Niebywała atencja, jaką darzę Portugalię, ten niewielki kraj
na krańcu europejskiego padołu westchnień i rozczarowań geopolitycznych,
niechybnie przekłada się na ewidentny wzrost zainteresowania muzyką
improwizowaną z pięknej Lizbony i innych ośrodków kultury wszelakiej.
Gdy staniesz na Cabo de S.Vicente i z trzech stron
zostaniesz zaatakowany przez oceaniczny wicher, poczujesz, że osobiście znaczysz
w tym wszystkim naprawdę niewiele. To ważna życiowa perspektywa, która ułatwia
także … obcowanie z zaawansowaną muzyką improwizowaną. Budzi szacunek dla
świata i drugiego człowieka. Empatia bardzo pomaga w uprawianiu wolnej
improwizacji. Ciekawie też stymuluje jej odbiór.
Uważni obserwatorzy Trybuny
(a znam takich trzech na pewno!) zauważyli być może te kilka rozbudowanych
zdań, jakie poświęciłem dotychczas muzyce z Portugalii. Padły już na tych
łamach nazwiska Pedro Sousy, Luisa Vicente, czy też lizbońskiego rezydenta,
choć z krwi katalońskiej, Alberta Cirery. Oczywiście nie zabrakło kilku słów o
Carlosie Zingaro. Czas zatem najwyższy na drobny przegląd płyt, jakie
przemknęły ostatnio przez moje liczne odtwarzacze i pozostawiły niejedno ciepłe
wspomnienie, a pochodzą właśnie z tamtego rejonu świata.
Pedro
Sousa/ Hernani Faustino Falaise
(Dromos Records, 2012)
Zacznijmy od płyty w tym zestawie najstarszej,
zarejestrowanej fonicznie epokę temu, czyli … pod koniec 2010 roku. Nazwisko
saksofonisty Pedro Sousy poznaliśmy przy okazji doskonałej, ubiegłorocznej
produkcji Casa Futuro, która z siłą
wodospadu wdarła się na trybunowe,
roczne podsumowanie (przypomnę, że młodemu Portugalczykowi towarzyszyli wtedy
Johan Berthling i Garbiel Ferrandini). Szorstka i gęsta gra na saksofonie
tenorowym Sousy przykuła wówczas niezwykle silnie moją uwagę, przeto ochoczo
przystąpiłem do poszukiwań innych jego nagrań. A tych, niestety, nie ma zbyt
wiele, a jeśli już się trafią, to na ogół w postaci niskonakładowych cd-rów.
Tak jest i w przypadku duetu z doskonale nam znanym kontrabasistą Hernanim
Faustino (RED Trio), który Panowie popełnili pod tytułem wykonawczym Falaise, stanowiącym przy okazji tytuł samej
płyty.
Sousa wywodzi się, wedle moich dociekań internetowych,
bardziej ze sceny noise, czy
poszukującej elektroniki i raczej rzadko uczęszczał na lekcje do szkół jazzowych. To ewidentnie słychać w jego grze. Lubi hałas, lubi akustyczne
dysonanse i co najważniejsze, lubi jak coś się dzieje w trakcie rejestracji nagrania
(my też!!!). W nagraniu Falaise podobny
stosunek do dźwięków reprezentuje Faustino, dzięki czemu całe nagranie jest
głośne, drapieżne i budzące respekt każdego słuchacza. Kontrabas bywa tu mocno
amplifikowany, zatem chwilami brzmi wręcz heavymetalowo, tworząc niesamowitą całość z muskularnym tenorem
Sousy. Odtwarzając płytę w aucie musiałem radykalnie zredukować niskie
częstotliwości, bo cała tapicerka drżała, niczym przydomowy młot pnematyczny! Falaise to doprawdy niebywały pokaz
wolnej improwizacji na dwa wypuszczone z klatki drapieżniki. Uwaga! Mogą kąsać!
Niespełna pięćdziesiąt minut szaleństwa w czterech odcinkach, poczynione
studyjnie w Lizbonie. Edycja cd-r w nakładzie 100 egzemplarzy, z piękną grafiką
niejakiego Antonio Duarte. Pewnie nie da się tego kupić (status out of print na stronie wydawnictwa),
zatem szukajcie w sieci lub w trakcie niskobudżetowych koncertów muzyki
improwizowanej.
Luis Vicente/ Rodrigo Pinheiro/ Hernani Faustino/ Marco Franco
Clocks and Clouds (FMR Records, 2014)
I znów Hernani Faustino, choć tym razem jego instrument
częściej przypomina sobie o swych akustycznych charakterystykach.
Demokratyczny kwartet domykają tu, jego kolega z RED Trio, pianista Rodrigo
Pinheiro, perkusista Marco Franco i … kolejny ulubieniec Trybuny, trębacz Luis Vicente. Panowie w trakcie studyjnej
rejestracji (Lizbona!) funkcjonują jako Clocks
and Clouds.
Siedem odcinków wolnej improwizacji, kształtowanej z dużym
pietyzmem i odpowiedzialnością za każdy dźwięk. Nie brakuje rzecz jasna
dynamicznych i hałaśliwych pasaży (kluczowy, 18-minutowy fragment Compressio Test), ale pozostają one w
zdecydowanej nierównowadze w stosunku do fragmentów nieśpiesznych i z lekka zadumanych.
Vicente – jak to ma w zwyczaju – lubi improwizować czystym tonem swego blaszaka,
do czego po trochu inspiruje także współpartnerów. Pinheiro częściej płynie po
klawiaturze niż bawi się w preparacje, Faustino jest stanowczy, ale nie
pyskuje, a Franco robi swoje, pozostawiając Kolegom pole na swobodnie dyskusje.
Gdyby taki ECM chciał jeszcze wydawać muzykę kreatywną, Clocks and Clouds udanie wpasowałby się w ich dawny idiom. Piękna i
wyrafinowana płyta!
Susana
Santos Silva/ Tom Chant/ Vasco Trilla The
Paradox of Hedonism (Discordian
Records, 2015)
O młodej Pannie z Porto, wysoce wykwalifikowanej trębaczce o
pięknych personaliach – Susanie Santos Silvie - chciałem już na tej stronie
pisać wiele razy, ale jakoś się nie składało. A to okładka nie taka,
jakbym chciał (choć na niektórych fotkach wychodzi Susana przepięknie!), a to
muzyka nie zawsze rwała mi trzewia. Panna SSS, po prawdzie, jest jeszcze dość
młoda, ale na tyle doświadczona, że głupich
płyt już nie popełnia. Ja wszakże ciągle chciałbym więcej i póki co, daję jej
zadebiutować na Trybunie bynajmniej
nie formacją LAMA, nie kwintetem autorskim, czy duetem z Kają Draksler, albo
płytą uczynioną ze swym partnerem życiowym Torbjoernem Zetterbergiem, lecz…
skromnym Paradoksem Hedonizmu.
Ów intrygujący tytuł firmuje trzyosobowe free improvisation,
w którym Susanie towarzyszą - wytrawny saksofonista, pochodzący z Anglii,
jednakże rezydent Barcelony, Tom Chant i ciekawy, młody perkusista i
perkusjonalista Vasco Trilla. Trębaczka z Portugalii świetnie odnajduje się w formule
improwizacji, proponowanej przez Chanta, który lubi balansować na pograniczu
ciszy i przy znaczącym redukowaniu artystycznych środków wyrazu. Ten
konstruktywny minimalizm Toma wymaga od współpracowników ogromnego skupienia i
dużej determinacji w żmudnym procesie empatycznego odczytywania jego intencji.
Tak Susana, jak i Vasco nie mają z tym najmniejszego problemu. Dziewięć
tytułów, nie rozstrzygających dylematu zawartego w tytule, trwa ponad 50 minut
(długa płyta, jak na Discordian!). Do kupienia na Bandcamp.com w formie dobrej jakości plików audio za skromne siedem
euro, czyli nawet przy szaleństwa kursu walutowego po Brexicie, dacie radę.
RED Trio +
John Butcher Summer Skyshift (Clean Feed, 2016)
Nazwa RED Trio padła już w dzisiejszej opowieści dwukrotnie,
zatem czas najwyższy pochylić się nad ich … najnowszą płytą. Mówiliśmy o
Hernanim Faustino, wspominaliśmy o Rodrigo Pinheiro, padło też nazwisko
Gabriela Ferrandiniego. Czyli RT w komplecie! Choć jako trio grają ledwie 6-7
lat, Summer Skyshift to już ich ..
ósma płyta (w tym trzy winyle i jedna… monofoniczna kaseta). Trzy spotkania
odbyły się w składzie trzyosobowym, w przypadku pozostałych obowiązywała zasada
dopraszania gości. Wśród nich - Nate Wooley, Mattias Stahl, wspólnie Lebik i
Damasiewicz (zatem +2), a także John Butcher.
Najnowsza zaś płyta, wyżej przywołana Letnia Podniebna Zmiana, to powrót do grania z tym ostatnim i
koncert zarejestrowany na ubiegłorocznym, lizbońskim Jazz Em
Agosto. Nagranie oscyluje wokół 50 minut i skład się z czterech
swobodnie improwizowanych fragmentów. Gra Butchera zawsze wywołuje u Waszego
Recenzenta mrowienie w kręgosłupie, przeto koncert nie może nie natrafić tu na
kilka słów entuzjazmu. Na tle ich poprzedniego spotkania, osobiście dostrzegam
rosnącą dojrzałość w prowadzeniu gry po stronie Portugalczyków. Nie ma
galopady, nie ma drastycznych przepięć energetycznych, tak charakterystycznych
dla ich poprzednich płyt, jest natomiast wzajemne słuchanie, skupienie i udane
podążanie za myślami wybitnego saksofonisty. No i cała czwórka zdążyła już się
dobrze poznać, zatem wybitne dźwięki powoli możemy w tym gronie traktować jako
oczywistość. Wydał Clean Feed, zatem kupicie na każdym rogu, a już na pewno w
sieci, nawet tej krajowej, w zdecydowanie kompaktowej wersji.
Rodrigo
Amado Motion Trio & Peter Evans Live
in Lisbon
& The Freedom Principle (NoBusiness Records, 2014)
Na koniec portugalskiej sagi pozostał nam muzyk najstarszy
ze wszystkich dziś przywołanych, facet o nazwisku identycznym, jak
najpiękniejsza plaża na zachodnim Algarve, czyli Rodrigo Amado.
Korpulentny saksofonista, delikatnie po pięćdziesiątych
urodzinach, na europejskiej scenie muzyki improwizowanej jest postacią
dobrze znaną. Estetycznie atakuje scenę free zdecydowanie z jazzowej strony.
Ma w dorobku kilka płyt z muzykami amerykańskimi (Kent Kessler, Joe McPhee, Jeb
Bishop), wszakże osobiście bardziej cenię nagrania…. jego portugalskich
formacji. A taką jest jego regularnie nagrywające dobre krążki Motion Trio.
Obok saksofonów lidera mamy tu … Gabriela Ferrandiniego (Portugalia to naprawdę
mały kraj!) i wiolonczelistę Miguela Mirę. To właśnie ten ostatni instrument (w
miejsce typowego dla tria z saksofonem kontrabasu) powoduje, iż muzyka zespołu
bywa uroczo niebanalna i mimo swojego freejazzowego sztafażu, bardzo lekka, nieco
ulotna. Innymi słowy - swoiste motion
bez dwóch zdań.
Formacja ma w dorobku pięć krążków – przy czym tylko
pierwszy zrealizowała bez gości. Na drugiej i trzeciej Portugalczyków wspierał
na puzonie Jeb Bishop (raz było to koncert, raz okoliczność studyjna – ta
ostatnia na płycie Not Two The Flame
Alphabet), zaś na czwartej i piątej – amerykański trębacz Peter Evans (też
studio i koncert). Oba te krążki możecie śmiało kupić za pośrednictwem
litewskiego NoBusiness Records lub ich krajowych dystrybutorów, przy czym
wersja koncertowa dostępna jest tylko na winylu.
Peter Evans jest tak dalece zaawansowanym technicznie
trębaczem, że oczywistym zdaje się fakt, iż odnajdzie się on w każdych
okolicznościach muzycznych. Tak jest także w przypadku spotkania z Motion Trio.
O ile koncert jest stosunkowo dynamiczny i akustycznie rozwichrzony (miał
miejsce dwa dni wcześniej niż praca studyjna), o tyle rejestracja bez oklasków pełna jest improwizacyjnych niuansów i uroczych dźwiękowych przekomarzań całej
czwórki muzyków. Polecam oba krążki bez słowa wątpliwości.
A jeśli mamy chwilę czasu i chcemy dowiedzieć się, jak radzi
sobie sekcja RED Trio (Faustino/Ferrandini) u boku Amado, wsparta gitarą
Manuela Moty, sięgnijmy śmiało i bez ryzyka katastrofy, po krążek Clean Feed –
Rodrigo Amado Wire Quartet.
Czas na wakacje w Portugalii! Już za miesiąc z okładem!
A we czwartek mecz. Jeszcze nie wiem, komu będę kibicował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz