jazzowy marsz budowany minimalistyczną melodią i zdrową, drummerską synkopą szyjącą na poły taneczny rytm. W kolejnych równie zwartych i nieprzegadanych opowieściach wrażenia recenzenta falują niczym wzburzony ocean. Od post-romantycznych ballad, tudzież post-bluesowych interludiów i swingujących miniatur, które generują potrzebę ciągłego spoglądania na zegarek, po akcje bardziej urozmaicone, szyte mniej banalnymi środkami wyrazu. W ramach tych ostatnich z pewnością warto zwrócić uwagę na opowieść czwartą, z dobrze zbudowanym suspensem, pełną brzmieniowych niuansów i urokliwie kanciastych form. Podobnymi walorami charakteryzuje się dziewiąty utwór, gdy muzycy emanują dobrze rozumianą agresją i pracują na ciekawej, połamanej rytmice. Opowieść jedenasta bazuje na post-klasyce, która topi się w bardziej mrocznych, molowych klimatach. Muzycy szczególnie dobrze reagują na siebie w utworze trzynastym, z kolei w czternastym bazując na bystrym tempie szyją nam taneczną, efektownie rozhuśtaną ekspozycję.



 

Yuriy Yaremchuk & Ivan Bursov Six States Of Four Wooden (Extra Notes Records, CD 2024)

GITIS Recording Studio, listopad 2023: Yuriy Yaremchuk – klarnet basowy, saksofon sopranowy oraz Ivan Bursov – saksofon tenorowy, klarnet. Sześć utworów, 70 minut.

Sześć stanów czterech drewniaków – jakże precyzyjny, zasadny tytuł albumu! Dwa saksofony i dwa klarnety w rękach dwóch muzyków pozostających w permanentnym, improwizowanym dialogu w estetyce swobodnego jazzu i niebanalnej kameralistyki. Na ogół w brzmieniach czystych, a jeśli już preparowanych, to czynionych z klasą i umiarem w zakresie stosowania tzw. technik rozszerzonych. W sumie album, że palce lizać, poza drobną uwagą krytyczną, jak zawsze rodzącą się w głowie recenzenta, gdy płyta jest zdecydowanie dłuższa niż nasze ulubione trzy kwadranse.

Pierwsza, kilkunastominutowa improwizacja mówi wszystko o zawartości albumu. To opowieść pełna swobodnego jazzu realizowanego w ciekawej dynamice, w momentach spowolnienia sięgająca po atrybuty kameralne. Techniczna sprawność wykonawcza, niekiedy hacząca o wirtuozerię, zaawansowany zmysł dramaturgiczny, ponadgatunkowa wyobraźnia, całkiem niewymuszona melodyjność i bardzo szeroka paleta barw, to podstawowe przywary muzyków i ich instrumentarium. Artyści mogą tu pozwolić sobie niemal na wszystko, ale zupełnie naturalna w ich wypadku samodyscyplina zdaje się budować dodatkową jakość. W drugiej opowieści odnajdujemy sporo mrocznych klimatów i momentów posadowionych blisko ciszy, w trzeciej z kolei na pierwszy plan sforują się niemal free jazzowe galopady. W kolejnych częściach napotykamy na błyskotliwe dialogi w formule call & responce, wyjątkowo zjawiskowe drony realizowane na nisko ugiętych kolanach (klarnet basowy i saksofon tenorowy!), zreasumowane melodyjną kołysanką, wreszcie w improwizacji końcowej soczyste garście kameralnych subtelności, niepozbawionych wszakże brawurowych zakrętów i fraz odrobinę bardziej zadziornych.

 

 

środa, 15 maja 2024

Jonas Engel i Asger Thomsen na jedynym koncercie w Polsce w ramach Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Trybuna Muzyki Spontanicznej i poznański Dragon Social Club zapraszają na koncert młodych gniewnych europejskiej sceny muzyki improwizowanej – niemieckiego saksofonisty, klarnecisty i trębacza Jonasa Engela oraz duńskiego kontrabasisty Asgera Thomsena. Sześćdziesiąta pierwsza odsłona cyklu koncertowego Spontaneous Live Series będzie miała miejsce we czwartek 23 maja.

To koncert skrojony dla tych, którzy nieustannie poszukują w muzyce nowych dźwięków, intrygujących pomysłów i zaskakujących splotów okoliczności. I nie potrzebują do przeżycia czegoś niezwykłego znanych i przecenianych nazwisk.



Okazja, by poznać nietuzinkowych artystów godnych bezwzględnego zapamiętania zdaje się być w majowy czwartek przeogromna. Tak się bowiem fantastycznie składa, iż Engel i Thomsen, to niebywale kreatywni muzycy, dla których akustyczny instrument jest jedynie pretekstem do budowania świata dźwięków niezwykłych, czasami jedynych w swoim rodzaju. W ich wypadku określenie „techniki rozszerzone” mówi naprawdę niewiele. To artyści, którzy do nieograniczonej wyobraźni dźwiękowej dodają rzecz krytycznie wartościową – umiejętność kreowania zwartej, logicznej i przemyślanej dramaturgii.

Niemiec i Duńczyk równie precyzyjni i twórczy są w werbalnym opisie sztuki, jaką uprawiają. Jak sami twierdzą „opierając się na swobodnych, improwizowanych strumieniach świadomości, skupiając się na nieziemskich dźwiękach i fragmentarycznych gestach, duet łączy siły, by badać zewnętrzne granice akustycznego potencjału tradycyjnego instrumentarium poprzez samodzielnie opracowaną technikę wykonawczą”.

Dodajmy, iż muzycy w 2023 roku wydali swój debiutancki album Kölschner, a latem 2024 roku wydadzą kolejny, zatytułowany Brutage, nagrany podczas tras koncertowych po Niemczech, Francji i Hiszpanii.

„Kölschner” podkreśla metodę głębokiego słuchania Engela i Thomsena oraz przemyślany sposób, w jaki stali się jedną całością dźwiękową, delikatną, tajemniczą i urzekającą - Eyal Hareuveni, salt-peanuts.eu

Jonas i Asger mają także w dorobku doskonałą płytę nagraną w trio z włoskim gitarzystą Andreą Bazzicalupo, a wydaną w tym roku w angielskim Shrike Records.

https://shrikerecords.bandcamp.com/album/-

 

Spontaneous Live Series, Vol. 61

23 maja 2024, Poznań, Dragon Social Club, Zamkowa 3, godz.20.00

Jonas Engel: saksofon altowy, klarnet, modyfikowana trąbka kieszonkowa

Asger Thomsen: kontrabas

Bilety on-line


Biogramy:

 Asger Thomsen, to basista i kompozytor mieszkający w Kopenhadze. Zajmuje się przede wszystkim współczesną muzyką improwizowaną. Dzięki fizycznemu, zorientowanemu na szczegóły podejściu do procesu muzykowania i bogatej palecie dźwięków – często wzmacnianej przez zastosowanie niekonwencjonalnych technik rozszerzonych, w swojej muzyce dąży do kontrastu i dynamicznego ruchu do przodu. Thomsen dał się poznać jako wszechstronny improwizator nie tylko na scenie kopenhaskiej, ale także w Europie i na świecie. Prowadzi lub współprowadzi projekty takie, jak Litterjug, Rhizom, Rigodon, Autolytic, The Moms oraz własny projekt solowy.

Thomsen ma silny instynkt tworzenia struktury, która zapewnia kierunek i spójność, nawet w najbardziej swobodnych momentach improwizacji – Bill Meyer, Downbeat

https://asgerthomsen.bandcamp.com/

Jonas Engel jest aktywnym improwizatorem i kompozytorem na młodej europejskiej scenie muzyki kreatywnej. Jego prace i projekty oscylują pomiędzy akustyczną muzyką noise (Solo, Our Hearts As Thieves), elektroniczną muzyką progresywną i kreatywnym jazzem (OWN YOUR BONES, Just Another Foundry). Nieustannie poszukuje wszelkich technik poszerzenia możliwości brzmieniowych instrumentów, aby uzyskać zarówno dźwięk, jak i ciszę. Jonas mieszka w Kolonii i Kopenhadze, gdzie obok własnych zespołów aktywnie uczestniczy w lokalnej scenie muzycznej jako sideman lub współlider w kilku projektach.

Trasy koncertowe i rezydencje artystyczne zaprowadziły go do Ameryki Północnej i Południowej, większości krajów Europy i Bliskiego Wschodu, Chin, Wietnamu, Korei Południowej i Indonezji. Jonas jest stypendystą DAAD, Idella Fondation i Dörken Stiftung oraz laureatem Young German Jazz Award, European Tremplin Jazz Award i Maastricht Jazz Award. Studiował w HfMT Köln i RMC Copenhagen.

https://jonasengel.bandcamp.com/

 

 

poniedziałek, 13 maja 2024

Benedict Taylor i Paweł Doskocz ruszają w trasę koncertową

(informacja prasowa)

 

Trybuna Muzyki Spontanicznej zaprasza na kolejną trasę koncertową gitarzysty Pawła Doskocza w towarzystwie muzyka brytyjskiego. Po niezwykle ciepło przyjętej trasie w lutym, gdy Polak koncertował z Alanem Wilkinsonem i Andrew Lisle’em, czas na muzyczną marszrutę z Benedictem Taylorem. Dodajmy, iż tym razem muzyk z Poznania odstawia gitarę elektryczną i skupiać się będzie wyłącznie na dźwiękach gitary akustycznej. Do tego brzmieniowego anturażu świetnie dostosuje się Anglik, który zagra na równie akustycznej altówce. Trasa obejmie pięć polskich miast i potrwa od 16 do 19 maja.



Muzycy poznali się prawie pięć lata temu, w trakcie trzeciej edycji Spontaneous Music Festival, gdy współtworzyli projekt specjalny imprezy – festiwalową edycję orkiestry Tonus, kierowanej przez belgijskiego gitarzystę Dirka Serriesa. Zawiązana wówczas więź, zarówno artystyczna, jak i personalna, skutkowała kolejnymi kontaktami. Choćby trasą koncertową, jaka miała miejsce w Polsce dokładnie rok temu. Teraz Polak i Anglik powracają z kolejną porcją swoich unikalnych dźwięków. Jak sami twierdzą, skupiają się na graniu muzyki improwizowanej, w której można doszukać się minimalistycznych, akustycznych dronów przeplatanych dynamicznymi reakcjami.

 

Szczegóły trasy koncertowej:

Benedict Taylor – altówka

Paweł Doskocz – gitara akustyczna

 

16.05. ŁÓDŹ >> IGNORANTKA >> https://tiny.pl/dcs3m

17.05. WROCŁAW >> TAJNE KOMPLETY >> https://tiny.pl/dcs3g

18.05. KATOWICE >> KOMIS PŁYTOWY (14:00) >> https://tiny.pl/dcs37

18.05. KRAKÓW >> SPÓŁDZIELNIA MUZYCZNA (20:00) >> https://tiny.pl/dcs39

19.05. POZNAŃ >> FARBY >> https://tiny.pl/dcs3x

 

Biogramy:

Benedict Taylor zajmuje się wykonawstwem muzyki współczesnej na instrumentach smyczkowych i uprawianiem muzyki swobodnie improwizowanej. Jego praca skupia się na komponowaniu i występach na żywo. Jest autorem muzyki filmowej i teatralnej, komponował dla grup tańca współczesnego, jest autorem instalacji artystycznych i kompozycji elektroakustycznych. W performansie zajmuje się głównie improwizacją, prezentacją kompozycji i odtwarzaniem muzyki XX/XXI wieku.

W swojej pracy performatywnej koncentruje się na występach solowym jako procesie twórczym i badawczym. W 2013 roku zainicjował trwającą do dziś serię wydawniczą i solową Subverten (For Viola Solo). Pierwsze prace miały swoją premierę jesienią 2013 roku i są kontynuowane kilka razy w roku.

Współpracował z wieloma organizacjami i zespołami muzycznymi, m.in. clapTON Ensemble, re:sound, London Improvisers Orchestra, Berlin Improvisers Orchestra, Project Instrumental, Tokyo Improvisers Orchestra, Kammer Klang Players, Squib-Box, ARCO, London Sinfonietta Collective, Regular Music II.

Godne uwagi festiwale, miejsca i występy radiowe obejmują: francuski Jazz en Nord Festival, Tete a Tete Opera Festival, Aldeburgh Festival, Cantiere Internazionale d'Arte – Montepulciano, Huddersfield Contemporary Music Festival, Fete de la Musique Berlin, Manchester International Festival, Manchester Jazz Festival, Cheltenham Festival, BBC Radio 3, Resonance FM, Radio Libertaire/Epsilonia (Paryż).

https://benedicttaylor.bandcamp.com/

Paweł Doskocz – gitara, często preparowana. Używając preparacji szuka nowych możliwości brzmieniowych instrumentu. Skupia się na graniu muzyki improwizowanej, a inspiracje czerpie z wielu źródeł. Współtworzył Bachorze, Strętwę oraz Sumpf. Dotychczas miał okazję grywać z wieloma muzykami z kraju i z zagranicy oraz zagrać na festiwalach poświęconych muzyce eksperymentalnej czy improwizowanej.

Grywał na: Ad Libitum, Nowy Wiek Awangardy Festival, Art of Improvisation Creative Festival, Jazz Ring, Musica Privata, Katowice JazzArt Festival, FRIV Festival, Avant Art Festival oraz Spontaneous Music Festival. Lista jego współpracowników jest także imponująca: Alan Wilkinson, Emilio Gordoa, Matthias Müller, Jasper Stadhouders, Paweł Szpura, Hubert Zemler, Wojtek Kurek, Vasco Trilla, Yedo Gibson, Onno Govaert, Seppe Gebruers, Andrew Lisle, Vasco Furtado, Colin Webster, Dirk Serries, Benedict Taylor, Diego Caicedo oraz El Pricto.

Współorganizator Spontaneous Music Festival w Poznaniu.

https://paweldoskocz.bandcamp.com/

 

piątek, 10 maja 2024

The Void Of Expansion! Escaper!


Dziś słowami na Trybunie, w niedzielę dźwiękowo w poznańskim Dragonie, w ramach sześćdziesiątej edycji cyklu koncertowego Spontaneous Live Series! Czyż nie piękna to koincydencja? *)

Trzeci album w dorobku duetu The Void Of Expansion przynosi cztery kilkunastominutowe improwizacje, pomieszczone na czterech stronach winylowego, podwójnego albumu, który nazwany został Escaper. Pozornie nie ma tu niczego, czego byśmy wcześniej nie znali. Gitarzysta Dirk Series i perkusista Tomas Järmyr zabierają nas w kolejną dark ambientową podróż, która zdaje się nie mieć początku, ani tym bardziej zakończenia. Ale jak to się dzieje, że znów jesteśmy w tej muzyce całkowicie zakochani, niemal od pierwszego, jeszcze szemrzącego dźwięku?



 

Album otwierają delikatnie szeleszczące talerze. Z gitary zaczyna sączyć się spokojny, ale szorstki w brzmieniu płyn ambientu, który już po kilku pętlach wydaje się płynąć przynajmniej dwoma, jeśli nie trzema strumieniami. Jeden z nich ma masę basową i okazjonalnie snuje się po podłodze. W tle słyszymy jedynie szmer szczoteczek. Wraz z leniwie upływającym czasem gitara zaczyna piąć się ku górze, a perkusja rysować bardziej wyrazisty, drummingowy flow. Całość nie jest jeszcze masywna, ani nawet głośna, ale niespodziewana zmiana dokonuje się tu niemal w ułamku sekundy. Już bowiem po upływie dziesiątej minuty muzycy stają w obliczu efektownej, gitarowej ściany dźwięku i gęstej pajęczyny perkusji. Opowieść gaśnie prawie dwie minuty, choć sama perkusja nie chce się z tym faktem długo pogodzić.

Drugą historię otwiera melodyjna, matowo brzmiąca gitara. Najpierw oddycha i charczy, potem szybko formuje się w strugę groźnych fonii. Perkusista dość długo pracuje tu na basowo brzmiących tomach i w ogóle nie zbliża się do metalowych przedmiotów swojego full drumset. Narracja wydaje się być silnie rozkołysana i nabiera mocy z każdą pętlą. Wzorem pierwszego utworu, w połowie nagrania perkusista zaczyna zagęszczać flow, ale nie forsuje tempa. Sygnał do wzmożenia aktywności daje tu gitarzysta, frazując w coraz wyższych rejestrach. Opowieść z miejsca nabiera demonicznego, niezwykle mrocznego posmaku. Ta historia gaśnie przez kilkadziesiąt sekund przy wtórze umierającego dronu gitary.

Trzecią opowieść na starcie wypełnia bezbarwna cisza. Docierają do nas niemal pojedyncze frazy percussion i drobne smugi kurzu z gitarowego gryfu. Szmery nasilają się przed upływem pierwszej minuty, a zaraz potem rodzi się plama gitarowego, czysto tu brzmiącego ambientu. Coś na kształt linearnej narracji pojawia się jednak dopiero po upływie piątej minuty. Ledwie co uformowany szyk, potrzebuje jeszcze kolejnych dwóch minut, by wejść na drogę bardziej gęstego, zwartego opowiadania. Oto bowiem wtedy gitarzysta zaczyna coś intensywnie budować, nakładać warstwę na warstwie. Jego instrument charczy, skowycze, boleśnie śpiewa. Perkusista dokłada masywne uderzenia, które powodują, iż narracja osiąga stan prawdziwie demonicznej histerii. Flow cały czas narasta, zdaje się przybierać prawdziwie czarne barwy. Perkusista nie tyle tu bębni, co biczuje werbel i tomy swojego zestawu. Na ostatniej prostej łapie punkowy 2-step, po czym cała opowieść ginie niespodziewaną, nagłą śmiercią.

Po takiej wolcie czwarta odsłona Escaper nie może nie zacząć się wyjątkowo delikatnie. Ledwie słyszalne frazy gitary przypominają tu pierwsze promienie słońca po wielodniowej nocy polarnej. Matowa melodia ledwie szeleści, z czasem dochodzi do niej pasmo bardziej szorstkiego ambientu tworząc z pasmem prymarnym ciekawy dysonans intensywności. Pierwsze dźwięki perkusji docierają do nas po wielu minutach. Z czasem opowieść zdecydowanie nabiera mroku - gitara pnie się na szczyt, delikatnie falując, perkusja zaczyna rytualny taniec. Pod koniec gitara brzmi jak gruźlik w zaawanasowanym stadium choroby, tymczasem drumming nagle zamiera, zamieniając się w swobodny potok szumiących szczoteczek i matowo brzmiących talerzy.

 

The Void Of Expansion Escaper (DUNK!Records, 2LP 2024). Dirk Serries – gitara elektryczna, Tomas Järmyr – perkusja. Nagrane w Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht, Bruksela, listopad 2022. Cztery utwory, 54 minuty.

 

*) Koncert odbędzie się w niedzielę 12 maja o godzinie 20.00. Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3.

Szczegóły tutaj:

https://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2024/05/mroczny-swiat-void-of-expansion-w.html


 

wtorek, 7 maja 2024

Joe Fonda! From The Source!


From The Source, to kolejny smakowity kąsek w portfelu krajowej Fundacji Słuchaj, która chętnie używa także szyldu FSR Records. Dla amerykańskiej legendy free jazzowego kontrabasu, Joe Fondy, to nie pierwsza obecność w tych szeregach, pierwsza wszakże z nagraniem nieco starszym, które warto przypomnieć fanom muzyki kreatywnej na definitywnie światowym poziomie. Dodatkowo poczynionym w składzie dalece frapującym, zarówno pod względem instrumentalnym (m.in. dwie wokalistki, tap dancerka), jak i nade wszystko personalnym, albowiem z udziałem samego Anthony’ego Braxtona. Nagranie pochodzi z czasów, gdy mistrz kreatywnej narracji grywał jeszcze frazy zbliżane do estetyki otwartego jazzu. Obu Panów – lidera bandu, kompozytora i kontrabasistę oraz saksofonistę, klarnecistę i flecistę odnajdujemy tu w doskonałej formie, do tego, w towarzystwie dalece intrygującym (jeszcze Herb Robertson!). Zatem efekt całości bez cienia wątpliwości zapisujemy złotymi zgłoskami w historii gatunku.

Efektem sesji nagraniowej w słynnym brooklyńskim studiu Systems Two, zrealizowanej niemal dokładnie 28 lat temu, jest sześć kompozycji - trzy kilkunastominutowe i tyleż bardziej zwartych w ujęciu czasowym narracji, z których ostatnia stanowi balladę z tekstem na głos damski i kontrabas.



 

Pierwsza opowieść zdaje się konsumować wszystkie atuty tego albumu. Żwawy temat podaje tu roztańczony kontrabas, któremu wtórują spokojny alt i nerwowa trąbka. Opowieść skrzy się szczyptą braxtonowskiego stylu (zwłaszcza, gdy sam Braxton po kilku minutach przesiada się na kontrabasowy klarnet), co w tym wypadku traktujemy jako komplement najwyższej wagi. Stałym elementem narracji jest aktywna taperka, która szyje ścieg opowieści wspólnie z perkusistą, potrafi być okazjonalnie od niego aktywniejsza. W roli efektownej wisienki na torcie dwa głosy damskie – jeden pracujący w trybie permanentnego eksperymentu, z wokalizami wyśpiewanymi w jakimś dziwnym, być może własnym języku, drugi skupiający się na recytacji i przemycaniu do narracji ważnych treści. Całość buzuje emocjami, także pewną teatralnością, która wszakże dodaje urody, a nie szkodzi percepcji dzieła. Ponad dwunastominutowa opowieść stwarza niemal nieograniczoną przestrzeń dla improwizacji, ale też ramy kompozycji trzymają w ryzach temperament muzyków, budują akcje w podgrupach, dbają o odpowiednie sekwencje działań każdego z artystów. Kontrolowana swoboda buduje tu jakość, daje też wszystkim komfort pracy.

Drugą opowieść otwiera kontrabas, który rysuje niemal shorterowski temat, intrygująco osadzony w estetyce jazzu lat 60. ubiegłego stulecia, jakby na wprost wyjęty z najlepszego kwintetu Milesa Davisa. Braxton pracuje na flecie, a rytm szyją, poza groove kontrabasu, także perkusja i taperka. Wątek wokalny pojawia się dopiero w drugiej fazie utworu. W ramach akcji w podgrupach - piękny duet basu i wokalistki w nieznanym języku. Introdukcję trzeciej odsłony bierze na siebie taperka. Po chwili w akcji są już głos i saksofon. Opowieść z każdą chwilą zyskuje tu coraz wyraźniejszy sznyt braxtonowski, dzieląc się przy okazji na wiele fantastycznych akcji w mniejszej obsadzie – świetne ekspozycje solowe trąbki i kontrabasu, tudzież równie wyśmienity duet saksofonisty i wokalistki.

Czwarta część ma dwie fazy. Najpierw zostaje całkowicie oddana w ręce kontrabasisty, który w trakcie solowej ekspozycji także mruczy pod nosem. Spokojny, na poły balladowy temat pojawia się dopiero po pięciu minutach i smakuje na powrót bystrym jazzem sprzed lat. Swoje wartościowe trzy grosze dokłada wokalistka w nieznanym języku, a w fazie finałowej nie brakuje pokrętnej, braxtonowskiej rytmiki. Piąta opowieść znów nie pozwala nam zapomnieć o jakości wspomnianej estetyki, zarówno w kontekście improwizacji klarnetu kontrabasowego, jak i samej melodyki kompozycji. Z jednej strony nerwowa, hiperaktywna taperka, z drugiej kolejny doskonały duet Braxtona i wokalistki w nieznanym języku. Nasze rozbujane emocje gasi szósta kompozycja, wspomniana na wstępie ballada. Dużo w niej śpiewu z tekstem, ale i zmysłowego tapingu.


Joe Fonda feat. Anthony Braxton, Brenda Bufalino, Herb Robertson, Vickie Dodd, Grisha Alexiev From The Source (FSR Records, CD 2023). Joe Fonda – kontrabas, kompozycje, Anthony Braxton – saksofon altowy, F Melody, sopranino, klarnet, klarnet kontrabasowy, flet, Brenda Bufalino – tap dance, głos, concertina, Vickie Dodd – głos, Herb Robertson – trąbka, także kieszonkowa oraz Grisha Alexiev – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w Systems Two, Brooklyn, Nowy Jork, marzec 1996 roku. Sześć kompozycji, 63 minuty.


*) Niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została kiedyś opublikowana



 

niedziela, 5 maja 2024

Mroczny świat The Void Of Expansion w ramach kolejnej edycji Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Sześćdziesiąta edycja cyklu koncertowego organizowanego przez Trybunę Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club, to prawdziwa gratka dla wielbicieli mrocznych, niekończących się opowieści na mglistą gitarę elektryczną i masywną, rockową perkusję. W niedzielę 12 maja zagra w Poznaniu The Void Of Expansion – niesamowity duet, który tworzą belgijski gitarzysta Dirk Serries i szwedzki perkusista Tomas Järmyr.



 

Do stolicy Wielkopolski powraca gitarzysta, który był headlinerem trzeciej edycji Spontaneous Music Festival, jaka miała miejsce w roku 2019, muzyk, który nie dość, że jest legendą dark ambientu, to od ponad dekady świetne realizuje się na polu muzyki improwizowanej i free jazzowej, skutecznie prowadząc jeden z najciekawszych, najbardziej kreatywnych labeli w Europie – A New Wave Of Jazz.

W formacji The Void Of Expansion Serries kultywuje swoje zamiłowanie do mrocznych, post-rockowych klimatów, ale ubiera się w barwy improwizacji, chwilami nad wyraz swobodnej. To opowieści, które zaczynają się w ciszy i tamże kończą swój żywot, ale na etapie tzw. rozwinięcia kreują wielominutową narrację, której kulminacją jest często spektakularna ściana dźwięku.

Chociaż istnieją oczywiste podobieństwa The Void Of Expansion do niektórych solowych nagrań Serriesa, a także występów na żywo w uznanym YODOK III (członkowie duetu muzykują tu z norweskim tubistą Kristofferem Lo), współpraca Serriesa z Järmyrem wydaje się być dalece odmienna. W swym duchu bliższa jest tradycji improwizacji, wychodzi z nieco innego punktu widzenia, co sprawia, że trudno ją kategoryzować i ubierać w gatunkowe szaty. Dojrzały i hipnotyzujący styl gitarzysty spychany jest w mniej idiomatyczny obszar poprzez niezwykle różnorodną grę perkusisty, który pomimo oczywistego talentu do kontroli tonalnej wyróżnia się także swobodną energią. Efektem jest dzika, eklektyczna, a jednocześnie organiczna kombinacja, która zdaje się mieć nieskończone możliwości.

Po dobrze przyjętym pierwszym albumie „Ashes and Blues”, wydanym przez wytwórnię A New Wave Of Jazz, The Void Of Expansion kontynuowali działalność wydając album „Governed by Decay” oraz grając efektowny koncert w trakcie DUNK! Festival. Ten ostatni poprowadził duet w stronę dialogu pomiędzy stale rozwijającą się paletą perkusji Tomasa Järmyra, a bardziej powściągliwą i harmonijną postawą gitarowego minimalisty Dirka Serriesa, przechodzącą w mieszankę shoegaze, ambientu, post-rocka i awangardy. Obecnie artyści celebrują dekadę muzykowania w duecie, a europejska trasa koncertowa promuje nowy album „Escaper” (2xLP, Dunk! Records 2024). W jej ramach, poza koncertem w Poznaniu, zagrają także w poniedziałek 13 maja w Łodzi (UV KLUB).

 

Spontaneous Live Series, Vol. 60: The Void Of Expansion

12 maja 2024, godz. 20.00, Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3

Tomas Järmyr - perkusja

Dirk Serries – gitara elektryczna

Bilety on-line >>> https://kbq.pl/128303

 

Dirk Serries rozpoczął pracę na belgijskiej scenie muzyki industrialnej DIY na początku lat 80. pod pseudonimem VidnaObmana. Podczas, gdy jego pierwsze nagrania zawierały surową muzykę industrialną, jego twórczość stopniowo przesunęła się w stronę muzyki ambient i brzmień plemiennych inspirowanych koncepcjami muzyki prymitywnej. W 2005 roku projekt VidnaObmana został zawieszony, a Serries zaczął realizować prace skupiające się na dronach gitarowych pod nazwą Fear Falls Burning, wydając pod tą nazwą kilkanaście albumów. W tym czasie zaczął także produkować muzykę bardziej zorientowaną na gitarę ambientową w ramach projektu Microphonics.

Mimo, że Serries od dawna osobiście interesuje się muzyką jazzową, dopiero w ostatniej dekadzie skierował swoją twórczość w kierunku free jazzu, wolnej improwizacji i jazzu awangardowego, czego efektem są różne projekty, najczęściej upubliczniane przez label A New Wave Of Jazz.

https://dirkserries.bandcamp.com/album/governed-by-decay

https://dirkserries.bandcamp.com/album/ashes-and-blues

Tomas Järmyr – perkusista ze szwedzkiego Sandviken, osiadły w norweskim Trondheim. Artysta związany na stale lub okazjonalnie z formacji wielu gatunków, w tym także awangardowego rocka, takimi, jak Barchan, Forræderi, LAFT, Motorpsycho, Pet Zoo, Saw, Sunswitch, The MaXx, The Void Of Expansion, WERL, Yodok, Yodok III, czy Zu.

www.tomasjarmyr.se

 

 

piątek, 3 maja 2024

Marteau Rouge & Evan Paker have a Gift for us!


Niedawna obecność redakcji na 80.urodzinach Evan Parkera w londyńskim Cafe OTO, to nie tylko moc wrażeń wizualnych i dźwiękowych, podsumowanych na tych łamach zaraz po powrocie ze światowej stolicy Freely Improvised Music, ale też niemały plecaczek płyt zakupionych we wskazanym wyżej miejscu. Pośród nich znalazły się zarówno cudowne starocie, jak i całkiem interesujące świeżynki. Na jedną z tych ostatnich pragniemy teraz zwrócić Waszą czujną uwagę.

Album Gift, wydany pod koniec ubiegłego roku, dokumentuje koncert, jaki miał miejsce w Paryżu lat temu piętnaście, ale jest definitywnie pierwszą edycją tego nagrania. Pokazuje ona zwarcie saksofonu tenorowego Parkera z elektroakustycznym triem Marteau Rouge (Czerwony Młot), pełne emocji, intrygujących splotów dźwiękowych i takiż interakcji pomiędzy czwórką artystów, dla których nie było to bynajmniej pierwsze spotkanie sceniczne. Inny ich koncert możemy odnaleźć na krążku Live, dokumentującym nagranie o rok starsze (In Situ, CD 2009).

Dodajmy dla mniej wtajemniczonych, iż Marteau Rouge konsumuje personalnie legendę francuskiej, ponadgatunkowej improwizacji, Jean-Marca Foussata, którego podstawowym narzędziem pracy jest syntezator oraz dwóch jego bystrych, stałych partnerów w osobach gitarzysty Jean-François Pauvrosa i perkusisty Makoto Sato.

Do słynnego, paryskiego Instants Chavirés zapraszamy na prawie siedemdziesiąt minut!



 

Koncert składa się z dwóch mniej więcej trzydziestominutowych setów oraz kilkuminutowego encore. Start jest delikatnie leniwy - na werblu szamoczą się jakieś przedmioty, słychać szmer elektroniki i gitarowego amplifikatora, saksofon charakterystycznie wzdycha. Artyści potrzebują kilku chwil, by sformować w miarę zwartą, linearną opowieść. Gitara przypomina teraz bas, syntezator zaczyna znaczyć teren pokazując, iż jest tu bardzo ważnym uczestnikiem gry, perkusja oplata wszystko gęstym ściegiem. W tym gronie tenor wydaje się być na tym etapie najspokojniejszy. Pierwsze drobne spiętrzenie zostaje wygaszone swobodną plejadą niezobowiązujących interakcji, którym nie brak meta rockowego posmaku. Kolejne spiętrzenie, w okolicach 10 minuty, definitywnie zasługuje już na miano free jazzowego. Leje się gęsta lawa, szczególnie z okablowania syntezatora. Po drobnym spowolnieniu improwizacja przechodzi w kolejne, coraz bardziej intrygujące fazy – najpierw szczypta psychodelii, potem garść rozkołysanego ambientu, wreszcie smyczek na gryfie gitary, rozmodlone jęki saksofonu i elektroakustyczne szumowisko. Końcowe frazy pierwszego setu mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Gęsta, syntetyczna psychodelia, efektowny drumming i … nagłe zejście w dół, skomentowane niemal folkową melodyką syntezatora i gitary ze smyczkiem.

Drugi set otwiera syntezator, a w roli komentatora występuje saksofon, który sugeruje melodyjną ścieżkę rozwoju improwizacji. Po kilku chwilach zawahania tajemniczy, męski głos wzywa kwartet do akcji! Formuje się dość zwarta, kolektywna narracja, która ma jasno wyznaczony kierunek, a u jej stóp ściele się mroczny dron syntetyki. Po chwili żwawej przebieżki improwizacja staje w obliczu mrocznej ciszy szeleszczących talerzy i pogłosu zastygającej gitary. Perkusja zdaje się być teraz najbystrzejsza i circle drummingiem zaczyna budować podwaliny nowej rozgrywki. Pomaga jej basowy dron syntezatora i post-jazzowe pląsy gitary. Na ów delikatnie chaotyczny moment koncertu nakłada się silnie pobudzony saksofon, który porywa kwartet do kolejnego freejazzowego lotu. Tempo rośnie, intensywność także, jedynie gitara staje w poprzek ogólnej tendencji i slajsuje bluesem. Tu faza wytłumienia dostarcza mam kilka podwójnych fraz gitarowych, tak, jakby syntezator prowadził coś na kształt live processingu. Znaczące uspokojenie wyznacza teraz upływ siedemnastej minuty seta. Tymczasem po raz kolejny dramaturgię koncertu ogarnia perkusista, dając asumpt do budowania kolejnego spiętrzenia. Tym, który najbardziej korzysta z tej okoliczności jest rozszalały syntezator. Tenor początkowo stara się tłumić emocje, ale po chwili idzie już w tango, podobnie jak cały kwartet. Narracja hamuje wprost w drobne zabawy na werblu, które znamy z początku koncertu, po czym wpada w stan delikatnego rozkołysania. Pojawiają się incydentalne preparacje, męski głos, wreszcie zaskakujący tu chyba wszystkim zaśpiew godny muezina! To zdaje się być dzieło gitarzysty! Wobec takiej wolty finalizacja seta nabiera intrygującej dynamiki i intensywności.

Koncertowy bis bynajmniej nie ma w planach kojenia naszych nerwów, jest równie dynamiczny i mięsisty, jak końcówka drugiego seta. Free jazz pełną gębą, dodatkowo okraszony permanentnym, ponadgatunkowym fermentem gitary. Po bisie oklaski wydają się być jeszcze bardziej burzliwe, niż po części zasadniczej. 

 

Marteau Rouge & Evan Paker Gift (Fou Records, CD 2023). Jean-Marc Foussat – syntezator, głos, obiekty, Jean-François Pauvros – gitara elektryczna, głos, Makoto Sato - perkusja oraz Evan Parker – saksofon tenorowy. Nagranie koncertowe, Instants Chavirés, Francja, grudzień 2009. Trzy improwizacje, 69 minut.