Holendersko-niemiecki label Evil Rabbit, prowadzony przez kontrabasistę Meinrada Kneera, lubi zaskakiwać. Czyni to zarówno w wymiarze estetycznym i gatunkowym, jak i personalnym. Każde nowe wydawnictwo przynosi szereg otwartych pytań, zachęca do poznawania nowego i zaprasza do zapamiętywania kolejnych nazwisk na europejskiej scenie muzyki improwizowanej.
Nie inaczej dzieje się w przypadku dwóch najnowszych realizacji
Złego Królika. Na pierwszej z nich włoski
kwartet Sonoria improwizuje w sposób dalece niebanalny, czasami przypominając
bezmiarem swojej tajemniczości brytyjski AMM, ale też stawia pytania o granice
gatunkowe i sposób predefiniowania improwizacji. Z kolei grecki duet Floridis/
Dimitriadis nie tylko koncentruje się na samym procesie improwizacji, ale też
podejmuje karkołomne zadanie pożenienia akustycznych dźwięków ze sporą porcją elektroniki,
co jak dowodzi historia gatunku, bywa sprawą niezwykle skomplikowaną. Dodajmy,
by sytuację jeszcze bardziej zagmatwać, iż artyści na obu krążkach twierdzą, iż
grają muzykę … skomponowaną.
Le Jardin Sonore
Naszą dzisiejszą opowieść zaczynamy od włoskiego kwartetu na
saksofon sopranowy, fortepian, gitarę elektryczną i perkusję, wspartą odrobiną elektroniki.
Na starcie intensywnie wytężamy słuch, bo pierwsze frazy zdają
się być wyjątkowo delikatne, dodatkowo podawane wprost z gęstej ciszy. Rezonujące
powierzchnie płaskie oraz akustyczny ambient gitary formują się w małe strumienie
wzdychających dźwięków. Narracja wydaje się toczyć wedle zapisów scenariusza,
ale efektowne brzmienie dużo tu rekompensuje. Recenzent dość szybko odnajduje dla
tej porcji fonii szyld w języku szekspirowskim – new chamber directed impro! Początek drugiej części pachnie syntetycznie,
być może to efekt połączenia drobnej elektroniki i siły oddziaływania gitarowych
pick-upów. Powtarzane frazy i rytualne
pętle sycą narrację tajemniczym spokojem - minimalistyczne piano, delikatne pomruki
saksofonu i nerwowe deep drums, które
budują tu szczególną jakość. Skupiona opowieść zdobiona jest także incydentami gitary,
która płynie brudnym strumieniem kojarzącym się z preparacjami Keitha Rowe’a. Intryga
tej części albumu wciąga niczym klasyczne filmy noir.
Włoska opowieść powoli wchodzi w stadium dla niej
najciekawsze. Trzecia część budzi się w mroku elektroakustycznych zagadek. Dźwięki
akustyczne szeleszczą, a tło wypełnia ambient płynący zapewne wprost z gitary. Muzycy
generują tysiące mikrofraz, przypominających egzystencjalne rozterki, które nie
proszą się o szybkie odpowiedzi. Na barkach muzyków zdaje się teraz spoczywać medytacyjny
sznyt, godny estetyki AMM, pełen skupienia i dramaturgicznej powolności. Całość
ma swój wewnętrzny rytm, kierunek działania, a także pieczołowitość i otwartość
swobodnej improwizacji, wytrzymującej porównania z najlepszymi gatunkowymi
konotacjami. Frazy akustyczne mają tu formę pytań, na które odpowiadać stara
się wyważona emocjonalnie elektronika. Czwarta, najdłuższa opowieść, podkreśla atrybuty
jakości, jakie muzycy osiągnęli w poprzedniej części. Zwarta, kolektywna opowieść,
która nabiera pewnej post-jazzowej ornamentyki, ale pozostaje swoista, nerwowa,
typowa dla tych artystów. Aktywna perkusja, czujny saksofon, repetytywne piano
i zmysłowe, ambientowe tło gitary. Narracja w pewnym momencie delikatnie się łamie,
sięga po psycho-jazzowe grepsy, ale szybko znajduje nowy kierunek podroży, tym
razem głęboko zanurzony w ciszy. Muzycy szukają echa, zmyślnie kreując dysonans
ciepłej akustyki i post-gitarowych strumieni chłodu.
Piąta część kontynuuje owe filigranowe, ledwie słyszalne gołym
uchem frazy. Tu lepią się one w dość zwartą narrację głównie dzięki percussion. Pięknie pęcznieją zaś za
sprawą gitary. Powolna nerwowość prowadzi muzyków na drobne wzniesienie. Całość
pogrąża się w mroku, a życie zdaje się tlić jedynie w ciepłych fraz fortepianowych
klawiszy i oddechu wystudzonej tuby saksofonu. Końcowa opowieść grana jest na
wdechu, bazuje na repetycji piana, szklistej powłoce gitarowych fraz i głębokich
uderzeniach w perkusyjne akcesoria. Zawieszony w próżni, metafizyczny, post-kameralny
jazz systematycznie narasta, ale nie osiąga kulminacji. Stawia znaki zapytania,
ale nie pozwala na odnalezienie odpowiedzi.
Tone Sequence Evaluators
Grecki duet sięga po akustyczne frazy instrumentów dętych (reeds) i perkusji, oplatając je elektronicznymi
rozwinięciami, uzupełnieniami i deformacjami.
Album otwiera perkusja, wraz z pierwszym uderzeniem ciągnąca
za sobą blask elektroniki, która w początkowej fazie improwizacji przypomina dymną
poświatę na rockowym koncercie. Narracyjny efekt uzupełnia tu wytłumiony
klarnet, który także uczestniczy w kreowaniu lekkiej, zwinnej dynamiki. Muzykom
towarzyszy rezonująca poświata elektroakustyki, która chwilami potrafi intrygująco
zagęścić się nad głowami artystów. A ponieważ wszystko tu dobrze ze sobą trybi,
pierwsza improwizacja kończy się wartkim, jednorodnym strumieniem żywych i
syntetycznych dźwięków. W drugiej części muzycy zdejmują nogę z gazu i uroczo
trwonią czas w mrocznych, zarówno żywych, jak i elektronicznych frazach. Z
czasem nabierają jednak pewnej dynamiki i zdają się kolektywnie poszukiwać
wspólnej struktury rytmicznej. Gasną w onirycznej powłoce dźwięków dalece post-akustycznych.
Trzecią część otwiera samotny perkusista. Do bystrego drummingu lepi warstwę elektroniki, która
momentami brzmi niczym syntezator. Gdy narracja jest już w pełni uformowana, do
gry wchodzi smukły klarnet i efektownie tańczy w chmurze elektroniki. Na
zakończenie tej części mamy wrażenie, iż dęciakiem
w tej rozgrywce był klarnet basowy. Kolejna improwizacja stawia na zagadki.
Najpierw mamy wrażenie, że słyszymy głos Beduina, który mantruje za grubą ścianą.
Elektronika pachnie tu bardzo analogowo, z kolei prychający dęciak sprawia wrażenie dość przypadkowego.
Znów pojawia się brzmienie syntezatora, który syci opowieść delikatnym blaskiem
fussion. Muzycy w tym tyglu zdarzeń
odnajdują bystrą strukturę rytmiczną i finalnie osiągają wręcz post-rockową dynamikę.
I znów mamy wrażenie, że Floridis żongluje instrumentami w trakcie tej samej
improwizacji!
Przedostatnia improwizacja w swej fazie prenatalnej skupia
się na dźwiękach preparowanych. Gwizdy, polerowanie powierzchni płaskich i
głębokie drums z elektronicznymi
ornamentami. W tle szkli się ambient, a rytm rodzi się jakby za żelazną
kurtyną. Narrację rysuje tu chyba saksofon, który dobrze czuje się w
zaordynowanej fakturze rytmicznej. Znów słyszymy brzmienie syntezatora lub czegoś,
co go przypomina. W każdym razie festiwal fake
sounds trwa tu nieprzerwanie, czyniąc ów fragment jednym z ciekawszych momentów
całego albumu. Szósta, finałowa improwizacja wcale nie ma zamiaru tłumić emocji.
Wręcz przeciwnie, od startu drumming
podparty elektroniką robi tu swoje, pozostawiając dużo przestrzeni dla dęciaka (saksofonu?). Emocje też rosną,
dzięki czemu żegnamy się z elektroakustycznym, greckim duetem w poczuciu dobrze
wykonanej roboty.
Sonoria Le Jardin Sonore
(CD 2022). Cosimo Fiaschi – saksofon sopranowy, Alessandro Giachero – fortepian, także preparowany, Emanuele Guadagno – gitara elektryczna oraz Nicholas Remondino – perkusja, elektronika. Nagrane w trakcie Pisa Jazz, Theatre Sant’Andrea,
Pisa, Włochy, kwiecień 2019. Sześć improwizacji, 52:42.
Floros Floridis & Yorgos Dimitriadis Tone Sequence Evaluators (CD 2022).
Floros Floridis – instrumenty dęte i elektronika oraz Yorgos Dimitriadis –
instrumenty perkusyjne i elektronika. Nagrane w Royal Alzheimer Hall, Thessaloniki, Grecja, październik 2021. Sześć
improwizacji, 48:46.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz