Stefan Keune już drugi raz w tym miesiącu ląduje na Trybunie! Cieszy nas to ogromnie, bo uwielbiamy tego niemieckiego saksofonistę, a że nie wydaje on tysiąca płyt na rok, to każde z nim spotkanie raduje niejako w dwójnasób. Odrobinę ściszonym głosem możemy dodać, iż bieżący rok przyniesie więcej jego nowych nagrań.
Po amerykańskim spotkaniu w niemieckim Moers (pisaliśmy o
nim dokładnie dwa tygodnie temu), czas na spotkanie angielskie w równie
niemieckim Münster. Po preparowanej kameralistyce na lekkie odmiany saksofonu, kontrabas i post-ambientową gitarę elektryczną,
czas na klasycznie free jazzowe trio na saksofon tenorowy, kontrabas i perkusję.
Keune muzykuje ze Steve’em Noble’m i Dominikiem Lashem od ponad
dekady. Trio ma w dorobku winyl wydany na Litwie i kompakt edytowany w
Zjednoczonym Królestwie. Pierwszy dokumentuje koncert z roku 2013, drugi z
2020. Dziś czas na … coś pomiędzy. Ich nowy album, to koncert zarejestrowany w
roku 2017 - długi, dwusetowy, bezdyskusyjnie smakowity, a na tle wcześniej poznanych
albumów jakby spokojniejszy – oczywiście definitywnie free jazzowy, ale
bardziej zbilansowany emocjonalnie, nasycony długimi ekspozycjami, w trakcie
których muzycy dają sobie czas i przestrzeń na wyważone, niekiedy wręcz
zadumane improwizowanie. Album dojeżdża do nas tylko digitalnie za
pośrednictwem niestrudzonej, szkockiej inicjatywy The Scatter Archive. Z
ogromną przyjemnością zaglądamy do środka.
Pierwszy set koncertu składa się z trzech części, z których
ta druga jest zdecydowanie najdłuższa i trwa ponad dwadzieścia minut. Gem otwarcia
trwa z kolei dziewięć minut i jest być może najgorętszym, najbardziej ekspresyjnym
fragmentem koncertu. Początek jest żwawy, bardzo energetyczny, grany w świetnym
tempie – bujna, gęsta sekcja rytmu niesie na przyłbicy rozgrzany w ułamku sekund
tenor. Akcja iskrzy, bulgocze, po pewnym czasie odrobinę łagodnieje, ale wcale
nie traci dynamiki. W końcu jednak stopuje, tu wprost w krótkie, zwarte solo perkusji.
Finałem improwizacji jest zgrabna koda grana na trzy głosy.
Drugą opowieść otwierają imitacyjnie brzmiący saksofon i perkusyjne
talerze. Po chwili w kontrze pojawia się nisko osadzony smyczek. Muzycy rozkładają
szeroko ramiona i z dużym spokojem klecą linearną opowieść. Tenor dygocze, perkusja
gra z poziomu piwnicy, a masywny smyk wytycza szlak. Artyści mają wszystko pod kontrolą,
cedzą nam emocje, dawkują ekspresję, raz po raz znajdując chwile na
dramaturgiczne didaskalia, bądź krótkie ekspozycje solowe lub duetowe, na ogół
podparte szemranym akompaniamentem. Po siódmej minucie wydaje się, że idą w
ostre tango, ale nie trwa ono dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Narracja ma
zatem fazy wzlotów i upadków, ciągle wszakże podszyta jest rytmem, który nieustannie
dostarcza niezastąpiony drummer. Z
jednej strony w sercach kipi żar, z drugiej strony oczy spowija nuta nostalgii.
Bardzo chcieliby sięgać nieboskłonu, ale coś ich powstrzymuje. Powstaje dzięki temu
przestrzeń, w której każdy z artystów może sobie pozwolić na eksplorowanie
niuansów brzmieniowych, na dramaturgiczne subtelności. Tę część koncertu spina urocza
klamra – muzycy wieńczą ją strumieniem rezonujących fraz saksofonu i
perkusyjnych talerzy, dokładnie tak, jak ją zaczynali.
Ostatni fragment pierwszego setu trwa pięć minut, a rola introduktora
przypada perkusiście. Po chwili w grze są już smyczek i delikatnie frazujący
saksofon. Opowieść zdaje się przyjmować formę dronową, ale akcje zaczepne nieustannie
burzą pozorny ład strumienia dźwiękowego. Znów nie ma pogoni za czymkolwiek,
jest efektowne rozdygotanie i całe mnóstwo fantastycznych interakcji. Finał
zostaje osiągnięty na rezonującym wydechu.
Drugi set także składa się z trzech opowieści. Tym razem
najdłuższa jest pierwsza z nich, trwa ponad dwadzieścia pięć minut. Jej początek
usłany jest drobnymi frazami, które z trudem wyłaniają się z gęstej ciszy. Wszystko
zdaje się ze sobą rezonować, zarówno saksofonowe piski, jak i gęstsze frazy pizzicato. Z owej swobodnej post-ballady
muzycy wybudzają się dopiero po piątej minucie. Narracja raz po raz nabiera
tempa i strzyże uszami, by po chwili popadać w dramaturgiczną zadumę, pięknie puentowaną
rezonującymi talerzami i tubą saksofonu, tudzież smyczkową głębią. Muzycy preferują
teraz grę na małe pola, świetnie ze sobą interferują, żadna fraza, nawet
najbardziej leniwa nie pozostaje bez reakcji. Przez moment dostajemy brudne,
soczyste solo kontrabasowego smyczka, a zaraz potem szemrane trio, które
skutecznie szuka ciszy. Po upływie kwadransa zupełnie niespodziewanie muzycy
napinają mięśnie i dają do wiwatu. Eksplozja mocy tradycyjnie trwa krótko i zamienia
się w mgłę filigranowych fonii. Nim jednak improwizacja dobiegnie końca,
dostajemy się w jeszcze w wir krótkotrwałego, niemal kompulsywnego spiętrzenia.
Ostatnie dwie odsłony koncertu, to pięciominutowe epizody. Pierwszy
nich, to rozkołysana ballada osadzona na mięsistym smyczku i smoliście
brzmiącym saksofonie, która nabiera dynamiki efektownie swingującym drive’em perkusji. Z kolei ta druga
wydaje się w fazie początkowej nad wyraz dynamiczna i temperamentna. Oparta na
smyczku, niesiona silnym tembrem saksofonu tenorowego, po niedługim czasie
przekształca się w mroczną kołysankę, podszytą nisko frazującym drummingiem. Finał jest szemrany, ale
niepozbawiony rytmu.
Stefan Keune, Steve Noble & Dominic Lash Black Box (Scatter Archive, DL 2025).
Stefan Keune - saksofon tenorowy, Steve Noble – perkusja oraz Dominic Lash –
kontrabas. Nagrane w Black Box,
Münster, Niemcy, maj 2017 roku. Dwa sety, sześć improwizacji, 71 minut.