wtorek, 25 marca 2025

Misanthrope in Gut Liver!


Doprawdy trudno dociec, jak to się mogło stać, że album Gut Liver, wydany prawie rok temu, uszedł uwadze naszego recenzenckiego pióra. Ale lepiej późno niż wcale!

Rzeczony krążek, to drugie wydawnictwo tria Misanthrope, które tworzą nasi doskonali znajomi – Portugalczycy, gitarzysta Luis Lopes i basista Gonçalo Almeida oraz holenderski perkusista Philipp Ernsting. I jak świetnie pamiętamy, grają ostrą, psychodeliczną, jazz-rockową improwizację. Jeśli termin power trio potrzebuje we współczesnym świecie nowego wzorca, to jest nim z pewnością owo mizantropijne trio. Zapraszamy na trwającą prawie godzinę zegarową, niesamowitą podróż po kwaśnych zakamarkach jakże tłustych improwizacji! Startujemy!




Album zawiera dwie rozbudowane improwizacje, zarejestrowane na dwóch kolejnych koncertach. Ta pierwsza trwa prawie czterdzieści minut, ta druga z trudem przekracza dwadzieścia. Strumień pieśni otwarcia śmiało wskazuje stylistyczne tropy – fussion, post-jazz, rockowa psychodelia. Muzycy z nieudawanym spokojem kręcą pierwszą tego wieczoru spiralę narracji. Drummer dba o cyrkulacyjną dynamikę, świetnie wtóruje mu basista, a gitarzysta, początkowo delikatnie wycofany, z lubością rzuca się w wir coraz gęstszej opowieści. Każdy z muzyków swobodnie improwizuje, nie szczędzi nam szorstkich melodii i wykoślawionych figur rytmicznych. Pierwsza zmiana ma miejsca w okolicach 8 minuty. Muzycy strzygą uszami, na moment biorą głęboki oddech i bez zbędnej zwłoki aranżują nowe ujęcie. Już bardziej taneczne, rozhuśtane mocą power rockowej energii. Nie brakuje zakrętów, masywnych przełomów i zwinnych galopad. Po upływie kwadransa improwizacja jeszcze bardziej gęstnieje, zaczyna obrastać grubą warstwą kwasu i systematycznie spowalnia aż do momentu, gdy przepoczwarza się w mroczną i niebezpieczną post-balladę. Po kilkuminutowym stand-by basista zaczyna mącić brudną wodę i inicjować nową, jeszcze bardziej demoniczną spiralę przy wydatnym wsparciu perkusisty. Gitarzysta chwilę milczy, po czym wraca z porcją mięsistych sprzężeń. Narracja w mgnieniu oka nabiera wielokolorowej kwasowości i silnej dynamiki. Tuż przed upływem drugiego kwadransa opowieść znacząco spowalnia, a Portugalczycy sprawiają wrażenie, jakby zamienili się rolami – gitara pracuje jak bas, bas zaczyna snuć oniryczną melodię na dewastowanych pick-up’ach. Nim całość obumrze, artyści zdążą jeszcze raz intrygująco zapętlić się, by ostatecznie dokonać żywota na martwej melodii dogasającego basu.

Druga historia, choć w swej początkowej fazie bardzo leniwa, zdaje się mieć flow kroczący. Głęboko skrywany hałas, pewna nieostrożna refleksyjność, oniryczna flauta charakterystyczna dla ciszy przed burzą, pełna suchych melodii i drobnych sprzężeń. Ale spirala zła nakręca się niejako samoczynnie! Bas wpada w kompulsywną repetycję, perkusja obraca się wokół własnej osi, ale mimowolnie dynamizuje strumień narracji, a gitara tonie w sosie gęstniejącej psychodelii. Opowieść nabiera tempa, sztywnieje, przechodzi w stan dramaturgicznej erekcji. W połowie utworu tempo na moment siada, ale w sukurs przychodzą wtedy mocne, rockowe przełomy. Przez kilka chwil sekcja rytmu pracuje samodzielnie. Gitara powraca w post-jazzowym tańcu, potykając się o drum’n’bassowe zasieki. Tymczasem w okolicach 18 minuty muzycy postanawiają zacząć przygotowania się do snu. Leniwe, oniryczne post-melodie gitary, syntetyczne plamy basu i zgliszcza drummingu. Aż po ostatni dźwięk, znów wprost z basowego gryfu.

 

Misanthrope Trio Gut Liver (Cylinder Recordings, CD 2024). Luis Lopes – gitara elektryczna, Gonçalo Almeida – gitara basowa oraz Philipp Ernsting – perkusja. Nagrane w Koffie & Ambacht, Rotterdam (utwór 1) oraz JazzBlazzt, Neeritter (2), Holandia, dwa kolejne dni lutego 2023. Łącznie 58 minut.




niedziela, 23 marca 2025

Argentyńsko-brytyjskie trio Exhaust w ramach 71. edycji cyklu koncertowego Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Zapraszamy na koncert muzyki improwizowanej w wykonaniu Camili Nebbi, Kita Downesa i Andrew Lisle’a, który odbędzie sie w poznańskim Dragon Social Club w środę 26 marca.

Ósma dziesiątka cyklu koncertowego odbywającego się pod patronatem Trybuny Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club rozpocznie się w sposób definitywnie spektakularny. Zapraszamy na koncert tria Exhaust. Ta międzynarodowa formacja, to z jednej strony Camila Nebbia, młoda argentyńska saksofonistka, która od wielu miesięcy sieje artystyczny ferment po obu stronach Atlantyku, z drugiej kolejni artyści wciąż jeszcze młodego pokolenia, w tym wypadku z Anglii – pianista Kit Downes i perkusista Andrew Lisle. Ten pierwszy ma w dorobku albumy dla monachijskiego ECM, z powodzeniem grywa także na organach, ten drugi całkiem niedawno został uznany za najciekawszego, europejskiego bębniarza młodego pokolenia, a przy okazji wielokrotnie gościł na dragonowej scenie Małego Domu Kultury.

Czeka nas wieczór definitywnie jazzowy, ale o tym, w którą stronę skierowany, decydować będzie zapewne temperament Argentynki. Dodajmy, iż dzień po koncercie w Dragonie Exhaust przeniesie się do Gdańska i zagra w ramach wiosennej edycji Jazz Jantar Festival.



 

Sami artyści piszą o sobie tymi mniej więcej słowami: Improwizujące trio Exhaust łączy saksofonistkę Camilę Nebbię, pianistę Kita Downesa i perkusistę Andrew Lisle’a w dynamicznej formule jakże spontanicznej kreacji. Ich muzyka rozwija się poprzez eksplorację w czasie rzeczywistym, a każdy występ kształtują głębokie słuchanie i instynktowne reakcje. Potężny głos saksofonu Nebbii napędza zespół intensywnością, podczas gdy Downes skłania się ku surowej bezpośredniości i nieograniczonej ekspresji. Lisle działa zarówno jako katalizator, jak i kotwica, tworząc płynne struktury rytmiczne, które wspierają i napędzają skomplikowaną interakcję tria. Ich muzyka rozwija się się poprzez szerokie spektrum dźwięków, poruszając się między melodyjnym kontrapunktem, a bogato teksturowanymi pejzażami dźwiękowymi, obejmującymi kontrast i ciągłą transformację. Ich pierwszy album „Exhaust” ukaże się w maju 2025 roku nakładem nowojorskiej wytwórni „Relative Pitch”. Zespół koncertuje obecnie w całej Europie, występując na takich festiwalach i w takich miejscach, jak Berlin Jazz Festival, Bimhuis w Amsterdamie, Cafe Oto w Londynie i Jazz Jantar w Gdańsku, o poznańskim Dragon Social Club nie zapominając.

 

Spontaneous Live Series, Vol. 71: Exhaust

26 marca 2025, Poznań, Dragon Social Club, Zamkowa 3, godz. 20.00

 

Camila Nebbia – saksofon tenorowy

Kit Downes – fortepian

Andrew Lisle – perkusja

Bilety dostępne bezpośrednio przed koncertem: gotówka albo blik.

 

https://www.instagram.com/lamujerparecidaami/

https://www.instagram.com/kitdownesmusic

https://www.instagram.com/andrew_lisle

https://camilanebbia.com/

https://www.kitdownesmusic.com/

https://linktr.ee/andrewlisle

 

Biogramy artystów:

Camila Nebbia, pochodząca z Buenos Aires, a mieszkająca w Berlinie, saksofonistka, kompozytorka, improwizatorka, artystka wizualna i kuratorka. Magazyn Jazz.pt opisał ją jako „szczególnie wartościową saksofonistkę naszych czasów”. Ta multidyscyplinarna artystka łączy swoją praktykę muzyczną z tworzeniem i dekompozycją pamięci archiwalnej, eksplorując koncepcje tożsamości, migracji i pamięci.

Jej najnowszy solowy album „una ofrenda a la ausencia” (ofiara nieobecności), wydany przez Relative Pitch Records, został opisany przez NYC Jazz Record jako „definitywnie humanistyczny i osobisty album, zaskakujący pełnym pasji podejściem do jazzu”.

Camila grała z wieloma artystami sceny międzynarodowej, takimi jak Marilyn Crispell, Michael Formanek, Angelica Sanchez, Randy Peterson, Tom Rainey, Patrick Shiroishi, Vinnie Sperrazza, Katt Hernandez, Kenneth Jimenez, Lesley Mok, Susana Santos Silva, Elsa Bergman, kolektyw l’Arfi z Lyonu, Joanna Mattrey, Vincenta Dromowski’ Flow Regulator, Kit Downes, Andrew Lisle, John Hughes i inni.

Współtwórczyni i kuratorka kolektywnej grupy interdyscyplinarnej i serii muzyki improwizowanej „La Jaula se ha vuelto pájaro y se ha volado”, interdyscyplinarnego festiwalu „Guillotina Fest” oraz twórczyni i kuratorka serii koncertów streamingowych o nazwie „The warm of proximity” i „A door in the mountain”. Kuratorka cyklu „Disfigured Rivers” z siedzibą w Berlinie. Camila Nebbia jest wspierana przez D'Addario Woodwinds.

Kit Downes jest laureatem nagrody BBC Jazz Award, nominowanym do Mercury Music Award solowym artystą nagrywającym dla ECM Records. Podróżuje po świecie, grając na pianinie, organach kościelnych i harmonium ze swoimi zespołami („ENEMY”, „Troyka” i „Elt”), a także z takimi artystami jak Squarepusher, Bill Frisell, „Empirical”, Andrew Cyrille, Sofia Jernberg, Benny Greb, Mica Levi i Sam Amidon. Kit wykonuje solowe koncerty na organach piszczałkowych i fortepianie, współpracuje z saksofonistą Tomem Challengerem, wiolonczelistką Lucy Railton, kompozytorką Shivą Feshareki, saksofonistą Benem van Gelderem i z zespołem „ENEMY” (z Petterem Eldhem i Jamesem Maddrenem). Obecnie współpracuje również ze skrzypkiem Aidanem O’Rourke, perkusistą Sebem Rochfordem, kompozytorem Maxem de Wardenerem oraz w trio organowym „Deadeye” z Reinierem Baasem i Jonasem Burgwinkelem. Komponował na zamówienie Cheltenham Music Festival, London Contemporary Orchestra, Biel Organ Festival, Ensemble Klang na ReWire Festival, Scottish Ensemble, Cologne Philharmonie i Wellcome Trust. Występował również w produkcji National Theatre „Network” w latach 2017–2018 z udziałem aktora Bryana Cranstona. Występował jako solista na koncertach organowych w takich miejscach jak Elb Philharmonie w Hamburgu, Katedra w Lozannie, Flagey w Brukseli, Royal Albert Hall w Londynie, a także Southbank Royal Festival Hall, Rochester Jazz Festival (USA), St Olafs Minneapolis (USA), Stavanger Konserthus, Aarhus Philharmonic Musikhuset, Darmstadt Organ Festival, Stuttgart Organ Festival, Laurenskerke w Rotterdamie, Orgelpark w Amsterdamie, Kaiser Wilhelm Memorial Church na Berlin Jazz Festival i BBC Proms, i w wielu innych. Jest stypendystą Royal Academy of Music w Londynie, gdzie studiował i obecnie wykłada. Dwukrotnie zdobył 1. miejsce w rankingu Downbeat’s Critics Poll Rising Star w kategoriach organów i instrumentów klawiszowych, a jego płyty ECM „Obsidian”, „Dreamlife of Debris” i „Vermillion” spotkały się z uznaniem krytyków.

Andrew Lisle, urodzony i wychowany w Northumberland (Wielka Brytania), obecnie mieszkający w Londynie, jest perkusistą i kompozytorem o wielu kierunkach zainteresowań. Jego szybka i wysoce fakturalna gra wypełniona złożonością rytmiczną sprawia, że jest bardzo pożądanym członkiem społeczności kreatywnego jazzu i muzyki improwizowanej. Lisle, artysta na zmianę zarówno napędowy, jak i abstrakcyjny, współpracował z wieloma wiodącymi głosami na brytyjskiej i europejskiej scenie muzyki improwizowanej, w tym: Kit Downes, John Edwards, Alex Ward, Camila Nebbia, Charlotte Keeffe, Tom Challenger, Ab Baars, Rodrigo Amado, John Dikeman, Colin Webster, Dirk Serries i wieloma innymi. Występuje w znanych miejscach, w tym: Cafe Oto i Vortex (Londyn); KM28 (Berlin), Bimhuis (Amsterdam), De Singer (Belgia), Dragon Social Club (Poznań), Galeria Zé Dos Bois (Lizbona); i na takich festival, jak choćby London Jazz Festival, Jazzfest Berlin, Freejazzfestival Saarbrucken, Spontaneous Music Festival (Poznań), Jazz Jantar (Gdańsk). Jego najbardziej aktywne projekty to: Exhaust (feat. Camila Nebbia, Kit Downes), Multi-directional (John Edwards, Kit Downes), KODIAN Trio (Colin Webster, Dirk Serries), Ab Baars/Aaron Lumley/Andrew Lisle i Tom Challenger/Caius Williams/Andrew Lisle.

 

 

piątek, 21 marca 2025

Mars Williams & Vasco Trilla! Awakening Nature From Her Dream!


Ta historia ma swój początek pod koniec ubiegłej dekady. Wtedy to kataloński perkusista i perkusjonalista, mistrz no drumming percussion, Vasco Trilla zaprosił do Barcelony chicagowskiego, freejazzowego wyjadacza, saksofonistę Marsa Williamsa, artystę tysiąca talentów, faceta, który m.in. współtworzył pierwszy line-up słynnego The Vandermark Five, a także grywał w kwartecie Switchback z Wacławem Zimplem, by wspomnieć jego po części polskie doświadczenia artystyczne.

Saksofonista z Chicago dotarł do stolic Katalonii latem 2019 roku. Muzycy umówili się na sesję nagraniową, zagrali także koncert w barcelońskim klubie Robadors23. Po dwóch latach powtórzyli ów scenariusz. Oba spotkania studyjne zostały uwiecznione na wyśmienitych albumach Spiracle i Critical Mass. Po upływie kolejnych dwóch lat Mars przegrał intensywną, krótkotrwałą i jakże nierówną walkę z rakiem. Trzeci album dokumentujący współpracę Williamsa i Trilli ukazał się zatem już po śmierci amerykańskiego saksofonisty. Nazywa się Awakening Nature From Her Dream i jest zapisem pierwszego ich koncertu, o którym wspomnieliśmy w poprzednim akapicie. Szczęśliwie wszystkie trzy albumy wydała krakowska Not Two Records, zatem ich dostępność i cenowa przystępność z pewnością raduje wszystkich fanów free jazzu w naszym pięknym kraju. Nie pozostaje nam nic innego, jak zajrzeć do małego klubu, usytuowanego w samym centrum Barcelony, nieopodal słynnej La Rambli.



 

Fonograficzny zapis koncertu, to dwie rozbudowane improwizacje, które trwają ponad kwadrans każda oraz dwie krótsze, mniej więcej siedmiominutowe. Te dłuższe zdają się być nade wszystko okazją do swobodnych, post-jazzowych medytacji, te drugie, krótkie, zwarte, to typowe free jazzowe petardy, pełne emocji i soczystych improwizacji.

Pierwszą opowieść otwiera Vasco budując szeroki wachlarz perkusjonalnych dronów, rezonujących fraz i drżących, małych przedmiotów. Mars podłącza się najpierw dźwiękami toys, potem sięga po lżejszą odmianę saksofonu. Narracja w swej początkowej fazie przypomina … mroczną odmianę world music. Medytacja, drżenie i delikatny, saksofonowy śpiew. Perkusjonalia wypełniają tu niemal całą przestrzeń, a samym środkiem płynie roztańczony dęciak. Mniej więcej w połowie ekspozycji muzycy rozpoczynają konstruować flow bardziej charakterystyczny dla free jazzowej estetyki. Nadymają policzki, napinają mięśnie i brną w swobodne, efektowne tango, która gaszą w perfekcyjny sposób do poziomu pojedynczych, na ogół perkusjonalnych fraz. Drugi utwór, to classic sax & drum expo! Początkowo wolno tempo, rzewna melodia na ustach, potem skok w ogień i mięsista wymiana uprzejmości.

Trzecia opowieść, to znów rodzaj wielominutowej medytacji. Początek przypomina smutna modlitwę. Trochę dętych fraz, trochę perkusjonalnych preparacji. Przez moment Mars pracuje solo. Vasco powraca z subtelnym, rezonującym akompaniamentem. Improwizacja sprawia wrażenie podprowadzenia pod kolejny skok w ogień free jazzu, ale tym razem Mars, mimo, iż przesiada się na saksofon tenorowy, sygnuje definitywnie balladową konwencję. Jej zwieńczeniem jest powrót do modlitewnej narracji, okraszonej porcjami rezonujących dźwięków perkusyjnych talerzy. Koncert wieńczy kolejna porcja mięsistego free jazzu. Saksofon otwiera ją ekspozycją dronową, dobrze uplasowaną na rodzącej się fakturze drummingowej. Opowieść nabiera powietrza i eksploduje, niesiona wytrawnie zrytmizowaną narracją Katalończyka.

 

Mars Williams & Vasco Trilla Awakening Nature From Her Dream (Live in Barcelona) (Not Two, CD 2025). Mars Williams – instrumenty dęte drewniane, toy instruments oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w Robadors 23, Barcelona, lipiec 2019. Cztery utwory, 44 minuty.

 

 

wtorek, 18 marca 2025

Adam Gołębiewski & Dave Brown in Dogs Light!


Adam Gołębiewski lubi podróżować. Po świecie realnym, po świecie zdekonstruowanych, tajemniczych dźwięków, do produkcji których perkusja jest tylko jednym z wielu narzędzi. W trakcie tych niekończących się podróży często spotyka gitarzystów.

Muzykował z Thurstonem Moore’em, czy z Pierrem Jodlowskim, w obu przypadkach bodaj jednokrotnie, improwizował z Sharifem Sehnaoui, tu wielokrotnie, teraz proponuje nam meeting z legendą australijskiej gitary Dave’em Brownem, muzykiem współodpowiedzialnym za obraz jazzowych i rockowych Antypodów, nadto artystą, który świetnie czuje się w niebanalnej improwizacji, dowodów czego moglibyśmy szukać choćby w katalogu … krajowego Bociana.

Dogs Light, to album szczególny w dyskografii polskiego artysty. Decyduje o tym zarówno oryginalne i niebanalne frazowanie Australijczyka, jak i zaskakujący, wręcz medytacyjny spokój, jaki Gołębiewski wnosi do ośmioczęściowej improwizacji. Zajrzyjmy do środka.



 

Otwarcie albumu jest delikatne, wystudzone, leniwe i, jak się później okaże, dość typowe dla całego nagrania. Gitarowe, półmelodyjne frazy, nasączone post-bluesową barwą w kooperacji z rezonującymi talerzami i porcją rozkołysanych, pieczołowicie konstruowanych, perkusjonalnych preparacji. W drugiej opowieści Dave sprawia wrażenie, jakby jego gitara łapała trochę brudu z amplifikatora, zaczynała pulsować i okazjonalnie sprzęgać, generując przy okazji filigranowe porcje rockowego hałasu. Czujny Adam buduje w tym czasie skromną akcję drummingową na talerzach.

W kolejnych trzech improwizacjach dzieje się naprawdę dużo dobrego. Najpierw dostajemy strzępy melodii, które ścielą się na dronie rezonującego werbla. Gitara dostarcza odrobinę jazzowego fussion, ale stoi w miejscu i definitywnie nie jest zainteresowana jakimkolwiek dynamicznym rozwiązaniem. Całość nabiera masy mocą eskalującego się pogłosu. W kolejnej odsłonie pojawia się chyba gitara barytonowa, bo całość, z rockowym posmakiem, brzmi bardzo basowo. Z każdą sekundą narracja nabiera tu jednak cech pokrętnej ballady, jakby zagłębiała się w pozie ukojenia, dramaturgicznego niedopowiedzenia. Piąta improwizacja osadzona jest na istotnym dysonansie. Gitarzysta frazuje zaskakująco czystym tembrem, natomiast z perkusjonalnego akcesorium dociera mnóstwo preparowanych, dronowych akcji, niekiedy w pozie rozśpiewanego post-hałasu. Całość nie przestaje być rodzajem szemranej kontemplacji, która systematycznie zanurza się w mroku. W końcowej fazie opowieść zaskakuje – lepi się w intrygujący, masywny dron, stanowiąc być może najbardziej efektowny moment całego albumu.

Utwory szósty i siódmy, to definitywnie drobne formy. Od mrocznej nostalgii, która nabiera noise’owej poświaty dzięki gitarowym zaczepkom, po perkusjonalne preparacje rozdygotanego werbla. Od medytującej ciszy po przednóża kompulsywnego hałasu. Ostatnia improwizacja trwa ponad cztery minuty i być może stanowi najgorętszą, najbardziej intensywną ekspozycję wieczoru. Zgrzytająca gitara przebiera nogami i potyka się o post-industrialnie brzmiące perkusjonalia. Akcja zdaje się być wyjątkowo wartka. Adam jest w nastroju do hałasowania, Dave raczej skłonny koić emocje i zbierać manatki. Ten pierwszy śle porcje zgrzytów i bolesnych otarć, ten drugi wpada w repetycję i prosi o niski wymiar kary. 

 

Adam Gołębiewski & Dave Brown Dogs Light (Instant Classic, LP 2025). Adam Gołębiewski – perkusja, obiekty oraz Dave Brown – gitara tenorowa i barytonowa, stomp boxes. Nagrane w Melbourne, Australia, lipiec 2022. Osiem utworów, 39 minut.



piątek, 14 marca 2025

The Relative Pitch’ 2025: Temple of Muses! Nada Sagrada! Old Adam on Turtle Island! The Life and Behavior! Morpeth Contemporary! FATHM!


Nowojorski The Relative Pitch Records w permanentnym natarciu! Pierwsze dwa miesiące roku przynoszą dziewięć albumów, z których sześć za moment poddanych zostanie naszej recenzenckiej wiwisekcji. Dla tych, którym wciąż mało ważna wiadomość - cztery nowości marcowe weszły już w stadium pre-orderu.

Bez zbędnej zwłoki sięgamy po dwa europejskie kwartety, transatlantycki duet, amerykański septet i duet, wreszcie nagranie solowe, podpisane przez obywatelkę tamtej strony Atlantyku. So, welcome!



 

Stian Larsen, Colin Webster, Ruth Goller & Andrew Lisle Temple of Muses

Snorkel Studios, Londyn, kwiecień 2022: Stian Larsen – gitara elektryczna, Colin Webster – saksofon altowy, Ruth Goller – bas elektryczny oraz Andrew Lisle – perkusja. Sześć utworów, 48 minut.

Webster i Lisle tworzą wyśmienity duet od lat, w trio z Larsenem mają w dorobku przynajmniej dwa albumy, wszakże ekspozycja w kwartecie z bliżej nam nieznanym basistą, to bezapelacyjna nowość. Jeśli pierwsza trójka wnosi tu rockowy i freejazzowy temperament, który znamy z wielu ich poprzednich produkcji, to rzeczony basista targa raczej subtelności post-jazzowego fussion, definitywny posmak świeżości i intrygującej niepowtarzalności.

Niespełna trzyminutowa, free jazzowa rozbiegówka doskonale wprowadza nas w temat. W kolejnej opowieści, już bardziej rozbudowanej, kwartet sięga nie tylko po atrybuty jazzowe, ale także rockowe i psychodeliczne, za co odpowiedzialni są nade wszystko gitarzysta i basista. Kluczowy dla dramaturgii całego albumu jest trzeci, ponad 20-minutowy utwór, który pokazuje kwartet we wszystkich kolorach tęczy. Balladowe otwarcie, dynamiczne rozwinięcie z kolejną porcją rockowych eksplozji, faza zagęszczonej, jazz-rockowej magmy i błyskotliwa, transowa finalizacja. Czwarta i piąta odsłona, to pokaz swobodnej, ponadgatunkowej, świetnie skomunikowanej zabawy. Najpierw trochę ćwiczeń rozluźniających, potem zwinna, na poły dynamiczna galopada pod jurysdykcją drummera. Album zamyka prawie dziesięciominutowa improwizacja, który sieje ferment mnóstwem dźwięków preparowanych, rezonujących fraz i dronowych ekspozycji. Pod koniec efektownie pęcznieje i zostaje spuentowana mięsistym free jazzem.




Brandon Lopez Nada Sagrada

Roulette Intermedium, Vision Festival 2023: Brandon Lopez – kontrabas, Zeena Parkins – harfa elektryczna, Mat Maneri – altówka, Cecilia Lopez – elektronika, DoYeon Kim – gayageum, Gerald Cleaver – perkusja oraz Tom Rainey – perkusja. Jeden utwór, 39 minut.

Septet Brandona Lopeza to definitywnie rzecz godna naszej uwagi. Dobrze zaplanowana improwizacja uformowana w jedną strugę dźwięków, budowanych intrygującym zestawem instrumentalnym, bystrze udramatyzowanych, soczyście brzmiących. Być może w środkowej fazie opowieść jest nieco przeładowana pomysłami, nazbyt bogata w wydarzenia, ale przynajmniej w jej trakcie nie grozi nam choćby sekunda nudy.

Początek albumu, to drżąca, strunowa, efektownie rozhuśtana porcja kameralistyki. Muzycy szukają pretekstu do wybuchu, ale spowijający ich mrok skutecznie studzi buzujący temperament. Opowieść faluje – zdaje się przez moment, że nabiera rumieńców akcjami podwójnego zestawu perkusyjnego, ale po niedługiej chwili grzęźnie w strumieniu strunowych lamentów. Raz jesteśmy pod ścianą hałasu, innym razem … płaczu. W fazach pośrednich opowieść nabiera post-jazzowych barw fussion. W drugiej części utworu muzycy łapią wiatr w żagle mocą elektrycznej harfy i post-elektronicznego backgroundu, po czym gasną w onirycznej aurze wystudiowanych subtelności. Serwują nam jeszcze kilka dynamicznych akcji niesionych niskimi frazami kontrabasu i harfy, a następnie przechodzą do fazy schyłkowej spektaklu, która przypomina chorobę dwubiegunową. Retoryka chwili sprowadza się do dylematu, czy jeszcze pohałasować, czy jednak zamilknąć.



 

John Dikeman, Sun-Mi Hong, Aaron Lumley & Marta Warelis Old Adam on Turtle Island

Splendor, Amsterdam, listopad 2022: John Dikeman – saksofon tenorowy, Marta Warelis – fortepian, Aaron Lumley – kontrabas oraz Sun-Mi Hong – perkusja. Dwa utwory, 51 minut.

Po kwartecie kierowanym przez Johna Dikemana zwykliśmy oczekiwać temperamentnego free jazzu, pełnego ognistych improwizacji i emocji płynących z wielostronnej wymiany argumentów. Tu sytuacja jest nieco odmienna. Mamy warstwę ideologiczną sugerującą refleksję nad losem współczesności i całe mnóstwo jazzowej, wręcz swingującej melodyki. Jeśli nie słyszeliście jeszcze Dikemana w wersji lirycznej, macie ku temu niepowtarzalną okazję. Dodatkowo John dobrał sobie wspaniałych partnerów, którzy świetnie wczuwają się w jego niebanalny nastrój chwili.

Kameralne otwarcie zagrane jest kolektywnie, a wyposażone w ciepły tembr saksofonu tenorowego, kontrabasowy smyczek, stonowane piano wprost z klawiatury i stylową, pozostającą nieco w tle perkusję. Opowieść pachnie rasowym free jazzem, ale momenty, gdy emocje sięgają stanu wrzenia należą do rzadkości i stanowią raczej interludium, nie zaś treść główną nagrania. Dominuje melodia, niekiedy swingujący drive i stonowane ekspozycje solowe, realizowane w oparciu o żwawy akompaniament. Pierwsze nagranie szczególnie podobać może się w fazie środkowej, gdy po efektownym szczycie artyści zanurzają się w mrocznych preparacjach, a potem wychodzą na prostą w estetyce post-bluesowej ballady. Druga odsłona albumu jest zbudowana jeszcze skrupulatniej. Kilkuminutowe otwarcie basu i szeleszczących talerzy, wyważona ekspozycja piana i saksofon, który intonuje pierwszą melodię dopiero po ósmej minucie. Narracja swinguje, pachnie czarnym jazzem lat 30. ubiegłego stulecia i nie przestaje zaskakiwać. Ferment kreacji płynie tu nade wszystko od pianistki, która pracuje także w formule inside piano. W dalszej części nagrania tonizujący emocje tenorzysta wchodzi w bystre interakcje z kontrabasowym smyczkiem, a po chwili ciszy przechodzi do melodyjnej, smutnej, niemal elegijnej finalizacji, niepozbawionej post-barokowych zdobień.




Fred Frith & Shelley Burgon The Life and Behavior

Guerrilla Recording, Oakland, maj 2002 oraz marzec 2005: Shelley Burgon – harfa oraz Fred Frith – gitara akustyczna. Dwanaście utworów, 45 minut.

Jedno z dwóch spotkań akustycznej gitary i harfy w dzisiejszym zestawie relatywnych nowości. Tu legenda muzyki kreatywnej, Fred Frith i Shelley Burgon, amerykańska artystka, której dorobku nie wygooglaliśmy przed rozpoczęciem pisania tej recenzji. Album konsumuje dwie sesji nagraniowe sprzed dwóch dekad – całość nie ekscytuje w każdej sekundzie swego trwania, ale przynajmniej kilka z dwunastu improwizacji (szczególnie tych bardziej rozbudowanych i pochodzących z młodszej sesji) wartych jest naszej wzmożonej atencji.

Otwarcie albumu śmiało zasługuje na miano wystudzonej world music. Potem robi się znacznie ciekawiej, muzycy wchodzą bowiem w stadium bardziej zawansowanych improwizacji i wzajemnych interakcji. Ich opowieści bywają wyczulone na niuanse i efektownie minimalistyczne, nie stronią wszakże od rytmu i bogacenia narracji dźwiękami, które niekoniecznie są efektem pracy na strunach. To, co najlepsze na płycie dzieje się w utworach najdłuższych, szczególnie piątym, bardziej medytacyjnym oraz dziewiątym i jedenastym. W tych dwóch ostatnich akcje z obu stron zdają się być intrygująco nerwowe, dramaturgicznie poszarpane, do tego świetnie skomunikowane i nasączone mnóstwem brudnych, preparowanych fraz. W jedenastym epizodzie, bezwzględnie zasługującym na miano najciekawszego, gitara zaczyna bardzo nisko i pięknie kontrapunktuje wysoko osadzoną harfę. Opowieść skrzy się od zwarć i pyskówek, nabiera dynamiki, buzuje niemal rockowymi emocjami.



 

Jacqueline Kerrod & Joe Morris Morpeth Contemporary 2024

Morpeth Contemporary, Hopewell, Nowy Jork, maj 2024: Jacqueline Kerrod – harfa oraz Joe Morris – gitara akustyczna. Trzy utwory, 51 minut.

Kolejne strunowe spotkanie i znów podobna sytuacja – świetnie rozpoznawalny gitarzysta i amerykańska harfistka, z którą stykamy się po raz pierwszy. Tu opowieść składa się z trzech rozbudowanych improwizacji (z których pierwsza stanowi połowę albumu) i miewa momenty definitywnie przegadane, tudzież przesłodzone post-klasyczną ornamentyką. Te ciekawsze fragmenty, to sytuacje, w których Morris przejmuje inicjatywę, wyciąga Kerrod ze strefy melodyjnego komfortu i zaciąga w mroczne, niebezpieczne rewiry swobodnej improwizacji.

Od post-klasycznych subtelności, poprzez leniwe medytacje, po intrygujące zwarcia i dramaturgiczne spięcia, to schemat dramaturgiczny gemu otwarcia. Prawie trzydziestominutowa improwizacja szyje nam tu kilka scenariuszy i niektóre z ich śmiało uznać możemy za więcej niż udane, szczególne te, które dzieją się po upływie kwadransa. Co ciekawe, to harfistka wnosi tu odrobinę kreatywnego fermentu. Druga opowieść rozpoczyna się aurze szmerów i rezonujących fonii, także przechodzi przez fazę medytacji, w ramach zaś reasumpcji wzbogacona zostaje o warstwę rytmiczną i garść intrygujących interakcji. Ostatnia improwizacja świetnie ilustruje sytuację, o której pisaliśmy w poprzednim akapicie. Po kilkuminutowym stadium relaksacji gitarzysta przejmuje dowodzenie i sprawia, iż zakończenie albumu nie szczędzi nam ekspresji, brudnych, kanciastych fraz i adekwatnych wypieków na twarzy.


 

Laura Cocks FATHM

Czas i miejsce akcji nieznane: Laura Cocks – flet. Dziewięć utworów, 38 minut.

Na zakończenie relatywnych nowości specjalność zakładu, czyli album solowy. Kolejna bliżej nam nieznana amerykańska artystka i dziewięć bystrze sformatowanych improwizacji na flet solo. Od ciszy po hałas, od delikatności po agresję, od czystej frazy po wielokrotnie zdeformowane strzępy dźwięków.

Najpierw Laura oddycha całą masą fletowego korpusu, potem przyspiesza, ale jednocześnie ociepla tembr swojej wypowiedzi. Gdy jest taka potrzeba, fletowy strumień bogaci własnym głosem. Mruczy jak Beduin, by po chwili generować zniekształcone frazy, które w niczym nie przypominają brzmienia drobnego instrumentu dętego. Znęca się nad nim, topi w mulistej mazi, rozrywa i depcze. Nagle zaczyna medytować i pełnymi garściami łapie melodie. Śpiewa mroczne kołysanki dla niegrzecznych dzieci. Prycha i rzęzi jak gruźlik, by po niedługiej chwili zbudować multiopowieść, jakby miała w rękach i ustach co najmniej kilka instrumentów. W ósmym epizodzie skrupulatnie buduje flow z pisków i zgrzytów, a potem całą tę strugę brudu rozkłada na czynniki pierwsze. Przez ostatnie dziewięćdziesiąt sekund albumu snuje prostą, dynamiczną opowieść, świetnie kontrolując emocje.