Bez specjalnej introdukcji, odpalamy dziś krążek, który
istotnie poderwał zmysły estetyczne Pana Redaktora do lotu wznoszącego!
Magda Mayas, niemiecka multiinstrumentalista (na ogół z
klawiaturą pod palcami), pod względem artystycznym jeszcze na dorobku i
australijski weteran dęty - Jim
Denley (niech nam ten epitet wybaczony będzie). Pierwsza, póki co, z rzadka
gości w naszych odtwarzaczach (redakcja pamięta doskonalą płytę m.in. z Johnem
Butcherem Plume), ten drugi, choć portofolio ma nieopasłe, świat zachwycił
już niejednokrotnie (choćby dekonstruowane werbalnie na tej stronie płyty Chris Burn’ Ensemble, czy świetne duety z Maikiem Majkowskim, patrząc już
bardziej współcześnie).
Ich wspólne muzykowanie miało miejsce w lutym ubiegłego roku
(miejsce nieznane, ale prawdopodobnie Berlin), a dokumentacja fonograficzna
trafia do nas dzięki Relative Pitch Records i płycie Tempe Jetz (premiera, sierpień 2017).
Magda zagra na klawinecie
(clavinet - rodzaj amplifikowanego instrumentu klawiszowego), Jim zaś na
saksofonie altowym i flecie basowym. Przygoda ma cztery odcinki z tytułami, a
ich odsłuch nie zajmie nam więcej niż trzy kwadranse z sekundami.
A Departure.
Instrument klawiszowy pod palcami Magdy brzmi niezwykle perkusyjnie, alt w ustach Jima
zaś silnie sonorystycznie (nie wykluczone, iż w tubie saksofonu zapodziało się
kilka przedmiotów, które skutecznie mutują sound
instrumentu). Preparacja goni preparacje. Prawdziwe akustyczne majstersztyki!
Brawo! Clavinet zdaje się mieć tysiące twarzy, wciąż czymś zaskakuje, zwłaszcza
gdy jest traktowany przez muzyka dalece niestandardowo (zapewne i tu, w grę
wchodzą dotykowe przedmioty użyte w trakcie procesu wydawania dźwięków).
Customs Declaration.
Typowe dla dobrej improwizacji,
percepcyjne zatracenie źródeł dźwięku jest już naszym udziałem (wyśmienity
moment! – notuje recenzent). Narracja jest lekka, ale same dźwięki bezczelnie
konkretne. Wydaje się, że Magda miała dodatkową parę rąk (cuda czyni!). Sama
improwizacja ma posmak psychodelii, a wyobraźnia obu muzyków buzuje na silnym
ogniu. W głowie recenzenta mnożą się dziwne obrazy, a on sam ciągle przypominać
sobie musi, że na scenie jest tylko clavinet i prosty instrument dęty. Akustyka
pudła rezonansowego (o ile klawiszowiec Magdy takowe posiada) w opozycji do
dętych dronów. Clavinet potrafi brzmieć jak banjo lub slide guitar. Saksofon nie ma problemu z wybywaniem dźwięków
charakterystycznych dla szlifierki wysokoobrotowej. Swoista elektroakustyka bez
nadmiaru prądu na nieistniejących kablach. Opowieści obu muzyków snują się
nieco separatywnie, nie wchodzą zbyt często w interakcje, ale wyśmienicie się
uzupełniają, tak brzmieniowo, jak i dramaturgicznie. Uroczy pasaż fletu
basowego na tle pojedynczych akordów clavinetu – przykład na potwierdzenie tezy
z poprzedniego zdania.
In Transit. Przesypywanie piasku, dzwonki, rodzaj field recordings. Metale szlachetne, upalone dysze. Narracja gęstnieje i smakuje lepiej niż czerwone
wino (a to prawie niemożliwe!). Muzyka narasta jak mantra i sieje spustoszenie
w głowie recenzenta.
Arrival. Ponownie
start improwizacji następuje z poziomu ciszy. Dwie, zwinne mikronarracje, z
odrobiną jakże skutecznej estetycznie imitacji. Preparacje na krawędzi struny,
jako kontrapunkt dla dronowych opowieści fletu basowego. Clavinet znów
przypomina gitarę, flet lubi przybierać szaty perkusjonalne. Przed nami, w
naszych uszach, wciąż trwa gigantyczna eksplozja pomysłów na zawładnięcie
całością percepcji słuchacza. Także porcja repetycji, często tu stosowanego
środka artystycznego wyrazu. Dwa obiekty trąco-szemrzące, niczym dwa wartkie
strumienie wody tuż nad przeręblem. Finał jest wchodzeniem w dół, step by step, wciąż o ton ciszej,
wygaszaniem iskier w ledwie tlącym się ognisku. Wyśmienite!!!!
Dla przypomnienia opowieści Trybuny z udziałem Jim Denleya here it is
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz