Francuska scena muzyki improwizowanej w permanentnym
natarciu. Trybuna poświęca temu
zjawisku niezwykle dużo atencji. Stali Czytelnicy wiedzą o tym doskonale.
Dziś okazja, by przybliżyć najnowsze płyty z katalogu
wydawnictwa Improvising Beings, prowadzonego przez Juliena Palomo. Płyty labela
niejednokrotnie gościliśmy na tych łamach, najczęściej wszakże przy prezentacji
dorobku Benjamina Duboca.
Kent Carter/ Sylvain Guérineau Couleur De L'Exil
Zaczynamy od spotkania prawdziwych jazzowych weteranów. Amerykański
kontrabasista Kent Carter, od lat rezydujący w Paryżu, nagrał lub uczestniczył
w nagraniach wielu wiekopomnych płyt (choćby Quintessence Spontaneous Music Ensemble!). Dorobek niewiele od
niego młodszego, saksofonisty Sylvaina Guérineau, nie jest może tak bogaty, ale
na lokalnej scenie znaczący i niebanalny.
Panowie postanowili odbyć muzyczne, improwizowane spotkanie
w kwietniu ubiegłego roku. Efektem krążek Couleur
De L'Exil, zawierający pięć rozbudowanych improwizacji, na odsłuch których
potrzebujemy blisko godzinę zegarową.
One. Smyczek masturbujący
się na gryfie kontrabasu w opozycji do zadziornego, naelektryzowanego saksofonu
tenorowego. Ten drugi lubi jednak wytracać impet narracji na okoliczność
intrygujących monologów wewnętrznych. Taki jest obraz startu pierwszej
improwizacji. Kontrabas grzmi i dudni, niczym najszybsze koleje żelazne świata
i nie zadaje zbyt wielu pytań. Two.
Smyczek tym razem płynie po strunach, dalece usatysfakcjonowany. Tenor w
odpowiedzi dyszy i skłania się ku delikatnym imitacjom. Jeśli kontrabas lubi
kameralistyczne wycieczki, to tenor trzyma się ścieżki jazzowej, jak tonący
brzytwy, a jego riposty nie zawsze zdają się być konstruktywne dramaturgicznie.
Three. Perkusyjne pizzicato (smyk jakby też w użyciu,
czyżby Carter dysponował dodatkową parą kończyn górnych?). Tenor kwili na boku,
delikatnie szeleszcząc, a potem snując barwne, nasycone melodyką improwizacje.
Kontrabas popada w rezonującą rytmikę (doskonałe!). Four. Ponownie inicjacja improwizacji i wszelkie decyzje
artystyczne ciążą na barkach Cartera. Radzi sobie w tej sytuacji bez
zastrzeżeń. Jest świetnie dysponowany tego dnia. Tu pozwala sobie na
artystyczną wycieczkę pełną barkowego niemal przepychu. Saksofonista gra swoje,
ale nie zaskakuje niczym szczególnym. Kontrabas idzie w rytm, wręcz się nim
chełpi, ale wciąż kwestionuje jego strukturę pięknymi, kameralistycznymi skokami
w bok. W przeciwieństwie do partnera, ma tysiące pomysłów na sekundę. Gdyby tak
Guérineau zechciał pozostawić cały arsenał jazzowych grepsów w poczekalni. Five. Tu, dla odmiany, muzycy wchodzą w
narrację jednym głosem, dość niskim, dodajmy. Piękny, głęboki smyk! Ciekawa
dynamizacja, znów wedle intencji Cartera, jakże wyśmienitego, nie tylko dziś,
kontrabasisty, który pozostaje dramaturgicznie w stanie permanentnej zmiany.
Pięć minut przed końcem saksofonista próbuje być nieco bardziej zaczepny, ale
efekt nie zwala z nóg. A smyk na gryfie wielkiego kontrabasu ciągle gotuje się
z emocji i nadmiaru pomyślunku.
Ryoji Hojito/ Hugues Vincent Strange Days
Zostawiamy jazzową dialektykę, by przejść do świata
improwizacji bez gatunkowych zahamowań, ze sporą dawką humoru na dokładkę. Hugues
Vincent na wiolonczeli (plus efekty)
i Ryoji Hojito na fortepianie, dziecięcych zabawkach i głosie. Studyjna
rejestracja z października 2015, poczyniona we francuskim Orleanie. 14
epizodów, 47 minut. Płyta zwie się Strange
Days, a po odsłuchu nie trudno przyznać, że nazwa jest wyjątkowo trafiona.
Piano snuje pasaże wprost z klawiatury w towarzystwie
hałaśliwej wiolonczeli. Jakby rodzaj tematu,
poddawanego repetycjom, nawet odrobinę ragtime’owego. Rytm, linearna narracja,
trochę artystycznej bezczelności. Nie brakuje dobrej sonorystyki na gryfie,
niezliczonych zabaw na instrumentach dziecięcych (dawka humoru jest dalece
konkretna!). Dużo swobody, wręcz brawury. Głos męski, choć w barwie kobiecy, w
dość dziwnej manierze. Miniaturowe opowieści, w których improwizacja leży u
podstaw wszelkich działań artystycznych. Jest fundamentem, punktem wyjścia,
choć nie zawsze jedyną formą muzykowania. Rytm i melodia okraszone humorem są
tu pełnoprawnymi uczestnikami gry, jakby zaszyte w tych pozornie szalonych
eskapadach. Igraszki dźwiękowe potrafią być zadziorne, pyskate, prowadzone w
zwarciu (choćby w czwartym fragmencie). Jeśli pragniemy pięknych, niemal
barokowych fraz wiolonczeli na tle minimalistycznego piano, też możemy liczyć
na moment dla siebie (piąty). Jeśli trzeba zgrzytu, brudu, wręcz rockowych
emocji, muzycy w szóstym fragmencie pokazują, że też potrafią. Niewątpliwie
w trakcie Dziwnych Dni możemy natknąć
się na każde rozwiązanie. W siódmym czeka na nas nieco eksperymentalnych
dźwięków w duchu współczesnego minimalizmu. Zabawa, kreacja, improwizacja.
Wiolonczela bywa wytrawna i wysokogatunkowa. Piano zaś lubi taplać się w typowo
japońskim wymiarze artystycznego szaleństwa (ach, te emocje!). W jedenastym
znów odrobina sonorystyki na strunowcu.
Prawdziwy popis techniki i wyobraźni! Dwa numery później znów cello w roli głównej – szaleńcze free bez przecinków, przy wsparciu zabawkarskiej awantury przy otwartym piekarniku.
What a noise! Finałowa rozbiegówka
czupurna, psychodeliczna, naprawdę urocza. Trudno na tej płycie kupić każdy
dźwięk, każdy artystyczny wybór, ale dla wielu z nich warto postradać zmysły!
Xol with Harri Sjöström and Peter Brötzmann Exit To Now
Przed nami prawdziwie free jazzowa eskalacja! Francusko-włoskie
(?) trio Xol (Luca Pissavini na kontrabasie, Francesco Miccolis na perkusji oraz Guy
Bettini na trąbce i flugelhornie) na dwóch koncertach w Berlinie z udziałem
gości, w czerwcu 2015 roku (dysk drugi) i rok później (dysk pierwszy). Jak
widać, nagrania prezentowane są w odwróconej chronologii. Najpierw poznajemy
koncert późniejszy z fińskim weteranem saksofonu Harri Sjöströmem (sopran),
potem zaś ten wcześniejszy z samym Peter Brötzmannem (tenor i tarogato). 2CD
zwie się Exit To Now i przynosi siedem interwałów czasowych, łącznie blisko 100 minut muzyki z
oklaskami.
To żywe, ociekające krwią mięso! Bez subtelności,
artystycznych skrupułów, brzmieniowych niuansów, dwie pełnowymiarowe petardy. Bardziej dynamiczna i
jazgotliwa zdaje się być ta pierwsza. Konkretna jazda bez trzymanki ze znakomitym saksofonem sopranowym (to moje
pierwsze spotkanie z tym muzykiem, what a
mess!). Sekcja rąbie drewno na opał, trąbka dmie, ile sił w płucach. Słucha
się tego doskonale, nawet w trakcie długiej, nocnej podróży z koncertu!
Dobrze broni się także druga część. Gdy Peter dmie w tenor,
gramy na pełnym gazie. Gdy sięga po tarogato robi się nawet melancholijnie
(środkowy epizod). Muzyka, która niczego nie odkrywa, która ma jednak swój urok,
swój ładunek emocjonalny. Przy okazji, w mojej ocenie, to najlepsza od dawien
dawna płyta z udziałem Petera Brötzmanna! Polecam koniecznie miłośnikom
gatunku.
Burton Greene Compendium (Solos, Duos, Trios)
Kolejny weteran jazzu i free jazzu, amerykański pianista Burton
Greene na podwójnym kompakcie. Nie jest to muzyka, która często gości w
odtwarzaczach redakcji i ta płyta tego nie zmieni. Znów konieczne zdaje się
odesłanie do miłośników gatunku. Jak wskazuje sam tytuł, mamy sporo solowego
fortepianu, dość grzecznego i niewyrywnego, dodajmy, są także duety i trio (z
kontrabasem i perkusją).
Nagrania są świeże – z roku 2016 i 2017 – co na pewno
stanowi wartość w bogatej dyskografii Greene’a. Muzyka skomponowana zarówno
przez autora i jego wiekopomnych kolegów, trwale zapisanych w historii jazzu.
To nie jest muzyka dla mnie, zatem nie będę się wgryzał w artystyczne niuanse.
Osobiście najbardziej przypadł mi do gustu fragment otwierający drugi dysk – Now. Faktycznie, ciekawa wycieczka do
współczesnej kameralistyki. Kto ceni sobie pianistykę Burtona, nie może pominąć
tego wydawnictwa.
Listę tegorocznych płyt wydanych przez Juliena Palomo
uzupełniają głównie incydenty z fortepianem. Duet tegoż z perkusją, czyli
Fabien Robbe/ Jérôme Gloaguen Etats
D'Urgences, solowa wersja, czyli Eric Zinman Zither Gods, a także ponownie piano solo, czyli François Tusques Avants-Derniers Blues.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz