piątek, 24 maja 2024

Peter Orins in two Circum Disc’ Trios!


Dokładnie w ostatni dzień maja swoje światowe premiery będą miały dwa kolejne wydawnictwa francuskiego labelu Circum-Disc, któremu kibicujemy od lat. Naszą radość potęguje fakt, iż na obu krążkach pojawia się nasz ulubiony francuski improwizator Peter Orins, przy okazji gość, który w tejże inicjatywie edytorskiej zdaje się być głównym pociągającym za sznurki.

Oba albumy są w pełni akustyczne, oba zawierają nagrania z wykorzystaniem fortepianu i perkusji. W pierwszym przypadku uzupełnieniem jest gitara akustyczna, w drugim saksofon altowy. A na liście płac sami nasi dobrzy znajomi! Najpierw hołubione nie tylko na tych łamach trio TOC, które w wersji akustycznej podpisywane jest jedynie nazwiskami artystów. Tuż potem kontynuacja świetnie rozpoczętej współpracy Orinsa z krakowską saksofonistką Pauliną Owczarek, tym razem w trio z francuską pianistką Christine Wodrascką.

Obie płyty trzymają typowy dla tej wytwórni kosmiczny poziom artystyczny, zatem bez zbędnej zwłoki przystępujemy do eksploracji dźwięków na nich zawartych.




Ternoy/ Cruz/ Orins The Theory of Constraints (CD 2024). Jérémie Ternoy – fortepian, Ivann Cruz – gitara akustyczna oraz Peter Orins – perkusja. Nagrane w Ronchin, październik 2023. Sześć improwizacji, 70 minut.

To bodaj drugie wspólne ujawnienie Ternoya, Cruza i Orinsa w wersji akustycznej. Te pierwsze miało miejsce wiele lat temu i jeśli pamięć recenzencka nie zawodzi, było nagraniem ze wszech miar open jazzowym. Nowa odsłona TOC unplugged zdecydowanie oddala się od idiomu jazzu, zdaje się być jedną wielką wariacją na temat rytmu, opowieścią o jego równoczesnej prostocie i złożoności, tudzież lustracją metod, jakimi można ów powtarzalny tembr życia narracji generować. Początek i koniec tego niezwykłego albumu zdają się być dość dynamiczne, a określenie polirytmia nie wydaje się być pozbawiane sensu. Wszakże wielominutowy środek nagrania toczy się już w żółwim tempie, przypomina minimalistyczny marsz pogrzebowy, kąsa jednak uroda w każdym momencie swojego długiego życia, po raz kolejny udowadniając, iż ta trójka Francuzów, to improwizatorzy najwyższej z możliwych klas. Czapki z głów!

Słowo się rzeko, pierwsza, rytmiczna medytacja toczy się w dość żwawym tempie. Od pierwszego dźwięku urzekać może szerokie spektrum rozwarstwionej narracji, której każdy element buduje rytm na swoje podobieństwie, ale wedle wspólnych potrzeb. Ta opowieść daleka jest wszakże od ulotności typowej dla afrykańskiej polirytmii. Pełna jest smutku, pewnej melancholii, toczona definitywnie pod niebem spowitym ciemnymi, kłębiastymi chmurami. Z czasem narracja delikatnie pęcznieje, co jest efektem nade wszystko pracy perkusyjnej. Wraz z początkiem drugiej opowieści muzycy wpadają w minimalistyczny, powolny, naznaczony piętnem zaniechania … umierający rytm. Gitarzysta stawia na oszczędne akcje, koncentruje się na wybijaniu leniwego tempa, okazjonalnie sięga po flażolety. Pianista pracuje na klawiaturze, czasami wzbogaca flow frazami inside piano, jak wszyscy, ma na celu przede wszystkim tyczenie szlaku podróży. Bywa wszakże incydentalnie zasmucony, trochę roztargniony, czasami pełny boleści. W tym zmrożonym tyglu emocji wielkich rzeczy dokonuje drummer, który szeleści, pociera przedmiotami, wprowadza w stan rezonansu matowo brzmiące talerze, cały czas dbając, by improwizacja miał swój podskórny, czasami ledwie słyszalny rytm. Druga i trzecia opowieść, choć są niemal w całości przykładem martwych post-ballad, w swych fazach końcowych zdają się nabierać odrobiny tempa. W czwartej i piątej opowieści tego ostatniego jest jakby jeszcze mniej. Dużo tu fraz preparowanych, mrocznych dyskusji z ciszą. To przykład filigranowych deliberacji, które w ostateczności osiągają jednak rytmiczną fakturę. Jeśli w części czwartej dominuje rezonans i perkusjonalne drobiazgi, to w piątej mamy więcej dźwięków, które płyną niemal przy samej podłodze. W tej fazie albumu wszystko zdaje się drżeć, pulsować mrokiem i niedopowiedzeniem. Znów możemy mówić o wielominutowych medytacjach, tym razem wszakże zdobionych źdźbłami melodii. Piąta opowieść bez sekundy ciszy przechodzi w ostatnią, szóstą improwizację. Gitara podaje teraz garść flażoletów uformowanych w ciąg bardziej intensywnych zdarzeń. Piano i perkusja zaczynają budować rytm, który z czasem definitywnie pęcznieje. Swobodny, wciąż leniwy step nabiera nieco ulotnej intensywności, a także zaskakująco post-bluesowego posmaku. Ostatnie tchnienia muzyków, to rodzaj tańca, który finalnie sprowadza ich na samo dno z nutą pianistycznej melancholii. 

 


 

WOO Hoo-ha (CD 2024). Christine Wodrascka – fortepian, Paulina Owczarek – saksofon altowy oraz Peter Orins – perkusja. Nagrane w Le Confort Moderne, Pointiers (1-2) i Ronchin (3), grudzień 2023. Trzy improwizacje, 49 minut.

Czas na trio nazwane zabawnie WOO, które spotyka się ze sobą bodaj po raz pierwszy i zdaje się być rozwinięciem dotychczasowej współpracy perkusisty i alcistki. Duet ów uzupełniony o pianistkę, którą zwykliśmy kojarzyć z bardziej kameralnymi improwizacjami, decyduje się na dalece emocjonalny marsz, w wielu kluczowych momentach śmiało przybierający szaty free jazzowe. Spektakl składa się z wielominutowej części głównej i dwóch bystrych uzupełnień, które nie zdają się być jedynie dogrywkami.

Pierwsza improwizacja trwa prawie trzydzieści pięć minut, mieni się zatem wszelkimi dostępnymi gatunkowi kolorami i odcieniami. Minimalistyczne otwarcie lepione z drobiazgów, półfraz i szelestów sprawia wrażenie bardzo szorstkiej odsłony chamber, ale dość szybko przybiera kierunek bardziej ekspresyjny, szyty na post-jazzowych podwalinach. Pokrętny rytm, dyktowany nie tylko przez drummera, dobrze koreluje tu z obraną marszrutą. Muzycy kontrolują emocje, a po drobnym przesileniu przechodzą do fazy zabaw w podgrupach, stonowanych preparacji i skupiania się na brzmieniowych niuansach. Serwują nam choćby duet impulsywnego piana i zrównoważonego drummingu, cały czas mając z tył głowy jazzowy punkt odniesienia. Fazy krzyków i lamentów kończą się tu na szybkich, free jazowych spiętrzeniach, fazy kojenia emocji toną w potoku rezonujących dźwięków. Mamy krótkie solo perkusji, potem jej duet z altem budowany ze strzępów fonii, wreszcie kolektywną akcję opartą na mroku czarnych klawiszy fortepianu. Pod koniec improwizacji, w gęstwinie drobnych, niedopowiedzianych kwestii pojawia się tajemniczy, dęty dźwięk, który po czasie okazuje się być ekspozycją na saksofonowym ustniku. Wsparty na głęboko osadzonym drummingu prowadzi trio na finałowe, free jazzowe wzgórze.

Pozostałe dwie improwizacje trwają mniej więcej po siedem minut i niosą emocje usytuowane na przeciwległych biegunach ekspresji. Pierwsza z nich skupia się na generowaniu drobnych fraz w bezpośredniej bliskości ciszy. Pełna szumów i szmerów formuje się w wystudzoną post-balladę. Ta druga zdaje się być udaną próbą reasumpcji pomysłów na bardziej free jazzowe akcje. Perkusyjny post-rytm bity po krawędziach, pełniejszy wydech saksofonu i piano z nutą nostalgii. Narracja szuka tu silnych emocji, ale ostatecznie spoczywa na rytmicznych, minimalistycznych dyskusjach, niepozbawionych pożegnalnej melodyki.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz