W słynnym amsterdamskim klubie Bimhuis lądujemy na początku maja 2013 roku. Na małej scenie kwintet soczystych owoców z free jazzowego raju - Amerykanin z Holandii, rdzenny Holender, Belg, Niemiec i fascynujący gość z serca jazzowej Ameryki. Umawiają się na jeden długi trak. Czują, że będzie gorąco, postanawiają więc nie grać zbyt długo i nadmiernie wyczerpująco. To ostatnie nie do końca im wyjdzie w praktyce, albowiem ogniste frazy raz za razem wypadać im będą zza pazuchy. W tym szaleństwie prym wieść będą szczególnie wiolonczelista i kontrabasista. Chwilami nieco wytłumiony będzie tu jedynie introwertyczny trębacz, ale to przecież z jego powodu sięgamy po dziewięciu latach - po raz pierwszy! - po to niesamowite nagranie. Bo i Roy Campbell kilka miesięcy po tym koncertowym wydarzeniu nie będzie już żył.
Otwarcie idzie tu z mocy całego kwintetu! Swobodne,
rozchełstane, dęte quasi unisono ciągnie
flow ku górze, a silna, zdwojona sekcja
rytmu sunie całą szerokością ulicy, jak po swoje! W tak zwanym międzyczasie
szczególnie ciekawie frazuje kontrabas, który zdaje się iść tu delikatnie w poprzek
głównego nurtu. Na czele zacnego orszaku wszakże dzikie zwierzę tenoru, a obok niego
trąbka, zmysłowy lisek-chytrusek. Gdy narracja traci nieco na tempie swoje
popisy rozpoczynają wygłodniałe strunowce.
Pierwszy za smyczek sięga kontrabas i fermentuje kreatywnością na każdym zakręcie.
Na tle delikatnie zapętlonej sekcji świetne solo płynie wprost z trębackich wentyli.
Po smyczek sięga także wiolonczela i mamy oto pierwszą akcję w duecie (7-8 minuta),
który z precyzją szwajcarskiego zegarka będzie tu kreślił zmysłowe interludia
raz za razem. Na pierwsze z interludiów świetnie odpowiada trąbka. Powrót do pełnego
kwintetu pachnie tu free jazzowa magmą, głównie dzięki kompulsywnego tenorowi.
Znów trąbka bierze na siebie jarzmo studzenia emocji na scenie.
Kolejne smyczkowe interludium wieńczy pierwszy kwadrans
koncertu. Dźwięki zdają się tu lepić w intrygujące, post-barokowe zaśpiewy. Komentarz
trąbki? Oczywiście, tym razem niczym wybudzony do życia niedźwiedź. W tle toczy
się już basowe pizzicato, a perkusja
pierwszy raz daje do wiwatu i dynamizuje narrację, jak tylko się da. Tuż po spowolnieniu
po raz kolejny do roli głównego demiurgia improwizacji kandyduje kontrabas. Szoruje
brudnym brzmieniem i zaprasza do kolejnego tanga wiolonczelę. Najpierw pizzicato vs. arco, potem już podwójne arco! To interludium dzieje się po 23
minucie koncertu. Powrót do kwintetu następuje tym razem z prawdziwym piskiem
opon! Ach, ten tenor! Kolejne pętle narracji płyną bardzo szybko. Improwizacja charakteryzuje się dużą zmiennością
akcji, kreowana jakże odmiennymi temperamentami wszystkich muzyków. Swoboda, gorącą
krew, ale i wystudiowane emocje.
Nim upłynie drugi kwadrans koncertu znów na piedestał
wystawiony zostaje kontrabas – zmysłowe preparacje, piski, tarcia i gardłotoki.
Jeden flow, jedna magia! Znów podłącza
się wiolonczela, znów oba strunowce
skoczą do nieba i ciągną wóz improwizacji ku wiecznej wspaniałości. W ramach bystrego
komentarza pojawia się dźwięk fletu. Frazuje spokojnym jazzem, jakby banalnie pytał
o drogę. Gdy narracja przygasa po raz ostatni, słyszymy perkusjonalne dzwonki.
Nowe, finałowe rozdanie idzie tym razem wprost z gryfu wiolonczeli, najpierw z
kontrabasem na dwa smyczki, potem już more
typical – dwa dynamiczne ściegi pizzicato,
które niosą cały kwintet przez końcowe, jakże eksplozywne wzniesienie. Dęte śpiewają
tu przy otwartej kurtynie, a opowieść kończy swój niezbyt długi żywot pięknym fallingiem i burzą rzęsistych braw.
Roy Campbell/ John Dikeman/ Raoul van der Weide/ Peter
Jacquemyn/ Klaus Kugel When The Time Is
Right (577 Records, CD 2021). Roy Campbell - trąbka, flugelhorn, flet, John
Dikeman – saksofon tenorowy, Raoul van der Weide – wiolonczela i instrumenty
perkusyjne, Peter Jacquemyn - kontrabas, głos, Klaus Kugel – perkusja. Bimhuis, Amsterdam, 3 maja 2013 roku,
nagrane w trakcie dOeK Festival 2013.
Jeden trak, 37 minut i 46 sekund.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz