Nagrania portugalskiej rodziny Rodrigues (ojca Ernesto, altowiolinisty i syna Guilherme, wiolonczelisty) staramy się na Trybunie śledzić na bieżąco. W czasach wszakże gigantycznej nadprodukcji dźwięków (także tych muzyków), nie możemy zapewnić, iż w tym dziele jesteśmy szczególnie skrupulatni. Bywa, że niektóre tytuły pozostają bez komentarza Pana Redaktora. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego!
Dziś sięgamy po pięć najnowszych pozycji, jakie dostępne są
na bandcampie syna (poza jedną pozycją, wszystkie na poręcznych kompaktach,
firmowanych oczywiście przez Creative Sources). Na dwóch pierwszych albumach
usłyszymy tylko syna, w trzech kolejnych będzie obecny także ojciec. Dodajmy,
iż jak na kanony gatunkowe rodziny (minimalistyczna, swobodna improwizacja na
instrumenty strunowe z dodatkami) obecny zestaw nowości charakteryzuje się
dużym rozstrzałem stylistycznym. Zaczniemy kwartetem … wiolonczeli, potem duet
wiolonczeli z gitarą, kwartet z instrumentami blaszanymi, kwintet z klarnetem i
fortepianem, wspartymi elektroniką, a na koniec trio z tymże samym klarnetem. Wśród
współuczestników improwizowanych sesji m.in. nasi ulubieńcy – Dirk Serries i Matthias
Müller!
Guilherme Rodrigues, Gábor Hartyáni, Guido Kohn &
Hui-Chun Lin Hunter Underwater
Kühlspot Social Club,
Berlin, 14 sierpnia 2021; Guilherme Rodrigues, Gábor Hartyáni, Guido Kohn oraz
Hui-Chun Lin – wszyscy wiolonczele. Jedna improwizacja, 34 minuty.
Na starcie spektaklu muzycy rozciągają struny, sprawdzają
naciągi smyczków i łypią na siebie spode łba. Leniwie, acz nerwowo przebierając
nogami, budują strzępy narracji, zarówno frazami czystymi, jak i zabrudzonymi. Płyną
pod prąd niczym zagubieni kameraliści w leśnym gąszczu swobodnej improwizacji.
Spory suspens kreowany jest tu przez rozległą plejadę short-cuts, w improwizacji nie brakuje jednak przeciągłych, dłuższych
fraz. W tyglu zdarzeń odnajdujemy dźwięki preparowane, dźwięki pełne rzewnej melodyki,
te płynące pod górę i te zsuwające się z niej, rozhuśtane i bolesne, zawsze jednak
realizowane kolektywnie, na ogół w sposób ekspresyjny – so, what ever you want! Pierwsze zejście w pobliże ciszy ma miejsce
już po siódmej minucie. Mroczny post-barok, szorowanie glazury pudeł
rezonansowych i martwe oddechy wystudzonych strun. Ale i tu odnotowujemy dużą
zmienność akcji, także wątki, które muzycy porzucają już po kilka sekwencjach.
Po raz kolejny mroczny nastrój dopada muzyków w okolicach
czternastej minuty. Po niedługiej chwili zaczynają kreować nowy wątek przy
samej podłodze, budują uroczą pajęczynę subtelnych, niemal filigranowych dźwięków.
Emocje wszakże rosną – ciężki post-barok lepi się tu do akustycznych przesterów.
Na scenie cztery wiolonczele, ale metod frazowania naliczylibyśmy tysiące! Wraz
z wybiciem dwudziestej czwartej minuty muzycy tłumią się bardziej zdecydowanie,
jakby niektórzy z nich zaczynali myśleć o przedwczesnej finalizacji. Beauty game of minimal near silence! Rozhuśtane,
lekko upalone frazy serwowane są teraz w formie pytań i odpowiedzi. Z czasem na
gryfach wiolonczel pojawia się więcej dźwięków preparowanych. Smyczki schodzą
do samej ziemi i budują zmysłowe drony. Samo zakończenie kipi od emocji, jakby
koniec spektaklu wcale nie musiał nastąpić wraz z końcem trzydziestej czwartej
minuty.
Guilherme Rodrigues & Dirk Serries The Sage Flower
Sunny Side Inc. Studio,
Anderlecht/ Bruksela, 13 marca 2022; Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz Dirk
Serries – gitara (archtop).
Jedenaście improwizacji, 44 i pół minuty.
Muzycy przygotowali tu dla nas jedenaście kompaktowych rozmiarów
improwizacji. W każdej z nich decydują się na inne techniki wydobywania dźwięku,
ale w obrębie tej samej odsłony starają się stosować podobne metody i generować
narracje, którym niedaleko do zdarzeń imitacyjnych. W utworach pierwszym i ósmym
artyści mają w dłoniach smyczki i budują płynną, na poły ambientową narrację
dronową. Niedaleko jest im wtedy do ciszy, a jakość samej ekspozycji karze
stawiać te dwie improwizacje na czele orszaku najbardziej udanych momentów
nagrania. Z kolei druga, trzecia, piąta i dziewiąta opowieść mają w obie dużo
progresywnej mechaniki – uderzania w struny, ich rozciągania, ugniatania i dewastowania,
innymi słowy - sprawiania, by dźwięki instrumentów brzmiały nad wyraz boleśnie.
Agresywne, kanciaste frazy tworzą tu urokliwy bałagan akustyczny, a nieustanne
preparowanie dźwięków budzi niekiedy post-industrialne skojarzenia. Inaczej rzecz
się ma w czwartej części – tu króluje minimalizm, cisza i pojedynczy dźwięk, który
zawsze jej reakcją na dźwięk partnera.
W szóstej części muzyków rozpiera kameralny temperament.
Najpierw głęboko barokowe cello,
potem gitara, która efektownie szeleści. W siódmej części pachnie bluesem, który
nie znajduje jednak drogi wyjścia. Z kolei w części dziesiątej struny obu instrumentów
wydają się być wyjątkowo grube, tłuste, nasiąknięte smarem. Dźwięki nadymają
się suchym powietrzem i zaczynają być agresywne. Emocje skaczą teraz ku górze,
a pióro recenzenta wraz z nimi. Finałowa narracja winna gasić rozbudzone namiętności
i tak dzieje się w rzeczy samej. Muzycy ślą sobie wzajemnie imitacyjne riffy, przedzielane
warstwami ciszy. Cello zdaje się
bezcześcić idee chamber, gitara
bluzga rockowymi smugami cienia.
Ernesto Rodrigues, Brad Henkel, Guilherme Rodrigues &
Matthias Müller Wild Elegy (DL)
Berlin, 15 maja 2021; Ernesto Rodrigues – altówka, Brad
Henkel – trąbka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz Matthias Müller –
puzon. Cztery improwizacje, 57 minut.
Blisko godzinny zapis dźwiękowy portugalsko-niemieckiego meetingu, który urokliwie sytuuje
strunowe frazy w obliczu blaszanych podmuchów zimnego powietrza, to z pewnością
crème de la crème dzisiejszego
zestawu nowości. Muzycy w tej konfiguracji spotkają się ze sobą chyba po raz
pierwszy, zatem faza inicjacji improwizacji jest dość rozbudowana, a koncentruje
się na wnikliwej analizie potencjału i budowaniu narracji z drobnych strzępów
fonii. Wspomniana faza nie trwa jednak zbyt długo, albowiem muzycy bardzo
szybko znajdują wspólny język i brną do przodu head to head, popadając w całkiem intensywne interakcje. W trakcie
rozbudowanej czasowo improwizacji otwarcia flow
oczywiście faluje niczym wzburzone fale oceanu, sięga ciszy, by po niedługim
czasie grzmieć nerwowymi frazami, ale w każdej z tych inkarnacji artyści plotą
niemal wyłącznie doskonałe intrygi. Łączą się w drony, szepczą po kątach, strzygą
uszami, ale nie stronią też od śpiewnych potoków dźwiękowych. Na sam finał serwują
nam kilka sesji pytań i odpowiedzi, dzięki którym poziom emocji sięga tu
realnego nieba.
Druga, najkrótsza odsłona, to garść jakże efektownych drobiazgów.
Piękne, szeleszczące drony blaszanych i strunowe zdobienia. Całość narracji
zdaje się tu przypominać wielkie crescendo
czynione na wydechu i melodyjnie stłumione. Początek kolejnej improwizacji, to
niemal wyłącznie bezdźwięczne szumy, kreowane zarówno pracą wentyli, jak i dociskaniem
strun do gryfów. Znów sporo tu zabawy z ciszą i kreowania opowieści w
najdrobniejszych szczegółach. Z jednej strony wentylowa mechanika, z drugiej small talks strun nie bez śpiewnych ornamentów.
Kolektywne riffy i kameralne westchnienia, post-jazzowe nerwy i kilka smukłych dronów.
Emocje płyną tu zarówno ze świetnej dramaturgii, jak i perfekcyjnego brzmienia
nawet pojedynczych fraz. Czwarta, finałowa opowieść zdaje się kontynuować
wspaniałości swych poprzedniczek. Free
chamber upside down z incydentalnymi eksplozjami ekspresji. Frazy długie i
krótkie, mozolne drony i zwiewne meta
melodie. Rozbujana narracja, która mogłaby nie mieć końca. Falowanie i spadanie, trębackie śpiewy i strunowe repetycje.
Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues, Bruno Parrinha,
Luisa Gonçalves & Carlos Santos Quelque
chose prie la patience des nuages
Beach House, Praia
das Maçãs, Colares, 16 stycznia 2022; Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme
Rodrigues – wiolonczela, Bruno Parrinha – klarnet basowy, Luisa Gonçalves –
fortepian oraz Carlos Santos – elektronika. Dwie improwizacje, 43 i pół minuty.
Stuprocentowo portugalski kwintet zaprasza nas na wyjątkowo minimalistyczną
podróż z grubymi plastrami ciszy na ramieniu każdego z artystów. Improwizacja
od startu do mety zdaje się tu być lekka jak puch, ale jednocześnie mroczna i
tajemnicza. Swoją hiperboliczną nieintensywnością przypomina duetowe medytacje brytyjskiego
AMM. Dwa instrumenty strunowe sycą narrację zarówno intrygami, jak i
delikatnymi ornamentami, klarnet basowy pozostaje na uboczu i przyjmuje najczęściej
rolę komentatora wydarzeń, z kolei elektronika definitywnie koncentruje się na
budowaniu tła tej suspended story, w
każdym wszakże momencie dostarczając porcję dźwięków idealnie wpasowujących się
w akustyczne frazy. Prawdziwą królową tej gry ogłosić trzeba jednak pianistkę, która
w minimalistycznym środowisku rodziny Rodrigues czuje się jak ryba w wodzie. Frazuje
na miliony sposobów, zawsze idealnie wpisując się w tryb danej fazy
improwizacji.
Free chamber
wprost z głuchej krypty toczy się tu wyjątkowo spokojnie, by nie rzec leniwie.
Każdy dźwięk cedzony jest przez zęby, nic nie dzieje się bez odpowiednich przygotowań,
wszystko czynione jest w należytym skupieniu. W połowie każdej z ponad dwudziestominutowych
improwizacji muzycy sugerują nam, iż w niedalekiej przyszłości planowana jest intensyfikacja
działań dźwiękowych. W pierwszej części na deklaracji się kończy, w drugiej artyści
rzeczywiście przez kilka długich chwil zdają się generować swoje dźwięki nieco
bardziej energicznie. To swoiste zagęszczenie ściegu idzie na wprost z aktywności
Rodriguesów. Powrót do trybu minimalistycznego następuje jednak dość szybko, co
stwarza nowe przestrzenie dla rosnącej kreatywności pianistki, która rządzi i
dzieli w trakcie ostatnich minut nagrania. Przez moment można odnieść wrażenie,
że samo zakończenie spektaklu mgły i ciszy przyniesie nam kilka bardziej
ekspresyjnych fraz, ale okazuje się, że to jedynie wiatr hula za oknem.
Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues & Bruno Parrinha Sans oublier les arbres
Porto Côvo, Portugalia, 15 stycznia 2022; Ernesto Rodrigues
– altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz Bruno Parrinha – klarnet
altowy, klarnet i klarnet basowy. Trzy improwizacje, 37 minut.
Zaprezentowany chwilę wcześniej kwintet kroimy do rozmiarów
tria i cofamy się w czasie o … jeden dzień. Dwa instrumenty strunowe i klarnet
(w każdej improwizacji inny) prowadzą nas teraz z dala od kompulsywnego
minimalizmu edycji kwintetowej, serwując więcej emocji i sprawiając, iż oniryczne
wytłumienie mija jak zły sen. Sam początek nie zwiastuje jednak nadmiernych
eskalacji, toczy się przy dźwiękach miasta i posuwistych long-cuts każdego z muzyków. Aura zdaje się być dalece mroczna, ale
dźwiękowe przebiegi trudno nazwać minimalistycznymi. Kilka melodyjnych fraz,
kilka mrugnięć okiem w kierunku ciszy, garść szumów, tudzież drobnych incydentów
mechanicznych na gryfach. Narracja zmysłowo się kołysze, a jej pierwsza odsłona
umiera przy uroczych, post-barokowych frazach wiolonczeli.
Z kolei druga improwizacja zaczyna się na poziomie ciszy i
początkowo klei się z drobnych, niedopowiedzianych fraz. Tym, który stara się
tu o należytą dawkę emocji jest zalotny klarnet. Mimowolnie śpiewa, zachęcając strunowce do bardziej melodyjnych
wynurzeń. Poziom interakcji rośnie, a każde zadane pytanie może liczyć na wyczerpującą
odpowiedź. Opowieść skrzy się brzmieniowymi detalami, a na jej końcu czeka nas jeszcze
efektowne spiętrzenie. Ostatnia improwizacja zdaje się być budowana z pewnym
zamysłem dramaturgicznym. Subtelne drony (także klarnetu basowego!) i tłuste
plastry ciszy. Narracja z mozołem pnie się ku górze i konsumuje wszystkie dźwięki
jednym strumieniem fonii. Nim dobije do stacji końcowej podeśle nam jeszcze garść
szumów, podmuchów i mikro zdarzeń perkusjonalnych, a także plamy post-baroku i
drobne preparacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz