piątek, 14 stycznia 2022

Spinifex & Bugpowder! Tobias Klein’ new deals, both with Jasper Stadhouders!


Na leniwy, piątkowy wieczór przygotowaliśmy dwie … całkiem dynamiczne propozycje muzyczne! Obie z Holandii, choć dość niemieckie w ujęciu personalnym, obie do śpiewania i tupania nogami! Międzynarodową formację Spinifex znamy na tych łamach doskonale, wiemy zatem, iż świetnie łączy ona free jazz-rockową ekspresję z melodiami inspirowanymi estetyką bliskiego i dalekiego wschodu. Z kolei kwartet Bugpowder, który zdaje się debiutować nie tylko przed obliczem redakcji, proponuje nam pokaźny pakiet kompozycji Ornette Colemana, głównie z okresu harmolodycznego, niekiedy czyniąc z nich rockowe, czy też post-punkowe evergreeny!

Oba wspomniane składy łączy dwójka muzyków - niemiecki saksofonista i klarnecista Tobias Klein oraz nasz ulubiony, zachodnioeuropejski szarpidrut Jasper Stadhouders, który w drugiej z przywołanych formacji szefuje główne gitarze basowej, ale z jednym, jakże wspaniałym wyjątkiem. A zatem, bez zbędnej zwłoki przystępujemy do rzeczy - zapraszamy na odczyt, a potem odsłuch, życząc wszystkim dalece dynamicznego weekendu w ciężkich, powolnych czasach nieustającej zarazy!

 


Spinifex  Beats The Plague (Trytone, CD 2021)

Lipiec ubiegłego roku, miejsce zwane po holendersku Kortrijk i szóstka muzyków w okolicznościach studyjnych: Tobias Klein – saksofon altowy, Gonçalo Almeida – gitara basowa, Philipp Moser – perkusja, Jasper Stadhouders – gitara, John Dikeman – saksofon tenorowy oraz Bart Maris – trąbka. Jak zawsze w przypadku Spinifex, muzycy improwizują na bazie kompozycji własnych (tu z jednym wyjątkiem), dzieląc obowiązki w zakresie pisania scenariuszy pomiędzy wyobraźnie alcisty, basisty, gitarzysty i trębacza. Łącznie, to dziewięć opowieści, które trwają 64 i pół minuty.

Wiele wskazuje na to, iż ponadgatunkowy, multi-estetyczny Spinifex nagrał najbardziej dynamiczną, by nie rzec agresywną płytę w swej całkiem już długiej historii. No, ale skoro ma ona Zwalczyć Plagę, nie może być inaczej! A jej start zdaje się mówić wszystko o niecnych zamiarach samych muzyków! Poczyniony na raz, gęstą fakturą sfuzzowanego basu, z jazz-rockowymi emocjami i melodyjną solówką trąbki. Pierwszy taniec Spinifexa wydaje się płynąć po złote runo w dość europejskim stylu. Druga opowieść, jedna z dwóch ponad dziesięciominutowych, to bodaj opus magnum tej płyty. Otwarcie przypada w udziale solowej gitarze, która początkowo brzmi wręcz akustycznie. Śpiew w ustach wszystkich rodzi się powoli i chętnie przy tym opiera na preparowanych frazach. Dęciaki dmią zdecydowanie molowo, sekcja rytmu szuka semickiego tętna. Kilka rockowych przejść, ekspresyjna wolta tuti grande, a w ramach wisienek na torcie efektowne solo gitarzysty, a potem basisty. Trzecia historia trwa ledwie minutę i jest punkową eksplozją w najlepszym z możliwych wydaniu.

Na starcie czwartej części wita nas hard-rockowa sekcja i stado rozśpiewanych instrumentów dętych. Grają temat obcego autorstwa (dalekowschodniego?), ale emocje zdają się tu stać okrakiem na obu stronach temperamentnego Atlantyku! Agresywny, hałaśliwy numer pięknie rozpływa się w połamane frazy improwizacji, delikatnie spowalniając w drugiej części, która koncentruje się na ogrywaniu ciekawego tematu melodycznego. Piąta opowieść zaczyna się zalotnie brzmiącą gitarą, z którą przekomarzają się saksofony i trąbka. Masywne ciosy sekcji rytmu szybko stawiają wszystkich do pionu, ale opowieść ma jeszcze kilka dysonujących ze sobą faz – zarówno hałas i grzmoty, jak i post-swingowa, spokojna wymiana uprzejmości, w finale zaś w pełni kolektywna eksplozja improwizacji. Szóstkę otwiera z kolei perkusja, która wznieca ostrą, jazz-rockową przebieżkę. Swoje do ognia dokłada tenor! Zaraz po nim następuje jazzowe interludium z wystudzoną gitarą i altem, a chwilę potem pionujący atak sekcji rytmu z dętymi riffami. Zwieńczenie utworu topi się w zmysłowych preparacjach, głównie gitary i basu.

Set ostatnich trzech kompozycji otwiera kolejna minutowa, jakże punkowa petarda. Sekcja grzmi, a dęte wpadają w krótkotrwałą ekstazę. Czas na ósmą opowieść, którą podobnie jak drugi temat, stawiamy na piedestale całej płyty. Zaczyna ją kłębiący się tenor, szukający zwady w towarzystwie perkusji. Reszta załogi zaczyna riffować fakturą dużo bogatszą niż estetyka punkowa sprzed chwili. Temat jest nad wyraz śpiewny, taneczny, ale też silny każdym swym elementem. Tu królem polowania staje się zdecydowanie gitara. Najpierw skacze w ogień, potem goi rany zmysłową solówką. Swoje dorzuca też fuzz basu, a zakończenie kompozycji tonie w ognistych emocjach. Finałowa opowieść, to wielominutowa, złożona stylistycznie narracja. Najpierw spokojna gitara i basowe pulsacje, potem dęte fanfary. Marszowe tempo sprzyja budowaniu bystrych interakcji, nie brakuje też jazzowego i jakże funkowego posmaku, a nawet afrykańskiej polirytmii. Doskonałe solo gitary, to w tej sytuacji naturalna konsekwencja działań wszystkich artystów. Płyta kończy się zmyślną kodą, graną na rockowo, przy milczącej aprobacie instrumentów dętych.

 


Bugpowder  Cage Tennis (Trytone, CD 2021)

Czas na zapowiadany cover-band Ornette Colemana w składzie: Tobias Klein – saksofon altowy i klarnet basowy, Jeroen Kimman – gitara i bas, Jasper Stadhouders – bas i gitara oraz Tristan Renfrow – perkusja. Dziesięć kompozycji Colemana z lat 70. i 80., ale także z 60. (cytując zapisy okładki!), trwa 41 i pół minuty. Nagrane chyba w Holandii, w roku nieznanym, zapewne 2021.

Wiele cech, którymi chwilę temu obdarzyliśmy muzyczne ekspozycje Spinifexa, zdają się dobrze pasować także do Bugpowdera – zatem dynamika, śpiewność, taneczny rytm (choć, jak to u Colemana mocno powykręcany), rockowa ekspresja, no i nade wszystko dużo zabawy! Muzycy podchodzą do klasyków mistrza free jazzu i harmolodyki z bystrym szacunkiem, ale i krewką ochotą na to, by dobrze brzmieć i zmyślnie pohałasować, zatem z dramaturgicznym zębem, nigdy na kolanach! Temat kompozycji podaje na ogół cały skład, improwizacje są zwarte, choć rozhuśtane, co do zasady krótkie i zazwyczaj realizowane kolektywnie. Druga piosenka, to prawdziwy harmolodic dead dance – tu temat gra bas z altem, a wokół kłębią się rockowe spiętrzenia. Trzeci epizod otwiera bas i gitara w duecie. Perkusja dodaje rytm, a saksofon adekwatną melodykę. Każdy muzyk uczestniczy tu w realizacji wspólnych zadań, ale ma też swoją małą strefę wpływów. Wszystko wszakże trybi, jak w na najlepszym zegarku. Kolejny niedługi temat płynie hc-punkowymi emocjami, zdaje się być uroczo pokomplikowany sekcją rytmu, która pracuje w poprzek nurtu głównego. Z kolei piąty, niemal klasyczny hymn Colemana obudowywany jest eksperymentami na gitarowych pick-upach. Solowa ekspozycja gitary pasuje tu jak ulał, podobnie jak basowe szaleństwa, czynione na dużej dynamice.

Drugą część płyty otwiera temat o bardzo funkowej rytmice. Metra wydają się tu być mocno niestandardowe, a na etapie rozwinięcia dużo smaku dodają post-psychodeliczne salwy altu i królującej tu niepodzielnie gitary. Siódmy temat, kluczowy w ujęciu dramaturgicznym, to rozpoznawalny na całym świecie Song For Che (tu autorem jest oczywiście Charlie Haden). W rolę narracyjnego przywódcy wciela się tu Stadhouders, który zamienia bas na akustyczną gitarę. Buduje intro, w którym klasyk free jazzu brzmi niczym rockowy evergreen! Klein sięga w tym utworze po klarnet basowy i kreuje bardzo molowy, rzewny nastrój. Drumming zdaje się tu płynąć wysokim wzgórzem, a na gryfie basu pojawia się smyczek. Kolejny numer otwiera perkusja, która czeka na funkowy bas i rozśpiewany duet gitary i altu. Tempo efektownie rośnie, a cała opowieść uroczo gmatwa się pod solową ekspozycją gitary. Dziewiąty utwór początkowo stawia na suspens. Gęsty, kłębi się w sobie i czeka, co los przyniesie. Semi-romantyczny nastrój zabijają tu efektowne, gitarowe pasma pick-upowej syntetyki, jest także kolejne doskonale solo basu, jazzowe incydenty gitary i jedyne na płycie solo perkusji. Ostatnia kompozycja trwa niewiele więcej niż dwie minuty. Szybko, na temat, z gęstą strugą zmysłowej harmolodyki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz