wtorek, 21 maja 2024

Engel, Bazzicalupo & Thomsen draw Ø!


Niemiecki saksofonista, klarnecista i trębacz Jonas Engel oraz duński kontrabasista Asger Thomsen w najbliższy czwartek zagrają w Dragon Social Club spontaniczny koncert. Na ten występ zapraszaliśmy już kilka dni temu publikując stosowną informację prasową.

Wielu z nas już zatem wie, iż to koncert z cyklu must have dla wielbicieli dźwięków niepokornych, nieoczywistych i zaskakujących. Bezwzględnie warto spędzić czwartkowy wieczór w Poznaniu na Zamkowej 3.

Tymczasem poniżej zagłębiamy się w najnowszą płytę tych niebywałych artystów, tu poczynioną w towarzystwie włoskiego, gitarowego eksperymentatora Andrei Bazzicalupo. Od razu ostrzegamy – płyta jest doskonała, śmiało leży już na półce z najwybitniejszymi dokonaniami bieżącego roku. A jeśli rzeczony koncert będzie choć w połowie tak dobry, jak ten album, to niechybnie czeka nas w Dragonie pasmo nieustających zachwytów.




Płyta, której tytuł, to symbol geometrycznej średnicy, trwa pięć kwadransów. W ich trakcie wystawieni jesteśmy na działanie niezliczonej ilości dźwięków preparowanych, a pokreślenie post-industrial pcha się na usta recenzenta niemal w każdym zdaniu. A jednak można przejść przez tę płytę suchą stopą. Co o tym decyduje? Wiele wskazuje na to, że nade wszystko umiejętność budowania dramaturgii, zdolność sprawiania, iż w trakcie wielominutowego nalotu dywanowego dzieje się naprawdę sporo, ale każda akcja zdaje się być konsekwencją akcji poprzedniej, jakby odpowiedzią na ów atak prymarny.

Początek spektaklu wyznacza nisko zawieszony smyczek na strunach basu, szumy dobywające się z uśpionej tuby saksofonu i gołe, szeleszczące struny gitary. Muzycy budują suspens, jakby wyczekiwali na to, co przyniesie mglista przyszłość. Brzmienie instrumentów jest szorstkie, jednocześnie masywne i lekkie. Akcje są krótkie, bywają też długie, frazy raz gęste, innym razem rozrzedzone. Wszystko to sprawia, iż nasze receptory słuchu nastawiają się na wyjątkowe intensywny przekaz. Dźwięki lepią się do siebie, zdają się wchodzić w ciągłe interakcje. Struny basu piszczą pod naciskiem smyczka, tuba wydaje się być otwarta, ale ledwie oddycha, gitara rzęzi i szuka kolejnych źródeł prądy zmiennego. Wystarczy jeden głęboki wydech, by ta maszyna nabrała post-industrialnej masy. Druga opowieść zaczyna się pozornie delikatnie. Rezonujące frazy, przestrzenne echo, pokrętny, post-barokowy klimat … bliski śmierci klinicznej. Gitara trzeszczy ponadgatunkowo, struny basu są delikatnie szarpane, dęciak łapie ostatnie ochłapy dostępnego powietrza. Po czasie warunki gry zaczyna dyktować dron basu, pojawiają się akcenty percussion, a dęty post-melodyjnie zawodzi. Trzecia odsłona, to już prawdziwe odkrycie kart. Smyczek rzęzi jak zdezolowana kosiarka, gitara i dęty budują drony szerokiego pasma przesyłowego. Opowieść nabiera masy industrialnej, definitywnie bez przedrostka post. Co ciekawe, w tym tyglu złych mocy udaje się artystom przemycić strzępy melodii.

Kolejny epizod akustycznego horroru lekko wytraca intensywność. Frazy płyną wyższym pasmem, z nutą rozdygotanego post-chamber osnutego warstwą boleści. Narracja pęcznieje, warstwa kładzie się na warstwie, ale wszystko stoi w miejscu, zatopione na mule bagiennym. Na gryfie gitary snują się drobne akcenty post-rockowe, z kolei dęty (tu klarnet) pnie się na nieznane wzniesienie. Struny basu dygoczą od szarpnięć. Ów tygiel niespodzianek formuje się w efektowne crescendo. Piąta odsłona także z pozoru jest delikatna. Gitara brzmi tu jak klawisze piana, bas pracuje jednocześnie pizzicato i arco, dęty piszczy i skomle. Chamber krwawi, chamber nabiera noise’owej poświaty. Szósta improwizacja na wejściu pachnie czarnym post-barokiem. Flażolety, szmery i szumy dęte. Wszystko zdaje się gęstnieć i nabierać masywności. Narracja skrzy się wieloma ogniskami potencjalnego hałasu. To akustyka zdolna eksplodować prądem wysokiej mocy. Ktoś pokrzykuje, to zapchana tuba?

Siódma opowieść znów wnosi do naszej wiedzy o tytułowej średnicy nowe elementy. Gitara stoi w chmurze sprzężenia, smyczek i dęty lepią się w dron. Wszystko zdaje się teraz być obleczone smutkiem kolejnej fazy mrocznego baroku, któremu już śmiało można przypisać określenie industrialnego. Słyszymy pisk zarzynanych kurcząt, coś definitywnie kona w tubie dętego. Tymczasem gitara zaczyna formować chmurę dark ambientu. Jakiż to cudny kontrapunkt! W przedostatniej improwizacji muzycy zdają się kompilować pomysły dwóch poprzednich epizodów. Dark industrial ambient? A wokół tumany ciszy. Bas kroczy w tempie marsza pogrzebowego, tuba znów rzęzi pod naporem przedmiotów, które ją duszą. Narracja nabiera podskórnej dynamiki. Gitara i bas leniwie riffują. Ta pierwsza wysoko, ten drugi niski. Saksofon dla odmiany zaczyna histeryzować patrząc w zamglone niebo. Ostatni epizod tej niezwyczajnej dramy budowany jest z drobnych elementów. Gitara pracuje na wpółmartwych pick-up’ach, smyczek basu pnie się ku górze, w tubie dętego syczą tajemnicze obiekty, a jego metalowy korpus zaczyna drżeć. Akcenty percussion, to naturalna konsekwencja aktualnego stanu rzeczy. I jeszcze dźwięki jakby z ludzkiego gardła. Na ostatniej prostej smyczek basu zaczyna śpiewać post-barokiem, gitara uciekać w tajemniczą psychodelię, a tuba dętego przypominać wielką grzechotkę. Same cuda.

 

Engel/ Bazzicalupo/ Thomsen Ø (Shrike Records, CD 2024). Jonas Engel – saksofon altowy, klarnet, modyfikowana trąbka kieszonkowa, Andrea Bazzicalupo – gitara, preparacje oraz Asger Thomsen – kontrabas, obiekty. Nagrane w La Renaissance, Lille, Francja, maj 2023. Dziewięć improwizacji, 74 minuty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz