Pośmiertna epopeja Cecil Taylor – życie i twórczość trwa w najlepsze, zarówno w wydaniu międzynarodowym, jak i krajowym. W tym drugim, jak doskonale wiemy, prym wiedzie Fundacja Słuchaj, która dostarcza niepublikowane nagrania ikony freejazzowego fortepianu nad wyraz regularnie. Po duecie, kwintecie i małej orkiestrze, czas na kolejny rozbudowany ansambl, tym razem w edycji dalece ekscytującej.
Po pierwsze – nowa płyta, to koncert z krajowego Jazz
Jamboree z pierwszej połowy lat 80. ubiegłego stulecia, po drugie – sam skład personalny
orkiestry winien wprawiać w intensywny ruch nasze serca! Smakowity zaciąg
europejski, polsko-włosko-niemiecki oraz pokaźna wataha muzyków amerykańskich,
a pośród nich the one and only
William Parker, wtedy jeszcze muzyk na dorobku, ale już wówczas istotnie
kształtujący improwizowaną narrację w Sali Kongresowej. Pełne dane formacji
Taylora na dole tej recenzji, teraz skupmy się na dźwiękach, jakie muzycy
dostarczali nam prawie 38 lat temu przez godzinę zegarową z małym okładem.
Początek koncertu wydaje się typowy dla rozbudowanych, improwizujących
składów pod zacnym przewodnictwem Taylora. Perkusjonalia, okrzyki, prześmiewcze
wrzaski, odgłosy z freejazzowej puszczy, niczym rytuał wyzbycia się wszelkich
złych emocji, czy też rodzaj mentalnej detoksyzacji! Pierwsze dźwięki fortepianu
są nam dane po upływie trzech minut, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach zaczyna
się formować właściwy free jazz flow,
od niemal samego początku zgrabnie spinany kontrabasowym groove Parkera. Bystra dynamika, aktywny drumming, słowotok fortepianu
i wielka, naprawdę wielka przestrzeń dla ośmiu instrumentów dętych, które mogą szaleć
do woli. Dęte pokrzykiwania, tudzież bardziej skonstruowane frazy czasami wchodzą
w dialog z pianem, czasami wznoszą się ku górze i efektownie opadają. Strumień
fonii jest doprawdy imponujący, a na jego tle, from time to time pojawiają się niezbyt rozbudowane ekspozycje solowe.
Pierwszy do boju idzie tu saksofon altowy. Po 12 minucie narracja delikatnie
traci na intensywności, ale basowy flow
nie pozwala wiele. Do ognia dorzuca Taylor, a jego klawiszowe tornado wspierają
dęte kontrapunkty. Niedługo potem pojawia się ekspozycja trąbki (zapewne Stańko!),
a także prawdopodobnie bassoona i już
na pewno - saksofonu tenorowego. Ekspresja rośnie z każdą sekundą, sprawiając,
iż po 20 minucie całość narracji możemy określić mianem efektownej, jakże
zbiorowej histerii!
W okolicach 28 minuty opowieść zdecydowanie stopuje, w
każdym swoim wymiarze. Dęciaki wzdychają
i śpiewają pod nosem, pojawiają się głosy, które dość szybko formują się w efektowny
wielogłos, także wrzaski, tudzież bardziej skoordynowane okrzyki. Kilka mocnych
uderzeń dodaje perkusja. Mamy wrażenie, że oto znaleźliśmy się naprawdę w samym
sercu dzikiej Afryki, z jej polirytmią i gęstymi, nie do końca sformatowanymi dźwiękami.
Mniej więcej w 38 minucie z tego cudownego chaosu chwili wyłania się ciepło
brzmiące piano i dęte zaśpiewy, które płyną do nas rozległym korytem. W końcu
nowy groove ustanawia Parker, ale nie
dyktuje przesadnego tempa. Narracja zaczyna się rozrastać i dopiero wtedy
Taylor wraz z Parkerem ewidentnie podkręcają tempo. Drive perkusji zdaje się nosić znamiona post-swingowe, a cała
orkiestra kolektywnym krzykiem szybko osiąga stadium pełnowymiarowej fire music! Saksofony pędzą tu na
froncie, tuż obok skrzeczą trąbki, a tumult całości sprawia, iż dający z siebie
wszystko pianista jest ledwie słyszalny! Po 50 minucie na ów ognisty tygiel
fonii nakłada się jeszcze rozkrzyczany głos (zapewne Taylora), który tylko wzmaga
emocje. Tym razem na przedzie karawany jedna z trąbek i saksofon altowy. Masywną
całość pcha niezłomnie do przodu niezmordowany kontrabasista. Furia ansamblu wydaje się z czasem przygasać,
jakby część muzyków syciła opowieść większą dawką nieco spowolnionych, bardziej
refleksyjnych fraz. Pojawia się też nowy dźwięk, który przypomina flet. Jego piękną
ekspozycję podkreśla full drive rozbudowanej
sekcji rytmu. Każdy z dęciaków
dokłada tu po ostatnim słowie i wraz z wybiciem 60 minuty narracja zaczyna przygasać.
W połowie 62 minuty podnosi się kompulsywny wrzask publiczności.
Cecil Taylor Music
From Two Continents, Live at Jazz Jamboree’84 (Fundacja Słuchaj!, CD 2021).
Cecil Taylor – fortepian, Tomasz Stańko i Enrico Rava – trąbki, Conrad Bauer –
puzon, Jimmy Lyons – saksofon altowy, Frank Wright Jr. i John Tchicai –
saksofony tenorowe, Karen Lyons – bassoon,
Günter Hampel – klarnet basowy i wibrafon, William Parker – kontrabas oraz
Henry Martinez – perkusja. Zarejestrowane 26 października 1984, w trakcie Festiwalu
Jazz Jamboree, Sala Kongresowa, Warszawa. Jeden utwór, czas trwania - 62:15.
*) recenzja powstała
na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże, tysiące lat temu, została pierwotnie
opublikowana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz