piątek, 21 stycznia 2022

Mark Holub! Anthropods!


Czas na pierwszą recenzję płyty wydanej już w nowym, równie szalonym jak poprzednie, roku 2022! Do roli introduktora nowych wrażeń muzycznych wybieramy amerykańskiego perkusistę Marka Holuba, który rezydując w Wiedniu powołał do życia nie pierwszy swój ansambl. Przygotował dla niego kilka kompozycji i puścił się wraz z czwórką austriackich przyjaciół (doposażonych w skrzypce, wiolonczelę, klarnet basowy i saksofon tenorowy) w wir … swobodnych improwizacji. Fantastycznych momentów spotkanie z płytą Anthropods dostarczyło całe mnóstwo, ale już w preambule recenzji docenić można kunszt kompozytorki muzyka, jego dbałość o formę i metody budowania dramaturgicznego napięcia. Dodajmy, iż światowa premiera albumu miała miejsce dokładnie wczoraj!

 


Początek Antropodów (Antropoidów?) wydaje się nad wyraz kameralny, ale od startu doposażony w bardzo gęstą strukturę dźwiękową. Small drumming pęcznieje, stymulowany całą plejadą short-cuts ze strony instrumentów strunowych. Z kolei zadaniem dętych jest stylowe kontrapunktowanie zastanej rzeczywistości, które uznać możemy na prezentację tematu. Druga opowieść kroczy do nas tanecznych krokiem, z bystrze repetującą melodyką. Muzycy dość szybko wkraczają tu w gęstwinę improwizacji, nad wyraz swobodnych i wciąż dość kameralnych. Wymiana poglądów zdaje się mieć formę call & responce, a sam temat kompozycji tli się w tle i po czasie, istotnie zagęszczony, staje się głównym przedmiotem zainteresowania wszystkich artystów. Ekspresja rośnie, głównie dzięki niemal rockowym riffom podsekcji cello & violin. Faza open games nakierowanych na improwizację, to kwintesencja tego numeru, który na koniec niemal zionie ogniem free music!

Trzecia odsłona płyty przypomina klimatem i brzmieniem pieśni radykalnej, żydowskiej serii wydawniczej Johna Zorna z lat 90. ubiegłego stulecia. Bogata struktura, połamane frazy, ciągłe zmiany trybu narracji. Całość szybko przepoczwarza się tu w bystre, jakże kolektywne impro. Skrzypce mają efektowne solo, a perkusja do pary z cello grają jazz-rockowe przełomy. Kolejna opowieść zdejmuje nogę z gazu. Urocza powolność kreowana jest przez szum perkusyjnych szczoteczek, drżące struny spoglądające ku post-barokowi i molowe melodie dętych. Piąta piosenka jest żwawa, pachnie równie dobrze kameralistyką, jak i jazzem. Dynamiczne pląsy perkusji budują przestrzeń dla indywidualnych popisów improwizatorskich, realizowanych ponownie nie bez użycia metody call & responce.

Szósta opowieść, najdłuższa na płycie, rozwija się powoli. Najpierw dęte drony bogacone strunowym pizzicato i perkusja przyczajona na zapiecku. Całość efektownie rozkwita, ale kierunek improwizacji wydaje się dalece kameralny. Temat kompozycji rodzi się na po dłuższej chwili, znów pachnie semicką nostalgią, ale jest wewnętrznie bardzo nerwowy. Na koniec rozkwita bukietem smakowitej free music! Tuż potem następuje drobna etiuda, grana niemal całkowicie pod dyktando zapisów kompozycji. Temat jest śpiewny (można śmiało tańczyć!), a faza rozwinięcia klejona z drobnych, zmysłowych fraz. Ósma kompozycja stawia na preparowane dźwięki, ale narracja trzymana jest w ryzach rytmu perkusji. Najpierw to marsz, potem coraz gorętszy półgalop. Wreszcie zakończenie tej smakowitej płyty, zdaje się, że całkowicie improwizowane, przez to wyjątkowo urocze. Spokojne dęciaki, perkusyjne preparacje, zawieszone w próżni oczekiwań strunowce. Wielki finał wydaje się pozbawiony tematu, a wieńczy go zmyślna koda, definitywnie w klimatach kameralnych.

 

Mark Holub  Anthropods (Discus Records, CD 2022). Mark Holub – perkusja, kompozycje, Clemens Sainitzer – wiolonczela, Irene Kepl – skrzypce, Susanna Gartmayer – klarnet basowy oraz Jakob Gnigler – saksofon tenorowy. Dziewięć utworów, niemal pełna godzina zegarowa, czas i miejsce nagrania nieznane.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz