niedziela, 13 października 2019

Agusti Fernandez! William Parker! Susie Ibarra! One Night At The Joan Miró Foundation!


Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana, kilka tygodni temu.


W natłoku nowych nagrań muzyki improwizowanej, powstających jak grzyby po deszczu w każdym zakamarku naszego globu, czasami trudno znaleźć moment, by … przypomnieć sobie starsze nagranie lub wznowić takie, które wydane zostało onegdaj i osiągnęło np. status out of print.

Fundacji Słuchaj taka sztuka się udała. Dwie dekady od pierwszego wydania ponownie możemy dziś posłuchać wyjątkowego koncertu, jaki odbył się w Barcelonie, w 1998 roku, w sali koncertowej fundacji Joan Miró, w trakcie którego pianiście Agusti Fernandezowi towarzyszyli niebywali goście zza Wielkiej Wody – William Parker na kontrabasie i Susie Ibarra na perkusji. Po prawdzie nie wiem, czy nakład pierwszego wydania został wyczerpany (w każdym razie, ja mam na półce), czy też nie, ale w kontekście zawartości samego koncertu, nie ma to aż takiego znaczenia. Trio wykonało wówczas cztery improwizacje, które trwały łącznie 63 minuty i 53 sekundy. Z radością zaglądamy do środka.




Pierwsze dźwięki koncertu, to krótkie, urywane frazy wprost z klawiatury fortepianu. Tuż obok garść zmagań ze strunami i mały balet talerzy. Stylowe, drobiazgowe wejście w temat, ale od samego początku z odpowiednią porcją dynamiki. Agusti stawia na intensywność godną Cecila Taylora, Susie smakuje odmłodzonym Sunny Murrayem. A William? No tak, on może przypominać wyłącznie siebie! Trio nabiera typowej dla tego ostatniego muzyka motoryki już po 180 sekundach. Free jazzowa narracja toczy się niezwykle kolektywne, z delikatnym wyeksponowaniem piana i przemożnego bogactwa perkusjonalii, pełnych męskiej mocy w kobiecych rękach. Parker plecie swoje rytmiczne pętlę niczym mantrę, pełne dynamiki i melodyjności. Agusti zdaje się być zwinny jak kot, przebiegły jak lis, no i te jego tygrysie pazury na zakrętach! W połowie 11 minuty pianista milknie, zostawiając przestrzeń dla intrygującej ekspozycji duetowej. Gdy powraca, wchodzi w duet z kontrabasistą – wyrazisty i mięsisty, po chwili chytrze skomentowany talerzami. Już po kilkudziesięciu sekundach trio osiąga stan kipieli, a pianista wręcz demoluje klawiaturę. 20 minuta wyznacza czas pierwszego, wyraźnego stoppingu – kontrabas jakby wbrew tej intencji, jedzie po swoje, ale pozostali uczestnicy spektaklu gaszą swoje ogniste płomienie, repetują i szukają nowego otwarcia. Gdy owo nastąpi, Fernández decyduje się na wyżej zestrojowe pasmo, Ibarra zaś adekwatnie przesuwa akcenty w kierunku perkusjonalii. W 25 minucie Parker włącza do gry smyczek i czyni naprawdę błyskotliwą ekspozycję, w czym w ogóle nie przeszkadza mu dynamiczny flow jego partnerów. Ale to właśnie oni gaszą ostatni płomyk pierwszej, ponad półgodzinnej części koncertu.

W drugi odcinek wprowadza nas Agusti i jego firmowe preparacje. Kontrabas podchwyca wątek, Susie opukuje werbel i tomy. Smyczek – na dokładkę - dodaje całości blasku i urody. Narracja robi się gęsta, choć zupełnie pozbawiona jest dynamiki pierwszej części. Krok za krokiem muzycy jednak nabierają wiatru w żagle, nakręcają się wzajemnie niczym sprężyny zegarka. Nim jednak postawią na większą dynamikę, jeszcze krótki moment na solowy popis perkusistki, a także garść zadumy znad klawiatury. Drive pojawia się na finał części, nie jest nadmiernie ekstremalny, raczej smakuje dobrym bluesem. Finał z udziałem szczoteczek – bardzo stylowy.

Trzecia opowieść – na wejściu niemal klasyczne piano z ciepłej klawiatury, lekki i zwinny kontrabas, także bardzo spokojny drumming. Trio pięknie nabiera dynamiki, piano zdobi proces skromną repetycją. Precyzyjny flow, dbający o niuanse, ale konstruowany już w niezłym tempie. Już bez skojarzeń w głowie recenzenta – tu każdy przypomina wyłącznie siebie! W 8 minucie Agusti gotuje się w 100 stopniach, a amerykańska sekcja płynie niczym okręt podwodny o napędzie atomowym. What a game! Zmysłowy smyczek na gryfie kontrabasu dostaje zadanie tłumienia emocji. Piano skacze ku górze, a drżą talerze. Finałowa prosta tryska urodą godną największych (bo tylko tacy są na scenie!). Gently silence after!

Czas na kodę tego niezwykłego koncertu - czule, zmysłowo, precyzyjnie, klawisz po klawiszu. Dudnią tomy, kontrabas naprzemiennie pizzicato i arco. Cool jazzowa narracja ze smakowitym smyczkiem w roli głównej. Siła meta melodyki. Po pewnym czasie pianista przejmuje dowodzenie i snuje wyjątkowo błyskotliwy pasaż, tuż obok drżą talerze, a smyk rysuje ostatnią pętlę. Gromy oklasków z jasnego nieba – nie może być inaczej!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz