Europejska muzyka improwizowana nie jedno ma imię! Dziś
odcinek strunowo-smyczkowy z uroczej Portugalii! Okazuje się, że w sumie kwartet
i kwintet to jednak tylko ośmiu muzyków. Wszyscy oni wyposażeni w struny,
większość także w smyczki. Jeden z nich, co prawda zasiądzie za dostojną
marimbą, ale wtajemniczeni wiedzą, że ona także składa się głównie ze strun.
Dwa pikantne, istotnie smakowite dania, z których jedno jest
absolutną świeżynką (po prawdzie debiut fizycznego nośnika przypada… na jutro),
drugie zaś jest z nami już kilkanaście tygodni, ale zdecydowanie zachowuje
termin przydatności do spożycia.
Dom pełen kolorów
Data i miejsce
zdarzenia: 11 września 2015, Salao
Brazil, Coimbra, Portugalia.
Ludzie i przedmioty:
Miguel Mira – wiolonczela, Carlos Zingaro**) – skrzypce, Hernani Faustino –
kontrabas, Marcelo Dos Reis – gitara akustyczna.
Co gramy: muzyka
improwizowana, stworzona przez wszystkich muzyków (all music by…), być może na etapie przygotowań, podparta skromnymi
scenariuszami wydarzeń.
Efekt finalny:
sześć fragmentów opatrzonych tytułami, trwających łącznie 44 minuty,
ujawnionych światu na dysku House Full Of
Colors (JACC Records, 2017). Tytułem wykonawczym jest STAUB Quartet.
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
Quiet Arcs. Rytm utworu
na starcie wyznaczają pojedyncze akordy kontrabasu. Trzy pozostałe, mniejsze i
bardziej figlarne strunowce, ogrywają
go przebiegle, rozgrzewając się przy okazji do improwizacyjnej batalii. Swobodna
narracja, płynąca zdecydowanie nad powierzchnią Salao Brazil, jest delikatnie rozwichrzona, pełna gracji typowej
dla niczym nieskrępowanej improwizacji. Taniec smyczków porządkuje, podawana
zdecydowanym głosem, palcówka
kontrabasisty. Zgodnie z tytułem fragment ten jest … adekwatnie spokojny.
Red Curtains. Na
początek duet solowy – zadziorna i
dynamiczna gitara Dos Reisa vs. ołowiane struny
kontrabasu Faustino. Zdecydowanie nie popadamy w kameralny nastrój. W zwartym szyku, dostojny galop czterech krwistych
rumaków o twardych kopytach. Drobna, acz niezwykle udana ekspozycja Zingaro, po
którym czuje się, że wstał wypoczęty, bo spać poszedł o odpowiedniej porze.
Świetnie trzyma formę, choć w tym wielopokoleniowym creme de la creme portugalskiej sceny improwizowanej ma najwyższą metrykę. Od dołu spoglądając,
kwartet rwie się do przodu motorycznym kontrabasem, który nie lubi smyczka.
Dzielnie sekunduje mu gitarzysta, który ostrymi, akustycznym riffami dokłada do
ognia. Czerwień w tytule utworu zobowiązuje!
Opacity Rings. Ten
fragment musi mieć owalny kształt. Wyważona, stonowana próba wejścia kwartetu w otchłań sonorystyczną. Skrzypce pięknie chwytają orientalny posmak,
wspierany lekko zabrudzonym soundem.
Improwizacja uroczo się pętli, co rusz napotykając na ślady arabskich skal
(duch Maurów jest ciągle obecny na Półwyspie Iberyjskim!). Najdłuższy fragment,
być może też najbardziej wartościowy na całym krążku, wieńczy dialog podającego
chytry rytm Marcelo i sunącemu
zmysłowymi pasażami Carlosa.
Knot Of Light.
Kontrabas sunie jazzowym feelingiem i
zmusza delikatnie wyfrakowanych
kolegów do niebanalnej galopady. Ów Snop
światła rzuca na kwartetowe igraszki nowe spojrzenie. Zingaro – jakby
młodszy o pół wieku, co najmniej – ciągnie za sobą, lekko wyciszonego do tej
pory Mirę i stawia na czele swojego młodzieżowego
szyku. Dynamika bywa kompromisem między
rozsądkiem, a zaangażowaniem. Tu czerpie siłę z każdej struny kwartetu.
Prawdziwa hard core camerata!
Puentujący ten świetlisty fragment
Marcelo, artystycznie szczytuje!
Resonant Shades. Czas
najwyższy popaść w delikatny rezonans. Po świetlistych
ekscesach, muzycy liżą rany w bardzo spokojnych skalach. Marcelo kreśli
gitarową narrację w stylu subtelnie przypalonego
flamenco. Pozostali delikatnie pojękują, brnąc w wielopłaszczyznowy rezonans.
Wielokolorowe plamy z okładki płyty krążą wokół siebie, pięknie się
przeplatając i akustycznie skowycząc. Feeria świateł i kolorów ma
dramaturgicznie uzasadnienie, stanowiąc metaforycznie ciekawy kąsek dla autora
rozbudowanego liner notes. Imponujące
eskalacje napięcia w drugiej części utworu nie noszą znamion przebarwienia.
Zingaro puentuje tę historię wyjątkowym brzmieniem swych skrzypiec,
bezceremonialnie nadając sobie status steru
i okrętu tego wydarzenia dźwiękowego.
Discrete Auroras.
Kolejny, plastyczny tytuł! Hernani brnie w jazzowe skojarzenia (to w sumie
ciekawy zamysł w tym strunowym tyglu emocji), Mira i Zingaro silnie akcentują
swoją obecność na scenie, wszak to fragment końcowy i te akurat wrażenia mogą
stać się najistotniejsze. Dynamika i ekspresja, nie po raz pierwszy w trakcie
tego uroczego nagrania, stawiają inne atrybuty muzycznej narracji pod ścianą i
nie znoszą sprzeciwu. Końcowy galop jest uzasadniony i wcale nie skraca całości
nagrania. Marcelo gra soczystymi riffami, Faustino i Miguel trzymają rytm,
Carlos tonie w smugach i cieniach swoich muzycznych metafor, wijąc się wokół
gryfu jak kąśliwy zaskroniec. Finał jest dosadny, strzelisty i niekompaktowy. Doskonała płyta!
Monotonny śpiew ***)
Data i miejsce
zdarzenia: Listopad 2015. Auditorio
da Motta, ESML, Portugalia.
Ludzie i przedmioty: Pedro
Carneiro – marimba, Miguel Leiria Pereira – kontrabas, Joao Camoes – altówka,
Carlos Zingaro – skrzypce, Ulrich Mitzlaff – skrzypco-wiolonczela (violoncello).
Co gramy:
jakikolwiek znak na niebie, ziemi, krążku i okładce płyty nie wskazuje, byśmy
grali muzykę komponowaną. Zatem mamy do czynienia z muzyką improwizowaną,
aczkolwiek bez wątpienia prowadzoną wedle precyzyjnych instrukcji. Dwaj pierwsi
muzycy nie dość, że zagrali tę muzykę, to jeszcze odpowiadają za stronę
rejestracji i masteringu, zatem ewentualnie to ich należałoby zapytać o
charakter domniemanych scenariuszy improwizacji.
Efekt finalny:
siedem fragmentów ekspozycji Chant,
oznaczonych cyframi rzymskimi, o łącznym czasie 48 minut, wydanych na srebrnym
krążku o takimż tytule (Improvising Beings, 2016). Podmiot wykonawczy zwie się
Nuova Camerata.
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
Początek Chant być
może, z racji nazwy formacji, zwiastować winien kołyszące samouspokojenie, ale
że przekora i upór zdają się być atrybutami muzyków z wyobraźnią, to start tej
dźwiękowej historii ma skwiercząco-szumiący wymiar. Jakbyśmy przesuwali
wyjątkowo ciężkie meble po szorstkiej podłodze, mając do dyspozycji tylko
plątaninę strun, zagubionych po nieudanym koncercie w lokalnej filharmonii. Ekspozycja
jest głośna, acz prowadzona w bardzo umiarkowanym tempie.
Kwintet Nuova Camerata – po prawdzie – zdaje się być dalece ciekawym
tworem akustycznym. Niemal klasyczny kwartet smyczkowy (kontrabas traktowany
smykiem, w miejsce drugich skrzypiec), który doposażony został w marimbę.
Dysonans jest oczywisty, ale inspirujący dla obrazu całości nagrania. Instrument
harmoniczny prowadzi swą narrację w dużym skupieniu, zdecydowanie aspirując do
miana mistrza ceremonii. Muzyka Chant
jest definitywnie kameralna, a przejawy wolnej, swobodnej improwizacji dostrzegamy
bardziej w konstrukcji całości, pewnej dozie nieprzewidywalności, co do
przebiegu podróży. Kwintet łączy w sobie muzyków o zdecydowanie współczesnej proweniencji (kontrabas,
marimba) z tęgimi wyjadaczami sceny improwizowanej (skrzypce,
skrzypco-wiolonczela). No i ten piąty (Camoes, altówka), który świetnie lepi te
dwa duety, swą artystyczną determinacją. Jakkolwiek by tego nie zestawiać, cała
piątka wykształcona jest po królewsku.
Zwinna narracja opowieści potrafi przykuć naszą uwagę udanymi zadziorami o delikatnym posmaku
sonorystycznym. I choć nie są to ekspozycje dominujące, sprytnie szargają
emocjami recenzenta. Ten ostatni – mimochodem – szuka potwierdzenia tezy o dużej
pracy pre-wykonawczej z pięciolinią, ale nie znajduje w toku sprawy
wystarczających dowodów na jej poparcie. Trzeci fragment intryguje dynamicznym
tempem i nieco demoniczną aurą. Brzmienie skrzypiec mutuje się (Zingaro!) w
bardzo barwny sposób, marimba potrafi krzyczeć w wysokich rejestrach (ciekawy
strój, być może też kwestia nagłośnienia) i budzić niepokój. Pozostałe strunowce imponują czystym,
krystalicznym wręcz brzmieniem, jakby przed momentem zakończyły mały dżob z sonatami Bacha.
Dramaturgia wydarzeń nie obfituje w nagłe zmiany akcji, ani
fajerwerki nadekspresji. Nanosekundowe
przerwy między częściami Chant mają
charakter porządkowy i wyznaczają jedynie zmianę kierunku narracji. W trakcie spokojniejszych
fragmentów (choćby część czwarta), zdecydowanie rezydujemy w filharmonii i nie
pozostaje nam nic innego, jak sprawdzić poprawność wiązania krawata. I pewnie
bylibyśmy tam do końca tej płyty, gdy nie ta psotna marimba. Wystarczy kilka jej dźwięków, by pozostali muzycy
popadali w artystyczny rozgardiasz,
od którego wyzwoleniem wydaje się być jedynie pełnokrwista improwizacja. Na sam już
finał kontrabas warczy i kreśli tempo głośnym stepem.
Wybrzmiewanie całości ma tęskny smak i nostalgiczny background, choć do krainy łagodności tej muzyce jest zdecydowanie
nie po drodze. Ostatnie dźwięki każdy z muzyków traktuje bardzo perkusjonalnie. I bardzo dobrze!
*) Portugalska struna
i smyczek.
**) Tak zupełnie przy
okazji warto podkreślić, iż weteran portugalskiej muzyki improwizowanej,
doskonały skrzypek o imieniu Carlos (to on sprawia, że w naszej dzisiejszej układance
cztery plus pięć, równa się jednak osiem), bynajmniej nie ma w papierach wpisane
Zingaro, albowiem - zapewne po matce - zwie się Alves. Między innym dlatego, na
niektórych płytach z jego udziałem znajdziecie nazwisko Zingaro ujęte w
cudzysłów.
***) Rzeczownik chant ma wiele znaczeń, osobiście postanowiłem
wybrać - z dramaturgicznego punktu widzenia – to najciekawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz