piątek, 16 czerwca 2023

The June’ Round-up: Küchen & Agnel! Dikeman! Erades & Saavedra! Hidden Forces! Hocus! Carvalho & Sanchez! Sierra Madre! Skull Mask! Salis & Sanna!


Czerwcowa zbiorówka świeżych płyt z muzyką improwizowaną (jakże szeroko tu rozumianą) przed nami! Ponownie jedziemy po bandzie! Prawdziwy koktajl Mołotowa – gatunki, style, skrajne emocje, języki całego świata i jeden wspólny mianownik – świetna muzyka!   

Zaczynamy kameralnie po szwedzku i francusku! Potem brytyjska torpeda free jazzu! W dalszej kolejności duży blok albumów iberyjskich i latynoamerykańskich – free jazz, rock, noise, free chamber i post-electro! A na finał psychodeliczna lira korbowa i dzwony sardyńskie! Kilka nazwisk z topu, cała rzesza naszych dobrych znajomych i tradycyjnie garść nowych person do zapamiętania!

So welcome to hell & heaven of improvisation!



 

Martin Küchen & Sophie Agnel  Detour Tunnels of Light (Thanatosis, CD 2023)

Borlunda Church, Eslöv, luty 2022: Martin Küchen: sopranino, instrumenty perkusyjne, elektronika oraz Sophie Agnel – fortepian, obiekty. Cztery improwizacje, 35 minut.

Jak przystało na dobrą zbiorówkę, zaczynamy z wysokiego C! Szwedzki mistrz saksofonu w najlepszej z jego artystycznych edycji (preparowane werblem sopranino) i jedna z bardziej niedocenianych swobodnie improwizujących pianistek naszej części świata zapraszają na spektakl wyjątkowo subtelnych, minimalistycznych, osadzonych blisko ciszy, swobodnych improwizacji, które kochają tzw. techniki rozszerzone, ale nie stronią od zwyczajnej, jakże niepowtarzalnej urody pojedynczego dźwięku.

Ledwie słyszalne ćwierćfrazy z głębokiej klawiatury fortepianu i nanodźwięki z tuby sopranino, w tle szmer perkusjonalii – auta otwarcia mówi nam wiele o tym, co przyniesie album. Strwożony śpiew umierających ptaków. Drobne preparacje, wymiany zdań podrzędnie złożonych – misterna plecionka urokliwych dźwięków w otoczeniu szumiącej ciszy. Druga opowieść zdaje się być jeszcze delikatniejsza. Subtelności inside piano, perkusjonalne zdobienia i saksofon, który odzywa się po długim milczeniu, jak kot, który zdołał przespać cały dzień. Narracja pachnie melodią, przypomina post-klasyczną balladę udręczonych wędrowców. W trzeciej części każdy dźwięk czeka na reakcje interlokutora. Piano rezonuje, saksofon ocieka brudnym, ale ciepłym brzmieniem. Wewnętrzny spokój, narracyjne lenistwo w otoczeniu dźwiękowych perełek z samego dna piana i tuby. Czwarta improwizacja zaskakuje. Pełna jest nerwowego życia, ukradkowych spojrzeń – preparowane frazy, drony, metalowe przedmioty na werblu i zapewne ślad elektroniki. Całość nabiera pewnego cierpiętniczego rytmu, ale niespodziewanie stygnie. Sam finał tej pięknej płyty zdaje się być wyjątkowo smutną piosenką.



 

John Dikeman, Pat Thomas, John Edwards, Steve Noble  Volume 2 (577 Records, CD 2023)

Cafe Oto, Londyn, luty 2019: John Dikeman – saksofon tenorowy, Pat Thomas – fortepian, John Edwards – kontrabas oraz Steve Noble – perkusja. Dwie improwizacje, 43 minuty.

Holenderski Amerykanin i trójka dumnych Synów free jazzowego Albionu w drugiej odsłonie koncertowej petardy, której część pierwsza została na tych łamach skrzętnie odnotowana. Chciałoby się rzec, wzorcowy free jazz w równie wzorcowym kwartecie, ale to nie do końca dobry trop. Pierwszy set przynosi bowiem sporo intrygującego, niemal tanecznego rytmu, drugi zaś (dużo krótszy) całe mnóstwo ponadgatunkowych wycieczek stylistycznych. Czterech mistrzów na scenie Cafe Oto – winniśmy być zatem gotowi na każdą niespodziankę!

Sygnał do free jazzowego ataku daje tu masywne piano, stemplujące szyk otwarcia niemal wyłącznie czarnymi klawiszami. Pozostali wchodzą do gry z pewną nieśmiałością, tańczą wokół własnej osi, ale już po chwili free jazzowy ekspres rusza z kopyta. Pierwsze spowolnienie osadzone jest oczywiście na kontrabasowym smyczku, ale doposażone niemal post-ragtime’owym pasażem piana. Narracja wydaje się tu bardzo figlarna, na pewno niebywale melodyjna i odrobinę swingująca. Dzieli się na podgrupy, daje nam także efektowne solo perkusji. Powrót do formuły kwartowej zdobią cuda na gryfie kontrabsu. Opowieść zyskuje także efektowną rytmikę dzięki niemal rockowemu drive’owi perkusji. Brawurowa narracja jeszcze raz tu hamuje i na moment staje się jazzowym triem bez saksofonu. W drugiej części koncertu, która zdaje się być rozbudowanym encore, muzycy stawiają na skupione preparacje. Dużo tu smyczka, piana w wersji inside, krótkich fraz i posuwistych dronów. Szczególnie urokliwy jest sam finał – mroczny, powolny, budowany z dużym udziałem czarnych klawiszy. Zmysłowe, post-jazzowe chamber. 



 

Luis Erades & Avelino Saavedra  La inmunda vida de San Gulik (Discordian Records, DL 2023)

Önilewaland, Valencia, maj 2022: Luis Erades – saksofon altowy oraz Avelino Saavedra - perkusja, obiekty, megafon. Sześć improwizacji, 28 minut.

Kolejna porcja free jazzowego mięsa płynie do nas z iberyjskiej Walencji. Duet saksofon-perkusja, to wariant, który w gatunku bywa kwintesencją jakości. Tu dodatkowo podszyty kreatywnością obu artystów w zakresie niebanalnych technik rozszerzonych, użycia tzw. obiektów na rozgrzanym werblu oraz … megafonu. Jak to zwykle w Discordian bywa - krótko i bardzo na temat!

Na początek trzęsienie ziemi – pisk altu i punkowa synkopa perkusyjnej nawałnicy. Jak kochać, to królewny, jak kraść to miliony! W drugiej części pojawiają się preparowane dźwięki i foniczne onomatopeje z tajemniczych przedmiotów krążących wokół werbla. Rwane, ale dość ekspresyjne tempo. W kolejnej odsłonie muzycy szukają dna, pięknie rezonują, po czym budują zwarty, masywny, dalece post-industrialny klimat. W czwartej improwizacji powiew luzu i swobody we free jazzowym tańcu. Progresywna perkusja, rozśpiewany alt. Artyści szybują tu wyjątkowo efektownie. W piątej części wracamy do grobu – instrumenty cierpią katusze, muzycy wiercą się na swoich miejscach i rozdrapują stygmaty na ciele. Mrocznie, chwilami intrygująco blisko ciszy, z dziwnym, elektroakustycznym posmakiem. No i finałowa eksplozja! Free noise jazz w tempie karabinu maszynowego. A może tej scenie bliżej do pojedynku rewolwerowców w gorącym słońcu pustyni? Ale emocje! Szybkość, strach i satysfakcja.



 

Raúl Cantizano & Hidden Forces Trio  Raúl Cantizano & Hidden Forces Trio (Sentencia Records, LP/DL 2023).

La Mina, Happy Place i studio domowe, Andaluzja, 2021-22: Raúl Cantizano – gitary, Tavo Domínguez – klarnet basowy, Marco Serrato – bas, Borja Díaz – perkusja oraz goście: Mike Watt, Howie Reeve, Xavier Castroviejo – wokale w pojedynczych utworach, Ricardo Jiménez – gitara w dwóch utworach, Colin Webster – saksofon tenorowy w jednym utworze. Piętnaście części, 39 minut.

Po sporej dawce mięsistego free jazzu czas na równie emocjonalną dawkę free … rocka! Tu w wykonaniu andaluzyjskim, do tego z udziałem intrygujących gości. Z jednej strony inspiracja Captainem Beefheartem, z drugiej amerykańskim hc punk w najlepszym, połamanym rytmicznie wydaniu spod znaku Minutemen/ Firehose. I tu największa sensacja albumu – w drugim utworze śpiewa basista i wokalista Mike Watt, filar obu wskazanych przed momentem bandów. Piętnaście opowieści na temat, dużo rockowej ekspresji, sporo improwizacji na instrumentach dętych i zagadkowa gitara lidera całego przedsięwzięcia, silnie osadzona w rockowej tradycji, ale tajemnicza i zaskakująca swą ponadgatunkowością.

Intro basówki, rockowy, niemal noise’owy drive sekcji, rozkrzyczany klarnet i gitara frazująca z dużą swobodą, z dalece funkowym zacięciem – ta płyta nie mogła zacząć się lepiej! W drugiej opowieści głos Watta nadaje całości sznytu historycznego, na trwale wpisując w narrację tradycję Minutemena. W części czwartej znów podoba nam się klarnet basowy, dzięki czemu flow nabiera post-jazzowego charakteru. Na albumie nie brakuje także spokojniejszych momentów, niemal balladowych, okraszonych ciepłym klarnetem, głosami kolejnych wokalistów, a także na poły zrelaksowaną gitarą. Na albumie dominują jednak wyraziste stemple hc punk, grane na dużej swobodzie, jednakże z dyscypliną godną gatunku bazowego. W trzynastym utworze spore zaskoczenie – pojawia się tenor Colina Webstera, któremu towarzyszy kontrabas i gitara, która szuka akcji w estetyce post-flamenco. Z kolei w ostatniej części do klarnetu i kontrabasu podłącza się piano. Gdy do gry wejdzie perkusja, całość nabiera dynamiki i zdecydowanie free jazzowych rumieńców.



 

Hocus  Noise Complaint (Bandcamp’ self-released, DL 2023)

Czas i miejsce nieznane: João Almeida – trąbka, elektronika. Pięć utworów, 18 minut.

Portugalski trębacz jakże młodego pokolenia gości na naszych łamach często. Dał się już poznać jako wytrwany improwizator, tudzież kreatywny element kilku free jazzowych układanek, wreszcie udanie zagościł na jednej płycie pewnej krajowej, iberyjskiej serii. Muzyk z Lizbony ma także ogromne zacięcie do eksperymentowania z brzmieniem, sięgania po elektroniczne narzędzia tortur. Innym słowy, lubi hałas, czego daje dobitny przykład na najnowszym solowym mini-albumie.

Nagranie trwa niespełna 20 minut, ale dla wielu może być przeżyciem definitywnie śmiertelnym. Almeida prezentuje tu pięć miniatur, z których każda jest elektroniczną pętlą zbudowaną z przetworzonego syntetycznie krzyku blaszaka. Pierwszy loop przypomina uderzenia biczem wodnym, drugi zdaje się być odgłosem wilgotnego powietrza, które z kosmiczną prędkością opada na parapet. Trzeci, to pracujący na wysokich obrotach świder, który bezskutecznie wierci dziurę w grubym kawałku metalu. Czwarta odsłona przypomina zmutowane, post-atomowe bębnienie, z kolei lapsus finałowy daje namiastkę życia – rozśpiewana syrena alarmowa, która wpada w śmiertelny taniec. Hałaśliwa Skarga, to wyzwanie dla naprawdę zaprawionych noise’ pogromców!



 

Mariana Carvalho & Paula Sanchez  Rasgo (Neue Numeral, DL 2023)

Bazylea, Szwajcaria, wrzesień 2019: Paula Sanchez – wiolonczela oraz Mariana Carvalho – fortepian. Osiem improwizacji, 28 minut.

Skupiona, czuła na niuanse brzmieniowe, swobodnie improwizowana podróż pełna preparowanych, niekiedy bolesnych dźwięków wiolonczeli i fortepianu, który dostarcza równie urokliwe frazy z dna pudła rezonansowego, jak i delikatnej, ale często czarnej klawiatury. Panie prowadzą narracje w skończonej liczbie przypadków dalece minimalistycznymi metodami, by w szóstej odsłonie dać upust emocjom i stworzyć albumowy crème de la crème.

Pierwsze dźwięki wydają się być skutkiem dociskania strun na gryfie wiolonczeli i pojedynczych uderzeń w fortepianowe struny. W drugiej części artystki celebrują otwieranie głębokiej krypty. Budują opowieść niemal separatywnymi dźwiękami, zadając sobie pytania i uzyskując odpowiedzi. W dwóch kolejnych improwizacjach słyszymy ruch, przesuwanie przedmiotów i poszukiwanie dźwiękowych drobin wystudzonym smyczkiem. Prace ręczne wewnątrz piana i delikatne półśpiewy strunowca. Mechanika tarcia, cierpienie materii. Raz kameralny suspens, innym razem brud i znój procesu twórczego. W piątej części usłyszeć można znamiona działań bardziej dynamicznych, ale metody pracy artystek nie ulegają zasadniczym zmianom. W nerwowej aurze spokoju docieramy do szóstej improwizacji. Smyczek porusza się w martwym trybie, ale odnajduje strzępy dźwięków, piano podrzuca matowe frazy z mroczniejszej części klawiatury. Emocje wszakże rosną, Panie zagęszczają ścieg i sycą improwizację wyjątkowo urokliwymi spiętrzeniami. W końcowych dwóch improwizacjach duch kreatywnego minimalizmu powraca. Znów mikro frazy inside piano i post-melodyjne zgrzyty na gryfie cello. W części finałowej pojawia się rytm wybijany przez klawisze i bogacony skrzeczącymi post-dźwiękami ugniatanych strun wiolonczeli. Coś przypomina tu także ludzki głos. Narracja szyta wedle metody call & responce osiąga piękny finał w boleści i utrudzeniu.



 

Sierra Madre  Sierra Madre (Neue Numeral, DL 2023)

Studia domowe muzyków, Montevideo, Urugwaj, 2021: Guzmán Calzada oraz Sofía Scheps – wszystkie dźwięki. Dziewięć utworów, 38 minut.

Pozostajemy pośród artystów z Ameryki Południowej i sięgamy po album kreatywnego … post-electro. Frazy improwizowane w stadium szczątkowym, ale za to wiele pasji, dramaturgicznej maestrii i naprawdę udanych dźwięków. Początek albumu zdaje się mylić tropy, sięga po formę piosenki, bystrze łączy melodyjne, akustyczne frazy z odrobiną elektronicznego fermentu. W drugiej części nagrania robi się wszakże coraz ciekawej, a konotacje z post-rytmiczną, niemiecką elektroniką końca ubiegłego wieku, a nawet minimalistycznym krautrockiem wydają się być coraz bardziej zasadne.

Do niemałego pakietu atrybutów jakości albumu z Urugwaju dodać winniśmy jeszcze umiejętność budowania delikatnych, niemal filigranowych opowieści, pełnych narracyjnych subtelności i dźwięków lekkich, jak puch. Pierwsze trzy utwory dostarczają piosenkowych, bogaconych kobiecym głosem narracji, które zgrabnie łączą wątki akustyczne i elektroniczne, na ogół perkusjonalne zdobienia. Począwszy od części czwartej narracja z minuty na minutę staje się najpierw post-piosenkowa, potem już definitywnie buja w obłokach subtelnego post-electro. Otwarcie części piątej budują rytmicznie uformowane szumy i analogowe szmery, które przenoszą nasze skojarzenia ku muzyce wskazanej w poprzednim akapicie. Narracja skrzy się urokliwą analogowością, zaczyna ukrywać dotychczasową melodykę w wielowarstwowej, post-rytmicznej strukturze. Finałowa meta ballada snuje się owiniętą wokół leniwego beatu i blasku zachodzącej za horyzont, delikatnie frazującej gitary.




Skull Mask  Iká (Skull Mask, kaseta/DL 2023)

Café Oto, Londyn (pierwsza część), Supernormal Festival (druga część), sierpień 2022: Miguel Pérez – gitara oraz Gosha Hniu – lira korbowa. Dwie improwizacje, 41 minut.

Kolejna ponadgatunkowa opowieść, tu w pełni improwizowana, powstała w Londynie i okolicach, ale stworzona została przez artystów świata (związanych choćby z formacją Staraya Derevnya). Łączy gitarę elektryczną z lirą korbową, a od pierwszej do ostatniej sekundy przesiąknięta jest post-psychodelicznymi emocjami i dostarcza mnóstwo przyjemności z odsłuchu, będących między innymi skutkiem fantastycznego budowania dramaturgii. Dwa oddzielne sety, dwie okoliczności koncertowe, dwie strony kasety. Nic, tylko się zasłuchać!

Pierwszy koncert zaczyna się w mgle delikatnego pogłosu. Gitara frazuje leniwie, lira wydaje się rozmarzona, trochę śpiewa, trochę buduje ambientowy background. Narracja dość szybko nabiera tu gęstości i intensywności, ale nie toczy się wedle linearnego scenariusza. Muzycy dozują nam poziom obu charakterystyk. Improwizacja nasiąka też od pewnego momentu dalekowschodnim, zdrowym, jakże kwaśnym zapachem. Każdy z muzyków często zmienia tu sposoby artykulacji, skala pomysłów zdaje się nie mieć granic. Zakończenie jest wyjątkowo delikatne, rozpływa się w psychodelicznym ambiencie. Brzmienie drugiego koncertu jest bardziej zwarte, mniej selektywne, pachnie za to upalonym rockiem. Lira dość szybko zaczyna tu krzyczeć niesiona siłą pogłosu, gitara z miejsca smaży post-bluesowe pętle. Gęsta, oleista ciecz znów nie leje się w pełni linearnym strumieniem, a dramaturgiczne skoki w bok tylko bogacą przekaz całości. Z czasem improwizacja brzmi niczym hinduska raga odpalona na londyńskim bruku. Transowy finał nie stroni od odrobiny hałasu, jakby lira dostała się w pole działania amplifikatora.




Giacomo Salis & Paolo Sanna  Acoustic Studies For Sardinian Bells (Falt Records, Kaseta/DL 2023)

Czas i miejsce (Sardynia?) nieznane: Giacomo Salis oraz Paolo Sanna – sardyńskie dzwony. Cztery improwizacje, 25 minut.

Dokonania włoskiego duetu perkusjonalistów śledzimy w zasadzie na bieżąco. Muzycy specjalizują się w preparowaniu dźwięków przeróżnych akcesoriów perkusyjnych, często korzystają też ze wsparcia minimalistycznie traktowanej elektroniki. Na nowym albumie definitywnie nas jednak zaskoczyli użytym w improwizacji instrumentarium. Tym razem są to bowiem sardyńskie dzwony. Ich brzmienie jest delikatne i niezbyt głośne, taka też jest czteroczęściowa opowieść Włochów.

W pierwszej improwizacji sardyńskie dzwony zostały chyba wystawione na silny, śródziemnomorski wiatr. Każdy dźwięk jest tu rozkołysany, co jest efektem wprawiania w ruch dzwonów, być może także umieszczania w nich samych dodatkowych przedmiotów. W drugiej części artyści zdają się pracować bliżej obiektów ich zainteresowania. Jakby wchodzili w pierwszą fazę preparowania dźwięków. Ich narracja zdaje się mieć rytm, który przypomina wahadło, frazy są systematycznie powtarzane, a wokół nich tli się filigranowa chmura rezonansu. W trzeciej, najkrótszej części muzycy pracują już w oparach ciszy. Drobne uderzenia, delikatne dotknięcia. W finałowej, najdłuższej improwizacji dramaturgia jest zdecydowanie bardziej rozbudowana. Najpierw mamy rezonans na dwa głosy, potem skupioną symfonię chrobotania i tarcia. Owa misterna mantra na koniec podkreślona zostaje podwójnym, prawdziwie perkusyjnym beatem.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz