piątek, 17 maja 2024

The May’ Round-up: Massaria! Builder! Canaries On The Pole! Slight Deform! Bertheau! Surreal Voyagers! Larrard & Bec! Yaremchuk & Bursov!


Zbiorówka świeżych recenzji równie świeżych albumów z muzyką improwizowaną gotowa do czytania!

Chciałoby się krzyknąć: nareszcie! Nasza ulubiona forma komunikacji z Czytelnikami jakoś w tym roku szwankuje. Jedna zbiorówka łączyła aż dwa miesiące, druga był krótka i wyłącznie skandynawska, a w kwietniu po prostu zabrakło dla niej miejsca! Ale teraz jest! Gorąca, fascynująca, nasycona mnóstwem intrygujących dźwięków!

Przed nami osiem albumów z Niemiec (aż trzy!), Danii, Katalonii, Polski, Francji i pewnego kraju, którego flagi nie wolno pokazywać. A w ujęciu gatunkowym - improwizowany fussion free jazz, kompozycja na depresyjne organy, saksofon altowy i trio smyczkowe, pokaźny pakiet swobodnych improwizacji, która lubią dźwięki preparowane, gęsta smuga dark ambientu, a na koniec dużo jazzu, zarówno skomponowanego, jak i swobodnie improwizowanego. Innym słowy – dla każdego coś miłego!

Welcome to heaven and hell of improvised music!



 

Massaria/ Kneer/ Hertenstein The Absence Of Zero (Setola di Maiale, CD 2023)

Berlinaudio, Berlin, listopad 2021: Andrea Massaria – gitara, efekty, Meinrad Kneer – kontrabas oraz Joe Hertenstein – perkusja, instrumenty perkusyjne. Pięć improwizacji, 45 minut.

Zaczynamy z wysokiego „C”! Oto wielowymiarowe, ponadgatunkowe trio, które łączy równie subtelną, jak i post-psychodeliczną gitarę, żyjącą wedle reguł godnych spuścizny Alana Holdswortha, kontrabas, który balansuje od poziomu masywnego groove po kompulsywny post-barok i perkusję, która smakuje zarówno free jazzem, jak i fussion rockiem. Swoboda dramaturgii, dynamika interakcji, zdrowe emocje soczystych improwizacji, to podstawowe atrybuty Nieobecności Zera.

Pierwsza opowieść doskonale wprowadza nas w klimat opowieści – minimalistyczna gitara na pogłosie, wszędobylski bas i gęsty ścieg perkusji kroją zgrabną, fussion jazzową narrację. Zaraz potem dostajemy się w wir preparowanych fonii, łamanych rytmów i nade wszystko mocy kontrabasowego smyczka, który zaczyna rządzić i dzielić na scenie. Każdy z artystów stawia tu indywidualny stempel jakości, choć konstytucją tria jest zdecydowanie praca kolektywna. Pick-up’owe szmery i błysk talerzy budują z kolei aurę otwarcia trzeciej improwizacji. Ambientowy strumień fonii zostaje tu zgrabnie skontrapunktowany smyczkową pulsacją. Opowieść kreuje urokliwy suspens i zostaje równie udanie podsumowana akcjami perkusisty. Na początku czwartej części każdy instrument staje się perkusjonalnym narzędziem zbrodni. Na etapie rozwinięcia gitara pulsuje, choć jest nad wyraz delikatna, czym buduje niebanalny dysonans w kontekście nerwowych akcji basu i perkusji. Ostatnia odsłona, to rodzaj albumowego résumé. Na starcie małe perkusjonalia i kontrabasowe pizzicato & arco formują się w duet. Gitarowe frazy, zanurzone w głębokim pogłosie, wydobywają się na powierzchnię dopiero po kilku minutach. Na etapie rozwinięcia kontrabasowy smyczek szyje już prawdziwe cuda emocjonalnego post-baroku, podpierając się dobrym drummingiem i zastygłą w didaskaliach gitarą.



 

Calum Builder Renewal Manifestation (Dacapo Records, CD/LP 2024)

Czas i miejsce akcji nieznane: Calum Builder – saksofon altowy, kompozycja, Svend Hvidtfelt Nielsen – organy oraz CRUSH String Collective: Maria Jagd – skrzypce, Pauline Hogstrand – altówka, Oda Dyrnes – wiolonczela. Cztery utwory, 35 minut.

Builder, australijski rezydent Kopenhagi, to artysta o wielu twarzach, a każde jego wydawnictwo wnosi do tego wizerunku nowe wątki. Tym razem saksofonista konfrontuje masywnie brzmiące organy z triem smyczkowym, sobie pozostawiając rolę dętego komentatora wydarzeń na scenie. Efektem jest mroczna, dronowa improwizacja ścisłe … trzymająca się ram kompozytorskich zamysłów Caluma.

Pierwsze dwa utwory, to rozbudowane, kilkunastominutowe ekspozycje, dwa kolejne, to krótkie dopowiedzenia, rodzaj podsumowujących encore. Początek albumu wydaje się być dość spokojny, choć podszyty nerwowym szemraniem instrumentów. Organy dość szybko stawiają tu wielopłaszczyznowy dron, wokół którego snują się strunowe frazy i altowe westchnienia. Z czasem organy schodzą w niższe partie, dzięki czemu cała ekspozycja gęstnieje. Na kolejnym etapie organy zaczynają szukać rytmu, stają się lżejsze, dając asumpt do krótkich, niekiedy wręcz tanecznych zagrywek strings i saksofonu. Otwarcie drugiej opowieści, to już organowy nalot dywanowy. Pełne spektrum akcji pozostaje tu w jurysdykcji organisty. Ów ambient szaleńca sprawia, iż pozostałe instrumenty konają w alkowie. Gdy organy schodzą w niższe rejestry powstaje przestrzeń dla rozśpiewanych akcji strunowców i saksofonu. Za czasem ten ostatni zaczyna parskać, a te pierwsze nerwowo riffować. Pod koniec opowieść lepi się w efektowne crescendo, po czym zgrabnie dogorywa w chmurze nerwowych akcji zaczepnych wszystkich uczestników spektaklu. Trzecia opowieść zostaje oddana w ręce instrumentów strunowych, z kolei ostatnia zdaje się być post-melodyjną, niemal sakralną adoracją. Organy znów wiodą tu prym, strings pozostają na dalszym planie, a saksofon nuci strwożone frazy.



 

Canaries On The Pole It Isn't Really What It's Like (Acheulian Handaxe, CD 2023)

LOFT, Kolonia, wrzesień 2022: Georg Wissel – saksofon altowy, klarnet, Jacques Foschia – klarnet, klarnet basowy, shakuhachi, Mike Goyvaerts – instrumenty perkusyjne oraz Christoph Irmer – skrzypce. Cztery improwizacje, 55 minut.

Kanarki na biegunie, to dalece swobodna improwizacja na cztery akustyczne ośrodki dźwiękowe. Ta niemiecko-belgijska kooperacja ma już za sobą kilka odsłon. Jak zwykle nęci wielobarwnymi, niekiedy sprytnie preparowanymi frazami, cieszy poziomem wzajemnych interakcji, czasami wszakże dręczy brakiem umiaru w ferowaniu akustycznych podwojów. Z pewnością druga improwizacja mogłaby trwać kilka minut krócej.

Album wydaje się być najciekawszy w pierwszej i czwartej odsłonie. Improwizacja jest wtedy wielowątkowa, nie brakuje w niej dynamicznych, ekspresyjnych spiętrzeń, muzycy dobrze czują się także w mrocznych i spowolnionych momentach. Takie free chamber potrafi kąsać urodą, bywa efektownie wyrywne i gibkie, nie stroni też od sytuacji bardziej humorystycznych. Pod względem dramaturgicznym dużo jakości wnosi tu klarnet basowy, z kolei saksofon altowy chętnie staje się zaczynem drobnych pożarów, czy też wchodzi w dialog ze skrzypcami. W drugiej, zdecydowanie nazbyt rozbudowanej części, podobać się mogą fazy preparacji, tudzież budowanie improwizacji metodą call & responce. Ciekawa zdaje się być także melodyjna faza dalekowschodnich zaśpiewów, tak dętych, jak i skrzypcowych oraz finałowa kulminacja, oparta głównie na barkach klarnetu basowego. W trzeciej odsłonie muzycy prowadza ciche, wytłumione gry na małe pola, nie stronią od fraz preparowanych, a ekspresyjne wolty stanowią tu zjawiska incydentalne. Finałowa improwizacja rodzi się z dramaturgicznego zaniechania, lepiona jest niemal z pojedynczych fraz. Z czasem zyskuje pewną dynamikę i poziom interakcji znamionujący pracę mistrzów gatunku.



 

Slight Deform Still life #2 (Bandcamp’ self-released, DL 2024)

El Pumarejo, L'Hospitalet de Llobregat, listopad, 2023: Ferran Fages – gitara elektryczna oraz Clara Lai – piano elektryczne. Trzy improwizacje, 38 minut.

Kataloński duet powraca do nas regularnie. Still life #2, to wbrew nazwie ich trzecie ujawnienie wydawnicze. Dwa pierwsze bazowały, obok gitary elektrycznej, na brzmieniu fortepianu, tym razem Lai zasiadła za klawiaturą piana elektrycznego. Taka sytuacja zmieniła wiele w tembrze duetu, ale nie zmieniła rzeczy fundamentalnej – to doprawdy wciąż zjawiskowa struga dźwięków.

Pierwsze dwie improwizacje trwają tu przynajmniej po piętnaście minut, trzecia ledwie przekracza pięć. Początek zdaje się być specjalnością barcelońskiego zakładu – doskonale nam znana sekwencja fake sounds, czyli parada dźwięków, których pochodzenia nie jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać. Clara brzmi tu dość syntetycznie, z kolei Ferran skupia się na budowaniu matowo brzmiącego ambientu. Z czasem piano nabiera posmaku post-hammondowskiego, gitara zaś plecie minimalistyczne flażolety, kolejną specjalność zakładu. Druga improwizacja w znaczącej części płynie w chmurze oniryzmu. Piano pulsuje basowo, gitara łapie dubową poświatę, przy czym oba instrumenty frazują wręcz imitacyjnie. Ów piękny moment nabiera dodatkowych barw, gdy narracja niespodziewanie eskaluje. Powrót do jaskini ciemności i mroku jest przez to jeszcze bardziej efektowny. Zakończenie tej odsłony albumu formuje się w płaskie drony, które niespodziewanie nabierają wysokości i melodii. Ostatnia część albumu wydaje się być najbardziej żywym, na poły dynamicznym epizodem. Piano pulsuje tu w niskich rejestrach, z kolei gitara szuka mocy w pogłosie, przy okazji łypiąc do nas niemal post-bluesowym okiem.

 


Bertheau/ Chmiel/ Monchocé Darkness Within (Scatter Archive, DL 2024)

Taborkirche, Kreuzberg, Berlin, listopad 2023: Romain C Bertheau - pipe organ, Jacek Chmiel – elektronika, cytra, dzwony tybetańskie oraz Sylvain Monchocé - flety, saksofon altowy. Jedna improwizacja, 33 minuty.

Z tym międzynarodowym triem zetknęliśmy się całkiem niedawno przy okazji kompaktowego dysku dostarczonego przez Antenna Non Grata. Dziś trio, stanowiące jakże kreatywne połączenie organów, wielobarwnego strumienia elektrokaustyki i instrumentów dętych, zabiera nas na niedługi spektakl do berlińskiego Kreuzbergu. To kolejna mroczna, niekiedy silnie dronowa ekspozycja, znów nasączona po brzegi jakością.

Nim muzycy wydadzą tu pierwszy dźwięk sycić możemy się ciszą oczekiwania, szmerami i oddechami publiczności. Na początek organy ledwie stemplują półdźwiękami martwą przestrzeń koncertu, w tle drżą obiekty, szumią dęte frazy głęboko zanurzone w pogłosie. Mroczne misterium wyczekiwania generuje napięcie godne deathmetalowej introdukcji. Gdy w końcu improwizacja uformuje się w linearny strumień narracji, nastrój staje się wręcz demoniczny. Organowy dron, rozhisteryzowane flety i perkusjonalne inkrustacje, skąpane w elektronicznej pożodze, systematycznie wznoszą się ku górze, po czym napotykają chmarę hałaśliwego ptactwa. Po wytłumieniu narracja osiąga stan nerwowej medytacji. Długiemu pasmu organowego smutku towarzyszą teraz głównie tajemnicze szmery i szelesty. W międzyczasie pada tu deszcz, biją dzwony kościelne, pracuje młot pneumatyczny. Z tego urokliwego chaosu formuje się jakże efektowne crescendo, nasycone dźwiękami niewiadomego pochodzenia. Całość osiąga punkt kulminacyjny w okolicach 30 minuty, po czym zapada w śmiertelny letarg zakończenia.



 

Surreal Voyagers Seeking Mother (Antenna Non Grata, CD 2024)

Musica Polonica Nova Festival 2022, Galeria Dźwięku, Wrocław: Aleksander Wnuk – instrumenty perkusyjne, elektronika oraz Michał Lazar – gitara elektryczna, elektronika. Trzy utwory, 45 minut.

Czas na gęste, smoliste strumienie dark ambientu! Wydanie krajowe, bardziej niż udane, bystrze wpisujące się w sam rdzeń nurtu, który jednocześnie budzi grozę i koi zszargane nerwy.

Pierwszy utwór stanowi tu więcej niż połowę całej płyty i zdaje się być kluczowy nie tylko z tego punktu widzenia. Introdukcja płynie do nas z ciszy i jest dość delikatna, ale od pierwszej sekundy definitywnie mroczna, by nie rzec czarna w swojej ambientowości. Flow nabiera masy i bogatej faktury niemal w mgnieniu oka. W fazie rozwoju dzieje się tu naprawdę wiele, a niemal każda pętla przynosi nowe pasma smolistych dźwięków i kolejne pokłady demonicznego nastroju. Z czasem w potoku zdarzeń coraz wyraźniejsze są frazy gitarowe, jakby wytrącane z gęstego strumienia ambientu. W końcowej fazie utworu trudno nie dosłyszeć wyrazistych plam syntetyki i niemal dubowej poświaty klejącej się do gitary. Druga odsłona wita nas porcją wyżej posadowionego i czystszego w brzmieniu ambientu. W tumulcie zdarzeń zdaje się, że słyszymy coś na kształt sakralnych zaśpiewów. Nie brakuje też niskich, basowych pasm i metalicznego rezonansu. Narracja wszakże wydaje się tym razem być bardziej zbita, odrobinę matowa, a w swej fazie końcowej doposażona w odrobinę melodyki. Finałowa ekspozycja trwa siedem minut i płynie nade wszystko z gitarowego gryfu. Wysokie, czyste frazy lepią się tu do bardziej mrocznych, ale jakby szczyptę relaksacyjnych dźwięków. Ów nieco wampiryczny ambient z czasem staje w miejscu, a potem spokojnie zasypia.



 

François de Larrard & Mathieu Bec Poecordes/ Floating (Bandcamp’s self-released, DL 2024)

Brontosaure, Bron, Francja, styczeń: François de Larrard – fortepian oraz Mathieu Bec – perkusja. Piętnaście kompozycji, 67 minut.

Tym razem oddajemy się w szpony jazzu, niekiedy nawet main-streamowego, przynajmniej z punktu widzenia pianisty, który co do zasady nie opuszcza rejonów klawiatury. W tej odrobinę przewidywalnej i z pewnością zbyt długiej opowieści naszą uwagę nade wszystko przykuwa drummer, którego dobrze znamy z innych, definitywnie bardziej swobodnych wypowiedzi muzycznych.

Ponadgodzinna opowieść podzielona jest na piętnaście części. Początek wyznacza tu jazzowy marsz budowany minimalistyczną melodią i zdrową, drummerską synkopą szyjącą na poły taneczny rytm. W kolejnych równie zwartych i nieprzegadanych opowieściach wrażenia recenzenta falują niczym wzburzony ocean. Od post-romantycznych ballad, tudzież post-bluesowych interludiów i swingujących miniatur, które generują potrzebę ciągłego spoglądania na zegarek, po akcje bardziej urozmaicone, szyte mniej banalnymi środkami wyrazu. W ramach tych ostatnich z pewnością warto zwrócić uwagę na opowieść czwartą, z dobrze zbudowanym suspensem, pełną brzmieniowych niuansów i urokliwie kanciastych form. Podobnymi walorami charakteryzuje się dziewiąty utwór, gdy muzycy emanują dobrze rozumianą agresją i pracują na ciekawej, połamanej rytmice. Opowieść jedenasta bazuje na post-klasyce, która topi się w bardziej mrocznych, molowych klimatach. Muzycy szczególnie dobrze reagują na siebie w utworze trzynastym, z kolei w czternastym bazując na bystrym tempie szyją nam taneczną, efektownie rozhuśtaną ekspozycję.



 

Yuriy Yaremchuk & Ivan Bursov Six States Of Four Wooden (Extra Notes Records, CD 2024)

GITIS Recording Studio, listopad 2023: Yuriy Yaremchuk – klarnet basowy, saksofon sopranowy oraz Ivan Bursov – saksofon tenorowy, klarnet. Sześć utworów, 70 minut.

Sześć stanów czterech drewniaków – jakże precyzyjny, zasadny tytuł albumu! Dwa saksofony i dwa klarnety w rękach dwóch muzyków pozostających w permanentnym, improwizowanym dialogu w estetyce swobodnego jazzu i niebanalnej kameralistyki. Na ogół w brzmieniach czystych, a jeśli już preparowanych, to czynionych z klasą i umiarem w zakresie stosowania tzw. technik rozszerzonych. W sumie album, że palce lizać, poza drobną uwagą krytyczną, jak zawsze rodzącą się w głowie recenzenta, gdy płyta jest zdecydowanie dłuższa niż nasze ulubione trzy kwadranse.

Pierwsza, kilkunastominutowa improwizacja mówi wszystko o zawartości albumu. To opowieść pełna swobodnego jazzu realizowanego w ciekawej dynamice, w momentach spowolnienia sięgająca po atrybuty kameralne. Techniczna sprawność wykonawcza, niekiedy hacząca o wirtuozerię, zaawansowany zmysł dramaturgiczny, ponadgatunkowa wyobraźnia, całkiem niewymuszona melodyjność i bardzo szeroka paleta barw, to podstawowe przywary muzyków i ich instrumentarium. Artyści mogą tu pozwolić sobie niemal na wszystko, ale zupełnie naturalna w ich wypadku samodyscyplina zdaje się budować dodatkową jakość. W drugiej opowieści odnajdujemy sporo mrocznych klimatów i momentów posadowionych blisko ciszy, w trzeciej z kolei na pierwszy plan sforują się niemal free jazzowe galopady. W kolejnych częściach napotykamy na błyskotliwe dialogi w formule call & responce, wyjątkowo zjawiskowe drony realizowane na nisko ugiętych kolanach (klarnet basowy i saksofon tenorowy!), zreasumowane melodyjną kołysanką, wreszcie w improwizacji końcowej soczyste garście kameralnych subtelności, niepozbawionych wszakże brawurowych zakrętów i fraz odrobinę bardziej zadziornych.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz