piątek, 18 października 2024

Colin Webster Large Ensemble in Second Edition!


Londyński saksofonista Colin Webster śmiało wkroczył w roku ubiegłym w piątą dziesiątkę życia i niejako przy okazji, w przededniu tej zacnej rocznicy, powołał do artystycznego bytu swój pierwszy Duży Skład. Otoczył się w nim grupą muzycznych przyjaciół, do tego bodaj najczęstszych współpracowników i postanowił koncertować tylko raz w roku, jesienią w londyńskim Dalston, w niepowtarzalnej z wielu względów Cafe Oto.

Koncepcja Large Ensemble by Colin Webster jest niebywale prosta. Świetnie znający się muzycy wychodzą na scenę i improwizują. Oktet bazuje na brzmieniu aż czterech instrumentów dętych, które wspiera soczysta, rozbudowana o elektronikę sekcja rytmu, zatem każdy wie, czego możemy spodziewać się po takiej załodze – soczystego free jazzu!

Przed nami epizod drugi, nagrany dokładnie rok temu. W ujęciu personalnym drobna zmiana na kontrabasie, poza tym jak zawsze cudownie! Welcome!



 

Pierwszy set, trwający podobnie jak drugi dwa kwadranse z drobnym okładem, otwarty zostaje kolektywnym spazmem trzech saksofonów, trąbki, elektroniki, gitary, kontrabasu (ze smyczkiem) i perkusji. Oktet płynie szeroką ławą, jest masywny w brzmieniu, ale nie eskaluje tempa. Instrumenty dęte oddychają tu niekiedy bardzo jednolitym strumieniem – jedni pracują na wdechu, inni na wydechu, chętnie wchodzą w bilateralne dyskusje, nieustannie na siebie pokrzykują. Gitara z kolei na każdym kroku szuka okazji do hałasowania i silnie krwawi na przemian z kontrabasem. Oba instrumenty niesione są strumieniem masywnego drummingu. Opowieść incydentalnie gubi tu tempo, ale to raczej chwile na zaczerpnięcie oddechu. Oto Machine Gun Anno Domini 2024 w pełnej krasie!

Nim upłynie kwadrans koncertu, Large Ensemble płonie już w ogniu kolektywnego rozdygotania. Po drobnym spowolnieniu wszystko zastyga jednak jak wulkaniczna lawa, tląca się niewygaszoną gitarą. Perkusista odpoczywa dając asumpt do gry na małe pola i feerii drobnych, brzmieniowych subtelności. Jego zmysł dramaturgiczny sprawia wszakże, że LE jeszcze w tej dziesiątce minut zaczyna ponownie eksplodować ziejąc ogniem na prawo i lewo. Wszyscy śpiewają po aylerowsku i zdają się nieść wyłącznie dobrą nowinę. Po kolejnych kilku minutach narracja formuje się w mięsiste drony inkrustowane elektronicznymi usterkami, a potem w strumień szemrzącej górskiej rzeki, skażonej radioaktywnie. Ostatnia faza pierwszego seta, to przestrzeń, w której dęciaki mogą pokazać swoją urodę w pełnym wymiarze. Na końcowej prostej improwizacja przebiera na sile, mimo, iż pozbawiona jest dynamiki perkusji.

W trakcie drugiego seta muzycy wydają się bardziej zdystansowani wobec dyktatu ekspresji, bardziej wyczuleni na niuanse dramaturgiczne, silniej nastawieni na akcje w podgrupach. Otwarcie tej części spektaklu spoczywa na barkach saksofonu i gitary, delikatnie skrobanych po piętach przez smyczkowe uderzenia po gryfie kontrabasu. Kolejne instrumenty podłączają się do gry z dużą troską o obraz całości, a sama akcja toczy się w dość spokojnym tempie, dając przestrzeń na dęte zdobienia. Sytuacja sceniczna jest tylko pozornie pod kontrolą artystów, albowiem wystarczy ledwie drobna iskra, by oktet, już po pięciu minutach, stanął w ogniu kolektywnej, free jazzowej jatki. Nie trwa ona jednak zbyt długo, albowiem zgodnie z tym, co powyżej, ta część koncertu stawia na interakcje. Najpierw, to faza stosunkowo ekspresyjnej huśtawki, potem zmysłowy duet trąbki i perkusji, faza dronowa pełna post-melodyjnych wydechów, wreszcie adekwatna do sytuacji na scenie wzmożona aktywność perkusisty, która skutkuje definitywnym wzrostem temperatury w tak już dusznej Cafe Oto.

Dalszą fazę seta zdobi efektowna ekspozycja trąbki na rozgrzanej sekcji rytmu. Potem narracja osiąga stan wrzenia, by w dalszej kolejności stylowo zastygnąć w chmurze dętych podmuchów, obleczonych elektronicznymi inkrustacjami. Znana już z tego koncertu rozkołysana narracja w aylerowskiej estetyce, tu na przednówki finalizacji, zdaje się wyjątkowo piękna, także długotrwała. Podejście pod ostatnią prostą jest jednak pełne ognistych wyziewów, przypomina kontrolowaną, free jazzową eksplozję. Wraz z wybiciem trzydziestej minuty muzycy zaczynają zwijać opowieść. Czynią to wszakże w tak urokliwy sposób, iż wyjątkowo trudno jest żegnać się z ich obecnością na scenie. Krótkie i długie frazy, sycząca elektronika i piękna faza dronowego konania na gasnącym wydechu. Brawo!

 

Colin Webster Large Ensemble Second Edition (Raw Tonk, CD 2024). Colin Webster – saksofon altowy, Rachel Musson – saksofon tenorowy, Cath Roberts – saksofon barytonowy, Charlotte Keeffe - trąbka/ flugelhorn, Graham Dunning – elektronika, Dirk Serries – gitara, Caius Williams – kontrabas oraz Andrew Lisle – perkusja. Nagranie koncertowe, Cafe Oto, Londyn, październik 2023. Dwie improwizacje, 64 i pół minuty.



wtorek, 15 października 2024

Barcelona makes the world go round: Death Posture! AMSIA! General Ludd! The Devil, Probably! Trilla!


Po muzykę powstałą w stolicy Katalonii sięgamy od lat z diabelską przyjemnością. Choć obracamy się na ogół w dość wąskiej grupie artystów, jakości nigdy nie brakuje, a ponadgatunkowy tygiel soczystych emocji jest naszym udziałem na każdym albumie.

Dziś na tapecie pięć nowości z Barcelony – trzy z nich, to dzieła niezmordowanego Discordian Records, w tym dwa pod zacnym kierownictwem artystycznym szefa labelu El Pricto. Dwie kolejne, to albumy wydane poza Półwyspem iberyjskim, ale każdorazowo z udziałem najlepszego na świecie specjalisty w dziedzinie no drumming percussion – Vasco Trilli. 




Luis Erades/ Diego Caicedo/ Seba Ramírez Death Posture (Discordian Records, DL 2024)

Golden Apple, Barcelona, lipiec 2023: Luis Erades – saksofon barytonowy i altowy, Diego Caicedo – gitara elektryczna oraz Seba Ramírez – perkusja. Pięć utworów, 38 minut.

Death Posture, to nowa konfiguracja personalna na scenie BCN – gitarzystę i saksofonistę znamy doskonale, z kolei drummer, to człowiek z dalekiej Ameryki Południowej. Panowie pichcą nam prawdziwie heretycką potrawę. Utwory nieparzyste, to black-punkowy spazm na baryton i mroczną, ale obrośniętą psychodelicznym rockiem gitarę, podsycany prostym, perkusyjnym bitem. Utwory nieparzyste kleją się z preparowanego altu i równie kreatywnej w dekonstrukcji dźwięków gitary, która chętnie ucieka w dubową nieskończoność. Ot, cała Barcelona! Gatunki i stylistyczne konotacje nie mają jakiegokolwiek znaczenia – liczy się to, co ostatecznie trafia do naszych uszu! Doskonały album, którego trzeba słuchać definitywnie głośno!

Pierwsza odsłona ma swój black-punkowy motyw, który na etapie spowolnienia obrasta strugą soczystych improwizacji. Baryton krzyczy, a gitara i perkusja dokonują ostatecznego zniszczenia. Muzycy czerpią tu ze wszystkiego – z mocnego rocka, krwawego free jazzu, czy wreszcie bezgatunkowej magmy godnej Johna Zorna. W drugiej części wchodzą w obszar mrocznych preparacji. Nim pojawi się zalążek rytmu, wszędzie panoszą się plamy post-industrialu i akcenty dubowe, a w tubie saksofonu altowego rodzi się dużo dobrego. W części trzeciej rytualny black-punk powraca ze zdwojoną siłą. Opowieść kipi od emocji, ale nie szczędzi nam pewnej przewrotnej taneczności i post-melodyjności. Free jazzowa puenta tylko dodaje jakości. W czwartej opowieści muzycy strzygą uszami w demonicznym przestrachu. Pulsuje echo, krwawi strużka ambientu. Całość dygocze niczym dogorywający wojak w okopach pierwszej wojny światowej. Końcowa pieśń trzyma się estetyki numerów nieparzystych, ale w fazie początkowej lepi z drobnych, urywanych fraz. Muzycy świetnie na siebie reagują, a flow gęstnieje, choć nie nabiera tempa. Finał tonie w ogniu i cudownym hałasie.




AMSIA Estrategias para el baile (Discordian Records, DL 2024)

Askoitia, od maja 2021 do października 2023. AMSIA – syntezator modularny, gramofony, inne modulatory dźwięków i sampler (pełna lista urządzeń na stronie bandcampowej). Osiem utworów, 53 minuty.

Pod zabawnie brzmiącym tytułem wykonawczym kryje się oczywiście sam El Pricto. Album zbiera jego różne prace powstałe na przestrzeni trzydziestu miesięcy. Muzyk pracuje tu na swoim podstawowym od kilku już lat instrumencie, czyli syntezatorze modularnym, ale jego niepowtarzalne (tu często bardzo subtelne) brzmienie wzbogaca plejadami sampli i innych tajemniczych dźwięków wydobywanych za pomocą akcesoriów, których lista zdaje się nie mieć końca. Album jest oczywiście przepełniony syntetycznymi frazami, ale niepozbawiony także akcentów akustycznych i nade wszystko elektroakustycznych. Intryguje od pierwszej do ostatniej sekundy.

Płyta składa z trzech kilkunastominutowych, epickich dramatów, przebogatych w wydarzenia, nasyconych dużą porcją sampli i fraz nie do końca syntetycznych. Pozostałe utwory trwają 3-5 minut i pięknie uzupełniają tzw. dania główne. Początek wydaje się być elektroakustycznym wielośladem, tkanym z milionów drobnych, rwanych fraz. Niektóre z nich brzmią twardo, niemal kosmicznie, inne są ulotne, niemal metafizyczne. Całość przypomina soundtrack do filmu nierozpoznanego gatunku, ale na pewno trzymającego w napięciu aż po śmierć głównego bohatera. Krótsze epizody także budowane są bogatą paletą short-cuts, często przypominają zabawy z połamanym rytmem (niekiedy z fortepianowej klawiatury), czasami brzmią jak uszkodzony automat perkusyjny. Piąta odsłona mieni się wyjątkowo bogatą feerią barw. Klawiszowe sample, relaksacyjne westchnienia, ale i odpryski dewastowanego rytmu. Część szósta, to frazy cięte wyjątkowo ostrym skalpelem, z kolei w części siódmej słyszymy dźwięki strunowe. Album wieńczy dość ponura, tylko pozornie najspokojniejsza opowieść. Panuje w niej gęsty półmrok, oddycha głębokie echo, a wszędzie snują się mgławice post-ambientu. Całość dogorywa na samym dnie, w mule post-dźwięków.




General Ludd eiπ + 1 = 0 (Discordian Records, DL 2024)

Golden Apple, Barcelona, styczeń 2024: El Pricto – syntezator modularny oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Pięć utworów, 43 minuty.

To drugie ujawnienie duetu Pricto i Trilli. Pierwsze miało miejsce w czasach, gdy szef Discordian Records grał jeszcze na saksofonie, którego posuwiste frazy, na potrzeby tej inicjatywy, przepuszczał przez gitarowe wzmacniacze. Teraz korzysta już wyłącznie z analogowego arsenału syntetyki, ale efekt całości zdaje się być równie demoniczny, jak prawie pięć lat temu. Dobrą robotę dokłada tu perkusista, który kalejdoskop syntetycznych plam oplata świetnie konstruowanym drummingiem.

Pierwsza improwizacja zajmuje tu niemal pół albumu, a wraz z drugą niemal dwie-trzecie. Początek wydaje się być spokojny, wręcz relaksacyjny. Syntetyczne plamy niosą się tu ku górze na szklistym drummingu po talerzach. Artyści biorą się do pracy po czwartej minucie i czynią to w dalece mistrzowskim stylu. Całość nie przestaje być jednak zaskakująco lekka, przypomina taniec plastikowych wampirów. Demiurg dramaturgii Pricto i wszędobylski Vasco nie trwonią tu choćby sekundy. Finalizacja spoczywa na barkach syntezatora i trwa ujmująco długo. Druga opowieść lepi się z drobnych, silnie reaktywnych fraz. Improwizacja efektownie nabiera tempa, po czym rozpływa się w onirycznej plamie samozadowolenia. Trzy ostatnie utwory, to już drobne epizody. Pierwszy z nich otwiera talerzowa feeria barw. Strumienie szmerów płyną tu w intrygującym rytmie. Kolejny epizod jest jeszcze bardziej perkusyjny, a akcje obu artystów doskonale skomunikowane. O szeroką paletę barw dba Pricto, którego kreatywność w obszarze syntezatora modularnego winna budzić respekt. Finał albumu zdaje się być mroczną balladą, pełną pytań, na które nie ma odpowiedzi. To garść ambientowych pulsacji, które na ostatniej prostej rozlewają się dalece szerokim korytem.



 

Shiroishi/ Reviriego/ Trilla The Devil, Probably II (Fort Evil Fruit, Kaseta 2024)

Los Angeles i Barcelona, czas nieznany: Patrick Shiroishi – saksofony, Àlex Reviriego – kontrabas oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Siedem utworów, 41 minut.

To drugie spotkanie tego … transatlantyckiego tria – dźwięki kontrabasu i perkusji powstają w Barcelonie, frazy saksofonowe w Los Angeles. Kameralny post-jazz wikłany jest tu w typowe dla sceny barcelońskiej faktury ponadgatunkowej improwizacji, które intrygująco schładzane są pewnym orientalno-folkowym anturażem. Nagranie śmiało pretendować może do miana … relaksacyjnego, ale jakaż to jest energetyczna relaksacja!

Na starcie Barcelona buduje smyczkiem i talerzami nerwowe post-chamber, Los Angeles ripostuje łagodnym strumieniem saksofonowej nadziei, wszystko zdobiąc swobodną, niewymuszoną wokalizą. W drugiej części pojawia się dalekowschodni zaśpiew fletu, z kolei akcje perkusjonalii i basu zdają się być dalece minimalistyczne. Trzecia część, to garść dość masywnych, jak na estetykę albumu preparacji, nie tylko z tuby dęciaka, ale także gardła. Flow po raz kolejny efektownie pęcznieje, muzycy napinają się niczym cięciwa łuku, a wielominutowa, epicka drama from time to time raczy nas zaskakującymi i urokliwymi dopowiedzeniami. Przez moment wszystkie instrumenty na wyimaginowanej scenie śpiewają. Jazzowa puenta saksofonu stanowi tu dużej klasy dysonans. Czwarta opowieść jest martwą balladą, nasyconą rezonansem talerzy, leniwym pizzicato basu i sopranowymi zaśpiewami po społu z cierpiętniczą wokalizą. W odsłonie piątej saksofon i smyczek rzewnie zawodzą, z kolei perkusjonalia w pozie roztargnienia raczą nas plejadą dzwonkowych detali. W szóstej części powracają echa folkowe, tu mające chyba swój moment kulminacji. Mamy wrażenie, że płyniemy wodami Orinoko przez gęstwiny tropikalnej puszczy. Ceremoniał perkusjonalii, śpiew fletu, lament smyczka. Albumowe resume kreują z kolei kontrabasowy post-barok, roztańczone dzwoneczki i ciepły tembr saksofonu. Wbrew retoryce instrumentacji – wszystko tu do siebie idealnie pasuje.



 

Vasco Trilla The Bell Slept Long In Its Tower (Thanatosis, CD 2024)

V.T headquarters, Barcelona, sierpień 2023: Vasco Trilla - timpani, dzwony, głośniki, werbel, wybrane perkusjonalia. Dziesięć utworów, 41 minut.

Vasco Trilla dostarcza nam solowe albumu każdego roku. Od dwóch edycji czyni w pewnym szwedzkim wydawnictwie, zawsze obleczony czarną okładką z małym, mglistym zdjęciem po środku. Zdaje się, że taka stała się ostatnimi czasy muzyka barcelończyka. Mroczna, niepokojąca, budząca trwogę, daleka od post-perkusyjnego wytłumienia. Na najnowszym albumie Vasco bazuje na rezonansie. W trakcie dziesięciu zwartych opowieści ów rezonans budowany jest odmiennymi metodami, osiąga różny poziom intensywności. Nie przestaje być jednak talerzowym dark ambientem.

Początek jest intensywny, niekiedy nawet masywny. Talerze drżą traktowane zarówno perkusyjnymi pałeczkami, jak i klejone do rozleglej glazury werbla. Całość płynie jednak spokojnym strumieniem, nie brakuje oddechu ciszy i smug delikatnego ambientu. W kolejnych utworach Trilla dokłada nowe elementy – słyszymy efekt szarpania za struny, biją duże i małe dzwony, całość mimo onirycznej aury potrafi nabierać rytmu, pewnej ulotnej dynamiki. Piąta część trwa ponad jedenaście minut i wydaje się tu kulminacją dramaturgiczną. Strumienie rezonansu płyną z wielu stron, generowane kilkoma obiektami. Wszystko drży, niekiedy szeleści, a strumień dźwięków pogłębia się i sięga swojego coraz mroczniejszego spektrum. W kolejnych improwizacjach muzyk dozuje nam poziom hałasu. Niektóre frazy szumią, inne sięgają nieba, niemalże śpiewają, jeszcze inne pulsują na różnych wysokościach, sprawiając incydentalnie wrażenie przednówka harsh-noise. W przedostatniej części muzyk celebruje niemal każdy dźwięk, wynosi go ku górze lub topi w bagiennym mule. Dzwony budują echo, werbel rezonuje. Finałowa pieśń przypomina chór, który w kondukcie pogrzebowym wieńczy dzieło ostatecznego rozpadu improwizacji.

 

 

piątek, 11 października 2024

Butcher, Stoffner & Corsano! The Glass Changes Shape!


Festiwal nowych albumów z udziałem obchodzącego w tym miesiącu siedemdziesiąte urodziny Johna Butchera trwa w najlepsze!

Czas na trio bez nazwy własnej, które debiutowało bodaj dwa lata temu, a dziś dostarcza swój drugi album, nagrany niemal dokładnie rok temu w kolońskim The Loft. Jak sugeruje zdjęcie na okładce, dźwięki trzech zacnych artystów zarejestrowano z udziałem publiczności. Skrupulatny odsłuch pozwala jednak ze stuprocentową pewnością stwierdzić, iż na płycie tego nie słychać. Album składa się z dziewięciu świetnie udramatyzowanych odcinków - aż nie chce się wierzyć, że nagranie powstało na koncercie, w trakcie którego artyści z pewnością kreowali bardziej rozbudowane formy. Niektóre z utworów na płycie trwają niewiele więcej niż trzy minuty. Innymi słowy – doskonała selekcja materiału i post-produkcja.

Dokładnie to samo możemy powiedzieć o zawartości merytorycznej krążka. O Butcherze piszemy w tym roku wyjątkowo dużo, Florian Stoffner jest tu wychwalany tak często, jak tylko jest to możliwe. Rzadziej z kolei wspominamy Chrisa Corsano, wyśmienitego drummera z drugiej strony Atlantyku. Nagrywa niezbyt często, jeszcze rzadziej czyni to z muzykami z Europy. Winien zdecydowanie częściej, a rzeczona płyta potwierdza to od pierwszej do ostatniej sekundy. Zatem brawa dla całej trójki i ponadnormatywna radość ze spotkania z amerykańskim perkusistą.



 

Pieśń otwarcia pełznie marszowym krokiem – dęty śpiew, gitarowe zasieki i perkusyjne szuranie na werblu. Muzycy czują się bardzo swobodnie, cel ich podróży jest jasny, paleta przystanków, potencjalnych onomatopei i refleksji nieskończona. Opowieść nabiera intensywności głównie dzięki akcjom drummera. Uwaga – tak będzie się tu działo bardzo często! Druga odsłona lepi się z drobnych akcji i błyskotliwych interakcji. Frazy preparowane, które w tym trio są chlebem powszednim, zdają się być teraz bardziej intensywne. Całość przypomina tap dancing, jest ulotna, odrobinę metaforyczna. Saksofon płynie wzgórzem, gitara doliną i cuchnie próchnem, z kolei perkusja niczym wielonogi pająk dociera wszędzie.

Trzecia historia, to na wejściu jeszcze drobniejsze frazy – lepi się jedynie z szumów i szmerów. Z czasem gęstnieje i nabiera perkusjonalnego charakteru, choć nie jest jedynie dziełem drummerskim. Gitara podsyca ogień, sopran skrzeczy, perkusja rozwarstwia się – narracja rośnie jak na drożdżach. Muzycy prawie na siebie pokrzykują, a ten odcinek podróży kończą w dronowym ukojeniu. Czwartą odsłonę otwiera Stoffner szyjąc post-baileyowską pajęczynę. Corsano idzie od podłogi, Butcher uśmiecha się tenorowymi ustami. Teraz ułamek sekundy jest wystarczający, by wybuchnąć emocjami, a potem dokonać żywota w strudze mrocznego ambientu.

Piąta opowieść trwa ponad dwanaście minut. Na wszystko jest tu czas. Początek tonie w metalicznej chmurze rezonansu. Talerze drżą, strwożony saksofon ledwie wydaje dźwięki, gitara dronuje tuż nad podłogą. Długoterminowa improwizacja ma kilka faz – najpierw szmera smolistymi preparacjami, potem czerstwieje i zgrzyta zębami (Corsano szarpie za struny?), wreszcie niesiona mocą sopranu idzie w ogniste tango, podpierając się połamanym rytmem perkusji. Nim skona, dostarcza nam jeszcze niekończące się plejady brzmieniowych subtelności – dzwoniące perkusjonalia, szumiąca tuba i zaplątane, porozrywane struny.

Szósty i siódmy epizod, to najkrótsze na albumie interwały. Ten pierwszy jest nad wyraz intensywny – gitara sprzęga, perkusja stuka dziwny rytm, saksofon prycha jak słoń na głodzie. Mięsista narracja zostaje tu perfekcyjna stłumiona aż do granic ciszy. Siódemka jest delikatna, dronowa – tworzą ją szum wiatru, blask słońca, drobne stuki i trzaski.

Przedostatnią improwizację otwiera duet sax & drums! Intensywny, ale lepiony z drobiazgów. Gitara wchodzi po kilkudziesięciu sekundach i rwie struny z głowy. Opowieść bez zbędnej zwłoki wpada w stan soczystego free jazzu. Saksofon tańczy i skacze ku niebu, gitara obraca się wokół własnej osi niczym pijana baletnica, a perkusja robi swoje z precyzją sapera. Końcowa opowieść rodzi się w mrocznej ciszy. Drobne frazy wchodzą w zwinne interakcje - mysie stuki, kocie jęki i żabie kumkania. Lepią się do siebie jak ćmy do światła – zwiewne, ulotne, z umierającą melodyką.

 

John Butcher/ Florian Stoffner/ Chris Corsano The Glass Changes Shape (Relative Pitch, CD 2024). John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, Florian Stoffner – gitara oraz Chris Corsano – perkusja, half clarinet. Nagrane w The Loft, Kolonia, Niemcy, wrzesień 2023. Dziewięć improwizacji, 53 minuty.

 

 

wtorek, 8 października 2024

The report from Call and Response 8.Spontaneous Music Festival 2024!


Tegoroczna edycja poznańskiego święta muzyki improwizowanej miała dwóch głównych bohaterów, ale także całą resztę równie bohaterskich uczestników, w tym liczną i emocjonalnie reagującą publiczność.

Brytyjski saksofonista John Butcher rozpoczął w Poznaniu świętowanie 70-urodzin (których kulminacja nastąpi w londyńskim Cafe Oto w ostatni weekend tego miesiąca), z kolei protoplasta swobodnej improwizacji, onegdaj także współpracownik Butchera, perkusista John Stevens muzykuje w innej czasoprzestrzeni już od trzech dekad, ale on sam i jego dorobek artystyczny był każdego festiwalowego dnia należycie celebrowany. Pierwszy z headlinerów pojawił się na scenie aż czterokrotnie, ten drugi tylko raz – dzięki norweskiej realizacji telewizyjnej koncertu Spontaneous Music Ensemble z roku 1971, był za to wielokrotnie wspominany ze sceny w kontekście jego rewolucyjnych pomysłów na improwizowanie, zarówno w małych grupach, jak i dużych orkiestrach.



 

Czterodniowy maraton improwizacji rozpoczęła niebiletowana akcja w siostrzanym klubie Dragona – SARP Social Club. Cztery sety młodych artystów, do których definitywnie należy przyszłość gatunku. Były emocje, wysoki poziom artystyczny i zdecydowanie zadowolona publiczność, tu bardzo zróżnicowana zarówno wiekowo, jak i w kwestii oczekiwań wobec improwizowanego performansu.

Solowy set niemieckiego saksofonisty Jonasa Engela zdał się konsumować wszystkie zalety pierwszego dnia festiwalu. Były preparacje z wykorzystaniem werbla i metalowych akcesoriów, była pokaźna porcja saksofonu wbitego w elektronikę – z jednej strony wpadaliśmy się w wir post-electro, z drugiej w strumień podmuchów silnie sprężonego powietrza. Dla niektórych set Jonasa był za długi, ale jak sam muzyk skomentował w mediach społecznościowych – długie granie, to podstawa filozofii jego improwizacji. Dla odmiany set solowy argentyńskiej saksofonistki Sofii Salvo był ledwie 20-minutowy, w pełni akustyczny, ale równie ekspresyjny, o czym decydowało zarówno brzmienie barytonu, jak i niebywały temperament artystki. Program pierwszego dnia uzupełniły dwa lokalne składy improwizujące – poznański Czarnoziem (Dawid Dąbrowski na syntezatorze modularnym i Michał Giżycki na klarnet basowym i saksofonie sopranowym) oraz wrocławski Zdrój (Jakub Zasada na gitarze oraz Sebastiaan Janssen na perkusji). Z jednej strony mroczna, nisko osadzona improwizacja o intrygującej melodyce i dynamice, z drugiej post-punkowy ogień permanentnie łamanego rytmu. Jak się okazało stylistyka obu formacji nie była od siebie aż tak odległa, czego dowiódł ekspresyjny finał dnia, gdy do muzyków Zdroju dołączył Michał Giżycki.




Na pozostałe trzy festiwalowe dni przenieśliśmy się do klubu Dragon. Piątek podzielony został na dwie części. Najpierw, aż w trzech odsłonach, wysłuchaliśmy klasycznych dla Spontaneous Music Festival składów ad hoc, czyli pierwszych scenicznych spotkań artystów w zadanej konfiguracji personalnej. W pierwszej kolejności poszukające free jazzu trio Sofia Salvo (saksofon barytonowy), Anna Jędrzejewska (fortepian i elektronika) oraz Ståle Liavik Solberg (perkusja), które w trakcie rozwoju sytuacji dramaturgicznej intrygująco przesiąknęło kameralistyką i smakowitą nutą elektroakustyki. Potem zakochany w preparacji duet Jonas Engel (saksofon, trąbka, obiekty) i Anaïs Tuerlinckx (fortepian). Na koniec zaś najbardziej tu subtelny, wyciszony, pełen niuansów brzmieniowych duet Andrea Ermke (elektronika analogowa) i Ksawery Wójciński (kontrabas). Zwieńczeniem drugiego dnia był solowy występ Johna Butchera, najpierw na saksofonie tenorowym, potem sopranowym. Choć niżej podpisany wysłuchał w życiu wielu solowych koncertów saksofonowych, tak wyjątkowego – zarówno w kontekście brzmienia, jak i dramaturgii – być może jeszcze nie doświadczył. Trzydziestokilkuminutowy set jako dowód w sprawie, jak ważnym dla historii muzyki improwizowanej jest ten artysta.




Spontaniczna sobota pozbawiona był ad hocowych niespodzianek. Koncertowy dzień rozpoczął Adam Pultz Melbye setem solowym na kontrabasie wspomaganym akustycznym feedbackiem. Występ niebywałej urody rozpoczął się w trybie definitywnie minimalistycznym, zakończył niemal post-barokowym tańcem. Dodajmy, iż tego dnia Duńczyk prowadził także, przyjęte niemal entuzjastycznie, warsztaty dla młodych muzyków. Kolejnym wydarzeniem tego dnia był stale współpracujący ze sobą duet artystek, które poznaliśmy już dnia poprzedniego - Anaïs Tuerlinckx (fortepian preparowany) oraz Andrea Ermke (elektronika analogowa). Od subtelnej ciszy do ceremonialnego hałasu – to była droga, jaką przebyły na scenie Dragona artystki z Berlina. Trio Johna Butchera (saksofony), Marka Wastella (instrumenty perkusyjne) i Phila Durranta (elektryczna mandolina), to z kolei jeden z głównych momentów celebracji spuścizny po Johnie Stevensie. Skład nawiązujący zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i dramaturgicznej do ostatniego składu Spontaneous Music Ensemble (z Johnem Butcherem!) spełnił chyba oczekiwania wszystkich – był niebywale różnorodny, a jednak zwarty, świetnie skonstruowany, pozbawiony zbytecznych akcji. Sobotni wieczór zwieńczył ekspresyjny, chwilami monumentalny spektakl free jazzu, nasączonego motoryką post-rocka – portugalsko-sycylijski kwartet Light Machina (João Valinho na perkusji, Luís Vicente na trąbce, Marcelo dos Reis na gitarze i Salvoandrea Lucifora na puzonie) zabrał nas w podróż zdobioną zarówno kolektywnymi, jak i indywidualnymi popisami improwizatorskimi.

Festiwalowa niedziela, to moment, gdy nazwiska Stevensa i Butchera były już odmieniane przez wszystkie przypadki. Zaczęliśmy od projekcji filmu, dokumentującego norweski koncert Spontaneous Music Ensemble z roku 1971 w składzie: John Stevens (instrumenty perkusyjne, trąbka kieszonkowa, głos), Ron Herman (kontrabas), Trevor Watts (saksofon sopranowy) i Julie Tippetts (gitara, głos). Potem zostaliśmy całkowicie uwiedzeni intuitywnym, perfekcyjnie skomunikowanym setem współpracujących ze sobą od dekady Johna Butchera (saksofony) i Ståle Liavika Solberga (perkusja). Po nich czekała nas chwila celebracyjnego oddechu w postaci dwóch setów ad noc, dodajmy setów równie udanych, jak spektakle piątkowe. Najpierw kwartet: João Valinho (perkusja), Anna Jędrzejewska (fortepian), Ksawery Wójciński (kontrabas) i Salvoandrea Lucifora (puzon), potem trio: Marcelo dos Reis (gitara), Ostap Mańko (skrzypce) oraz Adam Pultz Melbye (kontrabas). Pierwszy skład przejawiał ciągoty post-jazzowe, ale lubił tonować emocje, z kolei trio wychodząc z pozycji post-chamber sięgnęło niemal noise’owej estetyki.




Finał imprezy przypadł w udziale Large Ensemble, dla którego notyfikację (scenariusz improwizacji) przygotował John Butcher. Koncert mienił się intrygującą, jakże zmienną dramaturgią. Tentet dzielił się raz za razem na duety, tria czy kwartety. Sięgał po atrybuty swobodnego jazzu, niuanse kameralistyki, miał też w części środkowej piękną ekspozycję dronową graną pełnym zestawem instrumentalnym. Dodajmy, iż Large Ensemble obok lidera stworzyli: Mark Wastell (instrumenty perkusyjne), Phil Durrant (elektryczna mandolina), Luís Vicente (trąbka), Salvoandrea Lucifora (puzon), Adam Pultz Melbye (kontrabas), Ståle Liavik Solberg (perkusja), Anna Jędrzejewska (fortepian), Ksawery Wójciński (kontrabas) oraz Ostap Mańko (skrzypce).

Do zobaczenia za rok, jak zawsze w pierwszy weekend października!


Zdjęcie własne, nieobjęte ochroną praw autorskich:

(1) John

(2) Anaïs i Jonas

(3) Light Machina

(4) Large Ensemble (we fragmencie)



piątek, 4 października 2024

Nowe albumy Spontaneous Live Series dokumentujące spontaniczny festiwal roku 2023


(informacja prasowa)

 

Cykl płytowy „Spontaneous Live Series”, który dokumentuje koncerty kolejnych edycji poznańskiego Spontaneous Music Festival, dostarcza albumy w charakterystycznych szarych kopertach już szósty rok. Tradycyjnie przy okazji nowej edycji festiwalu, która rozpoczyna się 3 października, swoje światowe premiery mają kolejne woluminy serii na nośniku fizycznym, tu jak zawsze, na poręcznej płycie kompaktowej.

Albumy z numerami katalogowymi 014 i 015 przynoszą nagrania zarejestrowane rok wcześniej, w trakcie Silence/Noise 7.Spontaneous Music Festival. „Czternastka”, to specjalność zakładu, czyli formacja „ad hoc” - pierwsze spotkanie artystów w zadanej konfiguracji personalnej. W tym wypadku ślepy los (czytaj: intuitywna kreatywność organizatorów) połączył nas scenie Dragon Social Club polską pianistkę Martę Warelis, szwajcarskiego gitarzystę Floriana Stoffnera i austriackiego perkusistę Rudi Fischerlehnera. Z kolei „Piętnastka” przynosi nagranie formacji, która swe życie artystyczne rozpoczęła kilka lat wcześniej, a koncertowy album z Poznania jest jej drugim wydawnictwem. Berliński Der Dritte Stand, to puzon Matthiasa Müllera, kontrabas Matthiasa Bauera oraz perkusja przed momentem wspominanego Rudi Fischerlehnera.

Kompaktowa seria, która od teraz ma już piętnaście pozycji, sukcesywnie uzupełniana jest albumami podserii digitalnej – tu do dziś światło dziennie ujrzało sześć albumów. Wszystkie dwadzieścia jeden płyt można odsłuchać i wejść w posiadanie nagrań wykorzystując poniższy link:

https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/



 

By przypomnieć sobie klimat koncertów ubiegłorocznego festiwalu, jakie pomieszczono na albumach Spontaneous Live Series 014 i 015, sięgnijmy po relację z imprezy, jaka – jak zwykle symultanicznie – ukazała się rok temu na łamach Jazzarium.pl i Trybuny Muzyki Spontanicznej.

(…) W pierwszej kolejności Marta Warelis na fortepianie, Florian Stoffner na gitarze elektrycznej oraz nowy gość festiwalowy, Rudi Fischerlehner na perkusji. Na szczególnie ten set wielu ostrzyło sobie apetyty i zdaje się, że wszystkie nasze oczekiwania zostały spełnione w dwójnasób. Najpierw minimalistyczny wstęp pianistki, w który doskonale wklejały się równie enigmatyczne frazy gitary i perkusjonalnych błyskotek. Potem wielowymiarowa zabawa w połamany rytm, który płynął z klawiatury i strun gitary, a osadzał się na dynamicznej ekspozycji austriackiego perkusisty. Taka podróż mogłaby trwać w nieskończoność, ale zakończyła się bodaj po 35 minutach, oczywiście burzą braw. Nie śmieliśmy jednak prosić artystów o bis, albowiem ich improwizacja była tak intensywna i ekspresyjna, że bezwzględnie zasłużyli na chwilę oddechu.

Spontaneous Live Series 014: Marta Warelis/ Florian Stoffner/ Rudi Fischerlehner „Live at 7th Spontaneous Music Festival” (Spontaneous Music Tribune, CD 2024). Marta Warelis – fortepian, Florian Stoffner – gitara, Rudi Fischerlehner – perkusja. Nagrane 7 października 2023, Dragon Social Club, Poznań. Trzy improwizacje, 35 minut.

https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-014



 

Finał festiwalu zwykł przypadać w udziale artystom wyjątkowym, ale w kontekście siedmiu poprzednich setów tegorocznej edycji takie określenie byłoby z pewnością niesprawiedliwe. A jednak Der Dritte Stand, czyli Matthias Müller na puzonie, Matthias Bauer na kontrabasie i Rudi Fischerlehner na perkusji zdemolowali nas całkowicie. Płynna, prawie czterdziestominutowa ekspozycja, w której każdy dźwięk był zasadny dramaturgicznie, ale i żadna fraza nieprzegadana, skrzyła się mocą puzonowej dynamiki i brzmieniowych subtelności, pięknymi, ekspresyjnymi frazami arco kontrabasisty i jakże zadumanymi opowieściami pizzicato, a obrazu całości dopełniał ekspresyjny drumming. Ten ostatni płynął z rzadko spotykaną swobodą, niemal zwierzęcą naturalnością, ale także umiejętnością wyznaczenia przystanku, budowania przestrzeni dla chwili refleksji i inspiracji dla partnerów (…).

Spontaneous Live Series 015: Der Dritte Stand „Live at 7th Spontaneous Music Festival” (Spontaneous Music Tribune, CD 2024). Matthias Müller - puzon, Matthias Bauer - kontrabas, Rudi Fischerlehner – perkusja. Nagrane 7 października 2023, Dragon Social Club, Poznań. Jedna improwizacja, 40 minut.

https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-015



 

wtorek, 1 października 2024

Last Call for 8. Spontaneous Music Festival!


O ósmej edycji Spontaneous Music Festival stali bywalcy tych łamów wiedzą wszystko. Startujemy w najbliższy czwartek 3 października 2024 roku o godzinie 18.00 w SARP Social Club (dzień niebiletowany), a na kolejne trzy dni przenosimy się do Dragon Social Club (dni biletowane). Wszystko dzieje się w Poznaniu na Starym Rynku, tudzież jego najbliższej okolicy.

Poniżej prezentujemy pełny festiwalowy line-up (także z długo ukrywanymi składami ad hoc). Dołączamy także krótkie charakterystyki wszystkich artystów, jacy wystąpią na Festiwalu, doposażając je w linki do najbardziej interesujących nagrań.

Do zobaczenia!



 

Program Call and Response 8.Spontaneous Music Festival 2024

 

3 października, SARP Social Club (koncert niebiletowany)

18.00 Jonas Engel solo (saksofony i elektronika)

19.00 Czarnoziem: Dawid Dąbrowski (syntezator modularny), Michał Giżycki (klarnet basowy, saksofony)

20.00 Sofia Salvo solo (saksofon barytonowy)

21.00 Zdrój: Jakub Zasada (gitara), Sebastiaan Janssen (perkusja)

4 października, Dragon Social Club

18.00 Ad Hoc Trio: Sofia Salvo (saksofon barytonowy), Anna Jędrzejewska (fortepian), Ståle Liavik Solberg (perkusja)

19.00 Ad Hoc Duo: Jonas Engel (saksofony), Anaïs Tuerlinckx (fortepian)

20.00 Ad Hoc Duo: Andrea Ermke (elektronika), Ksawery Wójciński (kontrabas)

21.00 John Butcher solo (saksofony)

5 października, Dragon Social Club

11.00 Warsztaty dla muzyków (prowadzenie: Adam Pultz Melbye)

18.00 Adam Pultz Melbye solo (kontrabas FAAB)

19.00 Anaïs Tuerlinckx (fortepian preparowany), Andrea Ermke (elektronika)

20.00 Light Machina: João Valinho (perkusja), Luís Vicente (trąbka), Marcelo dos Reis (gitara), Salvoandrea Lucifora (puzon)

21.00 John Butcher (saksofony), Mark Wastell (instrumenty perkusyjne), Phil Durrant (elektryczna mandolina)

6 października, Dragon Social Club

16.00 Spontaneous Music Ensemble, Oslo 1971 (projekcja filmu): John Stevens (instrumenty perkusyjne, trąbka kieszonkowa), Ron Herman (kontrabas), Trevor Watts (saksofon sopranowy), Julie Tippetts (gitara, wokal)

18.00 John Butcher (saksofony), Ståle Liavik Solberg (perkusja)

19.00 Ad Hoc Quartet: João Valinho (perkusja), Anna Jędrzejewska (fortepian), Ksawery Wójciński (kontrabas), Salvoandrea Lucifora (puzon)

20.00 Ad Hoc Trio: Marcelo dos Reis (gitara), Ostap Mańko (skrzypce), Adam Pultz Melbye (kontrabas FAAB)

21.00 Large Ensemble: John Butcher (saksofony), Mark Wastell (instrumenty perkusyjne), Phil Durrant (elektryczna mandolina), Luís Vicente (trąbka), Salvoandrea Lucifora (puzon), Adam Pultz Melbye (kontrabas FAAB), Ståle Liavik Solberg (perkusja), Anna Jędrzejewska (fortepian), Ksawery Wójciński (kontrabas), Ostap Mańko (skrzypce)

 

Link do wydarzenia:

https://fb.me/e/3HtK8bRxM

 

Bilety:

Karnet na 3 dni: 200 zł normalny / 180 zł ulgowy*

Bilety jednodniowe: 80 zł normalny / 70 zł ulgowy*

Bilety do kupienia online >>> https://kbq.pl/136524

* po okazaniu ważnej legitymacji studenckiej, legitymacji uczniowskiej lub dowodu osobistego w przypadku 60+.

Organizatorami Festiwalu są Fundacja Mały Dom Kultury, Trybuna Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club.

Patronat medialny: Radio Afera, Jazzarium.pl, ImproSpot, Radio Jazzkultura.

Partner Festiwalu: Moon Hostels & Apartments

Zadanie współfinansowane ze środków Samorządu Województwa Wielkopolskiego. Dofinansowano ze środków budżetowych Miasta Poznania. #poznanwspiera



 

John Butcher, wybitny brytyjski saksofonista, improwizator, odkrywca nowych lądów w dziedzinie freely improvised music. Choć jest młodszy o dekadę od ojców założycieli gatunku –Johna Stevensa, Evana Parkera, Trevora Wattsa czy Paula Rutherforda – wymienia się go z nimi jednym tchem, gdy chodzi o odpowiedzialność za kształt metod budujących idiom tego niebywałego zjawiska muzycznego. Dziś w glorii zasłużonego jubilata siedemdziesięciolatek zdaje się przypominać wszystkim o swoim indywidualnym wkładzie w skarbnicę naszej ukochanej estetyki – techniki rozszerzone, sonoryzm, elektroakustyka, a także sound-art, jeśli weźmiemy pod uwagę jego terenowe nagrania solowe, w których miejsce kreacji i jego walory akustyczne są równie ważne jak dźwięki tenoru i sopranu. Grywał ze wszystkimi, ale warto podkreślić jego niekończące się kontakty z kontynentalną improwizacją. W Polsce gra rzadko, choć sławetna Musica Genera ma w katalogu dwie genialne płyty z jego udziałem. W naszym Poznaniu zagrał raz, dokładnie 20 lat temu w Suszni Starego Browaru – z Anią Zaradny i Robertem Piotrowiczem. Jest wielu, dla których tamten spektakl wyznaczył kierunki muzycznych fascynacji na lata. Podczas festiwalu usłyszymy Johna solo, w duecie z Ståle Liavikiem Solbergiem, w trio z Markiem Wastellem i Philem Durrantem oraz jako lidera Large Ensemble na zakończenie festiwalu.

https://johnbutcher1.bandcamp.com/album/fluid-fixations

https://johnbutcher1.bandcamp.com/album/the-very-fabric

https://johnbutcher1.bandcamp.com/album/braids

https://johnbutcher1.bandcamp.com/album/a-new-distance

https://johnbutcher1.bandcamp.com/album/the-scenic-route

Phil Durrant, znamienity brytyjski multiinstrumentalista, improwizator, kompozytor, artysta sound-artu. Świat swobodnej improwizacji odkrywał jako skrzypek. Wraz z upływem lat coraz chętniej oddawał się eksperymentom elektroakustycznym i elektronicznym, ze szczególnym naciskiem na analogową estetykę. Od kilku lat najchętniej sięga po elektryczną mandolinę, bo jak sam twierdzi ten instrument ma najwięcej cierpliwości dla jego buzującej kreatywności. Jako skrzypek korzystający z elektroniki dał się poznać w wybitnej formacji trzyosobowej z Johnem Butcherem i Johnem Russellem. W latach 80. oraz 90. nagrali cztery wyśmienite albumy, kamienie milowe freely improvised music. Do dziś stale współpracuje z Trio Sowari - z Bernhardem Beinsem i Bernardem Denzlerem. Durrant to nieodzowny element brytyjskiej sceny free impro od czterech dekad. Ale bywa także artystą ze wszechmiar światowym, choćby prowadząc z przyjaciółmi ze wszystkich niemal kontynentów zjawiskową formację MIMEO - Music in Movement Electronic Orchesta. Phil grał w Polsce bodaj tylko raz, właśnie z rzeczoną załogą. Ten fakt wspaniale dokumentuje podwójny winyl "Wigry", opublikowany ponad dekadę temu przez Monotype Records. Na naszym festiwalu Phil zaprezentuje się w dwóch odsłonach - zagra w trio z Johnem Butcherem i Markiem Wastellem oraz będzie częścią projektu Large Ensemble podczas finału festiwalu.

https://beadrecords.bandcamp.com/album/live-studio

Mark Wastell, kolejny z naszych festiwalowych gości z Londynu zasługujący wyłącznie na wzniosłe komplementy. Improwizator, multiinstrumentalista, wydawca (Confront Recordings od końca lat 90.). Uczestnik londyńskiej sceny free improvised music od trzech dekad, członek wielu znamienitych, mniejszych lub większych formacji, od London Improvisers Orchestra przez Chris Burn Ensemble po prowadzoną przez niego samego The Seen. Przez lata kojarzony głównie z wiolonczelą, dziś zdaje się być nade wszystko perkusjonalistą. Jego aktualnym artystycznym idee fixe jest kultywowanie dorobku Johna Stevensa. Nawet grywa na elementach zestawu small drumkit wielkiego kreatora swobodnej improwizacji. Wiele wskazuje na to, iż po pięćdziesiątce stał się do Stevensa podobny także fizjonomicznie. Choć to niebywale, w Polsce zagra po raz pierwszy. Na naszym festiwalu Mark zagra w trio z Johnem Butcherem oraz Philem Durrantem. Artysta będzie również częścią Large Ensemble podczas finału festiwalu.

https://confrontrecordings.bandcamp.com/album/parallel-streams

https://confrontrecordings.bandcamp.com/album/amongst-english-men

https://confrontrecordings.bandcamp.com/album/edition-26-live

https://confrontrecordings.bandcamp.com/album/what-do-you-see-when-you-are-sleeping

Light Machina, kwartet, którym zachwycamy się od trzech lat, od momentu gdy pod szyldem Multikulti Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej ukazała się ich debiutancka płyta.  Dla Marcelo Dos Reisa (gitara) i Luisa Vicente (trąbka), ten kwartet, to kolejny etap wieloletniej przyjaźni muzycznej. Grali razem przynajmniej w trzech innych kwartetach, w tym szczególnie w Europie lubianym Chamber 4. Także w kwartecie Points, który świetnie znamy z czarno-czerwonej serii iberyjskiej. Light Machina, to również sycylijski puzonista Salvoandrea Lucifora i portugalski młody wilk sceny free, perkusista João Valinho. Wszyscy razem kreują niebywały splot swobodnie improwizowanych dźwięków, czerpiąc inspiracje zarówno z post-jazzowych fraz, jak i estetyki rocka. Długie, skrupulatnie budowane narracje mienią się wyjątkowo smakowitą kolorystyką. Kwartet zagra dla nas w sobotę, ale każdy z muzyków pojawi się na scenie także w niedzielę – Lucifora, Dos Reis i Valinho zagrają w składach ad hoc, Vicente i Lucifora dołączą do Large Ensemble Johna Butchera.

https://multikultiproject.bandcamp.com/album/light-machina

Jonas Engel, młoda krew europejskiego, niepokornego saksofonu, wprost z niemieckiej Kolonii. Artysta wielu talentów. Jeden z tych, dla których pomysły w zakresie preparowania instrumentu, to prawdziwa studnia bez dna. Jak w tym obszarze bywa kreatywny, wiedzą ci, którzy byli w maju w Dragonie. Artystyczna droga Engela, to jednak nie tylko znęcanie się nad akustyką dęciaka. W trakcie eksperymentów solowych wpuszcza saksofonowe wyziewy w bezmiar elektroniki i tworzy niekończące się strumienie dętej polirytmii. Definitywnie lubi też open jazz, który uprawia w ramach własnej formacji Own Your Bones. Wydał w tym roku dwa doskonałe albumy z Asgerem Thomsenem - w duecie i trio. Otworzy festiwal występem solo z wykorzystaniem rzeczonej elektroniki. Z kolei drugiego dnia pokaże swoją muzyczną nieobliczalność w składzie ad hoc.

https://jonasengel.bandcamp.com/album/fogel

https://jonasengel.bandcamp.com/album/live-in-k-ln

"Czarnoziem – bardzo żyzna gleba o głębokim, czarnym poziomie próchnicznym, powstała pod roślinnością stepową ze skał bogatych w węglan wapnia. Jest charakterystyczna dla strefy półsuchej klimatu umiarkowanego ciepłego”. Być może z perspektywy tego roku, a może nawet lokalnie rozumianej wieczności, krajowa scena muzyki improwizowanej nie spłodziła lepszej płyty niż „Socha”. Album wyrosły wprost spod żyznych trzewi Czarnoziemu Michała Giżyckiego i Dawida Dąbrowskiego. Jego każdosekundowa adekwatność dramaturgiczna, kosmiczna synergia łącząca obu muzyków w procesie gęstej, ponadwymiarowej kreatywności, wreszcie zaskakująca komunikatywność w sferze muzyki, która – wszak swobodnie improwizowana – budzić by mogła wyzwania nieosiągalne dla wielu. I jeszcze jej sfera werbalna. Czyż improwizacja może nazywać się lepiej niż „Substancje smoliste”, „Zrywki Drew” albo „Nie ma co gasić”, no i jeszcze ten prawdziwie szalony „Pieruński taniec”. Cytując artystów wprost: od bezruchu, sonorystycznego minimalizmu, poprzez gęste magmowe drony, enigmatyczne linie melodyczne do dzikiego noise'u i ekstatycznego free. Czarnoziem zagra dla nas pierwszego dnia festiwalu.

https://gusstaffrecords.bandcamp.com/album/socha

Anaïs Tuerlinckx, belgijska pianistka, improwizatorka, artystka dźwiękowa. Od ponad półtorej dekady osiadła w Berlinie i tam rozwija swoje niezliczone talenty. Jej naczelną formą artykulacji są pianistyczne preparacje. Lubi schować się w pudle rezonansowym i stamtąd skutecznie zawładnąć publicznością. Nie stroni od hałasu i brzmień harshowych, nie unika wszakże subtelności i prawdziwie pianistycznej elegancji. Odkryta przez spontaniczne macki całkiem niedawno stała się miłością niemal wieczną. Jej tria z mistrzem niemieckiej improwizacji Burkhardem Beinsem na trwałe wryły się w nasze zwoje mózgowe. W jednym z nich uprawia muzykę ze swoją wieloletnią partnerką muzyczną Andreą Ermke. Ten duet zawładnie nami w trzeci dzień festiwalu. Dodatkowo Anaïs weźmie udział w składach ad hoc podczas drugiego dnia.

https://confrontrecordings.bandcamp.com/album/ensemble-a

https://confrontrecordings.bandcamp.com/album/au-cr-puscule

Andrea Ermke, artystka dźwięku, aktywna na eksperymentalnej scenie berlińskiej od ponad dwóch dekad. Swoje nieskończone zbiory sampli i nagrań terenowych archiwizuje na mini-dyskach. W trakcie koncertów to właśnie przy ich wykorzystaniu preparuje barwne, elektroakustyczne opowieści. Zaangażowana w wiele fascynujących kooperacji, m.in z Burkhardem Beinsem czy Chrisem Abrahamsem. Od lat współpracuje z Anaïs Tuerlinckx i to właśnie z nią zagra dla nas w sobotę. Dzień wcześniej wysłuchamy ją w secie ad hoc.

https://scatterarchive.bandcamp.com/album/stadthaus-ulm

Sofia Salvo, argentyńska saksofonista, zakochana ze wzajemnością w barytonie. Przyjedzie od nas z globalnego Berlina, co już samo w sobie daje rekomendację klasy artystycznej. Poznaliśmy ją w Dragonie ubiegłej wiosny, gdy współtworzyła free jazzowy kwartet u boku Colina Webstera. Jej dorobek fonograficzny poza rodzimym Buenos Aires, to ledwie kilka tytułów. Z jednej strony wspomniany, ognisty kwartet z Websterem, z drugiej solowa „Rotarota" wydana w Nowym Jorku przez renomowany Relative Pitch Records - to chyba te najbardziej wartościowe. Jako instrumentalistka Sofia nie jest niewolniczką preparacji. Lubi fizyczność saksofonu barytonowego, jego zdolność do kreowania wyjątkowych sytuacji brzmieniowych. Na festiwalu zagra dla nas set solowy we czwartek i szaleńczo zapowiadające się ad hoc trio w piątek.

https://relativepitchrecords.bandcamp.com/album/rotarota

Ståle Liavik Solberg, wybitny norweski perkusista i perkusjonalista, improwizator. W przeciwieństwie do swojego bardziej znanego rodaka, lepiej czuje się w swobodnie improwizowanej, ponadgatunkowej i eksperymentalnej narracji niż w ogniu free jazzowych starć. Całkiem zatem naturalnym są jego wieloletnie kooperacje z tuzami brytyjskiego free impro, z Johnem Russellem i Johnem Butcherem. Z tym ostatnim grywa zarówno w duecie, w trio (tu także Pat Thomas), jak i w jego dużych formacjach. Nie inaczej będzie też u nas. Zagra z Butcherem w duecie, a potem w ramach Large Ensemble. Na festiwalowej scenie pojawi się także już w piątek w strefie ad hoc, gdzie połączy siły z dwiema szalonymi improwizatorkami. Ale to niech na razie pozostanie tajemnicą. Dodajmy, iż Solberg nie grywał w Polsce zbyt często, ale ma tu dwa smakowite wydawnictwa. Onegdaj w trio z Alanem Silva i Mette Rasmussen, całkiem niedawno "Hullabaloo" z Fredem Lonbergiem- Holmem i Luisem Lopesem - to drugie oczywiście w czarno-czerwonej serii iberyjskiej Multikulti Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej. Na naszym festiwale Solberg zagra trzykrotnie – w piątek w trio ad hoc i w niedzielę dwukrotnie z Johnem Butcherem, w duecie i w ramach Large Ensemble.

https://multikultiproject.bandcamp.com/album/hullabaloo

https://trostrecords.bandcamp.com/album/volatile-object

Adam Pultz Melbye, duński kontrabasista, dziś rezydujący głównie w Berlinie. Artysta wielkiego formatu. Zaczynał od wykuwania idiomu lokalnego jazzu w Kopenhadze, obecnie artysta definitywnie multimedialny - wytrawny improwizator, niebanalny kompozytor, intrygujący sound-artowiec. Rok temu grał w Dragonie z triem Flamingo i zdecydowanie nas oczarował - zarówno sposobem prowadzenia narracji, jak i brzmieniem instrumentu, który nazywa się FAAB, co w języku Szekspira oznacza "feedback-actuated augmented bass". W ujęciu fonograficznym szczególnie zachwyca swoim ostatnim albumem solowym "Wade", ulepionym zarówno z kontrabasowych dronów, akustycznego feedbacku, jak i wyjątkowo smakowicie skompilowanych odgłosów wielkiego Berlina. Na naszym festiwalu poprowadzi warsztaty, zagra set solo, wystąpi w pewnej formacji ad hoc, wreszcie współtworzył będzie wielki finał imprezy w Large Ensemble Johna Butchera.

https://adampultz.bandcamp.com/album/wade

Anna Jędrzejewska, polska artystka tysiąca sztuk, niekończących się proweniencji, niepoliczalnych talentów. Ze spontanicznego punktu widzenia najbardziej interesuje nas jako wytrawna improwizatorka i pianistka, a także artystka biegła w każdej sferze współczesnej elektroniki. Taką ją znamy choćby z formacji Copy of Pianodrum czy Figa. Każdym swoim ujawnieniem scenicznym gwarantuje jakość i emocje świetnie kreowanej dramaturgii. Grała na festiwalu spontanicznym trzy lata temu. Dwa z trzech setów uwiecznione zostały na płycie Spontaneous Live Series. Teraz zagra w składach ad hoc, a przede wszystkim będzie pianistycznym filarem Large Ensemble Johna Butchera.

https://torfrecords.bandcamp.com/album/duet-obustronny

Ksawery Wójciński, kontrabasista ze wschodniej Wielkopolski, silnie związany zarówno z Poznaniem (raczej kiedyś), jak i Warszawą (raczej teraz). Muzyk, bez którego trudno sobie wyobrazić scenę free jazzową w Polsce ostatnich kilkunastu lat. Partner legend gatunku, jakie nas odwiedzały onegdaj, choćby Marco Eneidi'ego czy Charlesa Gayle’a. W ostatnich latach najbardziej jednak urzekł nas swoją solową płytą nagraną w konińskiej Wieży Ciśnień. Artysta niebywale wszechstronny, świetnie czujący się także w formule ekspresyjnego folku. Dla nas zagra dwukrotnie w setach ad hoc, będzie także jedną z dwóch kontrabasowych nóg Large Ensemble Johna Butchera.

https://antennanongrata.bandcamp.com/album/ksawery-w-jci-ski-tower-of-pressure

Ostap Mańko – poznański skrzypek ukraińskiego pochodzenia działający w obszarach muzyki akademickiej, nowej, elektroakustycznej, improwizowanej. Ze spontanicznego punktu widzenia najbardziej interesujące są jego muzyczne podróże z takimi formacjami jak Sepia Ensemble (Poznań), Constanty (Lwów), duet Dąbrowski/Mańko, Drogi Krajowe czy Poznańska Orkiestra Improwizowanej. Na naszym festiwalu występował nie tylko jako członek tej ostatniej załogi, ale także istotny współtwórca Tonus Orchestra, Spontaneous Degenerative Orchestra, czy wreszcie Guilherme Rodrigues’ Spontaneous Orchestra. Wszystkie te spektakle dostępne są na albumach Spontaneous Live Series – odpowiednio pod numerami katalogowymi 005, 008 i 009. W tym roku także będzie uczestniczył w dużym formacie festiwalowym – zagra w Large Ensemble Johna Butchera, a kilka chwil wcześniej w pewnym intrygująco zapowiadającym się ad hoc trio.

https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-009

Zdrój, polsko-holenderski improwizujący duet na gitarę (Jakub Zasada) i perkusję (Sebastiaan Janssen) z Wrocławia. Zespół współtworzy stale fermentującą społeczność muzyków wokół Salki (Kurws, Ukryte Zalety Systemu, Przepych, Atol Atol Atol). W kwietniu ukazała się ich druga płyta "Koleiny". Duet porusza się w stylistyce instrumentalnego free punku z elementami krautrocka i noise'u, udowadniając, że swobodna improwizacja to bardziej idea, niż ujęty w ramy gatunek muzyczny. Jeśli koniecznie chcielibyśmy wskazać tu jakiś konkretny punkt historii gatunku, to wczesne, jakże surowe dokonania legendy punk rocka – holenderskiej formacji The Ex rodzą w naszych głowach jakże przyjemne skojarzenia. Duet zagra dla nas pierwszego dnia festiwalu.

https://zdroj.bandcamp.com/album/koleiny

 

 

 

piątek, 27 września 2024

John Butcher in two trios: Parallel Streams & Fictional Souvenirs!


Legendarny brytyjski saksofonista John Butcher obchodzi niebawem siedemdziesiąte urodziny, ale za pewne nie tylko z tego powodu, od wielu tygodni prowadzi bardzo bogate życie koncertowe, także poza landami Zjednoczonego Królestwa.

W połowie września przez trzy długie wieczory rezydował w Berlinie, obecnie kontynuuje swoje niemieckie przygody, a dokładnie za tydzień, w piątek 4 października, pojawi się w Poznaniu, by przez trzy jeszcze dłuższe wieczory być najistotniejszym uczestnikiem ósmej edycji Spontaneous Music Festival. Dodajmy, iż urodziny Johna wypadają dokładnie w ostatni weekend października i na tę okoliczność zaplanowano huczne obchody w londyńskim Cafe Oto.

Aktywność koncertowa Butchera zdaje się być nierozerwalnie związana z jego aktywnością edytorską. Na tych łamach staramy się wszelkie jej przejawy komentować na bieżąco. Ostatnie tygodnie przyniosły prawdziwy wysyp nowych albumów z udziałem Johna, zatem teraz, kilka dni przed występami w Dragon Social Club, pochylimy się tylko na dwiema nowościami, obiecując, iż pozostałe podsumujemy werbalnie w kolejnym miesiącu.

Słowo się rzekło, przed nami dwa tria, każde z udziałem perkusisty/ perkusjonalisty, który także obecny będzie na spontanicznym feście w przyszłym tygodniu – odpowiednio Marka Wastella i Ståle Liavika Solberga. Oba nagrania są odrobinę medytacyjne, co w przypadku dronowej ekspozycji nazwanej Parallel Streams nie dziwi, ale już w przypadku stałego składu Fictional Souvenirs, który na ogół sieje free jazzowy popłoch, jest pewną niespodzianką. Ale jakże sympatyczną!




Parallel Streams

Saksofony Butchera (tradycyjnie sopranowy i tenorowy) odnajdujemy tu w towarzystwie rozbudowanej sekcji perkusjonalnej. Luigi Marino pracuje na talerzach, na bliżej nam nieznanych akcesoriach akustycznych i także na generatorach akustycznego feedbacku, z kolei instrumentarium Marka Wastella zostało określone jedynie mianem percussion. Nagranie koncertowe z Berlina składa się z trzech krótkich, kilkuminutowych epizodów i długiej, prawie trzydziestominutowej części głównej, która na albumie jest jego trzecią częścią.

Muzycy od pierwszej sekundy koncertu formują ekspozycję dronową, szytą dętym wydechem i rozbudowanym strumieniem perkusjonalnych niespodzianek. Całość jest mroczna, nieco oniryczna, zdaje się unosić nad powierzchnią, lewitować w herbertowskiej pozaprzestrzeni przeszywana raz za razem porcjami rezonujących dźwięków. Przy odrobinę bardziej intensywnym frazowaniu można odnieść wrażenie, że saksofon jest tu świdrem, który próbuje przebić się przez metaliczną powłokę. Druga ekspozycja zdaje się być repryzą jedynki, z tym wszakże zastrzeżeniem, iż muzycy posadowieni są bliżej ciszy, a ich akcje jeszcze bardziej jednorodne brzmieniowo i narracyjnie. Strumień perkusjonalny bogacony jest tu ekspozycjami dzwonkowymi, a sam finał improwizacji nabiera dość zaskakującej rytmiki, szytej drummingiem po glazurze talerza.

Trzecia improwizacja zdaje się nie mieć tu początku, ani końca. Startuje z dna ciszy, umiera niesiona ulotnym strumieniem ambientu. W wielu momentach osiąga poziom akustycznej medytacji godnej mistrzów AMM. Jej początek wyznaczają małe gry realizowane na talerzach. Saksofon sopranowy Johna wchodzi do gry po pewnym czasie i początkowo jego jedynym zadaniem jest utrzymanie nastroju, jaki zbudowali Luigi i Mark. Narracja skrzy się brzmieniowymi subtelnościami, ma swoje fazy wzrastania i opadania, zawsze emanuje dramaturgiczną urodą. Bywa, że sięga chmur, bywa, że leży odłogiem w mrocznej krypcie. Szczególnie pięknie jest wtedy, gdy repetujące perkusjonalia przenoszą saksofonowe kropelkowanie wprost w otchłań szumów i rezonujących pisków. W drugiej fazie improwizacji muzycy wspinają się na drobne wzniesienie, stymulowani post-taneczną rytmiką. Przez moment nucą nawet senną balladę. Po kolejnych pętlach ujmującej narracji perkusjonaliści, korzystając z milczenia Johna, budują intrygujący dialog, który nabiera rytmu, niezmąconego powrotem saksofonu. Dronowa finalizacja szyta jest jednorodną strugą ambientu. Albumowe ostatki, to ledwie trzyminutowa improwizacja, prawdziwa celebracja dźwięku i narracyjnego skupienia. Dęte frazy cedzone przez zaciśnięte zęby, małe ekspozycje talerzowe, mroczne odgłosy z najgłębszej krypty, rezonans, który umiera w zupełnej ciszy.   



 

Fictional Souvenirs

Kolejny koncert, to już matczyna ziemia Butchera, londyńskie Cafe Oto i trio z Patem Thomasem oraz Ståle Liavikiem Solbergiem. Nagranie ma cztery odsłony – pierwsza i trzecia, to rozbudowane ekspozycje, druga i czwarta, to kilkuminutowe dogrywki. Koniecznie trzeba dodać, iż w trakcie dwóch pierwszych improwizacji Pat Thomas gra na fortepianie (zapewne set pierwszy), przez dwie kolejne używa elektroniki (zapewne set drugi).

Początek jest definitywnie free jazzowy, choć szyty jedynie pianem i perkusją. Saksofon w roli komentatora wchodzi do gry po niespełna dwóch minutach. Thomas pracuje tu na połamanym rytmie, Solberg dba o drummingową dynamikę, ale jak zwykle potrafi być delikatny i znajduje przestrzeń na drobne preparacje. Butcher, tu oaza spokoju, płynie w trybie open jazzu, dba o brzmieniowe drobiazgi, donikąd się nie spieszy. Trwające kwadrans nagranie ma kilka faz. Przez moment znów jest duetem bez saksofonu, ale skoncentrowanym na preparacjach, a potem mroczną balladą o niezliczonych pokładach dramaturgicznych subtelności. Dogrywka pierwszego seta początkowo wydaje się dalece minimalistyczna i pogrążona w ciszy. Potem nabiera rozpędu i zbliża się do free jazzowych okopów. Ale nim skona, jeszcze raz postanawia podyskutować z rzeczoną ciszą.

Trzecia opowieść albumu trwa prawie 25 minut i nie tylko dlatego stanowi crème de la crème całego koncertu. Thomas przesiada się na elektronikę, a jego dyspozycja dnia, dramaturgiczne opanowanie, swoboda myśli i ulotność kreacji sprawiają, że to być może jeden z jego najlepszych występów realizowanych poza fortepianową klawiaturą. Na starcie brzmi jak zdezelowane inside piano, potem nabiera syntetyczności, ale na każdym etapie rozwoju narracji nie dość, że miewa wyłącznie dobre pomysły, to pozostaje subtelny, nieinwazyjny, świetnie wkomponowany zarówno w background, jak i korowy strumień narracji. Bywa, że brzmi tu wręcz dubowo, zwłaszcza w momencie, gdy John i Stale (zdający sobie chyba sprawę z formy partnera) na kilka chwil pozostawiają go samego na scenie. Jest też moment, gdy akcesoria Pata łapią tajemniczą melodykę w żagle i po raz kolejny brzmią nad wyraz … akustycznie. Siłą rzeczy saksofon i perkusja schodzą w tej doskonałej improwizacji na dalszy plan, ale – co oczywiste – ani jeden ich dźwięk nie jest niezasadny, albo pozbawiony jakości, zwłaszcza na etapach rozbudowanych preparacji. Finał utworu podkreśla jego umiarkowanie intensywne tempo oraz dramaturgiczną i brzmieniową jakość. Tonie w chmurze ambientu. Dogrywka drugiego seta wydaje się wyjątkowo filigranowa, szyta szmerami, plejadą elektroakustycznych drobiazgów i perkusyjnych obcierek. Niespodziewanie nabiera jednak intensywności – najpierw rozrasta się wszerz, potem zyskuje adekwatną dynamikę.

 

John Butcher/ Luigi Marino/ Mark Wastell Parallel Streams (Confront Recordings, CD 2024). Berlin, luty 2024: John Butcher – saksofony, Luigi Marino - talerze, zarb, zarb-e zurkhaneh, akcesoria feedbackowe oraz Mark Wastell – instrumenty perkusyjne. Cztery improwizacje, 44 minuty.

Fictional Souvenirs (Butcher/ Thomas/ Solberg) Volatile Object (Trost Records, CD 2024). Cafe Oto, Londyn, styczeń 2023: Pat Thomas - piano (1+2) & elektronika (3+4), John Butcher – saksofony oraz Ståle Liavik Solberg – perkusja. Cztery improwizacje, 48 minut.


 

 

wtorek, 24 września 2024

Jonas Engel in Brutage duo with Asger Thomsen and in Fogel solo!


Niemiecki saksofonista Jonas Engel będzie gościem 8.edycji Spontaneous Music Festival w Poznaniu. Artysta z Kolonii w kolejny czwartek, 3 października, otworzy imprezę setem solowym na saksofon i elektronikę. Dzień później zagra w sensacyjnie zapowiadającym się duecie ad hoc z pewną tajemniczą, belgijską pianistką.

Nim te doniosłe fakty nastąpią, zanurzamy nasze recenzenckie szpony w jego ekscytującym duecie z duńskim kontrabasistą Asgerem Thomsenem, a potem solowym występie dętym, urokliwie degenerowanym elektroniką.



 

Brutage

Engel i Thomsen odbyli na progu bieżącego roku trasę po Europie, w tym także po Hiszpanii. Z koncertów zagranych w Madrycie, Sewilli i Barcelonie wykroili album. Epizody pierwszy i trzeci trwają tu w okolicach dziesięciu minut, ten andaluzyjski ponad dwadzieścia. Muzyka akustyczna, podana na powabnej kasecie bez jakichkolwiek działań post-produkcyjnych – to uwaga dla tych z nas, którzy z pierwszego odsłuchu Brutage mogą nie wyjść żywi.

Ostro zakończony smyczek na gryfie ciężkiego kontrabasu i kompulsywny saksofon z klejącym się do warg ustnikiem, pełen szorstkich niczym papier ścierny podmuchów zimnego powietrza – to atrybuty artystów na starcie kastylijskiego koncertu. To gra na pozór kameralna, ale połamana, naznaczona piętnem umierającego free jazzu. Nieustający festiwal preparacji sycony kreatywnością niespotykaną w tych szerokościach przestrzeni kosmicznej. Od masywności hałasu do ulotności pojedynczej frazy, od strzępów dźwięku po rozlegle drony. Od kocich pisków po niedźwiedzie westchnienia. Madrycki epizod muzycy wieńczą poświatą rytmu i post-industrialnym krzykiem.

W stolicy Andaluzji zatrzymujemy się na dłużej. Początek nagrania jest delikatny, minimalistyczny, jakby te wszystkie ciężkie epitety, którymi obdarzyliśmy duet przed chwilą nie miały racji bytu. Narracja faluje, czasami nabiera pewnej linearności, zwłaszcza, gdy smyczek zdziera struny, a pozornie spokojny sopran pikuje ku niebu. Pojawia się też post-jazzowe pizzicato, które niesie opowieść balladową doliną. Ów moment wytchnienia daje tylko asumpt do jeszcze bardziej pogłębionych preparacji na obu instrumentach – bywamy zatem w zakładzie szlifierskim, odwiedzamy serwis wulkanizacyjny, aż w końcu płaczemy razem z muzykami nad rozlanym mlekiem. Źdźbła melodii bolą tu bardziej niż sucha para z tuby dęciaka. Improwizację wieńczy samotny smyczek, warczący w trybie minimalistycznym, przypomina stygnącą lawę.

Katalońska puenta zdaje się być najbardziej gęstym epizodem iberyjskich koncertów. Smyczek emanuje harshem, saksofon wyje szmerowym dronem, pojawiają się zabite melodie, duszone w tubie, zeskrobywane ze strun. Całość nabiera intensywności, staje się równie piękna, jak bolesna. Smyczek dociska struny, z tuby dęciaka leje się woda, a może czysta krew. 



 

Fogel

O momencie, w którym powstała solowa płyta Engela wiemy tylko, iż był to dla niego moment yang. Nic nie wiemy o wykorzystanym instrumentarium, ani tym bardziej sposobie, w jaki muzyk wykreował wielowarstwowe, dęte strumienie. Czy nakładał je na siebie i improwizował na bazie poprzedniej warstwy, jak czynił to trzydzieści lat temu Evan Parker, czy bardziej zdał się na ślepy los maszyny, która powtarzała jego kolejne dęte frazy i multiplikowała flow. Efekt wszakże godny jest uwagi i definitywnie ostrzy nam zmysły przed festiwalowym koncertem otwarcia. 

Siedem opowieści trwa tu niespełna trzydzieści minut, zatem doświadczamy jedynie dźwiękowego konkretu. Pierwszą część kreują dwa rytmiczne strumienie szumu, o dalece hydraulicznym brzmieniu. Część druga, to najpierw trzy, cztery rezonujące drony, a potem efektowne, kocie parskanie. Trzeci epizod zdaje się być tkany z fraz post-akustycznych, po czasie staje się intensywny i niemal post-industrialny. Z kolei czwarty lepi się z suchych podmuchów powietrza, które zaczynają sycić się ulotną melodyką i tętnić pewną tanecznością, aż po rezonujące echo. Piąty odcinek śmiało możemy uznać za najbardziej hałaśliwy. Świdrujące drony z każdą chwilą stają się tu bardziej siarczyste i krzykliwe. Przedostatnia historia, to porcje gęstych szumów - jedne zakotwiczone, inne uwolnione, niesione siłą wiatru. Tu opowieść efektownie multiplikuje się i nabiera nerwowego tempa, które nie ustaje także w części finałowej. Rytm zakończenia zdobi dubowe echo i chmura kocich lamentów.

 

Jonas Engel & Asger Thomsen Brutage (Bandcamp’ self-released, Kaseta/ DL). Jonas Engel – instrumenty dęte, obiekty oraz Asger Thomsen – kontrabas, obiekty. Nagrania koncertowe - Madryt, Sewilla, Barcelona, styczeń 2024. Trzy improwizacje, 46 minut.

Jonas Engel Fogel (Bandcamp’ self-released, CD 2023). Jonas Engel – saksofony, być może inne instrumenty dęte, elektronika. Muzyka powstała in a moment of yang, czas i miejsce akcji nieznane. Siedem utworów, 29 minut.

 

 

piątek, 20 września 2024

The September’ Round-up: Dooom Orchestra! SANTA! SYNC! García & Reviriego! Michalowski & Smith! Ekotonika! Doskocz & Kurek! Lencastre! Leblanc & Ferreira! Yamauchi & Kahn!


Wrześniowa zbiorówka recenzji świeżych płyt z muzyką improwizowaną przed nami! Dziesięć świeżynek, moc różnorodnych wrażeń, dźwięki z niemal całego świata!

Pośród tytułów wykonawczych sporo świetnie znanych nam postaci, ale też niemałe grono nowych nazwisk do bezwzględnego zapamiętania. Gatunkowy misz-masz jak zwykle na ekstremalnie wysokim poziomie – rozbudowany skład uprawiający predefiniowaną improwizację, dużo tej ostatniej w wersji jak najbardziej swobodnej, trochę jazzu, zarówno free, jak i kameralnego, a także z etykietą fussion, elektroniczne eksperymenty, zmysłowy dark ambient, post-rockowa polirytmia, czy lewitująca elektroakustyka. What ever you want!

Nasza podróż rozpocznie się we Włoszech, potem odwiedzimy Szwajcarię, Hiszpanię, Stany Zjednoczone, Polskę, Portugalię, Kanadę, a także daleką Japonię. Welcome to improvised heaven & hell!



 

Dooom Orchestra Our Sea Lies Within (Aut Records, CD 2024)

Onara Swamp Hall, Tombolo, Włochy, lipiec 2023: Francesco Cigana – perkusja, instrumenty perkusyjne, obiekty, Nina Baietta – głos, Jacopo Giacomoni – saksofon altowy, Francesco Salmaso – saksofon tenorowy, Agnese Amico – skrzypce, Francesca Baldo – skrzypce, Enrico Milani – wiolonczela, Sirio Nagro – gitara elektryczna, obiekty, Andrea Zerbetto – fortepian, Riccardo Matetich - tabla, obiekty, instrumenty perksyjne, Marco Valerio – bas elektryczny, Andrea Davì – perkusja. Osiem utworów, 45 minut.

Tą włoską orkiestrą o jakże intrygującej nazwie dowodzi perkusista Francesco Cigana, który na tych łamach nie jest postacią anonimową. Dwunastoosobowy skład kleci tu dla nas osiem opowieści, które sycą się zarówno estetyką post-jazzu, jak i swobodnej, ale niekiedy przesłodzonej i nazbyt wystudiowanej kameralistyki. W trakcie trzech kwadransów dzieje się dużo dobrego, ale wraz z upływem czasu ekspresja, jaka towarzyszyła artystom na starcie, zdaje się rozpływać w mocno kontrolowanej narracji.

Start, co się zowie! Saksofonista i wokalistka, z okrzykami na ustach, płyną post-jazzowym tembrem niesieni strugą bogatej instrumentacji, kreowanej zapewne pełnym dooom składem. Druga opowieść jest nerwowa, szyta prądem gitary i strunową akustyką skrzypiec. Wokalistka dodaje tu trochę czystego, bardziej kameralnego śpiewu. W następnych dwóch częściach poznajemy kolejne elementy tej gry – niemal molekularne otwarcie, rytmiczne piano, garść basowych dźwięków z prądem, jazzowe frazy dęte i nieco oniryczne wokalizy. Piąta część niepokojąco zbliża się do estetyki pop, z kolei szósta sieje sporo rockowego zamętu (wreszcie słyszymy tu perkusję!), ale ginie w kameralnej melodyce. W części siódmej napotykamy na rytmiczną, bardziej dynamiczną opowieść, zrodzoną wszakże w klimacie definitywnie kameralnym. Finał dostarcza nerwową kołysankę, zreasumowaną dialogiem wokalistki i saksofonisty, którzy ów album tak pięknie otwierali kilkadziesiąt minut wcześniej.



 

SANTA III (Santa Recordz, DL 2024)

Czas i miejsce nagrania nieokreślone: Andrea Cherchi – syntezator, sample, miksowanie, Giacomo Salis – instrumenty perkusyjne, obiekty oraz Antonio Pinna - perkusja, metallophone. Trzy utwory, 16 minut. 

Perkusjonalista Giacomo Salis, to kolejny włoski improwizator często goszczący na naszych łamach. Tym razem spotykamy go w trio, które od pewnego czasu wydaje w formie bezfizycznej kilkunastominutowe ep-ki, które przenoszą perkusjonalne i drummingowe ekspozycje do świata fussion – tak elektronicznego, jak i po części post-jazzowego. Tu pochylamy się nad trzecim epizodem serii.

Pierwszą opowieść tworzą migotliwe, rwane frazy elektroniki, syntetycznie brzmiąca warstwa basowa i frazy perkusji, których akcje z czasem łapią niemal polirytmiczny drive. W drugiej części pojawia się więcej perkusjonalnych fraz, kreowanych głównie na talerzach i plamy syntetycznego ambientu. Beat perkusji jest tu dość nerwowy i udanie kołysze narracją, nadając jej ponownie posmaku polirytmii, a także taneczności i melodyjności. Finałowa ekspozycja tonie w mrocznym ambiencie, barwiona frazami o brzmieniu wibrafonowym, formując się ostatecznie w kształtną balladę.



 

SYNC Catacryptico (Aut Records, CD 2024)

Spazio Panelle, Locarno, lato 2022: Sebastian Strinning - saksofon tenorowy i klarnet basowy, Natalie Peters - głos, Yara Li Mennel - skrzypce, głos oraz Jacek Chmiel – cytra, elektronika. Cztery improwizacje, 47 minut.

Międzynarodowy kwartet w znoju świetnie brzmiącej, nad wyraz swobodnej kameralistyki, buduje swoje narracje na ogół środkami akustycznymi, a incydentalne plamy elektroniki tylko dodają im urody. Muzycy frazują na ogół dość minimalistycznie, ale w momentach, gdy ów minimalizm gubią, ich kreatywność sprawia, że emocje płyną naprawdę szerokim strumieniem. Poza Chmielem członkowie SYNC, to dla tych łamów nowe nazwiska, zatem skrzętnie je zapisujemy i czekamy na tzw. ciąg dalszy.

Pierwsza i czwarta improwizacja, to formy rozbudowane, dwie środkowe są nieco bardziej zwarte w formie. Sucho brzmiący saksofon, delikatnie drgające strun skrzypiec, głos, który najpierw cmoka, potem melodyjnie zawodzi niczym kolejny dęciak, wreszcie minimalistyczne frazy cytry i incydentalne plamy elektroniki – to w ujęciu dźwiękowym aktorzy fazy otwarcia. Emocje są nam tu należycie dawkowane (buzują, gdy do gry wkracza klarnet basowy), w środku tli się ponadgatunkowa różnorodność i niemałe pokłady ciszy, a sam finał zdaje się być żałobną mantrą. Druga część, to plejady drobnych, niekiedy nerwowych fraz, preparacje i okrzyki. Z kolei trzecia odsłona syci się programowym minimalizmem, blisko posadowiona jest ciszy, pracuje elektronika, śpiewają metaliczne przedmioty. Z jednej strony plamy post-jazzu, z drugiej oniryczny ambient. Finał płyty jest anonsowanym wcześniej wybuchem kreatywności i pomysłowości, chwilami aż nazbyt bogatym w wydarzenia. Początek jest leniwy, dronowy, środek rozgadany, wsparty elektroniką, finał wielogatunkowy, nie bez akcentów zdecydowanie dynamicznych. Ostatnie cztery minuty, to nowy wątek, swoisty encore, zainicjowany przez elektronikę, a skomentowany onirycznym głosem saksofonu i wokalem z tekstem.




Miguel A. García/ Àlex Reviriego Heralds de l'hivern (Hera Corp., Kaseta 2024)

Czas i miejsce nagrania nieokreślone: Miguel A. García – elektronika, dźwiękowe manipulacje, miksowanie oraz Àlex Reviriego - no input mixer, elektronika (feedback), urządzenia różne, syntezator. Cztery utwory, 38 minut.

W ramach wątku północno-iberyjskiego proponujemy spotkanie starych dobrych znajomych. Kooperacja baskijsko-katalońska tym razem odbywa się wyłącznie w sferze elektroniki, tu wyjątkowo oryginalnej i naznaczonej piętnem niebanalnego konceptu. Większość dźwięków, jakie generuje Reviriego są bowiem efektem działania feedbacku, w czym pomaga także mikser, który zdaje się być fonicznym perpetuum mobile, albowiem daje coś od siebie, choć sam nie ma nic na wejściu. Prace Garcii bazują na bardziej konwencjonalnym oprzyrządowaniu elektronicznym.

Pierwszy utwór budują syntetyczne drony i plejady elektroakustycznych short-cuts – usterki i skwierczenia. Całość wydaje się dość mroczna, osadzona na dużej przestrzeni, która łapie także ochłapy dźwięków akustycznych. W kolejnej części muzycy rozbudowują arsenał artystycznych środków wyrazu – narracja nabiera gęstości, syntetyczności, brudnego, pokancerowanego brzmienia. W rezultacie licznych akcji dramaturgicznych opowieść staje się chropowatym dark ambientem. Trzecia odsłona trwa tu prawie trzynaście minut i zdaje się być kluczowym momentem albumu. Rodzi się w poświacie mrocznych szelestów, które formują się w wyjątkowo czarny ambient. Opowieść nabiera rozmachu, gdy na mrocznym tle pojawiać się zaczynają post-akustyczne frazy, będące zapewne efektem owego cudownego feedbacku. Sam finał przynosi melodyjne ukojenie. Ostatnia część jest równie bardzo bogata w wydarzenia. Od fraz rezonujących, rozbłysków elektro-akustycznej delikatności, poprzez drony i post-melodie, aż po kosmiczne brzmienia i na poły akustyczne zgrzytanie zębami. Flow nie przestaje być jednak wystudzony, czyżbyśmy mogli użyć tu określenia electronic chamber? W końcowej fazie opowieść narasta jak wielka orkiestra symfoniczna, po czym popada w długotrwały falling down.



 

Piotr Michalowski/ Damon Smith How to Ripen in Ice (Balance Point Acoustic, CD 2024)

Ziggy's Ypsilanti, USA, czas nieokreślony: Piotr Michalowski - klarnet basowy i kontraltowy, saksofon sopranowy i sopranino, flet japoński Shinobbue oraz Damon Smith - kontrabas. Siedem improwizacji, 46 minut.

Swobodna improwizacja, która intrygująco balansuje pomiędzy post-jazzem, a free chamber, zbudowana arsenałem brzmień dętych i kontrabasem, który zdolny jest do każdej ponadgatunkowej akcji, to treść polsko-amerykańskiego albumu, nad którym się pochylamy.

Artyści zaczynają z wysokiego C! Kompulsywne pizzicato & arco w jednym strumieniu kontrabasowego flow i dęte wyziewy realizowane na sporym pogłosie. Kameralna opowieść zakorzeniona w swobodnym jazzie zdaje się tu być równie błyskotliwa w pobliżu ciszy, jak i na drobnym, free jazzowym wzniesieniu. Na koniec zostaje okraszona dronem i śpiewem saksofonu. Drugą część muzycy kreują na nisko ugiętych kolanach. Klarnet i post-jazzowe pizzicato nie stronią od kameralnych dygresji, potem opowieścią kołysze nostalgiczny smyczek. Trzecia część skłania się ku swobodzie jazzu, a realizowana jest saksofonem sopranowym i kontrabasem, który studzi emocje szarpaniem za struny, a definitywnie je pobudza smyczkowym tańcem. W części czwartej pojawia się flet, a potem klarnet, w piątek powraca lekki saksofon, ale ma wyjątkowe ostre pazury. Oba fragmenty płyną jazzową strugą, ta druga, choć rodzi się kameralnie, śmiało zasługuje na miano ognistej. Szósta opowięśc jest ekspozycją solową kontrabasisty (piękny smyczek w bardzo niskich rejestrach!), która na sam koniec zostaje delikatnie skomentowana przez saksofonistę. Ostatnia narracja udanie reasumuje wyczyny artystów. Skrzy się jazzem sopranu i kontrabasowym wszędobylstwem, początkowo sprawia wrażenie pożegnalnej ballady, z czasem staje się kolejną żwawą, ognistą akcją.




Ekotonika To Get Lost (Antenna Non Grata, CD 2024)

Łódź, Kraków, 2023: Mat Barski – gitara elektryczna, sampler oraz Marcin Karton Karczewski – syntezator, kontrabas, stomp boxes. Pięć utworów, 30 minut.

Na tych łamach definitywnie lubimy dark ambient! Zwłaszcza, gdy lepiony jest z wielu nieoczywistych, niejednorodnych strumieni nie tylko mrocznych dźwięków. Krajowa Ekotonika nam to gwarantuje, budując zwartą, dość krótką opowieść zarówno foniami żywymi, jak i syntetycznymi. Piękny, depresyjny tytuł albumu podkreśla ładunek emocji, jaki niesie całe nagranie.

Pierwszą opowieść otwiera mroczna pulsacja gitary, basowy background i strunowe zdobienia. Dolina narracji trzeszczy, góra wznosi się ku zachmurzonemu niebu. Finałowy ambient zdaje się rozbłyskiwać w chmurze industrialnego pyłu. W kolejnych odcinkach muzycy dodają nowe elementy sprawiając, iż ich dark ambient mieni się nadzwyczaj obfitą paletą kolorów. Słyszymy brzmienia przypominające sakralne organy, wszędzie panoszą się gitarowe chroboty i akustyczne zgrzyty z nieznanego źródła, a w części trzeciej niepodziewanie dajemy się ponieść pewnej wewnętrznej, nerwowej dynamice. Czwarta opowieść trwa dziesięć minut i jest przeto najatrakcyjniejsza pod względem dramaturgicznym. Na czele rozhuśtanego orszaku maszeruje gitara, w tle pulsuje basowa, mroczna otchłań, a dalece zaskakujący finał puentuje dźwięk nadlatujących Ptaków Hitchcocka. Z kolei końcowa ekspozycja nie szczędzi nam dźwięków preparowanych, połamanych fraz post-perkusyjnych i plejady drobnych, elektroakustycznych usterek.



 

Doskocz/ Kurek Wrrr (Antenna Non Grata, CD 2024)

Beskid Mały, luty 2023: Paweł Doskocz – gitara elektryczna oraz Wojtek Kurek – perkusja. Dziesięć utworów, 33 minuty.

Doskocz i Kurek grają razem od lat, ale takiej petardy dźwięków wcześniej nam nie dowozili. Dziesięć krótkich wiadomości wprost z ponadgatunkowego piekła. To improwizowany post-rock zaplątany w gęstą, psychodeliczną polirytmię, to muzyka, która rządzi nami od pierwszej do ostatniej sekundy, no i na koniec, oczywiście, nie bierze jeńców.

Przesterowany wyziew gitary i dynamiczny drumming po ostrych krawędziach lepią tu start, który sieje popłoch, przypomina wykrwawiający się drum’n’bass. Druga odsłona zabiera nas w bezmiar afrykańskiej polirytmii, czyniąc niemal etniczne rytuały, okraszone poszukiwaniem hard-rockowych korzeni gitary. Zaraz potem muzycy z drobiazgów, strzępów fonii klecą połamaną strukturę, która pęcznieje jak ciasto na dobrą pizzę. W czwartej części opętani rytmem niszczyciele czystości gatunkowej doładowują nas hałasem, by wszystko spuentować dudniącym 2stepem. W piątej części króluje zdewastowany rock, który wpada w rytualny taniec, z kolei w szóstej wracamy do afrykańskiej polirytmii. W dwóch kolejnych short-trackach dominuje rozdygotana z emocji gitara. Jej pick-upy stają w płomieniach, ale wsparte rytmem zabierają nas na psychotrip po bezdrożach kompletnie pijanej Luizjany. Zaraz potem pojawia się kojąca post-melodyka, która mości się rytmicznie na grzęzawisku umierającego robactwa. Dziewiąty numer, to już jazda bez trzymanki. Let’s go to India, krzyczą artyści, a ich drum’n’bassowy flow zdaje się być sycony brzmieniem zdezelowanej drumli. Taniec nie ma tu końca, a wokół panoszy się swąd przypalonego curry. Albumowa puenta toczy się już spokojnym strumieniem umiarkowanie hałaśliwego rocka, który puszcza do nas oko, bo wie, że i tak rządzi wszechświatem. Gęsty, instynktowny finał, bez zbędnego dźwięku.  



João Lencastre Free Celebration (Robalo, CD 2024)

Louva-a-Deus Studio, marzec 2024: Ricardo Toscano - saksofon altowy, Pedro Branco - gitara, João Bernardo - instrumenty klawiszowe, syntezator, Nelson Cascais - bas, João Pereira – perkusja oraz João Lencastre – perkusja. Dwanaście kompozycji, 50 minut.

Czas na jazz! Kompozycje Ornette Colemana, Theloniousa Monka, Herbie Nicolsa i dwie improwizacje własne sekstetu – wszystko zgrabnie zaaranżowane, dynamicznie wykonane, bez słodyczy jazzowych ballad, z zaszytym nerwem free. Szefem bandu jest świetnie nam znany portugalski perkusista, który – co nie jest częste - do składu zaprosil także drugiego perkusistę. Muzyka zwinna, swobodna, do tańca, i do różańca, ze znakiem synkopowanej jakości.

Utwory pierwszy i dziesiąty, to improwizacje. Ta pierwsza syci się prawdziwie kameralnym urokiem, ta druga nie szczędzi nam preparacji i małych melodii. Cała reszta należy już do trzech legend jazzu! Muzyka swinguje, jest ekspresyjna, a po szybkiej ekspozycji tematu następuje rozbudowana faza kolektywnych improwizacji, niemal każdorazowo nasączona jakością instrumentalną i kreatywnością. Szczególnie efektownie wypadają songi Colemana, pełne zrywnej melodyki i fantastycznie połamanej rytmiki, świetnie podkreślanej podwójnym zestawem perkusyjnym. No i nieśmiertelna Kathelyn Gray! W utworach Monka i Nicolsa słyszymy więcej jazzowego ładu, a także intrygujące akcje pięknie brzmiących organów Hammonda. Muzykom starcza też czasu, by jazzowe evergreeny nasączać dużą dawką całkiem swobodnych improwizacji, jak choćby w introdukcji utworu siódmego, monkowskiego Shuffle Boil. Z kolei w ósmej odsłonie i colemanowskim Toy Dance zwracają uwagę smakowite preparacje gitarzysty. Jedenasta część, to colemanowski Forerunner, który staje się okazją do popisów dla perkusistów, zarówno solowych, jak i w duecie.  Wieńczy go efektowna galopada, definitywnie ostro przyprawiona.




Karoline Leblanc & Paulo J Ferreira Lopes Edged Once Fractured (atrito-afeito, CD 2024)

Montreal, 2019-2023: Karoline Leblanc - harpsichord, fortepian, pipe organ, instrumenty różne oraz Paulo J Ferreira Lopes – gongi, dzwony, talerze, instrumenty różne. Jeden utwór, 33 minuty.

Kanadyjską pianistkę Leblanc gościliśmy na Trybunie wielokrotnie, ale w czasach pandemii jej aktywność artystyczna nieco przyhamowała. Teraz powraca w ekspozycji duetowej ze swoim stałym partnerem (nie tylko muzycznym), portugalskim perkusistą Ferreirą Lopesem. Muzycy proponują nam kolaż improwizacji, jakie nagrali głównie w okresie rzeczonej pandemii w Kanadzie. Muzyka mieni się tu wszelkimi kolorami tęczy, albowiem artyści generują dźwięki nie tylko na swoich podstawowych instrumentach (pełne dane powyżej).

Jednotrakowa Improwizacja składa się z trzech części, które łączą drobne, niemal niedostrzegalne w ujęciu dramaturgicznym pauzy. Początek budują frazy inside piano i nerwowe, perksyjne talerze. W strumieniu narracji raz za razem pojawiają się foniczne niespodzianki, dźwięki preparowane z samego dna pudla rezonansowego, czy też drżące akcje na glazurze werbla. Pierwsza część albumu ma kilka faz, zgrabnie sklejonych zwinnymi palcami miksującego - akcje perkusjonalne z obu stronach, passus brzmienia organowego, czy wreszcie moment dalece kreatywnego minimalizmu. Pierwszy definitywny restart improwizacji ma miejsce w okolicach 10 minuty i dość szybko wprowadza nas w stadium soczystego post-industrialu, który komentują fonie przypominające watahę owadów w locie wnoszącym, a także garść dętych podmuchów. Kolejna porcja ciszy ma miejsce w okolicach 25 minuty. Finałowy wątek lepi się z drobnych fraz strunowych i blaszanych. Niektóre z nich są mroczne, zamglone, inne dość hałaśliwe i rezonujące. Ostatnia prosta, to zawieszony w czasie i przestrzeni minimal.



 

Katsura Yamauchi & Jason Kahn Time Between (Ftarri Label, CD 2024)

At Hall, Oita (pierwsze dwa utwory), IAF Shop, Hakata (dwa kolejne), październik 2023: Katsura Yamauchi – saksofon oraz Jason Kahn – elektronika. Cztery utwory, 57 minut.

Jasona Kahna gościliśmy ostatnio z koreańskim nagraniem wokalnym, ale świetnie wiemy, że domeną jego artystycznego życia jest elektronika. Powracamy teraz do niej i zapraszamy na spotkanie z japońskim saksofonistą Katsurą Yamauchim. Album zawiera rejestracje z dwóch koncertów. Muzyka toczy się tu na ogół leniwie, bazuje na dętych dźwiękach preparowanych i nieinwazyjnych porcjach wytrawnej elektroniki. Warto się wybrać w tę prawie godzinną podróż.

Każdy z koncertów składa się z części głównej i znacznie krótszej dogrywki. Minimalistyczny początek dobrze wróży tu całości. Dominuje wyrafinowana elektroakustyka - szmery z tuby i plamy stojącej syntetyki, a potem wystudiowane preparacje, pojękiwania, zgrzyty i strumienie harshowych szumów. Jeszcze ciekawiej jest w chmurze rozkołysanego rezonansu, a potem w trakcie słuchowiska wprost z radiowych fal definitywnie długich częstotliwości. Dogrywka przypomina post-industrialną lewitację, doposażoną w martwą, dętą melodykę. Drugi koncert rodzi się w jeszcze bardziej minimalistycznym środowisku. Pomiędzy muzykami panoszy się dużo zabłąkanej ciszy. W dalszej fazie nagrania Jason i Katsura budzą się jednak do życia i efektownie interferują, a pod koniec lewitują i repetują. Dogrywka drugiego koncertu jest chyba najgłośniejszym fragmentem albumu. Oszczędny początek jest tu dalece zwodniczy. Kahn zdecydowanie dokłada do ognia, Yamauchi powtarza ulubione melodie.