Nasz ulubiony improwizujący muzyk amerykański, doskonały trębacz
Nate Wooley, nie dostarcza nam w tym roku wielu nowych nagrań. Z tym większą
przyjemnością jednoosobowa redakcja TMS rzuciła się na kwartetowy incydent,
który w procesie produkcyjnym przybrał tytuł Knknighgh*) (Minimal Poetry. For
Aram Saroyan). Krążek dostarczył nam kilka miesięcy temu zacny
portugalski Clean Feed Records. Muzyka zarejestrowana została w październiku
2016 roku w jednym z nowojorskich studiów nagraniowych.
Na płycie odnajdujemy pięć części tytułowego utworu,
które w trakcie blisko godziny zegarowej prezentuje nam kwartet w składzie - Chris
Pitsiokos na saksofonie altowym, Brandon Lopez na kontrabasie, Dre Hočevar na
perkusji, wreszcie Nate Wooley na trąbce. Ten ostatni jest przy okazji samodzielnym
tytułem wykonawczym, odpowiada też bezpośrednio za skomponowany materiał muzyczny
(wydawca miał ochotę nazwać go short
composed), inspirowany minimalistyczną poezją Arama Saroyona. Poeta ten zwykł być określany w kręgach literackich mistrzem poematów jednego słowa. Zajrzyjmy zatem do środka.
Knknighgh 3.
Muzycy ewidentnie grają temat z
pięciolinii, rodzaj zmyślnego scenariusza, ale od pierwszej chwili wiemy, że to
improwizacja jest ich naczelnym zadaniem w trakcie tej sesji. Free jazzowy
idiom, czerpany na wprost z muzyki Ornette’a Colemana sprzed blisko
sześćdziesięciu lat, zostaje tu poddany nowemu
otwarciu, zapewne przez pryzmat artystycznego wyrażania się jednym słowem. Krótkie, urywane frazy dęciaków w rękach wytrawnych solistów,
którzy lubią duetowe dyskusje i nanosekundowe przekomarzania. Do tego bardzo
precyzyjna i sprawna sekcja rytmiczna. Zmienne tempo narracji, gęsta tekstura i
intrygujące brzmienie każdego z instrumentów. Może odrobinę zbyt silna
skłonność do melodii (choć na swój sposób urocza). Recenzent wszakże w
delikatnej konfuzji – ile w tej zabawie improwizacyjnego wigoru, a ile płynie
wprost ze scenariusza? Dialog trąbki i altu bez sekcji trzyma jednak w szponach
dramaturgię całości. Próba eskalacji na finał, nie podjęta przez
wszystkich muzyków. Krok w tył, jeśli chodzi o tempo, bez uzasadnienia. Świetny
flow saksofonisty na ostatniej
prostej burzy drobne ambiwalencje recenzenta.
Knknighgh 4. Mnożą
się jednak pytania i wątpliwości… Minimalizm w formule free jazzowej?
Minimalizm, który hamuje ekspresję muzyków, na
ogół kojarzoną z tym gatunkiem? Tu, w trakcie kolejnej części, znów jakby
więcej konceptu w głowach artystów niż żywej muzyki. A młody, gniewny Pitsiokos
aż gotuje się w środku! Ale mimo to, mimo tego scenariuszowego spętania, gra
doskonale! Na szczęście muzycy, od czasu do czasu, potrafią się kolektywnie i
dalece konkretnie sprężyć.
Knknighgh 6. Minimalnie… większa dawka emocji,
energii, wzajemnej empatii! Chris znów kipi i wrze, dopowiada i pyskuje. Nate,
dla odmiany, dmie, jakby był na środkach uspokajających i przypomina niekiedy
swoje kompozytorskie wyczyny kwintetowe, czy sekstetowe. Sekcja ukryta na
zapleczu, trudno coś o niej powiedzieć. Dominują dialogi prowadzone przez
zaciśnięte wargi. W międzyczasie bardzo udana pasówka ze strony kontrabasu… Niestety, po energii z początkowych
chwil tej części… popiół jeno pozostał.
Finał grany unisono, nawet swinguje.
Knknighgh 7.
Granie na zaciągniętym ręcznym. Igraszki na pograniczu ciszy, komentują
stosunkowo dynamiczne intro. Ciekawie brzmi kontrabas. Drummer (znany poniekąd z dużego temperamentu) jakby przechodził
obok gry. Po skromnych przepychankach w podgrupach, narracja na moment się zagęszcza się. Wodze fantazji wyrwane z dybów! Słychać, jak doskonale brzmiałby
ten kwartet, gdyby zapisy na pięciolinii ugrzęzły w koszu na śmieci, wraz z
niedokończonym śniadaniem.
Knknighgh 8. Znów
urywane frazy altu i trąbki. Nutka goni nutkę, a emocje w kieszeniach, głęboko
schowane. Tu akurat, to sekcja próbuje poderwać kwartet do lotu. Niestety na
niedługi moment. Na finał odrobina szaleństwa ze strony wciąż głodnego wrażeń
saksofonisty, koniecznie jednak w granicach artystycznego rozsądku. Wybrzmiewanie
ostatniej części, swoiste deja vu,
bez mrowienia w kręgosłupie. Koniec
na hasło.
****
Warto odnotować, iż w roku bieżącym ukazał się box z
solowymi nagraniami Wooleya. Reedytowane zostały dwie opowieści trębackie,
inspirowane sylabami - (8) Syllables i (9) Syllables, wraz z dwoma kolejnymi, ale premierowymi częściami -
For Kenneth Gaburo Part One (Acoustic)
i For Kenneth Gaburo Part Two
(Electro-Acoustic). Zestaw
czterech CD dostępny jest pod tytułem The
Complete Syllables Music (Pleasure Of The Text Records).
Dwie pierwsze części Sylab
(muzyk układa usta do trąbki, w taki sposób, jakby chciał wypowiadać konkretną sylabę i wydaje
dźwięki) były już recenzowane na tych łamach ( tutaj ). Do odsłuchu dwóch kolejnych,
jeszcze silniej konceptualnych nagrań, zachęcam rzecz jasna gorąco, jakkolwiek
obie historie są czasowo bardzo rozbudowane (76 i 66 minut), wymagają dużego
skupienia w trakcie słuchania, a także odrobiny oderwania
od rzeczywistości zastanej. Mnie osobiście bardziej do gustu przypadła część
elektroakustyczna, gdzie trąbka jest sonorystycznie uzupełniana przez muzykę z
taśmy i liczne amplifikacje.
Zupełnie na koniec skromny anons płyty, która dopiero, co
się ukazała, a muzyka na niej zawarta nie jest jeszcze znana redakcji. Myślę o
płycie Battle Pieces 2 (Relative
Pitch Records), która jest koncertowym dalszym ciągiem muzyki kwartetu w
składzie: Sylvie Courvoisier –
fortepian, Ingrid Laubrock – saksofon, Nate Wooley – trąbka, Matt Moran –
wibrafon. Nagranie z oklaskami z The Loft w niemieckiej Kolonii, ze stycznia
ubiegłego roku.
*) czytamy knife,
czyli po naszemu nóż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz