wtorek, 28 czerwca 2016

Pedro Sousa! Hernani Faustino! Gabriel Ferrandini! Rodrigo Pinheiro! Luis Vicente! Susana Santos Silva! Rodrigo Amado! – O Portugal contra-ataca !


Niebywała atencja, jaką darzę Portugalię, ten niewielki kraj na krańcu europejskiego padołu westchnień i rozczarowań geopolitycznych, niechybnie przekłada się na ewidentny wzrost zainteresowania muzyką improwizowaną z pięknej Lizbony i innych ośrodków kultury wszelakiej.

Gdy staniesz na Cabo de S.Vicente i z trzech stron zostaniesz zaatakowany przez oceaniczny wicher, poczujesz, że osobiście znaczysz w tym wszystkim naprawdę niewiele. To ważna życiowa perspektywa, która ułatwia także … obcowanie z zaawansowaną muzyką improwizowaną. Budzi szacunek dla świata i drugiego człowieka. Empatia bardzo pomaga w uprawianiu wolnej improwizacji. Ciekawie też stymuluje jej odbiór.




Uważni obserwatorzy Trybuny (a znam takich trzech na pewno!) zauważyli być może te kilka rozbudowanych zdań, jakie poświęciłem dotychczas muzyce z Portugalii. Padły już na tych łamach nazwiska Pedro Sousy, Luisa Vicente, czy też lizbońskiego rezydenta, choć z krwi katalońskiej, Alberta Cirery. Oczywiście nie zabrakło kilku słów o Carlosie Zingaro. Czas zatem najwyższy na drobny przegląd płyt, jakie przemknęły ostatnio przez moje liczne odtwarzacze i pozostawiły niejedno ciepłe wspomnienie, a pochodzą właśnie z tamtego rejonu świata.


Pedro Sousa/ Hernani Faustino  Falaise (Dromos Records, 2012)

Zacznijmy od płyty w tym zestawie najstarszej, zarejestrowanej fonicznie epokę temu, czyli … pod koniec 2010 roku. Nazwisko saksofonisty Pedro Sousy poznaliśmy przy okazji doskonałej, ubiegłorocznej produkcji Casa Futuro, która z siłą wodospadu wdarła się na trybunowe, roczne podsumowanie (przypomnę, że młodemu Portugalczykowi towarzyszyli wtedy Johan Berthling i Garbiel Ferrandini). Szorstka i gęsta gra na saksofonie tenorowym Sousy przykuła wówczas niezwykle silnie moją uwagę, przeto ochoczo przystąpiłem do poszukiwań innych jego nagrań. A tych, niestety, nie ma zbyt wiele, a jeśli już się trafią, to na ogół w postaci niskonakładowych cd-rów. Tak jest i w przypadku duetu z doskonale nam znanym kontrabasistą Hernanim Faustino (RED Trio), który Panowie popełnili pod tytułem wykonawczym Falaise, stanowiącym przy okazji tytuł samej płyty.




Sousa wywodzi się, wedle moich dociekań internetowych, bardziej ze sceny noise, czy poszukującej elektroniki i raczej rzadko uczęszczał na lekcje do szkół jazzowych. To ewidentnie słychać w jego grze. Lubi hałas, lubi akustyczne dysonanse i co najważniejsze, lubi jak coś się dzieje w trakcie rejestracji nagrania (my też!!!). W nagraniu Falaise podobny stosunek do dźwięków reprezentuje Faustino, dzięki czemu całe nagranie jest głośne, drapieżne i budzące respekt każdego słuchacza. Kontrabas bywa tu mocno amplifikowany, zatem chwilami brzmi wręcz heavymetalowo, tworząc niesamowitą całość z muskularnym tenorem Sousy. Odtwarzając płytę w aucie musiałem radykalnie zredukować niskie częstotliwości, bo cała tapicerka drżała, niczym przydomowy młot pnematyczny! Falaise to doprawdy niebywały pokaz wolnej improwizacji na dwa wypuszczone z klatki drapieżniki. Uwaga! Mogą kąsać! Niespełna pięćdziesiąt minut szaleństwa w czterech odcinkach, poczynione studyjnie w Lizbonie. Edycja cd-r w nakładzie 100 egzemplarzy, z piękną grafiką niejakiego Antonio Duarte. Pewnie nie da się tego kupić (status out of print na stronie wydawnictwa), zatem szukajcie w sieci lub w trakcie niskobudżetowych koncertów muzyki improwizowanej.


Luis Vicente/ Rodrigo Pinheiro/ Hernani Faustino/ Marco Franco  Clocks and Clouds (FMR Records, 2014)

I znów Hernani Faustino, choć tym razem jego instrument częściej przypomina sobie o swych akustycznych charakterystykach. Demokratyczny kwartet domykają tu, jego kolega z RED Trio, pianista Rodrigo Pinheiro, perkusista Marco Franco i … kolejny ulubieniec Trybuny, trębacz Luis Vicente. Panowie w trakcie studyjnej rejestracji (Lizbona!) funkcjonują jako Clocks and Clouds




Siedem odcinków wolnej improwizacji, kształtowanej z dużym pietyzmem i odpowiedzialnością za każdy dźwięk. Nie brakuje rzecz jasna dynamicznych i hałaśliwych pasaży (kluczowy, 18-minutowy fragment Compressio Test), ale pozostają one w zdecydowanej nierównowadze w stosunku do fragmentów nieśpiesznych i z lekka zadumanych. Vicente – jak to ma w zwyczaju – lubi improwizować czystym tonem swego blaszaka, do czego po trochu inspiruje także współpartnerów. Pinheiro częściej płynie po klawiaturze niż bawi się w preparacje, Faustino jest stanowczy, ale nie pyskuje, a Franco robi swoje, pozostawiając Kolegom pole na swobodnie dyskusje. Gdyby taki ECM chciał jeszcze wydawać muzykę kreatywną, Clocks and Clouds udanie wpasowałby się w ich dawny idiom. Piękna i wyrafinowana płyta!


Susana Santos Silva/ Tom Chant/ Vasco Trilla  The Paradox of Hedonism  (Discordian Records, 2015)

O młodej Pannie z Porto, wysoce wykwalifikowanej trębaczce o pięknych personaliach – Susanie Santos Silvie - chciałem już na tej stronie pisać wiele razy, ale jakoś się nie składało. A to okładka nie taka, jakbym chciał (choć na niektórych fotkach wychodzi Susana przepięknie!), a to muzyka nie zawsze rwała mi trzewia. Panna SSS, po prawdzie, jest jeszcze dość młoda, ale na tyle doświadczona, że głupich płyt już nie popełnia. Ja wszakże ciągle chciałbym więcej i póki co, daję jej zadebiutować na Trybunie bynajmniej nie formacją LAMA, nie kwintetem autorskim, czy duetem z Kają Draksler, albo płytą uczynioną ze swym partnerem życiowym Torbjoernem Zetterbergiem, lecz… skromnym Paradoksem Hedonizmu.




Ów intrygujący tytuł firmuje trzyosobowe free improvisation, w którym Susanie towarzyszą - wytrawny saksofonista, pochodzący z Anglii, jednakże rezydent Barcelony, Tom Chant i ciekawy, młody perkusista i perkusjonalista Vasco Trilla. Trębaczka z Portugalii świetnie odnajduje się w formule improwizacji, proponowanej przez Chanta, który lubi balansować na pograniczu ciszy i przy znaczącym redukowaniu artystycznych środków wyrazu. Ten konstruktywny minimalizm Toma wymaga od współpracowników ogromnego skupienia i dużej determinacji w żmudnym procesie empatycznego odczytywania jego intencji. Tak Susana, jak i Vasco nie mają z tym najmniejszego problemu. Dziewięć tytułów, nie rozstrzygających dylematu zawartego w tytule, trwa ponad 50 minut (długa płyta, jak na Discordian!). Do kupienia na Bandcamp.com w formie dobrej jakości plików audio za skromne siedem euro, czyli nawet przy szaleństwa kursu walutowego po Brexicie, dacie radę.


RED Trio + John Butcher  Summer Skyshift  (Clean Feed, 2016)

Nazwa RED Trio padła już w dzisiejszej opowieści dwukrotnie, zatem czas najwyższy pochylić się nad ich … najnowszą płytą. Mówiliśmy o Hernanim Faustino, wspominaliśmy o Rodrigo Pinheiro, padło też nazwisko Gabriela Ferrandiniego. Czyli RT w komplecie! Choć jako trio grają ledwie 6-7 lat, Summer Skyshift to już ich .. ósma płyta (w tym trzy winyle i jedna… monofoniczna kaseta). Trzy spotkania odbyły się w składzie trzyosobowym, w przypadku pozostałych obowiązywała zasada dopraszania gości. Wśród nich - Nate Wooley, Mattias Stahl, wspólnie Lebik i Damasiewicz (zatem +2), a także John Butcher.




Najnowsza zaś płyta, wyżej przywołana Letnia Podniebna Zmiana, to powrót do grania z tym ostatnim i koncert zarejestrowany na ubiegłorocznym, lizbońskim Jazz Em Agosto. Nagranie oscyluje wokół 50 minut i skład się z czterech swobodnie improwizowanych fragmentów. Gra Butchera zawsze wywołuje u Waszego Recenzenta mrowienie w kręgosłupie, przeto koncert nie może nie natrafić tu na kilka słów entuzjazmu. Na tle ich poprzedniego spotkania, osobiście dostrzegam rosnącą dojrzałość w prowadzeniu gry po stronie Portugalczyków. Nie ma galopady, nie ma drastycznych przepięć energetycznych, tak charakterystycznych dla ich poprzednich płyt, jest natomiast wzajemne słuchanie, skupienie i udane podążanie za myślami wybitnego saksofonisty. No i cała czwórka zdążyła już się dobrze poznać, zatem wybitne dźwięki powoli możemy w tym gronie traktować jako oczywistość. Wydał Clean Feed, zatem kupicie na każdym rogu, a już na pewno w sieci, nawet tej krajowej, w zdecydowanie kompaktowej wersji.


Rodrigo Amado Motion Trio & Peter Evans  Live in Lisbon & The Freedom Principle (NoBusiness Records, 2014)

Na koniec portugalskiej sagi pozostał nam muzyk najstarszy ze wszystkich dziś przywołanych, facet o nazwisku identycznym, jak najpiękniejsza plaża na zachodnim Algarve, czyli Rodrigo Amado.

Korpulentny saksofonista, delikatnie po pięćdziesiątych urodzinach, na europejskiej scenie muzyki improwizowanej jest postacią dobrze znaną. Estetycznie atakuje scenę free zdecydowanie z jazzowej strony. Ma w dorobku kilka płyt z muzykami amerykańskimi (Kent Kessler, Joe McPhee, Jeb Bishop), wszakże osobiście bardziej cenię nagrania…. jego portugalskich formacji. A taką jest jego regularnie nagrywające dobre krążki Motion Trio. Obok saksofonów lidera mamy tu … Gabriela Ferrandiniego (Portugalia to naprawdę mały kraj!) i wiolonczelistę Miguela Mirę. To właśnie ten ostatni instrument (w miejsce typowego dla tria z saksofonem kontrabasu) powoduje, iż muzyka zespołu bywa uroczo niebanalna i mimo swojego freejazzowego sztafażu, bardzo lekka, nieco ulotna. Innymi słowy - swoiste motion bez dwóch zdań.



Formacja ma w dorobku pięć krążków – przy czym tylko pierwszy zrealizowała bez gości. Na drugiej i trzeciej Portugalczyków wspierał na puzonie Jeb Bishop (raz było to koncert, raz okoliczność studyjna – ta ostatnia na płycie Not Two The Flame Alphabet), zaś na czwartej i piątej – amerykański trębacz Peter Evans (też studio i koncert). Oba te krążki możecie śmiało kupić za pośrednictwem litewskiego NoBusiness Records lub ich krajowych dystrybutorów, przy czym wersja koncertowa dostępna jest tylko na winylu.

Peter Evans jest tak dalece zaawansowanym technicznie trębaczem, że oczywistym zdaje się fakt, iż odnajdzie się on w każdych okolicznościach muzycznych. Tak jest także w przypadku spotkania z Motion Trio. O ile koncert jest stosunkowo dynamiczny i akustycznie rozwichrzony (miał miejsce dwa dni wcześniej niż praca studyjna), o tyle rejestracja bez oklasków pełna jest improwizacyjnych niuansów i uroczych dźwiękowych przekomarzań całej czwórki muzyków. Polecam oba krążki bez słowa wątpliwości.


A jeśli mamy chwilę czasu i chcemy dowiedzieć się, jak radzi sobie sekcja RED Trio (Faustino/Ferrandini) u boku Amado, wsparta gitarą Manuela Moty, sięgnijmy śmiało i bez ryzyka katastrofy, po krążek Clean Feed – Rodrigo Amado Wire Quartet.


Czas na wakacje w Portugalii! Już za miesiąc z okładem!

A we czwartek mecz. Jeszcze nie wiem, komu będę kibicował.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz