Ciekłe Złoto, to nowojorskie, w pełni improwizowane spotkanie na samym szczycie! Brazylijski pracoholik, który wciąż zaskakuje artystycznym dewelopingiem, przypomniany światu wybitny puzonista, który ostatnimi laty raczej odpoczywał, gitarzysta, który w roli kontrabasisty jest równie skuteczny i kreatywny, wreszcie chicagowski perkusista, często pozostający w cieniu, nie od dziś zasługujący na pełne nasłonecznienie. Z tej mąki musiał powstać kwartet wyjątkowy w swoim rodzaju!
Muzycy spędzili na Brooklynie długie popołudnie, a na
kompaktowy album przygotowali cztery rozbudowane improwizacje, z których trzy
trwają 20 minut z sekundami, a ta czwarta jest nawet dłuższa. Próżno tu wszakże
szukać chwil zmarnowanych, tudzież przegadanych. Przyjrzyjmy się zatem każdej z
tych opowieści z osobna.
Od startu, niezależnie od poziomu swobody w procesie
improwizacji, artyści sprawiają wrażenie, iż pracują wedle dobrze skonstruowanego
planu. Zapewne w tym składzie nie mieli jeszcze okazji muzykować, tym bardziej
zatem poziom komunikacji, umiejętność podejmowania kolektywnych, spójnych decyzji
musi budzić nasz szacunek. Muzycy nie bawią się w rozbudowane gry wstępne, z
miejsca łapią dynamikę, nie stronią od rytmu i melodii, dobrze konstruują
narracje w podgrupach i bodaj ani razu w ciągu 90 minut nie wpadają w dramaturgiczne
rozdroże. Dodatkowo unikają typowo free jazzowych eksplozji, świetnie panują
nad emocjami, improwizują zawsze w skupieniu i zasłuchani w to, co czynią w
danym momencie partnerzy. Sprawiają wrażenie, jakby w każdym momencie sesji
nagraniowej wiedzieli co i jak chcą zagrać.
Pierwsza improwizacja wstaje niczym słońce pogodnego
poranka. Wzdycha puzon, wybudza się alt, a twarda,
rozleniwiona sekcja rytmu zaczyna kreślić pierwsze ślady. Dialogi dętych udanie
przeplatają się z dialogami basu i perkusji, ale wzajemne interakcje mają
miejsce na przecięciu wszystkich szlaków narracyjnych. Improwizacja bez trudu,
niejako naturalnie, dzieli się na akcje w podgrupach – najpierw trio z
saksofonem, potem dęty duet, solowe ekspozycje basu i perkusji, wreszcie trio
bez perkusji. Narracja ma tu swój stały, żelazny nerw, oparty w dużej mierze na
groove kontrabasisty. Pierwszą odsłonę
albumu wieńczy trio z medytującym puzonem.
Drugą opowieść otwierają naprzemienne frazujące duety –
najpierw kontrabasu z puzonem, potem altu z perkusją. Narracja nabiera wigoru, gęstnieje,
ale znów donikąd się nie spieszy. Krótkie ekspozycje kwaterowe (czasami czynione
metodą call & responce!) świetnie
podprowadzają nas tu pod kolejne zabawy w mniejszych składach – trio z charczącym
puzonem, duo tegoż puzonu z perkusją, altu z kontrabasowym smyczkiem, czy
wreszcie bardzo efektowne pasaże drum’n’bass.
Narracja okazjonalnie szuka ciszy, ale po chwili potrafi już tanecznie
podrygiwać i zachęcać do zabawy. W drugiej części utworu muzycy zdają się wpadać
w delikatną zadumę, szukają bardziej mrocznych, zdystansowanych fraz.
Trzecią improwizację otwiera samotny smyczek, do którego
dość szybko doskakuje sucho brzmiący alt. Wszystkie dźwięki dość szybko lepią
się w jeden strumień narracji, a całość definitywnie pachnie zdrowym, wyważonym
free chamber. Zaczynem bardziej dynamicznych
akcji jest tu niemal aylerowski zaśpiew saksofonu altowego. Opowieść staje się gęsta,
ale prowadzona w spacerowym tempie, często oparta na kolejnych połaciach fantastycznego,
basowego groove. Ta historia trwa
niemal dwa kwadranse, zatem akcji w podgrupach jest tu nad wyraz dużo.
Szczególnie udany moment ma jednak wymiar raczej kwaterowy. Najpierw bystra
wymiana poglądów czyniona we czwórkę, potem krótkie, dęte continuum w duecie i powrót sekcji rytmu, która szyje już jednak
innym, bardziej połamanym ściegiem. A na finał dostajemy garść
post-aylerowskich westchnień.
Finałową pieśń ponownie otwiera smyczek. Tym razem wspiera
go głuchy temper nisko zawieszonego drummingu.
Opowieść budowana tu jest ze szczególną rozwagą, z dużą dozą smutnej retoryki.
Nie brakuje fraz post-barokowych i nostalgicznych pomruków puzonu. Narracja zyskuje
na dynamice bez udziału altu, a do samego nieba niesie ją prawdziwie parkerowski
groove kontrabasu. W dalszej
kolejności czekają na nas kolejne efektowne, ale definitywnie spokojne tria z dominującą
rola dętych, a potem solo saksofonu, pod które podłącza się czujny bas i
rozleniwiona perkusja. Trio pnie się na wysoką górę, a na komentarz puzonu
zwyczajnie brakuje już czasu.
Ivo Perelman/ Ray Anderson/ Joe Morris/ Reggie Nicholson Molten Gold (Fundacja Słuchaj, 2CD
2023). Ivo Perelman – saksofon tenorowy, Ray Anderson – puzon, Joe Morris –
kontrabas oraz Reggie Nicholson – perkusja. Nagrane w Nowym Jorku, Parkwest Studios, Brooklyn, 16
października 2022. Cztery improwizacje, 90 minut.
*) Niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została, ku chwale świata swobodnej improwizacji, niezwłocznie opublikowana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz