czwartek, 14 września 2017

Carter! Guérineau! Hojito! Vincent! Xol! Sjöström! Greene! Brötzmann! – istoty improwizujące, czyli tegoroczny katalog Improvising Beings


Francuska scena muzyki improwizowanej w permanentnym natarciu. Trybuna poświęca temu zjawisku niezwykle dużo atencji. Stali Czytelnicy wiedzą o tym doskonale.

Dziś okazja, by przybliżyć najnowsze płyty z katalogu wydawnictwa Improvising Beings, prowadzonego przez Juliena Palomo. Płyty labela niejednokrotnie gościliśmy na tych łamach, najczęściej wszakże przy prezentacji dorobku Benjamina Duboca.




Kent Carter/ Sylvain Guérineau ‎ Couleur De L'Exil

Zaczynamy od spotkania prawdziwych jazzowych weteranów. Amerykański kontrabasista Kent Carter, od lat rezydujący w Paryżu, nagrał lub uczestniczył w nagraniach wielu wiekopomnych płyt (choćby Quintessence Spontaneous Music Ensemble!). Dorobek niewiele od niego młodszego, saksofonisty Sylvaina Guérineau, nie jest może tak bogaty, ale na lokalnej scenie znaczący i niebanalny.

Panowie postanowili odbyć muzyczne, improwizowane spotkanie w kwietniu ubiegłego roku. Efektem krążek Couleur De L'Exil, zawierający pięć rozbudowanych improwizacji, na odsłuch których potrzebujemy blisko godzinę zegarową.

One. Smyczek masturbujący się na gryfie kontrabasu w opozycji do zadziornego, naelektryzowanego saksofonu tenorowego. Ten drugi lubi jednak wytracać impet narracji na okoliczność intrygujących monologów wewnętrznych. Taki jest obraz startu pierwszej improwizacji. Kontrabas grzmi i dudni, niczym najszybsze koleje żelazne świata i nie zadaje zbyt wielu pytań. Two. Smyczek tym razem płynie po strunach, dalece usatysfakcjonowany. Tenor w odpowiedzi dyszy i skłania się ku delikatnym imitacjom. Jeśli kontrabas lubi kameralistyczne wycieczki, to tenor trzyma się ścieżki jazzowej, jak tonący brzytwy, a jego riposty nie zawsze zdają się być konstruktywne dramaturgicznie. Three. Perkusyjne pizzicato (smyk jakby też w użyciu, czyżby Carter dysponował dodatkową parą kończyn górnych?). Tenor kwili na boku, delikatnie szeleszcząc, a potem snując barwne, nasycone melodyką improwizacje. Kontrabas popada w rezonującą rytmikę (doskonałe!). Four. Ponownie inicjacja improwizacji i wszelkie decyzje artystyczne ciążą na barkach Cartera. Radzi sobie w tej sytuacji bez zastrzeżeń. Jest świetnie dysponowany tego dnia. Tu pozwala sobie na artystyczną wycieczkę pełną barkowego niemal przepychu. Saksofonista gra swoje, ale nie zaskakuje niczym szczególnym. Kontrabas idzie w rytm, wręcz się nim chełpi, ale wciąż kwestionuje jego strukturę pięknymi, kameralistycznymi skokami w bok. W przeciwieństwie do partnera, ma tysiące pomysłów na sekundę. Gdyby tak Guérineau zechciał pozostawić cały arsenał jazzowych grepsów w poczekalni. Five. Tu, dla odmiany, muzycy wchodzą w narrację jednym głosem, dość niskim, dodajmy. Piękny, głęboki smyk! Ciekawa dynamizacja, znów wedle intencji Cartera, jakże wyśmienitego, nie tylko dziś, kontrabasisty, który pozostaje dramaturgicznie w stanie permanentnej zmiany. Pięć minut przed końcem saksofonista próbuje być nieco bardziej zaczepny, ale efekt nie zwala z nóg. A smyk na gryfie wielkiego kontrabasu ciągle gotuje się z emocji i nadmiaru pomyślunku.




Ryoji Hojito/ Hugues Vincent ‎ Strange Days

Zostawiamy jazzową dialektykę, by przejść do świata improwizacji bez gatunkowych zahamowań, ze sporą dawką humoru na dokładkę. Hugues Vincent na wiolonczeli (plus efekty) i Ryoji Hojito na fortepianie, dziecięcych zabawkach i głosie. Studyjna rejestracja z października 2015, poczyniona we francuskim Orleanie. 14 epizodów, 47 minut. Płyta zwie się Strange Days, a po odsłuchu nie trudno przyznać, że nazwa jest wyjątkowo trafiona.

Piano snuje pasaże wprost z klawiatury w towarzystwie hałaśliwej wiolonczeli. Jakby rodzaj tematu, poddawanego repetycjom, nawet odrobinę ragtime’owego. Rytm, linearna narracja, trochę artystycznej bezczelności. Nie brakuje dobrej sonorystyki na gryfie, niezliczonych zabaw na instrumentach dziecięcych (dawka humoru jest dalece konkretna!). Dużo swobody, wręcz brawury. Głos męski, choć w barwie kobiecy, w dość dziwnej manierze. Miniaturowe opowieści, w których improwizacja leży u podstaw wszelkich działań artystycznych. Jest fundamentem, punktem wyjścia, choć nie zawsze jedyną formą muzykowania. Rytm i melodia okraszone humorem są tu pełnoprawnymi uczestnikami gry, jakby zaszyte w tych pozornie szalonych eskapadach. Igraszki dźwiękowe potrafią być zadziorne, pyskate, prowadzone w zwarciu (choćby w czwartym fragmencie). Jeśli pragniemy pięknych, niemal barokowych fraz wiolonczeli na tle minimalistycznego piano, też możemy liczyć na moment dla siebie (piąty). Jeśli trzeba zgrzytu, brudu, wręcz rockowych emocji, muzycy w szóstym fragmencie pokazują, że też potrafią. Niewątpliwie w trakcie Dziwnych Dni możemy natknąć się na każde rozwiązanie. W siódmym czeka na nas nieco eksperymentalnych dźwięków w duchu współczesnego minimalizmu. Zabawa, kreacja, improwizacja. Wiolonczela bywa wytrawna i wysokogatunkowa. Piano zaś lubi taplać się w typowo japońskim wymiarze artystycznego szaleństwa (ach, te emocje!). W jedenastym znów odrobina sonorystyki na strunowcu. Prawdziwy popis techniki i wyobraźni! Dwa numery później znów cello w roli głównej – szaleńcze free bez przecinków, przy wsparciu zabawkarskiej awantury przy otwartym piekarniku. What a noise! Finałowa rozbiegówka czupurna, psychodeliczna, naprawdę urocza. Trudno na tej płycie kupić każdy dźwięk, każdy artystyczny wybór, ale dla wielu z nich warto postradać zmysły!




Xol with Harri Sjöström and Peter Brötzmann ‎ Exit To Now

Przed nami prawdziwie free jazzowa eskalacja! Francusko-włoskie (?) trio Xol (Luca Pissavini na kontrabasie, Francesco Miccolis na perkusji oraz Guy Bettini na trąbce i flugelhornie) na dwóch koncertach w Berlinie z udziałem gości, w czerwcu 2015 roku (dysk drugi) i rok później (dysk pierwszy). Jak widać, nagrania prezentowane są w odwróconej chronologii. Najpierw poznajemy koncert późniejszy z fińskim weteranem saksofonu Harri Sjöströmem (sopran), potem zaś ten wcześniejszy z samym Peter Brötzmannem (tenor i tarogato). 2CD zwie się Exit To Now i przynosi siedem interwałów czasowych, łącznie blisko 100 minut muzyki z oklaskami.

To żywe, ociekające krwią mięso! Bez subtelności, artystycznych skrupułów, brzmieniowych niuansów, dwie pełnowymiarowe petardy. Bardziej dynamiczna i jazgotliwa zdaje się być ta pierwsza. Konkretna jazda bez trzymanki ze znakomitym saksofonem sopranowym (to moje pierwsze spotkanie z tym muzykiem, what a mess!). Sekcja rąbie drewno na opał, trąbka dmie, ile sił w płucach. Słucha się tego doskonale, nawet w trakcie długiej, nocnej podróży z koncertu!

Dobrze broni się także druga część. Gdy Peter dmie w tenor, gramy na pełnym gazie. Gdy sięga po tarogato robi się nawet melancholijnie (środkowy epizod). Muzyka, która niczego nie odkrywa, która ma jednak swój urok, swój ładunek emocjonalny. Przy okazji, w mojej ocenie, to najlepsza od dawien dawna płyta z udziałem Petera Brötzmanna! Polecam koniecznie miłośnikom gatunku.




Burton Greene ‎ Compendium (Solos, Duos, Trios)

Kolejny weteran jazzu i free jazzu, amerykański pianista Burton Greene na podwójnym kompakcie. Nie jest to muzyka, która często gości w odtwarzaczach redakcji i ta płyta tego nie zmieni. Znów konieczne zdaje się odesłanie do miłośników gatunku. Jak wskazuje sam tytuł, mamy sporo solowego fortepianu, dość grzecznego i niewyrywnego, dodajmy, są także duety i trio (z kontrabasem i perkusją).

Nagrania są świeże – z roku 2016 i 2017 – co na pewno stanowi wartość w bogatej dyskografii Greene’a. Muzyka skomponowana zarówno przez autora i jego wiekopomnych kolegów, trwale zapisanych w historii jazzu. To nie jest muzyka dla mnie, zatem nie będę się wgryzał w artystyczne niuanse. Osobiście najbardziej przypadł mi do gustu fragment otwierający drugi dysk – Now. Faktycznie, ciekawa wycieczka do współczesnej kameralistyki. Kto ceni sobie pianistykę Burtona, nie może pominąć tego wydawnictwa.


Listę tegorocznych płyt wydanych przez Juliena Palomo uzupełniają głównie incydenty z fortepianem. Duet tegoż z perkusją, czyli Fabien Robbe/ Jérôme Gloaguen ‎ Etats D'Urgences, solowa wersja, czyli Eric Zinman ‎Zither Gods, a także ponownie piano solo, czyli François Tusques Avants-Derniers Blues.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz