wtorek, 6 kwietnia 2021

Marta Warelis, Carlos Zíngaro, Helena Espvall and Marcelo dos Reis in Turquoise Dream!


Świat muzyki improwizowanej jest jeden! Wiemy o tym doskonale, ale cieszymy się każdym dowodem w sprawie!

Portugalski label JACC Records po pewnym drobnym, edytorskim przestoju, od wielu miesięcy dostarcza nam same smakowitości. Nie dalej, jak w ubiegłym miesiącu zachwycaliśmy się na tych łamach kwintetem Fail Better! Dziś nasze ucho i oko pochylamy nad kwartetem bez nazwy, który wspaniale dowodzi tezy zainicjowanej w pierwszym zdaniu tego tekstu. Oto bowiem w jego składzie odnajdujemy Polkę od lat rezydującą w Holandii, Szwedkę z amerykańskim paszportem, ostatnio skoncentrowaną na nagrywaniu w Lizbonie, wreszcie dwóch Portugalczyków, których pokoleniowo dzieli niemal wszystko, zaś artystycznie prawie nic – obaj są wyśmienitymi improwizatorami. To samo, co oczywiste, powiedzieć możemy także o towarzyszących im Paniach.

Nagranie o uroczym tytule Turquoise Dream stworzyli dla nas: Marta Warelis na fortepianie, Helena Espvall na wiolonczeli (nie bez tzw. efektów), Carlos “Zíngaro” na skrzypcach (jego second name bywa brany w cudzysłów, albowiem, to jego pseudonim artystyczny), wreszcie Marcelo dos Reis na gitarze akustycznej, muzyk, który fantastycznie spaja pod względem personalnym dwie tegoroczne nowości JACC Records. Płyta (wydana na CD) nagrana została w październiku 2019 roku w trakcie festiwalu Jazz ao Centro, składa się z pięciu swobodnych improwizacji, trwa zaś niewiele ponad 40 minut. Zapraszamy na wyjątkowy spektakl zmysłowej, wyzwolonej i bezczelnie piękniej kameralistyki!

 


Koncert rozpoczynają drobne dźwięki strunowe, które zdają się nieść za sobą obłok amplifikacji (z wiolonczeli?). Towarzyszy im kilka fraz z klawiatury i delikatnie szarpane struny skrzypiec i gitary. Muzycy prowadzą bardzo rozważną grę wstępną, kontrapunktowaną popiskującymi skrzypcami. Oto delikatnie rozdygotane, emocjonalne chamber, kreowane molekularnymi frazami. Małe strunowce śpiewają, gitara, posadowiona centralnie i na ogół odpowiadająca za dramaturgię, kreuje coś na kształt rytmu, a klawisze piana wtórują jej nad wyraz konsekwentnie. Na finał pieśni otwarcia wszystkie instrumenty plotą frazy w trybie pizzicato (preparowane piano chyba też!). Druga opowieść budowana jest jeszcze delikatniej. Być może każdy z muzyków ma teraz w rękach smyczek! Beauty dark chamber, rezonujące każdym przedmiotem, jaki znajduje się na scenie, malowane jest tu wyjątkowo małym pędzlem, ale dość gęstą farbą. Każdy z muzyków szoruje po strunach, niczym czarnoksiężnik w miłosnych zalotach! W połowie improwizacji gitara i cello zmieniają technikę gry. Strunowce snują meta melodyjne frazy, ale z dna fortepianu zaczynają docierać do nas bardzo tajemnicze odgłosy. Źródła niektórych dźwięków nie jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać, w zasadzie pewni możemy być jedynie tego, co czyni gitarzysta. Na zakończenie najdłuższej części muzycy zmysłowo bawią się z ciszą. Gitara śle minimalistyczne grepsy, część dźwięków popada w imitację, inne stanowią bystre riposty.

Trzecią część koncertu otwiera gitara, która szyje flow dość dynamicznymi frazami. Piano z klawisza, ale nie bez preparacji i nastawione post-barokowo cello też budują nerwowy strumień dźwiękowy, zapowiadający burzę z piorunami. Opowieść stawia na intensywność, a nawet pewien rodzaj hałasu. Gitara wpada w wir akcentów post-flamenco, a wyjątkowo roztańczone skrzypce kreują dość intrygujący dysonans. Muzyka pnie się ku górze, każdy z muzyków zdaje się pracować swoim tempem, budować własne emocje, ale całość ekspozycji świetnie się zazębia. Improwizacja gaśnie całkiem naturalnie, ale w kilku etapach, jakby muzycy nie chcieli tego wątku koncertu w ogóle sfinalizować. Czwartą część otwiera drobiazgowa i delikatna ekspozycja skrzypiec. Pozostałe instrumenty systematycznie podłączają się do gry, a każdy z nich śle małe plejady short-cuts, które efektownie korelują ze sobą. Pojawiają się akcenty percussion, zarówno ze strony gitary, jak i piana. Mnóstwo drobnych dźwięków zdaje się pozostawać w nieustannym ruchu, krążyć jak wolne elektrony wokół jądra atomu. Z czasem opowieść porządkuje repetująca gitara. Ostatnie dźwięki, to mały festiwal imitacji - wszyscy szemrają po kątach bliźniaczymi frazami.

Początek ostatniej części tego niezwykłego koncertu spowija mrok tajemniczych fonii. Struny jęczą, czarne klawisze piana stawiają zagadkowe stemple, gitara cedzi dźwięki przez zęby. Narracja właściwa powstaje tu pod delikatnym dyktatem pianistki. Emocje rosną, a całość zdaje się skrzyć post-romantycznymi plamami dźwięków. Jakby wszyscy śpiewali piosenkę w molowej tonacji. Opowieść z czasem zaczyna szukać swojego końca, ale gitara zgłasza zdanie odrębne. Mąci flow, jakby chciała zasiać ziarno nowej intrygi. Tuż przez końcem koncertu, improwizacja niespodziewanie nabiera post-klasycznego posmaku. Wyjątkowo uporządkowana gitara napotyka tu na źdźbła dźwięków z piana i czyste półfrazy małych strunowców. Flow gaśnie bardzo spokojnie, ale emocje towarzyszą nam aż do momentu nastania całkowitej ciszy.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz