Jeśli północno-wschodnia rubież naszego ukochanego Półwyspu Iberyjskiego zdaje się specjalizować w ponadgatunkowych eksperymentach, które sprawiają, iż muzyka improwizowana skrzy się nieskończoną paletą na ogół mrocznych barw, o tyle zachodnia flanka tej części świata gustuje nade wszystko w eksploracji swobodnego jazzu.
Taki przynajmniej można wysnuć wniosek analizując tegoroczne
nowości, jakie docierają do nas z Katalonii i Portugalii. O tych pierwszych
pisaliśmy kilkanaście dni temu, teraz sięgnijmy zatem po czerwone róże z
Lizbony. Phonogram Unit, inicjatywa edytorska będąca skutkiem działań grupy
muzyków improwizujących, u progu nowego roku przynosi nam cztery nowe albumy.
Dwa są aktami typowo open jazzowymi,
jeden post-bluesowym, wreszcie ten czwarty funkowo-dubową eksploracją.
Wszystkie wszakże sycą się energią i estetyką jazzu, zatem udowodnienie tezy z
pierwszego akapitu nie powinno stanowić większego problemu. Zatem czytajmy,
słuchajmy i cieszmy się nową muzyką improwizowaną z Portugalii.
José Lencastre/ Zbigniew Kozera/ Vasco Trilla Chymeia
(DL)
Alchemia, Kraków,
październik 2022: José Lencastre – saksofon altowy, Zbigniew Kozera – kontrabas
oraz Vasco Trilla – perkusja. Pięć improwizacji, 34 minuty.
W zamyśle artystów miał to być portugalsko-polski kwartet.
Ostatecznie skończyło się na duecie, który w trakcie krótkiej trasy po Polsce
dobierał sobie na trzeciego różnych partnerów. Szczęśliwie w tym samym czasie na
południu naszego kraju przebywał Vasco Trilla i na bodaj dwa koncerty dołączył
do portugalskiego saksofonisty i wrocławskiego kontrabasisty. Ich koncert z
Alchemii definitywnie winien ucieszyć każdego fana free jazzu i muzyki swobodnie
improwizowanej osadzonej na bystrym groove,
bez wątpienia godnym reguł gatunku. Chociaż trio słuchamy bodaj na pierwszym
wspólnym koncercie, można odnieść wrażenie, że José, Zbyszek i Vasco muzykują
ze sobą od zarania dziejów.
Łagodny start zawdzięczamy tu melodyce saksofonu i kontrabasowego
smyczka. Opowieść nabiera rumieńców w momencie, gdy Trilla wrzuca doposażony w odpowiednią
dynamikę drumming. Tempo rośnie, choć
melodia nie przestaje się być stałym elementem programu. Cała improwizacja
osadzona jest na świetnym wyczuciu dramaturgii Kozery, który płynie smyczkiem od
rzewnych post-melodii do gęstych, ekspresyjnych pulsacji. Druga opowieść
przynosi garść całkiem dynamicznych zabaw w podgrupach. Zaczyna kontrabas i
perkusja, po ekspozycji tria dostajemy się w wir umiarkowanie filigranowej akcji
perkusyjnej, a opowieść wieńczy rozmowa saksofonisty i kontrabasisty. Kolejna
improwizacja jest prowadzona od początku do końca kolektywnie. Saksofon i perkusja
pną się systematycznie ku górze, z kolei kontrabas rozpycha kolanami w dolnej warstwie
narracji. Ten ostatni pięknie finalizuje epizod nieodłącznym smyczkiem. Czwartą
część inicjują błyszczące perkusjonalia. Opowieść leje się przez ręce, ale z
woli drummera nabiera odpowiedniej
gęstości. Gdy tempo ciekawie eskaluje, Kozera sięga po smyczek i kreuje
intrygujący dysonans. Pieśń pożegnalna budowana jest z należytym pietyzmem. Szczególnie
efektowne stemple jakości stawia tu zatrwożony Lencastre. Opowieść gęstnieje na
wyjątkowo wolnym ogniu, trzymając w ryzach wszelkie emocje. Zagubione w miksie
gromkie oklaski zdają się być wyjątkowo zasadne.
Bruno Parrinha & João Gato Two (CD)
Bartolinsky Studio,
Oeiras, Portugalia, od kwietnia do lipca 2023: Bruno Parrinha – saksofon altowy
(kanał prawy) oraz João Gato – saksofon altowy (kanał lewy). Jedenaście
improwizacji, 55 minut.
Dwa swobodnie improwizujące saksofony altowe budują tu
intrygujące dialogi, często wchodzą w antagonistyczne dyskusje, rzadziej kreują
akcje imitacyjne. Ich wielominutowa (być może odrobinę zbyt długa) opowieść
jest wszakże spójna i na ogół pozbawiona dramaturgicznych mielizn. Artyści
rzadko sięgają po frazy preparowane, chętnie płyną czystymi strumieniami
dźwiękowymi, ale paleta ich barw brzmieniowych i stosowanych technik
artykulacyjnych jest wyjątkowo szeroka. Matką tej narracji jest kreatywny jazz,
który skutecznie rozpala improwizatorską wyobraźnię.
Gem otwarcia zdaje się potwierdzać wszelkie walory albumu,
zidentyfikowane w poprzednim akapicie. Toczy się od szumu i prychania po
zadziorne, bystre interakcje wyposażone w duże porcje soczystych, altowych
fraz. Drobne kłótnie, efektownie pojednania, kilka całkiem dynamicznych przebieżek.
Kolejne utwory dodają do tak uformowanego wizerunku improwizacji nowe elementy
i smaczki. Druga opowieść smakuje wytrawną kameralistyką, incydentalnie łapiącą
niemal free jazzową ekspresję, trzecia dodaje smutek i rzewne melodie, czwarta
kolejne porcje zadumy, z kolei piąta stawia sprawę na ostrzu noża i bazuje na dysonansach
ekspresji. Szósta odsłona jest dynamiczna, ale wyjątkowo filigranowa, siódma piszczy
i chrobocze, ósma płynie matowymi dronami, a dziewiątą kąsa agresją, sięgając
od samej ziemi do rozgwieżdżonego nieba. Dziesiąta improwizacja trwa dziesięć
minut i przynosi dużo interesujących zdarzeń. Od subtelnych preparacji,
rezonujących, mrocznych fraz, poprzez cedzone przez zęby melodie, aż po kontrolowany
wrzask. Końcowa opowieść zdaje się koić nerwy i budować silną nić porozumienia.
Imitacyjne westchnienia, szczypta nostalgii i całkiem energetyczne, wysoko posadowione
dźwięki na ostatniej prostej.
Jorge Nuno Labirinto (CD)
Namouche Studios,
Lizbona, listopad 2023: Jorge Nuno – gitara akustyczna. Osiem improwizacji, 45
minut.
Tego gitarzystę znamy nade wszystko z elektrycznych, pełnych
rockowej psychodelii eksploracji, ale miewa on także przygody akustyczne,
którymi udanie wgryza się w historię muzyki swobodnie improwizowanej. I to
właśnie w tej drugiej estetyce Nuno nagrał bodaj swoją pierwszą solową płytę.
Postawił w niej na emocje z rzadka kojące zszargane nerwy, a całość nasączył
estetyką post-bluesową. Ten improwizowany spektakl na solową gitarę akustyczną
umiejscowiony został całkiem niespodziewanie w samym środku dzikiej, amerykańskiej
prerii. Oczywiście soczystego oddechu lizbońskiego saudade artysta nie był w stanie skutecznie zagubić. I bardzo
dobrze!
Muzyk rozpoczyna swoją traperską podróż z przytupem. Rysuje gęste
pętle i syci je post-rockową ornamentyką. Jego żwawe ruchy skrzą się czerstwym,
dynamicznym bluesem. Zaraz potem odpoczywa przy gitarowych flażoletach, liczy
struny, zdaje się schylać po każdy dźwięk i dumać nad losem. Trzecia opowieść
ma umiarkowane tempo, lepi się z ochrypłych fraz i post-rockowych faktur, a
kończy w galopie. Po niej znów ma miejsce czas na odpoczynek, niczym pierwsza
szklanka whisky po całym dniu pracy. Opowieść pachnie krowimi odchodami, ciekawie
się zapętla i niespodziewanie łapie tempo. W piątej odsłonie muzyk sięga do
korzeni szorstkich, martwych fraz, z kolei w szóstej jego gitara zdaje się trzeszczeć
ze starości. Nuno rozkłada ją na części i szpera na dnie pudła rezonansowego.
Liczy struny, wpada w niekończącą się, zadumaną repetycję. W części przedostatniej
na moment oddaje się smukłej, delikatnej balladzie, zbierając siły na efektowny
finał. W jego trakcie emocje wybuchają z całą mocą rocka i bluesa, po czym lgną
ku pobliskich, gęstym zaroślom. Im bliżej końca, tym muzyka i jej autor zdają
się płynąć coraz szerszym korytem, w dół zapomnianej rzeki.
Flak/ Jorge Nuno/ José Lencastre/ Hernâni Faustino Break
It Down (DL)
Alfarim, Portugalia, grudzień 2022: Flak – analogowa maszyna
perkusyjna, Jorge Nuno – gitara elektryczna, José Lencastre – saksofon tenorowy
oraz Hernâni Faustino – bas elektryczny. Pięć improwizacji, 42 minuty.
Czas na ostatnią z phonogramowych
nowości: Nuno przesiada się na gitarę elektryczną, Lencastre na saksofon
tenorowy, Faustino, na ogół kontrabasista, sięga po elektryczną basówkę, a
wszystkich spaja analogowa maszyna perkusyjna, za sterami której zasiada Flak.
Główny strumień narracji bazuje tu na nieco histerycznej, syntetycznej perkusji
i funkowym, mięsistym basie, z kolei improwizacja najczęściej odbywa się w
obszarze działania psychodelicznego gitarzysty i post-jazzowego saksofonisty.
Całość obleczona jest cienką warstwą dubu i budzi dalece mieszane uczucia. W
pierwszych czterech, dość zwartych dramaturgicznie, niedługich opowieściach
konwencja się broni, gorzej, gdy muzycy ruszają w ostatnią, prawie 20-minutowa
podróż. Tu pomysłów, by zaintrygować słuchacza jest już definitywnie mniej.
Syntetyczny rytm, dubowy step
basu, śpiewny saksofon na pogłosie i permanentnie fermentująca, kwaśna gitara, to elementy składowe tej
układanki. Narracja jest dość stabilna pod względem dynamiki - niekiedy
przyspiesza, jak w części trzeciej, innym razem zwalnia, bywa, że sięga po
niemal 2-stepowy beat, jak w części
czwartej. Dużo ciekawego dzieje się na tzw. drugim planie, szczególnie w
momentach, gdy saksofon i gitara wchodzą w fazę nieco gorętszych improwizacji (choćby
noise rockowy epizod w części trzeciej,
czy też duża porcja psychodelii w czwartej). Jakkolwiek często zdarza się, że
gitara nie jest w stanie przebić się przez zasieki maszyny perkusyjnej i basu.
W długiej, finałowej ekspozycji dzieje się sporo, ale narracja zdominowana jest
przez akcje perkusyjne, które nie dość, że brzmią dość archaicznie, to jeszcze
wprowadzają spory chaos dramaturgiczny, szczególnie w momentach, gdy opowieść
przejawia tendencje, by popadać w post-psychodeliczną mantrę. Z kolei, gdy perkusja
i bas zostają na moment sami (w drugiej części finału) klimat robi się interesujący,
ale nie jest ciekawie spuentowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz