Trybuna Muzyki
Spontanicznej nie ustaje w wysiłkach, by eksplorować europejską muzykę
improwizowaną pod kątem nowych, świeżych i niebanalnych zestawów dźwiękowych.
Z mniejszym lub większym skutkiem, Pan Redaktor stara się wrzucać w sieć globalną personalia muzyków, których niektórzy z nas – zapatrzeni wielbiciele wciąż tych samych wielbicieli
– nawet nie podejrzewają o preparowanie dźwięków, które mogą okazać się
ciekawe.
Świat muzyki improwizowanej jest absolutnie interesujący, a
proces permanentnej nadprodukcji dźwięków w gatunku, wcale tego zjawiska nie
deprecjonuje.
Zatem do dzieła!
George Hadow, brytyjski rezydent holenderski, perkusista i
perkusjonalista, mający już pewne doświadczenie na polu swobodnej improwizacji
zwiera dziś szeregi z Dirkiem Serriesem, belgijskim gitarowym
eksperymentatorem, który do niedawna kojarzony był głównie ze sceną dark ambient, drone, czy industrial.
Panowie spotykają się w studyjnych okolicznościach Sunny Side, w Anderlechcie, dzielnicy
Brukseli, powszechnie znanej z największego belgijskiego klubu piłkarskiego
Belgii. Rzecz ma miejsce 20 lutego roku ubiegłego. Rejestrują materiał
muzyczny, składający się z jedenastu piosenek,
trwających 37 minut i 37 sekund. Za trzy dni odbędzie się oficjalna premiera
krążka, który nazwany został Outemission, a wydała go kolejna
mała, niezwykle ciekawa i kreatywna inicjatywa wydawnicza ze Zjednoczonego
Królestwa – Raw Tonk Records. To debiut muzyków w tym układzie personalnym.
Hadow gra na pełnym zestawie perkusyjnym, Serries zaś na
gitarze elektrycznej. Prosta matematyka, polegająca na podzieleniu czasu
trwania płyty przez ilość utworów, sugeruje nam w oczywisty sposób, iż każda z piosenek jest zwarta, krótka i na temat.
Każda wyposażona w nieskomplikowany, jednowyrazowy tytuł, który także podkreśla
brak nadmiaru komplikacji na etapie kreowania pomysłu na muzykę. Od razu
uspokajam niecierpliwych – George i Dirk nie będą śpiewać.
Od startu atakuje nas silnie sfuzzowana gitara elektryczna, która plecie bardzo zwinne synkopy (not rock’in!). Niezwykle aktywny, od
pierwszej sekundy, perkusista oplata dźwięki gitary konstruktywnym, nieco
progresywnym drummingiem, o silnie
jazzowych inklinacjach. Fragment kolejny jest jeszcze bardziej dynamiczny, choć
sama gitara ma czystsze, nieprzesterowane brzmienie. Fragment trzeci wytłumia
emocje, zdejmuje nogę z gazu i zabiera nas na oniryczny, głęboko psychodeliczny
spacer po wąskich uliczkach starej Brukseli. Downtempo, psychofolk -
jeśli ktokolwiek w tym miejscu oczekuje gatunkowych skojarzeń. Perkusista szczoteczkuje, talerze rezonują.
Skupienie, strach o kształt poranka po nocy spędzonej w dziwnym towarzystwie (z
kajetu recenzenta: what a game!).
Czwarty numer jest gęsty, cuchnie pyszną improwizacją. Tu każdy dźwięk natrafi
na echo współpartnera, a żadna intryga nie zostanie pozostawiona bez komentarza.
W każdym z utworów gitara brzmi trochę inaczej (bagaż
doświadczeń muzyka na polu szeroko pojętej muzyki eksperymentalnej nie idzie na
marne!). Outermission może dzięki
temu stanowić okno wystawowe dla umiejętności artykulacyjnych gitarzysty. Jeśli
szukacie doom-metalowego zadęcia, tu
także znajdziecie coś dla siebie. Świetnie pracuje – bez chwili wytchnienia –
czujny perkusista. Jest w ciągłym ruchu, w ciągłej interakcji z gitarzystą,
podąża za każdym jego tropem, a proces kreacji aż kipi w jego przedmóżdżu. Kolejne
petardy na krążku, to zwinne i niebanalne
historie, które mają wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Dwie, trzy, maksymalnie
cztery minuty. Narracja jest narowista, a improwizacja czysta i wielowątkowa,
ale nie traci czasu na brzmieniowe subtelności. Ósmy numer, podobnie jak trzeci, kołysze nas do snu, który i tak nie nadejdzie. Gitara brzmi jak czerstwa i
lekko upalona wiolonczela – urocza,
minimalistyczna opowieść. W dziewiątym gitara na odwyku! Jest zadziorna,
oblepiona przesterem i jęczy, jak
ranny tygrys. Tuż potem hałas eskaluje się. Gitarzysta tańczy po strunach, a
jego wzmacniacz skwierczy z nadmiaru ładunku elektrycznego. Drummer idzie na rockowo i mizdrzy się do słuchaczy. Heavy dark improvised jazz!
Finał jest reemisją (Remission).
Ponownie klimat jest oniryczny, naładowany zdrową psychodelią. Jakże kreatywne wybrzmienie,
studzenie emocji, suszenie potu na skroniach. Kostka delikatnie smaga ciało
gryfu i dopieszcza struny. Kontrapunkt ze szczoteczek, w ciszy, by nie budzić
złego. Szczypta repetycji i mikro preparacji na połamanym talerzu. Wyborne!
*) ang. misja obszar
zewnętrzny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz