piątek, 15 marca 2024

The Phonogram Unit’ fresh outfit: Chymeia! Two! Labirinto! Break It Down!


Jeśli północno-wschodnia rubież naszego ukochanego Półwyspu Iberyjskiego zdaje się specjalizować w ponadgatunkowych eksperymentach, które sprawiają, iż muzyka improwizowana skrzy się nieskończoną paletą na ogół mrocznych barw, o tyle zachodnia flanka tej części świata gustuje nade wszystko w eksploracji swobodnego jazzu.

Taki przynajmniej można wysnuć wniosek analizując tegoroczne nowości, jakie docierają do nas z Katalonii i Portugalii. O tych pierwszych pisaliśmy kilkanaście dni temu, teraz sięgnijmy zatem po czerwone róże z Lizbony. Phonogram Unit, inicjatywa edytorska będąca skutkiem działań grupy muzyków improwizujących, u progu nowego roku przynosi nam cztery nowe albumy. Dwa są aktami typowo open jazzowymi, jeden post-bluesowym, wreszcie ten czwarty funkowo-dubową eksploracją. Wszystkie wszakże sycą się energią i estetyką jazzu, zatem udowodnienie tezy z pierwszego akapitu nie powinno stanowić większego problemu. Zatem czytajmy, słuchajmy i cieszmy się nową muzyką improwizowaną z Portugalii.



 

José Lencastre/ Zbigniew Kozera/ Vasco Trilla Chymeia (DL)

Alchemia, Kraków, październik 2022: José Lencastre – saksofon altowy, Zbigniew Kozera – kontrabas oraz Vasco Trilla – perkusja. Pięć improwizacji, 34 minuty.

W zamyśle artystów miał to być portugalsko-polski kwartet. Ostatecznie skończyło się na duecie, który w trakcie krótkiej trasy po Polsce dobierał sobie na trzeciego różnych partnerów. Szczęśliwie w tym samym czasie na południu naszego kraju przebywał Vasco Trilla i na bodaj dwa koncerty dołączył do portugalskiego saksofonisty i wrocławskiego kontrabasisty. Ich koncert z Alchemii definitywnie winien ucieszyć każdego fana free jazzu i muzyki swobodnie improwizowanej osadzonej na bystrym groove, bez wątpienia godnym reguł gatunku. Chociaż trio słuchamy bodaj na pierwszym wspólnym koncercie, można odnieść wrażenie, że José, Zbyszek i Vasco muzykują ze sobą od zarania dziejów.

Łagodny start zawdzięczamy tu melodyce saksofonu i kontrabasowego smyczka. Opowieść nabiera rumieńców w momencie, gdy Trilla wrzuca doposażony w odpowiednią dynamikę drumming. Tempo rośnie, choć melodia nie przestaje się być stałym elementem programu. Cała improwizacja osadzona jest na świetnym wyczuciu dramaturgii Kozery, który płynie smyczkiem od rzewnych post-melodii do gęstych, ekspresyjnych pulsacji. Druga opowieść przynosi garść całkiem dynamicznych zabaw w podgrupach. Zaczyna kontrabas i perkusja, po ekspozycji tria dostajemy się w wir umiarkowanie filigranowej akcji perkusyjnej, a opowieść wieńczy rozmowa saksofonisty i kontrabasisty. Kolejna improwizacja jest prowadzona od początku do końca kolektywnie. Saksofon i perkusja pną się systematycznie ku górze, z kolei kontrabas rozpycha kolanami w dolnej warstwie narracji. Ten ostatni pięknie finalizuje epizod nieodłącznym smyczkiem. Czwartą część inicjują błyszczące perkusjonalia. Opowieść leje się przez ręce, ale z woli drummera nabiera odpowiedniej gęstości. Gdy tempo ciekawie eskaluje, Kozera sięga po smyczek i kreuje intrygujący dysonans. Pieśń pożegnalna budowana jest z należytym pietyzmem. Szczególnie efektowne stemple jakości stawia tu zatrwożony Lencastre. Opowieść gęstnieje na wyjątkowo wolnym ogniu, trzymając w ryzach wszelkie emocje. Zagubione w miksie gromkie oklaski zdają się być wyjątkowo zasadne.



 

Bruno Parrinha & João Gato Two (CD)

Bartolinsky Studio, Oeiras, Portugalia, od kwietnia do lipca 2023: Bruno Parrinha – saksofon altowy (kanał prawy) oraz João Gato – saksofon altowy (kanał lewy). Jedenaście improwizacji, 55 minut.

Dwa swobodnie improwizujące saksofony altowe budują tu intrygujące dialogi, często wchodzą w antagonistyczne dyskusje, rzadziej kreują akcje imitacyjne. Ich wielominutowa (być może odrobinę zbyt długa) opowieść jest wszakże spójna i na ogół pozbawiona dramaturgicznych mielizn. Artyści rzadko sięgają po frazy preparowane, chętnie płyną czystymi strumieniami dźwiękowymi, ale paleta ich barw brzmieniowych i stosowanych technik artykulacyjnych jest wyjątkowo szeroka. Matką tej narracji jest kreatywny jazz, który skutecznie rozpala improwizatorską wyobraźnię. 

Gem otwarcia zdaje się potwierdzać wszelkie walory albumu, zidentyfikowane w poprzednim akapicie. Toczy się od szumu i prychania po zadziorne, bystre interakcje wyposażone w duże porcje soczystych, altowych fraz. Drobne kłótnie, efektownie pojednania, kilka całkiem dynamicznych przebieżek. Kolejne utwory dodają do tak uformowanego wizerunku improwizacji nowe elementy i smaczki. Druga opowieść smakuje wytrawną kameralistyką, incydentalnie łapiącą niemal free jazzową ekspresję, trzecia dodaje smutek i rzewne melodie, czwarta kolejne porcje zadumy, z kolei piąta stawia sprawę na ostrzu noża i bazuje na dysonansach ekspresji. Szósta odsłona jest dynamiczna, ale wyjątkowo filigranowa, siódma piszczy i chrobocze, ósma płynie matowymi dronami, a dziewiątą kąsa agresją, sięgając od samej ziemi do rozgwieżdżonego nieba. Dziesiąta improwizacja trwa dziesięć minut i przynosi dużo interesujących zdarzeń. Od subtelnych preparacji, rezonujących, mrocznych fraz, poprzez cedzone przez zęby melodie, aż po kontrolowany wrzask. Końcowa opowieść zdaje się koić nerwy i budować silną nić porozumienia. Imitacyjne westchnienia, szczypta nostalgii i całkiem energetyczne, wysoko posadowione dźwięki na ostatniej prostej.



 

Jorge Nuno Labirinto (CD)

Namouche Studios, Lizbona, listopad 2023: Jorge Nuno – gitara akustyczna. Osiem improwizacji, 45 minut.

Tego gitarzystę znamy nade wszystko z elektrycznych, pełnych rockowej psychodelii eksploracji, ale miewa on także przygody akustyczne, którymi udanie wgryza się w historię muzyki swobodnie improwizowanej. I to właśnie w tej drugiej estetyce Nuno nagrał bodaj swoją pierwszą solową płytę. Postawił w niej na emocje z rzadka kojące zszargane nerwy, a całość nasączył estetyką post-bluesową. Ten improwizowany spektakl na solową gitarę akustyczną umiejscowiony został całkiem niespodziewanie w samym środku dzikiej, amerykańskiej prerii. Oczywiście soczystego oddechu lizbońskiego saudade artysta nie był w stanie skutecznie zagubić. I bardzo dobrze!

Muzyk rozpoczyna swoją traperską podróż z przytupem. Rysuje gęste pętle i syci je post-rockową ornamentyką. Jego żwawe ruchy skrzą się czerstwym, dynamicznym bluesem. Zaraz potem odpoczywa przy gitarowych flażoletach, liczy struny, zdaje się schylać po każdy dźwięk i dumać nad losem. Trzecia opowieść ma umiarkowane tempo, lepi się z ochrypłych fraz i post-rockowych faktur, a kończy w galopie. Po niej znów ma miejsce czas na odpoczynek, niczym pierwsza szklanka whisky po całym dniu pracy. Opowieść pachnie krowimi odchodami, ciekawie się zapętla i niespodziewanie łapie tempo. W piątej odsłonie muzyk sięga do korzeni szorstkich, martwych fraz, z kolei w szóstej jego gitara zdaje się trzeszczeć ze starości. Nuno rozkłada ją na części i szpera na dnie pudła rezonansowego. Liczy struny, wpada w niekończącą się, zadumaną repetycję. W części przedostatniej na moment oddaje się smukłej, delikatnej balladzie, zbierając siły na efektowny finał. W jego trakcie emocje wybuchają z całą mocą rocka i bluesa, po czym lgną ku pobliskich, gęstym zaroślom. Im bliżej końca, tym muzyka i jej autor zdają się płynąć coraz szerszym korytem, w dół zapomnianej rzeki.



 

Flak/ Jorge Nuno/ José Lencastre/ Hernâni Faustino Break It Down (DL)

Alfarim, Portugalia, grudzień 2022: Flak – analogowa maszyna perkusyjna, Jorge Nuno – gitara elektryczna, José Lencastre – saksofon tenorowy oraz Hernâni Faustino – bas elektryczny. Pięć improwizacji, 42 minuty.

Czas na ostatnią z phonogramowych nowości: Nuno przesiada się na gitarę elektryczną, Lencastre na saksofon tenorowy, Faustino, na ogół kontrabasista, sięga po elektryczną basówkę, a wszystkich spaja analogowa maszyna perkusyjna, za sterami której zasiada Flak. Główny strumień narracji bazuje tu na nieco histerycznej, syntetycznej perkusji i funkowym, mięsistym basie, z kolei improwizacja najczęściej odbywa się w obszarze działania psychodelicznego gitarzysty i post-jazzowego saksofonisty. Całość obleczona jest cienką warstwą dubu i budzi dalece mieszane uczucia. W pierwszych czterech, dość zwartych dramaturgicznie, niedługich opowieściach konwencja się broni, gorzej, gdy muzycy ruszają w ostatnią, prawie 20-minutowa podróż. Tu pomysłów, by zaintrygować słuchacza jest już definitywnie mniej.

Syntetyczny rytm, dubowy step basu, śpiewny saksofon na pogłosie i permanentnie fermentująca, kwaśna gitara, to elementy składowe tej układanki. Narracja jest dość stabilna pod względem dynamiki - niekiedy przyspiesza, jak w części trzeciej, innym razem zwalnia, bywa, że sięga po niemal 2-stepowy beat, jak w części czwartej. Dużo ciekawego dzieje się na tzw. drugim planie, szczególnie w momentach, gdy saksofon i gitara wchodzą w fazę nieco gorętszych improwizacji (choćby noise rockowy epizod w części trzeciej, czy też duża porcja psychodelii w czwartej). Jakkolwiek często zdarza się, że gitara nie jest w stanie przebić się przez zasieki maszyny perkusyjnej i basu. W długiej, finałowej ekspozycji dzieje się sporo, ale narracja zdominowana jest przez akcje perkusyjne, które nie dość, że brzmią dość archaicznie, to jeszcze wprowadzają spory chaos dramaturgiczny, szczególnie w momentach, gdy opowieść przejawia tendencje, by popadać w post-psychodeliczną mantrę. Z kolei, gdy perkusja i bas zostają na moment sami (w drugiej części finału) klimat robi się interesujący, ale nie jest ciekawie spuentowany.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz