Nowości wydawniczych roku … 2019 ciąg dalszy! Zgodnie ze
starogrecką maksymą filozoficzną – lepiej późno, niż wcale – zapraszamy na
występ pewnego Kwartetu w składzie krajowym!
Wiosna 2018 roku, okoliczności dalece peryferyjne, a na
wyimaginowanej scenie czterech muzyków: Piotr Mełech na klarnecie i klarnecie
basowym, Jarosław Majewski na kontrabasie, Jacek Buhl na perkusji oraz – już doprawdy
… wyimaginowany, gdyż nie uczestniczył we wszystkich nagraniach, w niektórych
dogrywał swoje improwizowane partie na etapie post-produkcji - Jakub
Królikowski na fortepianie. Krążek nazwany … Kwartet, dostarcza bydgoska inicjatywa wydawnicza Plexus Of
Infinity (CD, płyta miała swoją premierę u progu wiosny roku poprzedniego).
Dziesięć improwizacji (nazwanych na okładce kompozycjami) potrwa dokładnie 54
minuty i 36 sekund.
Ciche półdźwięki fortepianu i kontrabasu, perkusjonalne zdobienia
i równie tłumione emocje w tubie klarnetu – oto fauna i flora dalece swobodnej
improwizacji, kreowanej być może w oparciu o pewne predefiniowane struktury.
Opowieść budzi się do życia w okolicznościach dużej, otwartej przestrzeni, po części
w metaforycznym rozumieniu tego określenia. Bystre, ekologiczne otwarcie, pełne demokratycznego porządku, którego
dynamikę buduje precyzyjny drumming. Pieśń kolejna, nieco bardziej dynamiczna,
meta taneczna – gęste perkusjonalia,
klarnet i jego małe frazy, temperamentny kontrabas. Zwinne podprowadzanie pod
epizod trzeci, w którym rozbłyska już kwartet. Otwarcie przypada w udziale
perkusji i kontrabasowi, piano wkleja się bezboleśnie, brzmi niczym podrasowany
klawesyn. Wszystko zaś szyte jest podskórną dynamiką kontrabasu, który brzmi
niczym instrument Johhny’ego Dyani, ciekawie wykorzystując efekt wzmacniania
dźwięku akustycznego prądem niewielkiej mocy. Tuż przed upływem drugiej minuty
swoją opowieść zaczyna snuć rzewny klarnet. Narrację buduje melodyka i
repetycja, a zdobi ją krótkie solo piana, czynione ze wsparciem perkusji. Czas
na czwartą historię – suchy klarnet basowy kreśli tu ramy ekspozycji, pomagają
mu tomy, traktowane na poły rytmicznie. Z ciszy niepokoju i pokory wyrywa nas kontrabas,
który znów dobrze rysuje po twardym.
Na finał kilka dźwięków fortepianu.
Klarnet basowy i perkusja, generując niemal wyłącznie
preparowane, suche dźwięki zapraszają na scenę smyczek, który w zetknięciu z
gryfem kontrabasu także brzmi niezwykle matowo - taki oto jest start piątki. Muzycy ślą krótkie frazy, dobrze
na siebie reagują i słuchają w maksymalnym skupieniu, po czym zwinnie łapią dynamikę
pod szprychy. Tracą ją równie szybko, popadając w piękną zadumę. Szósta historia
wybudza nas z letargu – dynamiczny open
jazz z klarnetem na czele. Mełech prowadzi improwizację ku dramaturgicznym
rozstajom, czyniąc swą powinność ciekawie zabrudzonym brzmieniem. W tle śpiewa niezwykle
zmysłowa sekcja rytmu, znów świetną zmianę daje Majewski, który swoją melodyjną
rytmiką przypomina najlepsze momenty z życia i twórczości Williama Parkera. W
połowie piątej minucie budzi się fortepian, free jazzowy feniks z popiołów, wykorzystuje
chwilę klarnetowej ciszy i buduje piękną mikro opowieść. Po chwili, już na
finał, cały kwartet wypełniony tylko dobrymi dźwiękami, bryka swawolnie całą szerokością
ulicy.
Początek siódmej części, to właściwy moment na
dramaturgiczne spowolnienie – cisza percussion
i klarnetu basowego, pojedyncze struny kontrabasu. Znów swobodnie, bez
precyzyjnych instrukcji, na bazie rytmu i melodyki kontrabasu, narracja nabiera
w usta tanecznego smutku i melancholii, tycząc szlak improwizacji wspomnieniem Dancing with Tears in My Eyes. Ósmą
pieśń, ponownie jedynie w trio, buduje kontemplacja klarnetu, nadpobudliwość
perkusji i melodia w szprychach kontrabasu (Dyani!). Sekcja rytmu niczym żywe
srebro, obok klarnet, który zawsze trafia w punkt, wydając dokładnie tyle
fonii, ile wymaga sytuacja sceniczna, przy okazji rozbłyskując niebanalną urodą
brzmienia. Na epizod dziewiąty powraca fortepian. Opowieść znów rodzi w chmurze
ciszy, tkana małymi frazami, bez pośpiechu, drobiazgowo step by step. Klarnet basowy zaczyna tańczyć, aktywna perkusja i tygrysi
bas (ze smykiem) znów niosą go wysokim wzgórzem. Bystre tło czyni piano, uzyskując
intrygujący efekt przy użyciu ledwie kilku klawiszy.
Każda historia ma swój koniec. Ta akurat wyjątkowo urokliwy
– piano znów brzmi jak klawesyn po paru głębszych, sucha tuba szumi pustynnym
piaskiem, kontrabas drży masywnym smykiem, perkusjonalia skwierczą. Klarnet
buduje urokliwą, delikatną, acz zadziorną ekspozycję, a w tle towarzyszy mu
grad talerzy. Po połowie czwartej minuty wszystkich nas dopada… dwuminutowa
cisza. Po niej już tylko skromna coda,
grana w trio. Spokój spełnienia i zadośćuczynienia. Światło gaszą kolorowe
perkusjonalia i biało-czarny klarnet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz