piątek, 27 października 2023

The October’ Round-up: Caicedo! Gargaud! Fischerlehner! Prevost! The Pitch! Nudo! Martini & Windisch! Mazzoll!


W ostatnim kwartale roku czas ucieka wyjątkowo szybko. Festiwale, nowe płyty, kolejne promocje i informacje prasowe, tudzież inne, równie spontaniczne obowiązki, a czasu na statutową, czyli recenzencką działalność Trybuny jakby mniej.

Szczęśliwie październik jeszcze dogorywa, zdążyliśmy zatem z comiesięczną zbiorówką nowych płyt z naszą ukochaną, jakże spontaniczną muzyką! Dziś osiem premier, osiem różnych światów improwizacji. Na początek dwie solowe ekspozycje na gitarę akustyczną - tak różne od siebie, jak tylko rożne mogą być nagrania konstruowane w drodze improwizacji. Po nich kolejna płyta solowa, tym razem perkusyjna, a zaraz potem ekscytujący kwintet z samego serca muzycznego świata. Po tej porcji improwizacji w stadium modelowym na chwilę zagłębimy się we współczesnej kompozycji, której uroda godna jest każdej płyty z … muzyką nienotyfikowaną. Październikową zbiorówkę podsumują dwa nagrania z instrumentem dętym zanurzonym w elektronice.

Nasza marszruta w ujęciu geograficznym będzie jak zwykle ekscytująca! Zaczniemy w Barcelonie, potem francuski Le Havre i Berlin. Po nich, co oczywiste, Londyn, zaskakujący powrót do Niemiec, a zaraz potem szybki skok do Buenos Aires. Stąd tylko krok do Brukseli, a z niej jeszcze mniejszy do Bydgoszczy!

So, welcome to heaven and hell of improvisation!



 

Diego Caicedo Monstrus Exocis (Discordian Records, DL 2023)

Santa Madrona Studio, Barcelona (?), 2022: Diego Caicedo – gitara akustyczna. Osiem improwizacji, 34 minuty.

Nasz ulubiony barceloński gitarzysta dostarcza nagrań solowych dość regularnie. Jego post-metalowe, ambientowe, gęste plamy dźwięków urzekły nas wielokrotnie, także w trakcie pewnego, spontanicznego festiwalu. Teraz Caicedo proponuje nam solowy album na gitarę akustyczną … i znów nie bierze jeńców. Niewiele ponad dwa kwadranse doprawdy dużych emocji, szczególnie wtedy, gdy muzyk cudownie pętli wątki w ramach niedużej, improwizowanej formy, co wydaje się szczególnie udane w piątej i siódmej opowieści.

Pierwsze dwie części albumu mają linearną, post-rockową fabułę, która bazuje na uważnym kreowaniu fraz i ich konsekwentnym powtarzaniu. Ów poemat onirycznej relaksacji nabiera pewnej dźwięczności, wręcz śpiewności w drugiej z nich, z uwagi na delikatnie spreparowane brzmienie gitary. Opowieść trzecia i szósta mają kruchą, minimalistyczną konstrukcję post-ballady, z kolei czwarta sprawia wrażenie urokliwego evergreena godnego klasyków americany. Kluczowe dla jakości albumu, już anonsowane, piąta i siódma odsłona, to gęste, zapętlone narracje, które z jednej strony niosą w sobie źdźbła jazzu, z drugiej funkową energię i pewną metaforyczną taneczność. Pierwsza z nich zdaje się być niezwykle kanciasta, druga przybiera jakby bardziej obłe kształty. Album wieńczy opowieść budowana struna po strunie, z dźwiękami, które giną w echu nadchodzącej ciszy.



 

Guillaume Gargaud Koenji (Right Brain Records, CD 2023)

Le Havre, Francja, wiosna 2023: Guillaume Gargaud – gitara akustyczna. Siedem improwizacji, 38 minut.

Druga z dzisiejszych solowych nowości na gitarę akustyczną zdaje się sytuować na drugiej stronie planety improwizacji. Dużo w niej gatunkowych odniesień do gitarowej klasyki, bluesa, ale także definitywnie post-baileyowskiej estetyki. Gargaud porusza się w tym świecie wyjątkowo sprawnie, bardzo swobodnie, a wiele jego ekspozycji nosi znamiona prawdziwie wirtuozerskich.

Francuz zaczyna swoją opowieść bardzo spokojnym, post-bluesowym strumieniem gitarowych delikatności, które łączy w smukle pętle i którym okazjonalnie nadaje pewnej dramaturgicznej zawiłości. Druga improwizacja startuje z pozycji ballady, by z gracją nabrać niemal rockowego anturażu. W kolejnej odsłonie artysta frazuje bardziej abstrakcyjnie, ale rozrzuca swoje rozproszone myśli z nieco większą dynamiką. W czwartej części znów czujemy bluesa, ale nasze uszy sycą się też dźwiękami po części matowymi, preparowanymi. Narracja zdaje się tu pozostawać na huśtawce, czasami przybiera formę drobnych przebieżek. W kolejnych opowieściach Gargaud dodaje nowe elementy. Ślizga się po strunach, rysuje małe melodie, by wreszcie w części szóstej utknąć na dłuższą chwilę w zakamarku tradycji brzmienia i łamania fraz wprost z królestwa Dereka Baileya. Album kończy skromna, minimalistyczna opowieść – wybrzmiewające akordy skąpane w melodyce zakończenia.



Rudi Fischerlehner Spectral Nichts (Not Applicable, CD 2023)

Zentrifuge, Berlin, grudzień 2022: Rudi Fischerlehner – perkusja. Pięć utworów, 39 minut.

Austriacki drummer zachwycił nas w trakcie ostatniej edycji Spontaneous Music Festiwal, z tym większą zatem radością sięgamy po jego nową płytę solową. Muzyk, podobnie jak na deskach Dragona, stosuje proste, typowo perkusyjne i perkusjonalne rozwiązania dramaturgiczne, tudzież brzmieniowe, ale osiąga efekt, który trwale przekuwa naszą uwagę.

W pierwszej odsłonie artysta buduje wyważony emocjonalnie drumming, który systematycznie wzbogaca o nowe elementy, nadając mu rytualny, korzenny posmak. Skupienie zdaje się tu panować nad ekspresją. W trakcie niemal dziesięciominutowego nagrania mamy też frazy rezonujące, medytacyjne, a na koniec prawdziwie polirytmiczne. Drugą opowieść śmiało można nazwać narodzinami drummingu – od perkusjonalnych preparacji, rezonujących i szumiących fraz po wielowątkową akcję perkusyjną, która mieni się wszystkimi kolorami tęczy. W kolejnej części muzyk znów kreuje niemal rytualne, proste bębnienie, udanie zmienia tempo i sięga po polirytmię. Ostatnie dwa utwory są tu najkrótsze. Pierwszy z nich skupia się na rezonujących dźwiękach, drugi z kolei atakuje z niemal punkową energią. Ten ostatni zwie się Drums and Violence! Najpierw grany pałeczkami po talerzach, potem całym zestawem, z połamanym metrum i prawdziwie rockową ekspresją. Finał, co na tym albumie jest już regułą, tonie w potoku zmysłowej polirytmii.



Eddie Prévost, NO Moore, Henry Kaiser, Binker Golding & Olie Brice The Secret Handshake with Danger, Vol. 2 (577 Records, CD 2023)

Westpoint Studios, Londyn, marzec 2020: Binker Golding – saksofony, Henry Kaiser – gitara, N. O. Moore – gitara, Olie Brice – kontrabas oraz Eddie Prévost - perkusja, instrumenty perkusyjne. Dwie improwizacje, 42 minuty.

Legenda free impro, Eddie Prévost, to artysta odpowiedzialny również za historyczny kształt brytyjskiego free jazzu i jazz rocka. Nagraniem rzeczonego kwintetu zdaje się wszystkim nam o tym przypominać. Proponuje wielopokoleniowy skład, w nim aż dwie gitary elektryczne i mnóstwo improwizowanych dźwięków, które zdają się udanie łączyć wspomniane w poprzednim zdaniu gatunki. Album zawiera drugą część nagrań pewnej sesji z roku 2020. Pierwsza z nich ukazała się ponad dwa lata temu.

Inauguracyjna, prawie dwudziestominutowa improwizacja zaczyna się kolektywnie, z odpowiednią mocą płynącą od każdego z muzyków. Umiarkowanie dynamiczne otwarcie szybko obiera kierunek free jazzowy, a narracja bez utraty tempa przeobraża się w efektowne akcje w podgrupach. Najpierw to duety – saksofonu i gitary, kontrabasu i saksofonu, kontrabasu i perkusji, wreszcie perkusji i saksofonu. Zmiana zdaje się tu gonić zmianę, a podobać szczególnie może się trio perkusji i dwóch gitar, które nadają całości posmak zdrowej psychodelii. Saksofonista brnie ku free jazzowi, gitarzyści skłonni są zaakceptować każdy wybór gatunkowy, a perkusista i kontrabasista nade wszystko strzegą porządku dramaturgii. Każdy z tych ostatnich ma także solową ekspozycję. Drugi set jest nieco dłuższy, częściej grany pełnym składem. Improwizacja ma tu efektowne, free jazzowe spiętrzenie, ale grane chyba bez jednego z gitarzystów. Znów dużo jakości i emocji wnosi do gry saksofonista. W fazie spowolnienia świetną robotę czynią obaj gitarzyści. Pięknie frazują w trio z kontrabasem, a potem w trio z perkusją. Nim opowieść dobrnie do końca, mamy jeszcze kolejne solowe akcje perkusisty i kontrabasisty. Sam finał prowadzony jest kolektywnie, doposażony w dużą porcję melodii.



The Pitch & Julia Reidy Neutral Star (Miasmah Recordings, LP/DL 2023)

Morphine Raum Studio, czas nieznany: Boris Baltschun - syntezator analogowy, digital delay, Morten Joh – wibrafon, bęben basowy, tape delay, Koen Nutters – bas bezprogowy, Julia Reidy – gitara elektryczna, Michael Thieke – klarnet. Dwa utwory, 49 minut.

Niemiecką formację The Pitch znamy choćby ze wspanialej, wspólnej płyty ze Splitter Orchester. Tu jednoczy ona siły jedynie z gitarzystką z Antypodów, ale zdaje się tworzyć dzieło równie monumentalne. Dość nietypowy zestaw żywych instrumentów, garść analogowej elektroniki (ale bardzo istotnej w procesie generowania poszczególnych elementów tej układanki) i duża kreatywność w zakresie zbudowania prawie 50-minutowej narracji. Ta toczy się wedle dość precyzyjnie zaplanowanego scenariusza, ale skrzy się emocjami i dźwiękowymi barwami swobodnie improwizowanej ekspozycji dronowej. Dodajmy, iż nagranie jest rejestracją na żywo i nie zawiera jakichkolwiek ingerencji post-produkcyjnych.

Artyści od pierwszej sekundy nagrania budują gęsty strumień fonii. Nie wszystkie dźwięki jesteśmy w stanie połączyć z ich źródłem. Słyszymy pasmo zasilane prądem, smyczek posadowiony na krawędzi któregoś z instrumentów i minimalistycznie frazującą gitarę, która jako jedyna skupia się na krótszych, bardziej filigranowych formach. Razem z muzykami uczestniczymy w wielobarwnej podróży do sedna dźwięku. Narracja zdaje się być głównie analogowa, ale bez trudu zawłaszcza całe spektrum przestrzeni koncertowej. Wydaje się być stabilna, ale podlega nieustannym zmianom. Każdy wątek ma swoją intensywność i dramaturgię, ale idealnie współgra z pozostałymi. Dołem płynie basowy fundament, górą nieskończoność pozostałych fraz. Opowieść jest mroczna, ale i na swój sposób post-romantyczna. Z czasem zyskuje nawet na melodyjności, choć wydaje się być brzemiennie smutna.  Druga część tego niezwykłego spektaklu toczy się na nieco innym poziomie intensywności. Wydaje się być bardziej lekka, wręcz ulotna, prawdziwie filigranowa, szczególnie w wymiarze gitarowym. Wyrasta z mroku, syci się trwogą każdej frazy, płynie jeszcze bardziej molowym korytem. W tej części nagrania szczególnie dużo do powiedzenia ma wibrafonista, nie brakuje także onirycznych, post-syntetycznych strumieni dźwiękowych. Ostatnie podrygi tej epopei należą przede wszystkim do gitarzystki.



 

Nudo Inhabitante (Neue Numeral, DL 2023)

Doctor F., Buenos Aires, maj 2022: Federico Isasti – perkusja, kompozycja oraz Mariano Sarra – fortepian, kompozycja. Siedem utworów, 33 minuty.

Argentyńskie rejestracje docierają do nas regularnie i bardzo jesteśmy z tego faktu zadowoleni. Tym razem otrzymujemy duet mocno osadzony w klimatach open jazzowych, bazujący na kompozycjach, które wydają się być jednak ledwie zarysem procesu improwizacji. I jak to zwykle w przypadku muzyki z Buenos Aires, album nieprzegadany, kończący się niedługo po upływie dwóch kwadransów. A nazwa duetu w aspekcie fonetycznym nie powinna nam niczego sugerować.

Artyści zaczynają swoją podróż z przytupem. Ich opowieść zdominowana jest przez rytm, który płynie zarówno z werbla i tomów, jak i masywnej, niekiedy bardzo czarnej klawiatury fortepianu. Rytmika Argentyńczyków bywa bardzo zmienna - lekka i swawolna niczym walczyk, jak w drugiej części, czy też skoczna i wyrywna jak w trzeciej. Muzycy lubią łamać metrum narracji i nieustannie nas zaskakiwać. Pierwsze oznaki nostalgii i refleksji dopadają ich dopiero pod koniec trzeciego utworu, a prawdziwe spowolnienie następuje dopiero na starcie piątej odsłony. Perkusyjne talerze zaczynają wówczas rezonować, a na klawiaturze piana, w miejsce progresywnego rytmu, pojawia się niewinna z pozoru melodia. Ale i tu początkowo mroczne emocje kończą się efektowną galopadą. Część szósta przypomina introdukcję do Jeziora Łabędzie. Baletowa gracja i romantyczne inkrustacje po pewnym czasie łapią ulubioną przez artystów dynamikę. Oto, jak post-klasyka dość szybko staje się tu free jazzem. Finałowa narracja nosi znamiona farewell song, pełna jest brzmieniowych subtelności, ale w drugiej fazie, dzięki ambicjom drummera, przeistacza się w dość intensywną narrację. Choć pianista zdaje się tu zgłaszać zdanie odrębne.



 

Daniele Martini & Franziska Windisch We'll See, We'll See (HobbyKeller, Kaseta 2023)

Smog and Studio Savoie, Bruksela, czas nieznany: Daniele Martini – saksofon tenorowy, elektronika oraz Franziska Windisch - laptop, pure data. Dziesięć utworów, 45 minut.

Włoskiego, acz rezydującego w Belgii saksofonistę znamy z kilku udanych, akustycznych podróży po świecie swobodnej, jakże intensywnej improwizacji. Tym razem Martiniego spotykamy w chmurze czerstwej, niekiedy bardzo gęstej, wręcz harshowej elektroniki. Towarzyszy mu artystka, która pracuje na czystych danych zaczerpniętych z realnego laptopa. Album jest sporym wyzwaniem dla miłośnika akustyki. Szczególnie jego pierwsza, poszarpana i upstrzona drobnymi utworami strona kasety. Ale na jej drugiej stronie, w trzech rozbudowanych opowieściach, jest już dużo lepiej, ba, w jednej z nich słyszymy brzmienie prawdziwego saksofonu.

Pierwsze siedem opowieści trwa tu ledwie dwadzieścia minut. W kłębach elektronicznych fonii trudno doszukać się czegoś szczególnie ekscytującego. Słyszymy brzmienia syntezatorowe, które from time to time bogacone są pewną ulotną melodyjnością, a wielu momentach rytmem, czasami połamanym i brudnym, nadającym opowieści dalece sensowną linearność. Do naszych uszu docierają także niezliczone porcje syntetycznych plam i niekiedy usterkowych fonii. W części trzeciej wpadamy w wysokogatunkowe drum’n’bass, z kolei część piąta lepi z drobnych, urywanych fragmentów, stanowiących wszakże zwartą całość. Dla odmiany odsłona szósta, to rytmicznie uformowane porcje szumu. Na drugiej stronie kasety artyści kontynuują wątki taneczne, nie unikają pewniej melodyjności, słyszymy ciekawe brzmienia, które przypominają gitarę, a także niemałe chmury ambientu. W utworze dziewiątym pojawia się anonsowany wcześniej saksofon, bardzo wyrazisty, chropowaty w brzmieniu. Towarzyszy mu gęsty ambient, który z czasem nabiera intensywnej siarczystości. Ostatni utwór stara się chyba podsumowywać cały album, trwa ponad jedenaście minut, zawiera zarówno momenty trudne fonicznie, jak i pasma całkiem przyswajalne. Jest jednak zdecydowanie zbyt długi.

 


Mazzoll & Daktyle T…se, T…se (Antenna Non Grata, CD 2023)

Mózg, Bydgoszcz, marzec 2023: Jerzy Mazzoll - klarnety, głos, Marek Sadowski - elektronika, perkusjonalia, misy oraz Maciek Jaciuk - elektronika, daxofon, fx. Sześć improwizacji, 47 minut.

Sytuacja dramaturgiczna w bydgoskim Mózgu wydaje się być nieco ciekawsza niż chwilę temu w Brukseli. Klarnety Mazzolla improwizują tu na żywo z wielowymiarową elektroniką, doposażoną w akustyczne akcesoria perkusjonalne. Efekt bywa niekiedy dalece frapujący, zwłaszcza, gdy w szranki improwizacji staje sam klarnet bez dodatkowych atrybutów narracji, a działania partnerów bardziej nastawione są na łączenie tego, co żywe z tym, co syntetyczne.

Dokładnie tak dzieje się w pieśni otwarcia, która zdaje się być najciekawszym momentem całego koncertu. Klarnet basowy rozpoczyna tu lot typowy dla Mazzolla. Głęboki, dronowy sound z każdą chwilą zyskuje na poły semicką melodykę i ucieka w kosmos improwizacji wspierany cyrkulacyjnym oddechem muzyka. W tle pracuje elektronika, która na ogół przyjmuje postać ambientu, ale szyje nam też frazy sprawiające wrażenie działań live processing. Począwszy od drugiej opowieści elektronika staje się bardziej aktywna, co nie zawsze służy całej ekspozycji. Gdy klarnet jest tu pełnoprawnym aktorem, narracja broni się bez słowa wątpliwości. Gdy on sam milknie i oddaje przewodnictwo pozostałym, nagranie miewa słabsze monety. Tak dzieje się choćby w dalszej fazie drugiej części. W trzeciej odsłonie klarnet tańczy rytmicznie z elektronicznym beatem, w czwartej z kolei musi przebijać się przez chmurę syntetycznych zgrzytów i usterek. Mazzoll używa tu także swojego głosu – czasami to dekonstruowana elektronicznie wokaliza, innym razem, jak w utworze finałowym, melorecytacja z tekstem. Ciekawie kształtuje się piąta opowieść, gdy dron klarnetu, płonący emocjami w chmurze elektronicznego harshu, napotyka na akustyczne misy i inne dźwięki perkusjonalne.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz