Idea swobodnej improwizacji zasadza się na założeniu, iż muzycy spotykają się na scenie i bez wstępnych ustaleń grają, co im dusza dyktuje, czego wyobraźnia nie ogranicza, a uważne słuchanie partnera podpowiada. Historia gatunku zna wiele tradycji swobodnego muzykowania, zarówno kleconego ad hoc, jak i w formie dalece zorganizowanej (ta druga opcja, to choćby Company Dereka Baileya, czy Mopomoso Johna Russella, by daleko nie szukać). A rzeczywistość świata improwizacji tu i teraz potwierdza każdym swoim ujawnieniem celowość podobnego kształtowania procesu wspólnego muzykowania. Muzycy zbierają się na scenie w większej lub mniejszej liczbie, dobierają w pary, tria i czy większe formacje, a także improwizują pełnym składem, gdy najdzie ich taka ochota lub/i gdy poczują, iż są do tego mentalnie i artystycznie przygotowani.
Dokładnie na takiej zasadzie skonstruowana została impreza
pod nazwą Sound Scape. Inicjatorem
tego przedsięwzięcia jest fiński saksofonista (berliński rezydent) Harri
Sjöström. Pierwsze spotkanie pod tym szyldem miało miejsce w Berlinie w roku
2013, kolejne w Helsinkach w latach 2016 i 2018 (te drugie usłyszeć można na podwójnym
krążku Balderin Sali Variations, Leo
Records 2020). Ostatnie jak dotąd spotkanie Dźwiękowego
Krajobrazu miało miejsce w październiku roku ubiegłego, a dwupłytowy album,
który właśnie omawiamy jest fonograficzną dokumentacją dwudniowego spotkania w Monachium.
Na scenie spotykamy czternastu muzyków, wyposażonych w
cztery instrumenty dęte, dwa kontrabasy, dwa zestawy perkusyjne, skrzypce (z elektroniką),
fortepian, gitarę, ćwierćtonowy akordeon, wibrafon i w ramach kreatywnego uzupełnienia
tzw. live processing. Zasady organizacyjne
w ramach tego festiwalu są stale i rygorystycznie przestrzegane – festiwal
otwierają wszyscy muzycy, potem dzielą się na mniejsze grupy, by na koniec
drugiego dnia znów zagrać pełnym składem. Uwaga! Każda improwizacja ma swoje ograniczenie
– może trwać maksymalnie 15 minut. Na albumie dostajemy czternaście takich
improwizacji, przy czym niektóre z nich być może zostały skrócone, tak by pomieściły
się na dwóch kompaktowych dyskach. Tak, czy inaczej, przed nami ponad dwie i
pół godziny efektownych improwizacji. Zapraszamy!
Zgodnie z regułami serii płytę otwiera nagranie 14-osobowej
orkiestry. Pierwsze dźwięki płyną z cichych westchnień małych instrumentów, z
mroku kameralnej, niemal neoklasycznej dyscypliny scenicznej. Armia akustycznych
źródeł dźwięku osnuta jest poświatą elektroakustyki, będącej efektem pracy na
kablach. Emocje na ogół głęboko jeszcze skrywane, incydentalnie znajdują
światło dziennie i definitywnie zdobią początkową fazę improwizacji. Całość z
czasem nadyma się i nabiera pewnej nierównomiernej dynamiki, ale skupienie i
kreatywne zaniechanie także stanowią tu atrybuty aktywności muzyków.
Rozbudowana sekcja rytmu, jeśli w tym wypadku można użyć takiego określenia,
stwarza udaną bazę dla swobodnych dialogów w podgrupach. Szczególne aktywne
wydają się być oba puzony, które chętnie wchodzą w dyskurs poznawczy z
instrumentami strunowymi. Swoje czynią tu także dwie aktywne perkusje. Oto chamber, które po zrzuceniu gatunkowej
skorupy zdaje się pięknieć z każdą sekundą. W środkowej części improwizacja
tętni dynamicznym życiem, w dalszej skupia się raczej na drobiazgach, szyje
narrację w podgrupach, nie stroni od zachowań typu call & responce. Na finał w rolę free jazzowego wichrzyciela
wciela się pianista.
Zabawę w swobodną improwizację w mniejszych składach
zaczynamy od tria gitary, fortepianu i perkusjonalii. Ciekawa opowieść, która w
wartkie strumienie dźwiękowe wplata tłumione emocje. Piano w formie
preparowanej i klawiszowej, leniwa jazzowa gitara i nerwowy pre-drumming osiągają tu po niedługim
czasie poziom dalece ekspresyjny, zdobiony salwami niemal rockowych wydechów
gitarzysty. Zaraz potem dostajemy się w wir działań dźwiękowych zgrabnego
kwartetu – wibrafon, skrzypce, kontrabas i puzon. Drobne, preparowane frazy,
garść czystych westchnień, trochę kameralnych pisków i dętych zaśpiewów, a
wszystko skontrapunktowane aktywnym wibrafonem. Narracja nabiera pokrętnej
dynamiki głównie za sprawą gęstego pizzicato
kontrabasu. Gdy zbliży się do ciszy, moc krnąbrnych subtelności podsyła nam skrzypek,
delikatnie umoczony w poświacie niezbyt jeszcze rozbudzonej elektroniki.
Kolejne dwa epizody, to duety. Pierwszy z nich, to jedna z
najsmakowitszych improwizacji w całym zestawie! Akordeon i lekki saksofon! Ten drugi rozśpiewany, ten pierwszy wypuszczający
drony niczym wielkogabarytowa tuba! Utuleni pięknym brzmieniem muzycy ruszają w
tango i nie stronią od wyszukanej melodyki. Saksofon stawia na zadziorne frazy,
akordeon puszcza oko i śmieje się od ucha do ucha. Doskonała improwizacja
jeszcze zyskuje na jakości, gdy muzycy osiągają naprawdę ekspresyjny poziom dynamiki.
Kolejny duet ma chyba za zadanie ukoić nasze rozhuśtane emocje. To klarnet i puzon
w fazie ptasiego gaworzenia, w imitacyjnym marszu, realizowanym nie tylko na
wdechu. Kameralna intryga dwóch samców nie stroniąca od akustycznych
niespodzianek.
Po sporej dawce czystej akustyki czas na kwartet z
procesorem dźwięku. I jeszcze dwie perkusje, i wibrafon. Prawdziwie elektroakustyczna
przygoda. Najpierw garść subtelności, które lepią się w zgrabną pajęczynę
powiązań - trochę rezonujących fraz i wibrafonowych preparacji. W drugiej fazie
improwizacji muzycy skupiają się na post-perkusyjnych spiętrzeniach, tworząc
nieoczywistą, oniryczną chmurę hałasu. Na finał pierwszego dysku znów duet, tym
razem puzonu i skrzypiec, no i kolejne westchnienie zadowolenia recenzenta! Na początek
imitacyjne półśpiewy z kameralnym rynsztunkiem, w duchu dość minimalistycznym, pięknie
skąpane w elektronicznym backgroundzie,
który delikatnie osiada na akustycznych frazach. A potem już same popisowe
role, najpierw puzonu, potem skrzypiec. Na zakończenie mała eksplozja ekspresji
– śpiew, krzyk i desperacja! Brawo!
Z radością przeskakujemy tymczasem na drugi dysk koncertowej
dokumentacji z Monachium! Na początek większe gabaryty - dwa kwintety i jeden
kwartet! Zaczynamy zmysłowym rozwinięciem duetu, który kończył dysk pierwszy –
zatem puzon i skrzypce, a na dokładkę perkusja, kontrabas i saksofon.
Zadziorne, niemal free jazzowe combo,
które lubi kameralne emocje. Sporo ostrych wymian dźwięków, dęte strzały i
strunowe riposty, a wszystko skąpane w nerwowym strumieniu całkiem dynamicznych
fraz. Kolejnym kwintetem zjeżdżamy na samo dno! Dwa kontrabasy, klarnet basowy
i dwa zagubione puzony w roli czerstwej wisienki na torcie. Drony i zamaszyste
strugi pizzicato w chocholim tańcu
bez uśmiechów. Z kolei zapowiadany kwartet, to efektowny powrót procesora, fortepian,
skrzypce i saksofon. Początkowo dość filigranowo, potem zdecydowanie bardziej masywnie
- preparowane frazy i rytmiczne podrygi. Najpierw emocje skaczą ku górze, potem
toną w elektroakustycznym ambiencie. Finał zaś odtańczony zostaje z niemal
filharmonicznym rozmachem.
Czas na chwilę oddechu? Zdecydowanie tak, w czym pomagają
wibrafon i puzon. Garść preparacji tego pierwszego i dość minimalistyczna postawa
tego drugiego. Emocje mamy tym razem wystudzone, ale dynamiczny wibrafon stara
się ów stan rzeczy zmienić. Nie bez skutku! Dobrze zatem przygotowani wchodzimy
w dynamiczny, niemal free jazzowy kwartet – kontrabas, perkusja, klarnet basowy
i fortepian. Rozgrzane pizzicato,
agresywne piano, dużo perkusjonalnych szczegółów i dęte podmuchy! Spory lądunek
emocji zwinnie ugaszony tu zostaje spokojnymi preparacjami.
Szósta improwizacja drugiego dysku, to kolejna perełka w
koronie! Gitara, akordeon i procesor - intrygujący zestaw, jeszcze lepsza
muzyka! Opowieść zaczyna się w elektroakustycznym mroku, budowana dronami i
drżeniem gitarowego gryfu. Zmiana goni tu zmianę - gitara od onirycznego ambientu
po rockowe emocje, świetna robota live
processing i akordeon, który zdaje się tu mieć nieskończoną ilość twarzy. A
wszystko delikatnie podlane psychodelicznym sosem. Czas zatem na finał!
Orkiestra tutti! Zaczynają nisko nad podłogą,
basowymi dronami. W górze śpiewają dęciaki.
Nerwowa atmosfera potrzebuje tu ekspresji i dynamiki! Obie charakterystyki
pojawiają się w ułamku sekundy, ku powszechnej radości ogółu. Basy ryją strugę pizzicato, puzony lamentują, a reszta też
nie trwoni czasu na zbędne frazy. Narracja przypomina tu wielkie, free jazzowe crescendo, które wspina się mozolnie na
szczyt. Finałowe zejście w ciszę chyba jeszcze piękniejsze, zdobione
tłumionymi, strunowymi frazami.
SoundScapes Festival # 3 Munich
- 2021 Schwere Reiter (Fundacja Słuchaj!, 2CD 2022). Matthias Bauer –
kontrabas, Lawrence Casserley – signal processing instrument, Floros Floridis –
klarnet i klarnet basowy, Emilio Gordoa – wibrafon, Steve Heather – perkusja,
instrumenty perkusyjne, Wilbert De Joode – kontrabas, Kalle Kalima – gitara,
Veli Kujala – akordeon ćwierćtonowy, Libero Mureddu – fortepian, Dag Magnus
Narvesen – perkusja, instrumenty perkusyjne, Giancarlo Schiaffini – puzon, Harri
Sjöström – saksofon sopranowy, altowy i sopranino, Sebastiano Tramontana –
puzon oraz Philipp Wachsmann – skrzypce i elektronika. Nagrane 1 i 2
października 2021 roku, Bayerische
Rundfunk, Schwere Reiter, Monachium. Czternaście swobodnych improwizacji, łącznie
152 minuty i kilkanaście sekund.
*) Recenzja powstała
na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz