A New Wave Of Jazz,
label prowadzony przez belgijskiego gitarzystę Dirka Serriesa, funkcjonuje już
kilka lat i jest świetnie rozpoznawalny w świecie szeroko rozumianej muzyki
improwizowanej, zaś samo określenie jazz
w jego nazwie – to Czytelnicy Trybuny
wiedzą doskonale – ma delikatnie przewrotny charakter.
Październik, to ważny moment dla NWOJ. Dwudniowy, specjalny
Festiwal w trakcie trzeciego weekendu miesiąca (w belgijskim Rijkevorsel, w
klubie de Singer), premiera kolejnych siedmiu tytułów w katalogu (dobijamy do
numeru 27!), a już teraz, w Poznaniu, w ramach A New Wave Of Impromptu – 3.Spontaneous Music Festival, największa
polska prezentacja muzyki wydawnictwa. W trakcie czterech dni imprezy, na
scenach Dragona, Pawilonu i Studia Aktorskiego STA, pojawi się bowiem aż
czterech stałych obywateli państwa Nowej
Fali Jazzu – Dirk Serries, Colin Webster, Andrew Lisle i Benedict Taylor!
Dodatkowo Pan Redaktor był łaskaw uzyskać dostęp do
wszystkich nowych płyt wydawnictwa, a zatem poczynić mógł stosowny odsłuch.
Poniżej przeczytać możecie jego wynurzenia na ich temat. Wedle deklaracji
Serriesa, wszystkie nowe tytuły będą dostępne przedpremierowo (!), w wymiarze
handlowym, na poznańskiej imprezie. Zapraszamy zatem na nią podwójnie!
Boskage by Daniel Thomson & Colin Webster
Przegląd nowości wydawniczych NWOJ zaczynamy od soczystego
duetu gitary akustycznej i saksofonu altowego, instrumentów pozostających w
dłoniach naszych absolutnych brytyjskich faworytów – Thompsona i Webstera.
Dźwięki zarejestrowane latem ubiegłego roku w londyńskim studiu Soundsavers, całość podzielona na trzy
części, łącznie prawie 54 minuty.
Spotkanie zaprawionych w bojach lisów, do tego świetnie znających
się z niejednego polowania, nie wymaga jakiejkolwiek gry wstępnej. Małe, introdukcyjne
frazy dość szybko przechodzą w tzw. narrację właściwą, choć nie nosi ona
znamion szczególnie dynamicznej. Raczej tłumienie emocji niż ich erupcja.
Webster wydaje pierwsze, nieco bardziej dźwięczne fonie dopiero w 4 minucie.
Rysuje uroczo pozakrzywiane do wewnątrz linie melodyczne, a gryf gitary
Thompsona też zdaje się być usiany opiłkami czegoś śpiewnego. Opowieść toczy się
bez pośpiechu, w skupieniu i należytym szacunku dla partnera. W drugiej części
improwizacji otwarcia saksofon nie stroni od preparacji i śladowej sonorystyki,
a wszystko czyni na bazie dość gęstego flow
gitary. Ostatni kwadrans zaczyna się solową ekspozycją Daniela, który w
typowy dla siebie sposób, zmysłowo piłuje struny nierozpoznanym przedmiotem.
Szum z tuby wplata się w ten mistyczny kaganiec i muzycy w wyjątkowo pięknym
stylu finiszują.
Druga improwizacja zaczyna się nieco bardziej dynamicznie. Struny
zdają się niknąć w czerwonej poświacie pełnego rozgrzania, a saksofon otulony
dronowymi pasmami czuwa tuż z obok. Oto całkowicie wyzwolone free improv, dalekie
od free jazzu, nieco mniej oddalone od wolnej kameralistyki, jakby czyste samo
w sobie. Najpiękniej dzieje się w tej części nagrania, gdy struny gitary
wpadają w delikatny trans, a tuba saksofonu szumi niczym las wierzbowy. Na
finał części drugiej muzycy przypominają nam, że potrafią nieźle hałasować. W
trzecią improwizację wchodzą rwanymi frazami, nutka goni tu nutkę, po czym nabierają
gęstości niczym Derek Bailey i Evan Parker w najlepszych swych duetach, być
może ci tutaj, nawet lepiej się słuchają! Nim po 10 minucie wejdą w stan
poszukiwania ciszy, zdążą jeszcze zaprezentować nam uroczy fragment, w którym
dźwięki obu instrumentów zlewają się w jeden potok fonii. W nowy wątek Daniel i
Colin wchodzą niemal półtanecznym krokiem, nabierają dynamiki, aż iskry lecą. Last minute koi wszystkie dotychczasowe
emocje – gitara repetuje flażoletami, a saksofon śpiewa zalotną pieśń
pożegnania.
Close/ Quarters by Benedict Taylor & Anton
Mobin
Kolejna perła w najnowszym strumieniu Nowej Fali Jazzu, to spotkanie altówki (Benedict Taylor) i … prepared chamber (Anton Mobin). Opis
płyty nie uszczegóławia, co kryje się za tym ostatnim określeniem, ale tzw.
zawartość dość szybko pokazuje, iż … nie jest to aż takie ważne. Siedem
swobodnych improwizacji, nagranych we wrześniu 2017 roku we Francji, łącznie prawie
42 minuty.
Altówka w środowisku elektroakustycznym – struny drżące w
potoku dźwięków wydawanych przez post-perkusyjne obiekty nieznanej
proweniencji. Skupienie, dbałość o detale typowa dla wysokogatunkowego free
improv – preparacje i dewastacje, koniunkcje i alternatywy. Dekonstruowana
kameralistyka i ognisty, choć chwilami także suchy strunowiec. Przebogate królestwo tajemniczych fonii. Czyż mogło nas
spotkać coś bardziej urokliwego? Druga improwizacja wydaje się być jeszcze
bardziej filigranowa, wręcz molekularna. Muzycy zwinnie brną w pytania i odpowiedzi,
a preparacje sięgają stanu pre-industrialnego. Trzecia część jeszcze
intensywniej zagłębia się w proces preparacji. Benedict zdaje się już sięgać
nieba, Amon zaś mistrzowsko czyni swoją powinność - post-akustyczna finezja cienkich
pasm basowych strumieni dźwiękowych. Po chwili, w czwórce, pojawia się garść dłuższych, bardziej siarczystych fonii.
Na ich tle altówka, gotowa już na wszystko, tańczy i swawoli w najlepsze. Pod
strunami ma opiłki metalicznego prądu.
Piąta improwizacja, to hydraulika i blacharstwo użytkowe –
misy, kotły, naprzemiennie wilgotne i suche struny, której w szóstej części,
rwane i poniewierane, w towarzystwie małych dzwonów rurowych, budują akustykę
sytuacji zupełnie nierzeczywistych. Świat fake
sounds staje się udziałem wszystkich, po obu stronach abstrakcyjnej sceny.
Rośnie udział dźwięków, które winniśmy zaliczyć do elektroakustycznych, także
garść basowych, harshowych pasaży. A
na finał tej niezwykłej podróży… zmutowane pasma post-electro! Struny drżą i
mechanistycznie zawodzą, preparowana post-kameralistyka bije na alarm. Moc
dźwięków zaciska się na gardłach muzyków, a beat blue electro niewinnie repetuje. Ostatnia prosta, dla przywrócenia
równowagi w przyrodzie, lśni już czystą, jakże ulotną akustyką.
Segment Tones by Tonus
Opuszczamy świat zupełnie swobodnej improwizacji, by na
moment zanurzyć się muzyce kreowanej w oparciu o notacje graficzne Dirka
Serriesa pod szyldem Tonus, gdzie pełnoprawnym aktorem spektaklu jest … cisza
pomiędzy dźwiękami. Znamy już wiele inkarnacji tej idei, teraz czas na trio z
udziałem Martiny Verhoeven na wiolonczeli i concertino
oraz Colina Webstera na klarnecie i saksofonie altowym. Sam mistrz ceremonii
nie sięga tym razem po gitarę, a zagra na akordeonie i soprano melodica. Trzy utwory, 46 i pół minuty. Nagranie studyjne
ze świetnie nam znanego Sunny Side Inc.
Studio w Brukseli, z listopada 2018 roku.
Pierwszą narrację tworzą wysoko zawieszone drony, generowane
przez concertino, klarnet i soprano melodica (?). Dźwiękom żywych
instrumentów towarzyszą oddechy muzyków, przełykanie śliny, szelest powietrza i
wielowymiarowa cisza pod różnymi postaciami - prawdziwa konstytucja muzycznej
idei Tonus. W trakcie ponad 17 minutowej, predefiniowanej improwizacji dźwięki
są okazjonalnie modulowane, a struktura opowieści ulega mikroskopijnym zmianom.
Po 10 minucie narracja sprawia wrażenie nieco bardziej intensywnej, a rola
cisza zostaje zmarginalizowana.
Dalece bardziej intrygujące pod względem dramaturgicznym
zdają się być dwa pozostałe utwory. Drugi budowany na podobnej zasadzie jak
pierwszy, ale przy użyciu innych zasobów – wiolonczela traktowana smyczkiem,
akordeon i saksofon altowy. Znów drony nakładają się na drony, ale intensywność
opowieści jest dalece satysfakcjonująca. Po 7 minucie Webster może sobie nawet pozwolić
na całkowicie swobodne przebieżki po dyszach. Zgodnie z tytułem - amplitudy, do
środka i na zewnątrz. Trzeci odcinek także budowany jest przez gęstą
wiolonczelę Martiny, która płynie jednak nieco wyżej. Dirk sięga po melodikę,
Colin nadal dzierży w dłoniach alt. Opowieść buduje się bardzo małymi krokami. Niepokojąca
cisza, dźwięk przypominający … maszynę do pisania, przyczajone instrumenty w
żmudnym procesie zaniechania. Dźwięki szeleszczą i boleśnie zawodzą. Cello gra pełnymi frazami, melodica stawia stemple fonii i plastry
ciszy, a saksofon śle drony, także zdobione momentami bezdźwiękowymi. Muzycy
nieustannie szukają strategii minimalistycznej i na ogół są w tym skuteczni. Na
ostatniej prostej Martina preparuje wiolonczelę, a Panowie dramaturgicznie
milczą.
Air by Asmus Tietchens & Dirk
Serries
Pozostajemy w obszarze improwizacji konceptualnej, realizowanej wg zadanych wcześniej scenariuszy.
Poniższy duet, to jakby wariacja na temat idei Tonus. Żywe instrumenty, na
których gra Dirk Serries (kolejno – klarnet, melodica, concertina,
akordeon, harmonika i ponownie klarnet), poddawane są tzw. zabiegom (treatments), za które odpowiada Asmus
Tietchens. Sześć części, ponad 55 minut.
Uruchamiamy wyobraźnię, bezwzględnie nam się przyda. Na wejściu
słyszymy małą orkiestrę fletów, która w głębokiej jaskini snuję balladę
powitalną, być może to jednak chór aniołów wiecznie potępionych, który płynie z
grubą warstwą ciszy pomiędzy zębami. Oto świat dźwięków niemal post-akustycznych,
generowanych przed nie do końca zdiagnozowane źródła. Wielkie organy natury,
które w duchu głębokiego minimalizmu, bystrze repetują.
Nagranie zdaje się być kolejnym wyjściem Serriesa poza
artystyczną strefę komfortu. Dźwięki żywych instrumentów zostają wpreparowane w
ciepłe podmuchy powietrza (Air!), przemodelowane
ideą post-ambientu, nasączone metafizyką. Całość wydaje się delikatnie nierówna,
zdecydowanie atrakcyjniejsze są momenty ulotnych dźwięków, przefiltrowanych
przez ciszę. Inne, te bardziej dosadne (np. z concertiną) wydają się zbyt
cielesne, dosłowne, zbyt dopowiedziane. Najciekawsze są bez wątpienia dwa
ostatnie fragmenty płyty. Najpierw dźwięki harmoniki – mroczny kosmos wyjątkowo
zmysłowego ambientu, potem zaś klarnet, który śpiewnymi strumieniami przywołuje
klimat elektronicznych czasów Serriesa spod znaku vidnaObmana. Finał płyty
rekompensuje naprawdę wiele.
Impetus by Serries/ Vanderstraeten/ Verhoeven
Niezwykle ochoczo powracamy do muzyki swobodnie
improwizowanej! Wieczny duch minimalizmu nie będzie jednak opuszczał muzyków,
zwłaszcza w kilku kluczowych momentach Impetus,
niewątpliwie ekscytującego spektaklu o takiej właśnie nazwie. Dirk Serries na
gitarze akustycznej, Kris Vanderstraeten na instrumentach perkusyjnych oraz Martina
Verhoeven na fortepianie. Ponownie Sunny
Side Inc. Studio, grudzień 2018 roku. Pięć fragmentów, łącznie prawie 44
minuty.
Opowieść tria rozpoczynamy od powolnego głaskania
instrumentów, pierwszych zwodniczych interakcji, zwinnych preparacji, małego drummingu, posuwistego piana i skromnej
gitary, która choć akustyczna wedle opisu płyty, na początku pobrzmiewa
drobinkami prądu. Oto przed nami full free improv, realizowane od startu
niezwykle pieczołowicie. Początkowo szyte gęstym ściegiem, potem from time to time, nabierające znamion
czystego minimalizmu. Niuanse, detale, szczegóły i drobiazgi, to elementy
składowe tej historii. W pierwszej odsłonie dominują akcje i adekwatne reakcje,
specyficzne i błyskotliwie call &
responce. A na finał części nawet coś na kształt estetyki click piece, idei znów wprost z głowy
Johna Stevensa. Druga opowieść zaczyna się kojącym spokojem narracyjnym. Dźwięk
za dźwięk, ale wszystko bliskie detailed
minimal - konsekwentne wzmagania z naturą dźwięku ultra akustycznego,
surowego, pełnego czerstwej urody. Całość ładnie się zazębia, czemu pomagają
perkusjonalne, dość aktywne błyskotki.
Część trzecia, najdłuższa, przywołuje w pamięci klimat
akustycznych przygód Dereka Baileya, nie tylko na poziomie gitary, ale także
perkusjonalii. Muzycy świetnie na siebie reagują, a nic co boskie, nie jest im
w tym momencie obce. Narracja w fazie początkowej i środkowej szybko nabiera intensywności
i gubi schowany za kołnierzem minimal. Z czasem akordy piana i powstrzymująca
się od nadmiernych emocji gitara, starają się konstytuować minimalistyczny pragmatyzm
tej improwizacji. Narracja osiąga stan wielowymiarowego szumu post-akustycznego,
by w finale utonąć w półdronowej repetycji gitary. Czwarta improwizacja wyprowadza
ideę minimalizmu zdecydowanie przed szereg. Jeden akord piana, coś zaskrzypi na
małym werblu, przypadkowy owad usiądzie na gryfie gitary. Wszyscy dość
skutecznie poszukują wiecznej ciszy. Po połowie utworu wykazują się jednak większą
aktywnością, baa, w fazie finałowej zagęszczają opowieść do poziomu zbliżonego
do początku spektaklu. Ostatnia improwizacja podtrzymuje intensywność końcówki
poprzedniej. Preparacje perkusjonalne, szorowanie strun gitary, stukot
fortepianowych młoteczków. Narracja żwawa, pod koniec osiąga nawet stan
półgalopu, z okruchami acoustic noise.
Piękny finał równie wyrazistej płyty.
*****
Imponującą listę październikowych premier A New Wave Of Jazz uzupełniają dwa
krążki z muzyką skomponowaną, autorstwa Antoine’a Beugera. Pierwsza zwie się Traces Of Eternity, a podmiotem
wykonawczym jest pianista Dante Boon (nagranie studyjne, maj 2019 roku). Druga,
to Now Is The Moment To Learn Hope, a
podmiot wykonawczy jest bardziej rozbudowany - The Extradition Ensemble w
składzie: Loren Chasse na dzwonku, Brandon Conway na gitarze klasycznej, Sage
Fisher na harfie, Matt Hannafin na bowed
crotale, Branic Howard na gitarze traktowanej smyczkiem, wreszcie Evan
Spacht na puzonie altowym.
Muzyka zawarta na obu albumach wpisuje się w model
minimalistyczny, jaki zwykł proponować Tonus w każdym swoim wcieleniu. Oczywiście
atencja muzyków przesunięta jest z procesu improwizacji ku modelowi
performatywnej realizacji założeń artystycznych kompozytora. Polecam w
kategorii bardzo udanego odsłuchu meta
relaksacyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz