czwartek, 8 kwietnia 2021

Ivo Perelman London String Project! Strung Out Threads!


O pracowitości brazylijskiego saksofonisty Ivo Perelmana powiedzieliśmy na tych łamach już niemal wszystko. Nagrań przybywa w tempie geometrycznym, ale w przypadku tego artysty, nie wiązalibyśmy owego faktu z typową dla czasów pandemii nadprodukcją dźwięków. Po prostu nowojorski rezydent mieszka w studiu nagraniowym!

Ostatnim czasy Trybuna zachwyca się na ogół dokonaniami Perelmana czynionymi w towarzystwie Nate’a Wooleya, ale równie skrupulatnie śledzi muzyczne przygody jego saksofonu z instrumentami strunowymi. Poza serią nagrań Strings (także z udziałem nowojorskiego trębacza) oraz smakowitym nagraniem z Arcado Strings Trio, Perelman poczynił również kilka strunowych rejestracji w Londynie (dokładnie pod koniec stycznia 2020). O nagranym wówczas duecie z francuskim gitarzystą Pascalem Marzanem (CD Dust Of Light/ Ears Drawing Sounds) pisaliśmy całkiem niedawno.

Dziś proponujemy nagranie z tej samej sesji nagraniowej. Tym razem do duetu saksofonu i gitary podłączają się trzy inne instrumenty strunowe, tworząc ekscytujący personalnie skład, który nazwano London Strings Project. A zatem: Ivo Perelman – saksofon tenorowy, Phil Wachsmann - skrzypce, Benedict Taylor - altówka, Marcio Mattos – wiolonczela oraz Pascal Marzan - dziesięciostrunowa gitara akustyczna. Muzycy przygotowali dla nas dwanaście swobodnych improwizacji, które trwają łącznie prawie 95 minut (uwaga: spis utworów zawiera błędy, proszę się nim zatem nie sugerować, jeśli będziecie poznawać tę muzykę bezpośrednio z nośnika CD). Wydawcą jest włoski label Setola Di Maiale (premiera miała miejsce pod koniec minionego roku).

 


Na początek pierwszego dysku (dodajmy, znacznie krótszego niż drugi) muzycy proponują nam dwie zwarte, dynamiczne i krótkie improwizacje, coś na kształt efektownej rozgrzewki. Płyną do nas kolektywnym strumieniem dźwięków, pełnym kantów, zadziornych fraz, granych nisko lub wysoko, raczej głośno niż cicho, częściej w formie okrzyków niż słów cedzonych przez zęby. Dobre pytania, cięte riposty, zgrzytliwe preparacje, garść melodii i szczypta dąsów. Opowieść jest gęsto usiana dźwiękami, podawana w dobrym tempie, z przytupem i artystyczną bezczelnością.

Kolejne improwizacje mają już bardziej rozbudowaną strukturę, choć nie przekraczają 10 minut. W trzeciej na małych strunach pojawia się więcej melodii, do których szczególnie chętnie lepią się saksofonowe podmuchy. Cello płynie dołem i trzyma kontakt z podłożem, gitara - dla odmiany - śle pozdrowienia wysokim wzgórzem. W dalszej fazie nagrania muzycy po raz pierwszy wyraźnie zwalniają. Dostajemy frazy grane pizzicato, a całość improwizacji przyjmuje formę rozkołysanych przyśpiewek, czynionych wszakże z łobuzerskim zębem. Kolejną część otwiera wysoko podwieszona altówka, której wtórują gitara i skrzypce. Saksofon wchodzi po kilku pętlach i w pełni rozochocony zabiera wszystkich na zmysłowy trip. Muzycy niczym stado gołębi, równie ochoczo wpadają sobie w ramiona, jak i skaczą do gardeł. Nadal wszystko czynią kolektywnie, nabierają tempa, emocji, a na koniec gasną w strugach westchnień i gorzkich żali.

Piątą improwizację kreuje saksofon, który zdaje się rzucać myśl i czekać na reakcje strunowców. Te ślą mu smakowite short-cuts, ale i dłuższe wypowiedzi. Opowieść z pozoru toczy się w nostalgicznym klimacie, ale w obrębie London String Project jedna fraza zdolna jest zradykalizować pracę wszystkich instrumentów, z kolei smukła, pojedyncza riposta smyczka jest w stanie zepchnąć narrację na samo dno. Na finał tej części bryluje gitara, która buduje piękną, filigranową i dość abstrakcyjną opowieść. Ostatni akt pierwszego dysku początkowo znów stawia na zadumane i niemal relaksacyjne frazy. Ciepły saksofon, delikatnie szarpane struny i kolejna niespodzianka brzmieniowa ze strony gitary. Plejada zwinnych akcji i bystrych reakcji, tudzież subtelnych zadziorów, zagęszcza jednak flow – tu bowiem każdy chce być częścią każdej sekundy tego nagrania!

Drugi dysk (trwający 55 minut) zaprasza nas na dłuższe improwizacje, zwłaszcza trzy pierwsze w zestawie. Otwarcie przypada w udziale wiolonczeli i gitarze. Saksofon budzi się po minucie, a małe strunowce po kolejnej. Dęciak pląsa łagodnym tembrem, strings wręcz przeciwnie – zadziorne, rozhuśtane, niesforne. Narracja ma kilka faz, także tę uroczą, powolną z mikropreparacjami. Saksofon zdaje się wychodzić ze skóry, by stawiać strunowcom coraz wyższe wymagania, czasem śpiewa niemal kobiecym głosem. Flow pełen jest subtelności i niuansów, ale także dramaturgicznego napięcia. W kolejnej części saksofon przypomina sobie, iż lubi jazz. Początkowo samotnie, potem z altówką i gitarą buduje opowieść pełną gwizdów i frywolnych salw - prawdziwy ptasi pomiot w zalotach! Po czasie wszystkie instrumenty zaczynają mantrycznie zawodzić. Gitara trzyma swoją stronę, zdaje się być zdolna do wszystkiego. Na finał wszyscy popadają w niemałą histerię.

Trzecia improwizacja sięga po bardziej kameralne akcesoria. Nastrój robi się posępny – cello tyczy szlak, skrzypce i altówka łkają, gitara znów plecie swoje, a sytuację sceniczną stara się porządkować saksofon. Delikatnie przegadana opowieść na koniec kipi jednak dobrymi emocjami. Tuż potem improwizacja, która stawia niemal same stemple jakości – gęsty, czupurny flow, strunowe pulsacje i gitarowe mikroeksplozje. Tym razem saksofon ze zdaniem odrębnym, kąsa ciepłym tembrem. Muzycy zdają się docierać do granic szaleństwa. Saksofon piszczy jak kot, by po kilku sekundach siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą. Każdy dodaje tu jakiś nowy pomysł, jakby długość improwizacji była z gumy!

Dwa ostatnie utwory winny nas już kołysać do snu, ale … wszystko po kolei. Najpierw trochę strunowego riffowania i saksofon wspinający się na palce, prężący tors w oczekiwaniu na uwielbienie. Cello znów li.. podłogę, gitara i skrzypce stroszą piórka. Na gryfie altówki tli się kilka akustycznych perełek, do których mizdrzy się roześmiany saksofon! Tańce i swawole, przeciąganie liny i inne sporty walki! Wreszcie finał, budowany od samego dołu – molowe frazy, smutne pomruki, akcenty percussion. Muzycy zdają się balansować na linie, sam saksofon skomle jak ranne zwierzę. Strunowce krokiem pizzicato budują dodatkowy suspens. Małe wichry namiętności gasną jednak snem sprawiedliwych.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz