czwartek, 14 stycznia 2021

Malediwy! Rychlicki & Kostka! Podpora & Kohyt! The three missing notes from year 2020!


Poniższe recenzje powstały na potrzeby portalu polish-jazz i tamże zostały pierwotnie opublikowane, zapewne spory już czas temu, o ile nas pamięć nie myli nadmiernie.

 


Malediwy  Dolce Tsunami  (Coastline Northern Cuts, CD/LP 2020)

Perkusista Qba (Jakub) Janicki i saksofonista Marek Pospieszalski powracają pod pięknym, egzotycznym szyldem Malediwy. Po koncertowej rejestracji Afroaleatoryzm, pełnej błyskającego ogniem piekielnym free jazzu, zapraszają nas na tajemniczą, naszpikowaną akustycznymi niespodziankami, podróż studyjną o równie ekscentrycznej nazwie Dolce Tsunami. Muzycy wyposażeni w instrumenty akustyczne i całą armię urządzeń piezoelektrycznych i amplifikujących, proponują nam dźwięki, które na pierwszy rzut oka i ucha możnaby zaliczyć do kategorii improwizowanych, elektroakustycznych preparacji. Kierunek ów niechybnie przynosi skojarzenia recenzenta z solową płytą Janickiego Intuitive Mathematics, która pod względem estetycznym zdaje się być posadowiona bliżej nowej płyty Malediwów, niż sam debiut rzeczonego duetu.

Taka, a nie inna decyzja artystyczna muzyków, sprawia, iż płyta  jest zdominowana przez rytm. To on zdaje się być przyczyną, jak i celem każdej decyzji dramaturgicznej. Wszystko dzieje się tu wokół niego, także wszelkie dęte pasaże, niezależnie od stopnia dekonstrukcji żywego dźwięku saksofonu, trzymają konwencję, tańczą według rytmicznych wskazówek i podpowiedzi, czy też wbrew nim, ale zawsze w stanie pełnej inspiracji. Muzycy proponują na niedługiej płycie (około 42 minuty) aż jedenaście różnych pomysłów na bystrą improwizację, zatem na ogół śpiewają krótko, na temat i nie mają jakichkolwiek problemów ze stylowym domknięciem każdego z wątków.

Płyta zaczyna się intrygującą strukturą dynamiczną, czymś na kształt post-synkopy. Szczególnie ciekawie zaczyna się już w trakcie trzeciej części. Po dynamicznym starcie artyści bardziej skupiają się na preparowaniu dźwięków – ich instrumenty drżą i szeleszczą, a amplifikatory pracują … rytmicznie. Posmak elektroakustyki nie będzie już opuszczał muzyków do samego końca. W kolejnych kilku utworach muzycy akceptują dyktat rytmu, często stosują repetycję, a całość chwilami nabiera na poły rockowej ekspresji. Samo dobro zaczyna się od siódmej części. Tu procesowi dekonstrukcji poddana zostaje sama idea rytmu. Narracja pętli się, skwierczy amplifikacjami, rzęzi i rytmicznie pulsuje, niczym zepsuty agregat prądotwórczy. Dobre czasy Mouse on Mars mogą tu być nieco prowokacyjnym tropem recenzenta. Ósma i dziewiąta część pogłębiają proces syntetycznej dewastacji akustycznych dźwięków. Wszystko grzmi głuchym, post-elektronicznym rezonansem, nabiera dubowego posmaku, a echo wydaje się kreować sytuację dramaturgiczna na równi z instrumentami. W kolejnej części powraca, znany z pierwszej płyty, duch free jazzu, czyniąc tę część płyty morzem ekspresji i zdrowych emocji. W ostatnich dwóch częściach warto zwrócić uwagę na całkowicie pozbawiony rytmu wstęp utworu przedostatniego, a także na posmak ethno w utworze finałowym, gdy instrumentom i amplifikatorom przychodzi z odsieczą głos męski.

 


Rychlicki/ Kostkiewicz  Zapis  (Maternal Voice/ Absolute Fiction, Kaseta 2020)

Rockowi gitarzyści, szczególnie ci z otwartymi głowami i czystymi uszami, w improwizowanej sytuacji scenicznej potrafią sobie naprawdę dobrze radzić. Przed nami kolejny dowód rzeczowy w sprawie.

O ile Łukasz Rychlicki (Kristen, Lotto) ma już spory bagaż doświadczeń z grą z głowy, o tyle Hubert Kostkiewicz (The Kurws) uchodzić może w tej materii za aspiranta. Spotkali się razem już dość dawno (2017), ale Zapis dźwięków, jakie onegdaj wydali ze swoich rozgrzanych wioseł, trafia do nas dopiero teraz, na kasecie magnetofonowej. Pięć opowieści zagranych na dużym luzie trwa niewiele pod 30 minut, zatem obyśmy nie uronili choćby sekundy!

Muzycy wprowadzają nas w klimat występu bardzo łagodną ścieżką. Smukły, płynny rock z akcentami post-bluesowego gaworzenia przy świecach, w oczekiwaniu na schłodzenie się ostatniej butelki wódki. Lewa gitara opowiada historię, prawa szuka otwartej przestrzeni z nutą psychodelii. Muzycy zdają się trzymać zbliżonej stylistyki, tak w pieśni otwarcia, jak w kolejnych epizodach. W drugim sprawdzają wytrzymałość plastikowych kostek gitarowych w zetknięciu z ołowianymi strunami, ślą nam garść post-rockowych riffów, a na prawej flance dostrzegamy próby mącenia ustanej wody brudną nogą ku chwale rockabilly! Na finał zaś dobry moment podwójnej repetycji z mgławym post-gitarowym ambientem w tle.

W trzeciej historii kłania nam się Jim Jarmusch i jego kadry z rozgrzanej słońcem, nieistniejącej prerii. Ballada z akcentami psychobilly, dużo dobrych powtórzeń. Czwarta improwizacja, to czas na skupienie i szukanie na gryfach innych, bardziej tajemniczych dźwięków. Słyszymy echa wczesnego Sonic Youth - lewa strona rzęzi i jęczy, prawa stroszy pióra. Wreszcie ostatnia, najdłuższa opowieść. Zaczynają ją post-rockowe impresje, trochę ostrych fraz, rosnąca dynamika i emocje, będące efektem bystrych interakcji. Narracja zaczyna płynąć bardzo swobodnie, a posmak Velvet Underground sączy się z obu wioseł z równie intensywną wonią. Na sam finał muzycy czynią pętlę dramaturgiczną i powracają do estetyki post-bluesa z początkowej fazy płyty. Dużo dobrego dzieje się na prawej flance, której bystrze wtóruje lewa. Garść kwasu z obu stron w ramach ostatniego dźwięku.

 


Podpora/Kohyt  Nights Are Numbered (Bocian, LP/DL 2020)

Warszawski Bocian dostarcza ostatnimi czasy nowości płytowe dość regularnie i nic w tym zakresie nie zmieniła rzeczywistość pandemiczna. Kolejną przygodę z improwizacją, na ogół dość swobodną, ponownie w wersji krajowej, proponują nam: Katarzyna Podpora - piano preparacje, akordeon, skrzypce, moog theremin, obiekty oraz Max Kohyt - fortepian, kontrabas, klarnet basowy, ukulele, elektronika.

Muzycy określają swoje dwa utwory (łącznie mniej niż 37 minut) mianem kompozycji, choć zdaje się, że składają się one głównie z wątków … improwizowanych. Jakkolwiek ilość dźwięków, jakie produkują w tzw. jednostce czasu, sugeruje, iż nagranie nie powstało w czasie rzeczywistym, albowiem bardzo często słyszymy dźwięki trzech, a nawet czterech instrumentów, tudzież wątków dramaturgicznych, snutych w tym samym momencie. Jeśli zaś nagranie jednak powstało na żywo, jedynym wytłumaczeniem naszego dysonansu poznawczego może być fakt, iż każdy z muzyków posiada więcej niż dwie kończyny górne lub nad wyraz sprawne kończyny dolne, zdolne grać na instrumentach. Efekt wszakże jest dalece frapujący, a swoboda kreacji i budowania dramaturgicznego napięcia zdecydowanie stanowią aut zarówno duetu, jak i każdego instrumentalisty z osobna.

Pierwsza opowieść toczy się wokół fortepianowych preparacji. Muzycy zaczynają w estetyce bardzo minimalistycznej, z czasem przebywa jednak dźwięków, rośnie ilość użytych instrumentów i spiętrzeń dramaturgicznych. Wyważone chamber, które lubi tajemniczość i suspens, zaczyna w toku budowania opowieści pokazywać pazurki i szukać zaczepki. Filigranowa fauna swobodnej improwizacji nabiera masy, choć muzycy, tak teraz, jak w trakcie całego nagrania, bardziej lubią dźwiękowe niuanse i szczegóły od ekspresyjnych salw emocji. Feeria słonych i matowych fonii podawanych wszakże z rozwagą, nie bez dobrych korelacji z dźwiękami, które wybrzmiały chwilę wcześniej. Druga strona winyla odstawia nieco masywne fortepiany i bardziej koncertuje się na budowaniu aury elektroakustycznej. Znów wszystko czynione jest tu ze smakiem, pewną kobiecą wrażliwością, z daleko od epatowania dźwiękami prostej syntetyki. Pojawią się brzmienia strunowe, do gry na moment wchodzi akordeon, nie brakuje dźwięków post-perkusjonalnych, a także akcentów akustycznej plądrofonii. W końcowej części nagrania swoje trzy grosze dokłada kontrabas wyposażony w nadpobudliwy smyczek. Ostatnia zaś prosta należy już wyłącznie do mooga, który buduje końcowe resume.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz