Niemiecki saksofonista, klarnecista i trębacz Jonas Engel oraz duński kontrabasista Asger Thomsen w najbliższy czwartek zagrają w Dragon Social Club spontaniczny koncert. Na ten występ zapraszaliśmy już kilka dni temu publikując stosowną informację prasową.
Wielu z nas już zatem wie, iż to koncert z cyklu must have dla wielbicieli dźwięków
niepokornych, nieoczywistych i zaskakujących. Bezwzględnie warto spędzić
czwartkowy wieczór w Poznaniu na Zamkowej 3.
Tymczasem poniżej zagłębiamy się w najnowszą płytę tych niebywałych
artystów, tu poczynioną w towarzystwie włoskiego, gitarowego eksperymentatora
Andrei Bazzicalupo. Od razu ostrzegamy – płyta jest doskonała, śmiało leży już
na półce z najwybitniejszymi dokonaniami bieżącego roku. A jeśli rzeczony
koncert będzie choć w połowie tak dobry, jak ten album, to niechybnie czeka nas
w Dragonie pasmo nieustających zachwytów.
Płyta, której tytuł, to symbol geometrycznej średnicy, trwa
pięć kwadransów. W ich trakcie wystawieni jesteśmy na działanie niezliczonej
ilości dźwięków preparowanych, a pokreślenie post-industrial pcha się na usta recenzenta niemal w każdym zdaniu.
A jednak można przejść przez tę płytę suchą stopą. Co o tym decyduje? Wiele
wskazuje na to, że nade wszystko umiejętność budowania dramaturgii, zdolność sprawiania,
iż w trakcie wielominutowego nalotu dywanowego dzieje się naprawdę sporo, ale
każda akcja zdaje się być konsekwencją akcji poprzedniej, jakby odpowiedzią na
ów atak prymarny.
Początek spektaklu wyznacza nisko zawieszony smyczek na
strunach basu, szumy dobywające się z uśpionej tuby saksofonu i gołe, szeleszczące
struny gitary. Muzycy budują suspens, jakby wyczekiwali na to, co przyniesie
mglista przyszłość. Brzmienie instrumentów jest szorstkie, jednocześnie masywne
i lekkie. Akcje są krótkie, bywają też długie, frazy raz gęste, innym razem rozrzedzone.
Wszystko to sprawia, iż nasze receptory słuchu nastawiają się na wyjątkowe intensywny
przekaz. Dźwięki lepią się do siebie, zdają się wchodzić w ciągłe interakcje.
Struny basu piszczą pod naciskiem smyczka, tuba wydaje się być otwarta, ale
ledwie oddycha, gitara rzęzi i szuka kolejnych źródeł prądy zmiennego. Wystarczy
jeden głęboki wydech, by ta maszyna nabrała post-industrialnej masy. Druga opowieść
zaczyna się pozornie delikatnie. Rezonujące frazy, przestrzenne echo, pokrętny,
post-barokowy klimat … bliski śmierci klinicznej. Gitara trzeszczy ponadgatunkowo,
struny basu są delikatnie szarpane, dęciak łapie ostatnie ochłapy dostępnego
powietrza. Po czasie warunki gry zaczyna dyktować dron basu, pojawiają się
akcenty percussion, a dęty post-melodyjnie
zawodzi. Trzecia odsłona, to już prawdziwe odkrycie kart. Smyczek rzęzi jak zdezolowana
kosiarka, gitara i dęty budują drony szerokiego pasma przesyłowego. Opowieść nabiera
masy industrialnej, definitywnie bez przedrostka post. Co ciekawe, w tym tyglu złych mocy udaje się artystom
przemycić strzępy melodii.
Kolejny epizod akustycznego horroru lekko wytraca intensywność.
Frazy płyną wyższym pasmem, z nutą rozdygotanego post-chamber osnutego warstwą boleści. Narracja pęcznieje, warstwa kładzie
się na warstwie, ale wszystko stoi w miejscu, zatopione na mule bagiennym. Na gryfie
gitary snują się drobne akcenty post-rockowe, z kolei dęty (tu klarnet) pnie
się na nieznane wzniesienie. Struny basu dygoczą od szarpnięć. Ów tygiel niespodzianek
formuje się w efektowne crescendo. Piąta
odsłona także z pozoru jest delikatna. Gitara brzmi tu jak klawisze piana, bas pracuje
jednocześnie pizzicato i arco, dęty piszczy i skomle. Chamber krwawi, chamber nabiera noise’owej poświaty. Szósta improwizacja na wejściu
pachnie czarnym post-barokiem. Flażolety, szmery i szumy dęte. Wszystko zdaje
się gęstnieć i nabierać masywności. Narracja skrzy się wieloma ogniskami
potencjalnego hałasu. To akustyka zdolna eksplodować prądem wysokiej mocy. Ktoś
pokrzykuje, to zapchana tuba?
Siódma opowieść znów wnosi do naszej wiedzy o tytułowej
średnicy nowe elementy. Gitara stoi w chmurze sprzężenia, smyczek i dęty lepią
się w dron. Wszystko zdaje się teraz być obleczone smutkiem kolejnej fazy
mrocznego baroku, któremu już śmiało można przypisać określenie industrialnego.
Słyszymy pisk zarzynanych kurcząt, coś definitywnie kona w tubie dętego.
Tymczasem gitara zaczyna formować chmurę dark
ambientu. Jakiż to cudny kontrapunkt! W przedostatniej improwizacji muzycy zdają
się kompilować pomysły dwóch poprzednich epizodów. Dark industrial ambient? A wokół tumany ciszy. Bas kroczy w tempie
marsza pogrzebowego, tuba znów rzęzi pod naporem przedmiotów, które ją duszą. Narracja
nabiera podskórnej dynamiki. Gitara i bas leniwie riffują. Ta pierwsza wysoko,
ten drugi niski. Saksofon dla odmiany zaczyna histeryzować patrząc w zamglone niebo.
Ostatni epizod tej niezwyczajnej dramy budowany jest z drobnych elementów.
Gitara pracuje na wpółmartwych pick-up’ach,
smyczek basu pnie się ku górze, w tubie dętego syczą tajemnicze obiekty, a jego
metalowy korpus zaczyna drżeć. Akcenty percussion,
to naturalna konsekwencja aktualnego stanu rzeczy. I jeszcze dźwięki jakby z
ludzkiego gardła. Na ostatniej prostej smyczek basu zaczyna śpiewać post-barokiem,
gitara uciekać w tajemniczą psychodelię, a tuba dętego przypominać wielką grzechotkę.
Same cuda.
Engel/ Bazzicalupo/ Thomsen Ø (Shrike Records, CD 2024). Jonas Engel – saksofon altowy, klarnet, modyfikowana trąbka kieszonkowa, Andrea Bazzicalupo – gitara, preparacje oraz Asger Thomsen – kontrabas, obiekty. Nagrane w La Renaissance, Lille, Francja, maj 2023. Dziewięć improwizacji, 74 minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz