Jeśli mielibyśmy wskazać – oczywiście bez istotnej przyczyny
– najbardziej niedocenionego muzyka improwizującego, rezydującego po naszej
tronie Atlantyku, to być może błąd nasz byłby najmniejszy, gdybyśmy wskazali na
Franka Gratkowskiego.
Doskonały alcista i klarnecista, kilka lat po 50 urodzinach,
wychowany z matki Niemki, artystycznie rezydujący głównie w Kolonii, niezwykle
rzadko dostępuje zaszczytu bycia wyróżnionym, czy hołubionym na próżnym rynku
free jazzowych, improwizujących wyjadaczy. A to pomyłka iście kardynalna,
albowiem Frank należy – w moim przekonaniu – do wąskiego grona naprawdę
wybitnych muzyków współczesnych.
Tę śmiałą i bezczelną tezę postaram się udowodnić omawiając
jedną z jego stosunkowo świeżych produkcji, a także dokonując skromnego resume dotychczasowego
dorobku płytowego.
Zacznijmy zatem od…
SKEIN!
Tak bowiem nazywa się wydawnictwo, zapewne po części także
nazwa formacji (co sugerowałaby notyfikacja na portalu discogs.com), nad którą właśnie się pochylamy. Panowie Achim Kaufmann (piano), Wilbert de Joode
(kontrabas) i Frank Gratkowski (saksofon altowy, klarnet i klarnet basowy)
znają się jak łyse konie, a od ponad dekady w trio grają wysokiej klasy free
improvisation (dorobek płytowy – za czas jakiś). Nie dalej jak trzy lata temu
postanowili delikatnie urozmaicić tę trzyosobową zabawę, dopraszając do pewnego
koncertu w Alte Feuerwache w Mannheim
aż trzech muzyków – zaprawioną w bojach improwizacyjnych, wiolonczelistkę
Okkyung Lee, perkusistę o wielowątkowych zainteresowaniach (także rockowych)
Tony’ego Bucka oraz wybitnego specjalistę od elektroniki i dekonstrukcji
dźwięków generowanych na żywo Richarda Barretta (którego pamiętamy świetnie
choćby z Electro-Acoustic Ensemble Evana Parkera). Od razu dodajmy, iż w takim
układzie personalnym było to pierwsze spotkanie tej szóstki doskonałych
improwizatorów.
Blisko 70-minutowa swobodna improwizacja podzielona została
na sześć odcinków, opatrzonych fikuśnymi tytułami, w nie do końca rozpoznanym
języku. Startowe Tycho początkowo
delikatnie kwili na elektroakustyczną modłę, kreśląc intrygującą sonorystycznie
pajęczynę mikrodźwięków, na co drastycznie nabiega wiolonczela Lee, która nawet
bez amplifikacji, ani dekonstrukcji ze strony Barretta, brzmi bardzo….
elektroakustycznie (czyli jest ok.!). Buck dotyka swego instrumentu
perkusyjnego, jakby go nieco parzył, co jednak nie przeszkadza mu w procesie
dynamizowania kolektywnie wijącej się improwizacji. Do gry wchodzą pozostali
muzycy, a Lee ewidentnie podłącza się do prądu, co skutkuje u bardziej
wrażliwych słuchaczy koniecznością redukcji poziomu głośności nagrania (czyli
jest super!). W kolejnym fragmencie Axoneme
nic nie zakłóca przebiegu wydarzeń, wszakże atmosfera rośnie, a prym wieść
zaczyna Barrett, który swymi zmyślnymi, elektronicznymi dekonstrukcjami dźwięków,
granych przez kolegów i koleżankę, sieje zdrowy ferment. Niespodziewanie
jesteśmy już w odcinku Schacht, który
z perspektywy całości zdaje się fragmentem kluczowym (i jest przeto
najdłuższy). Pałeczkę przodownika kolektywnej pracy przejmuje Buck, który
śmiało czerpie ze swego rockowego rodowodu, wprowadzając do tej coraz
ciekawszej zabawy element zdecydowanie rytmiczny. Wiolonczela także przypomina
sobie o swym gitarowym powinowactwie i zaczynamy dość ostrą jazdę, w której przez
kilka chwil trudno odnaleźć się akustycznej frakcji sekstetu. Kaufmann
spokojnie frazuje na boku, de Joode szuka drogi ucieczki, a Gratkowski
najwyraźniej milczy… Ale to pozory. Barrett robi swoje, szukając nowych punktów
zaczepienia dla zadziornych improwizacji, a na to wszystko wchodzi wybudzony z
letargu Gratkowski i klarnetem komentuje bez cienia żenady wysiłki interlokutorów.
Dynamika nagrania delikatnie przygasa, ciekawie preparowane jest piano, a
klarnet ciężko dyszy… czekając na jakiś drogowskaz od partnerów. Zupełnie
zaskakującym elementem okazują się w zaistniałej sytuacji subtelne dzwonki (zapewne
to robota Bucka!). W odpowiedzi na ekscesy kolegów od żywych instrumentów,
Barrett zrzuca płaszcz winylowych szumów i ta wspaniała, ponad 20 minutowa
improwizacja może śmiało osiągać zasłużony finał. Nie czas jednak na odpoczynek
– Adze startuje z drobnymi,
elektroakustycznymi przekomarzaniami, które brutalnie gwałci rytmem perkusista.
Następuje chwila zadziwiającej konsternacji, której puentą będzie … metronom!
Jego tykanie – w tej nieoczywistej zabawie – też zdaje się być elementem mocno
zaskakującym (a o to przecież tu chodzi!). No i czas na Limation, kolejną dłuższą opowieść. Elektronika spokojnie
przyprósza akustykę pozostałych instrumentów, ugniata je delikatnie, jak ciasto
na świąteczne pierogi. Alt Gratkowskiego rozpoczyna wężowy taniec godowy,
generowany jakby z zamkniętej przestrzeni, krzycząc nieco upalonym soundem
(miód!). Na dyskusję w podgrupie mają ochotę kontrabas i delikatnie zmutowana
wiolonczela (ale pyskówka!). Robi się nastrojowo, czemu sprzyja
niezobowiązująca kołderka z nieagresywnej elektroniki. Wszystko udanie puentuje
Thrum, dynamicznym, kolektywnym i
jakże konstruktywnym hałasem finałowym! Uff, co za uczta !?! Chcecie jeszcze?
Play It Again!!!
Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, iż fonograficzna
dokumentacja powyższego koncertu jest dostępna od roku 2014, dzięki Leo
Records, pod pełnym tytułem wykonawczym - Frank Gratkowski/ Achim Kaufmann/
Wilbert de Joode/ Okkyung Lee/ Richard Barrett/ Tony Buck SKEIN.
Akustyczna
praprzyczyna elektroakustycznego incydentu
Jak już wyżej zasugerowałem, Panowie Kaufmann, de Joode i
Gratkowski od lat nastu tworzą ewidentny workband
i dostarczają nam regularnie garść smakowitych, wolnych improwizacji na
fortepian, kontrabas i zestaw instrumentów dętych. Pod trojgiem nazwisk mają na
rozkładzie pięć krążków – Unearth (Nuscope Recordings, 2004), Kwast
(Konnex, 2004), Palae (Leo Records, 2007), Geader
(Gligg Records, 2013) i Oblengths (Leo Records, 2016).
Muzyka tria potrafi być nieśpieszna, a narracja często
egzystuje w niskich rejestrach, zwłaszcza, gdy prym w procesie żmudnych,
kolektywnych improwizacji przejmują kontrabas i klarnet kontrabasowy. Nie
brakuje wszakże dynamicznych pasaży i nieoczywistych zagrywek Kaufmanna,
którego jednak z perspektywy tych kilku płyt (ostatnia jeszcze do mnie nie
trafiła) odnajduję jako element subdoskonały. Jeśli miałbym wskazać najbardziej wartościową pozycję tego tria, to bez zbędnej chwili zastanowienia wskazuję na
krążek chronologicznie środkowy, czyli Palae.
To tu poziom charakterystycznej dla tria zadumy i lekko klasycyzującego zadęcia
jest istotnie zdominowany przez improwizacyjne wojny de Joode i Gratkowskiego.
Inne historie
fortepianowe
Pierwowzorem dla powyższego tria może być – skąd inąd dalece
doskonały – krążek Gratkowskiego poczyniony w towarzystwie pianisty Georga
Graewe i wyśmienitego basisty Johna Lindberga – Arreas (Red Toucan, 2001). Dynamika smagania
smyczkiem kontrabasu nadaje tej muzyce niebywałego smaku i ekwiwalentnej
zadziorności. Tych cech nie brakuje też płycie GratHovOx (Nuscope,
2002), nagranej przez naszego bohatera z weteranami europejskiego free, czyli
Fredem van Howe (piano) i Tony Oxleyem (perkusja). Ciekawa i pokrętnie
melodyjna jest duetowa ekspozycja Ardent Grass (Red Toucan, 2010),
gdzie partnerem Franka jest duński pianista Jacob Anderskov. Podobny charakter
ma spotkanie Franka z holenderskim weteranem Mishą Mengelbergiem, na krążku pod
wszystko mówiącym tytułem Frank Gratkowski Vis-a-vis Misha Mengelberg
(Leo Records, 2006). Jedną z najstarszych rejestracji Gratkowskiego jest
natomiast krążek VicissEtudes (Random Acoustic, 1993), poczyniony wspólnie z
Georgiem Graewe, przy okazji - w mojej ocenie – najspokojniejszy i dalece mniej
intrygujący od innych fortepianowych wydarzeń w życiu artystycznym
Gratkowskiego (etiudy, etiudy… nie da się ukryć).
Kompozycja w służbie
kompetentnej improwizacji
Bycie wytrawnym improwizatorem nie zaspakaja bynajmniej
ambicji Franka Gratkowskiego. Alcista i klarnecista z Niemiec realizuje się – i
to od lat – jako sprawny i kompetentny kompozytor. Głównym medium tej
aktywności jest jego kwartet, funkcjonujący od półtorej dekady w niezmienionym
składzie. Obok instrumentów lidera, jest tu miejsce na puzon Woltera Wierbosa,
kontrabas Dietera Manderscheida i perkusję Gerry’ego Hemingwaya. Dotychczasowy
dorobek dyskograficzny kwartetu zamyka się w czterech pozycjach – Kollaps
(Red Toucan, 2001), Spectral Reflections (Leo Records, 2003), Facio (Leo Records, 2004)
i Le
Vent Et La Gorge
(Leo Records, 2012). Już sama lektura tytułów kompozycji (zwłaszcza na
debiucie), ich wielowymiarowość (bywają podzielone na wiele części), czy sam
tytuł krążka drugiego, dowodzą dobitnie dużej pracy twórczej Gratkowskiego na
etapie strukturyzowania utworów, czy kreślenia nutek na zawiłych arkuszach
pięciolinii. Efekt wszakże tych literackich
ekscesów jest dla mnie piorunujący. Zarysowane efektownie pod względem dramaturgicznym
kompozycje stają się kapitalną bazą dla improwizacji, zarówno w ujęciu solowym, jak
i całkiem kolektywnym. Partnerzy Franka aż rażą kompetencjami, a dodatkową
rozumieją się telepatycznie, przez co stać ich na realizację najbardziej
karkołomnych instrukcji szefa. Wreszcie Frank Gratkowski, doskonały
saksofonista i wyśmienity kompozytor, jest tak cudownie braxtonowski w swej odsłonie kwartetowej, że Wasz Autor nie może
kończyć odsłuchu tej muzyki w innej pozycji niż na kolanach! Nie będę polecał
jakiejkolwiek z tych czterech płyt, albowiem wszystkie są … genialne. Dodam, że
Facio jest najbliższe tej niebywałej
zwiewności i taneczności najlepszych kwartetów Anthony'ego Braxtona z lat 70. Lepszej
rekomendacji ten przejaw muzycznej aktywności Franka chyba nie potrzebuje.
Warto też wiedzieć, że bazą doświadczalną dla wyżej opisanego kwartetu było trio Gratkowski/ Manderscheid/ Hemingway, działające w
dekadzie wcześniejszej. Zostały po nim dwa – oczywiście wyśmienite – krążki: Gestellen
(Jazz Haus Music, 1996) i The Flume Factor (Random Acoustic,
1998). Z tego samego okresu pochodzi też brawurowy koncert z kolońskiego Loftu, w którym Gratkowskiemu i
Manderscheidowi partnerowali Matthias Schubert (tenor sax), Ernest Reijseger
(wiolonczela) i Achim Kramer (perkusja). Wydał 2nd Floor Edition pod tytułem Loft
Exil 3 (1998).
A uzupełnieniem całej opowieści o muzyce komponowanej,
transponowanej przez wybitnych muzyków w genialne poematy improwizacji, niech
będzie… przyjęcie z okazji 40 urodzin Franka.
Na Festiwalu w Moers Frank zebrał smakowity Oktet. Swój sztandarowy
kwartet uzupełnił o drugi bas (Wilbert de Joode!), drugą perkusję (Michael
Vatcher!), drugi saksofon i klarnet (Tobias Delius!) i trąbkę (Herb Roberston!).
W kolońskim Lofcie muzyki zagrali dwa
ekstatyczne koncerty, które udokumentował na CD niezrównany Leo Feign i wydał
pod szyldem Frank Gratkowski Project Lotf Exil V (Leo Records, 2 CD,
2004).
Robertson i Nabatov –
partnerzy idealni
Wróćmy do muzyki swobodnie improwizowanej (czy też
marginalnie komponowanej). Czas najwyższy na wskazanie w naszej dzisiejszej Gratkowski Story dwóch jakże istotnych
partnerów/ przyjaciół niemieckiego saksofonisty i klarnecisty.
Pierwszym niech będzie, przed momentem wywołany do tablicy,
amerykański trębacz i kornecista Herb Robertson, drugim zaś Amerykanin
rosyjskiego pochodzenia, pianista Simon Nabatov. Całą trójką spotkali się bodaj
tylko raz. Znów w kolońskim Lofcie,
na początku roku 2006 zagrali całkowicie improwizowany (lub skomponowany przez
wszystkich uczestników koncertu – dla mnie synonim) koncert. Dodajmy, iż grupa
przyjęła format kwartetu, a tym czwartym został … Dieter Manderscheid. Na krążku
Leo Records rzecz ukazała się pod wiele mówiącym tytułem Celebrations (2007).
Prawdziwa celebracja muzyki swobodnie improwizowanej, muzyki w oczywisty sposób
spontanicznej i niewymownie pięknej. Sonorystyka najwyższego lotu, wsparta
nieograniczoną wyobraźnią i przekraczającym wszelkie granice przyzwoitości poziomem
empatii każdego z muzyków. I te wspaniałe ryby na okładce !?
Z Robertsonem Frank spotyka się także w ramach formacji
Space Cadets. To trio, funkcjonujące jako zespól Herba, także dryfuje na
wielkim polu free improvisation. Trzecim w tej układance jest francuski
saksofonista Julien Pettit. Panowie mają w dorobku wyśmienity krążek Sketches
From The Other Side (Ruby Flower Records, 2006), na którym część
materiału została przez Herba rozpisana na role, stanowiące wszakże jedynie
pretekst do wolnych improwizacji, tak w wymiarze solowym, jak i trzyosobowym.
Formację tę ma w swoim portfolio także rodzime Not Two Records. Myślę o
koncercie z Alchemii, gdy do pełzającego tworu free improv doklejono, nieco
wbrew naturze, jazzowe nogi…. w osobach Bartka i Marcina Olesiów. Efekt końcowy
nie zawsze zabija (Herb Robertson Trio + Barłomiej Brat Oleś & Marcin Oleś Live
At Alchemia, 2007), ale to właśnie przy tamtej okazji po raz pierwszy
zachwyciłem się solowym popisem na alcie niejakiego Franka Gratkowskiego –
czyli per saldo, jednak było warto!
Na koniec tego wątku sięgnijmy po nagranie kwartetu Simona
Nabatova Nature Morte (Leo Records, 2001). Oczywiście wśród muzyków
Frank Gratkowski, także puzonista Nils Wogram, no i przede wszystkim wyjątkowy,
improwizujący wokalista Phil Minton. Płyta jest ekscytująca, przeplata
wyjątkowo kąśliwe popisy free improv
z muzyką komponowaną, graną ze swadą i dużym polotem, a także wyśpiewywaną
subtelnym, czystym tenorem(?) Mintona. Kolejna perła w dorobku Gratkowskiego,
no i bez dwóch zdań Nabatova.
I dalej na swobodnie,
czyli grupy z nazwą
Sięgnijmy po krążek In Just formacji pod ciekawą,
geograficzną jak się okazuje, nazwą DUH (Red Toucan, 2011). Gratkowski i jego
rodak Martin Blume (perkusja i perkusjonalia) zwierają braterskie szyki z parą
Węgrów – wiolonczelistą Albertem Markosem i skrzypkiem Szilardem Mezeiem. A
kwartet zwie się Deutchland Und Hungary!
Bardzo uwolniona improwizacja,
prowadzona na ogół w spokojnych tempach, pięknie żeniąca drapieżność dęciaka i
perkusji z aksamitną zwiewnością dwóch konkretnych instrumentów strunowych.
Nie mniej frapująca zdaje się być płyta formacji Shift,
która łączy akustyczne wyczyny kwartetu o bardzo jazzowych parametrach (dęciak,
piano, bas, perkusja) z analogową elektroniką, niestroniącą także od drobnych
preparacji ad hoc (opis płyty nie zawiera stosownych danych, wszakże słyszą je
moje uszy). Na krążek Song From Aipotu (Leo Records, 2011)
zapracowali bardzo kolektywnymi i dalece swobodnymi improwizacjami, bez
zbędnych, jazzowych grepsów – poza Gratkowskim – także Martin Blume (jak
wyżej), Dieter Manderscheid (oczywiście kontrabas), Philip Zoubek (piano) i
odpowiedzialny za te trzy grosze
elektronicznego fermentu Thomas Lehn. Przewaga liczebna po stronie akustyki,
ale intencje i chęci wszystkich sprawiają, że całość brzmi nad wyraz
elektroakustycznie i przeto nie może nam się nie podobać. Doskonała płyta!
Nie sposób nie wspomnieć o jedynej polskiej płycie Franka,
mianowicie krążku Kanata, trzyosobowego składu, ukrywającego się pod szyldem
Oirtrio (Not Two Records, 2012). Saksofoniście towarzyszą tu Sebastian Gramss
na kontrabasie i Tatsuya Nakatani (perkusjonalia). Płyta oczywiście cieszy
każdego wielbiciela talentu Gratkowskiego, jakkolwiek w trakcie odsłuchu uszu
nie zalewa nam potok euforii. Być może wynika to z faktu, iż Frank, muzyk
introwertyk, w mojej ocenie, nie do końca łapie chemię z ekstrawertycznymi i
ekspresyjnymi perkusistami. Do podobnych wniosków można dojść odsłuchując duet Gratkowskiego z Hamidem Drakiem, wydany bez tytułu przez Valid Records (2010).
A co tam jeszcze na
półce …
Wróćmy na sam koniec do współpracy Gratkowskiego
z Thomasem Lehnem.
Ponad dekadę temu Panowie zmierzyli swe siły (przy
współudziale tubisty Melvyna Poore’a) w okolicznościach koncertowych (na pewno
zaskoczy nas informacja, iż miało to miejsce w … kolońskim Lofcie) i z incydentu tego powstał zgrabny krążek Triskaidekaphonia
(Leo Records, 2006). Muzyka tam zawarta – podobnie jak jej tytuł – jest dość
trudna w odbiorze, a zdominowana została przez gęstą elektronikę Lehna. Podobna
estetycznie jest także inna próba swobodnego improwizowania w oparach dźwięków
syntetycznych, w trakcie której akustyczne dywagacje Gratkowskiego i Nabatova
(także preparacje) wpadają wprost do komputera Marcusa Schmicklera, a efekt
trafiający do naszych uszu nie koniecznie łagodzi obyczaje. Całość dostępna
jest na płycie Deployment (Leo Records, 2010).
Pisząc o wyczynach improwizatorskich Franka nie możemy pominąć
jego twórczego udziału w dwóch bardzo ciekawych krążkach kwartetu puzonisty
Carla Ludwiga Hubscha, pod równie ciekawą nazwą Primordial Soup. Pierwsza
z nich nosi właśnie ten tytuł (Red Toucan, 2007), druga zaś ukazała się światu
jako Souped-Up
(Jazzwerkstatt, 2011). W kwartecie swoje istotne trzy po trzy wnoszą także Axel Doerner (trąbka) i Michael Griener
(perkusja). Improwizacje ostro haczą o współczesną kameralistykę, ale przeto
mają duży walor oryginalności. Polecam bez jakichkolwiek uprzedzeń.
A jak już po tej wyczerpującej lekturze dokonań
Gratkowskiego ruszycie na wielkie zakupy, pamiętajcie, że nasz bohater czyni
też od czasu do czasu próby solowego traktowania saksofonu altowego. A że
efekty są bardziej niż ciekawe, przekonanie się sięgając choćby po Artikulationen
I i II (2nd Floor Edition, 1991/ 2000).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz