piątek, 27 marca 2020

Serries, Webster, Verhoeven and Taylor! A New Wave Of Jazz bites in the front of spring, episode 1!


Dokonania labelu A New Wave Of Jazz, dowodzonego przez belgijskiego gitarzystę Dirka Serriesa, śledzimy na bieżąco. Liczący ponad 20 pozycji katalog ponadgatunkowej muzyki improwizowanej omówiliśmy szczegółowo w wielu prezentacjach. Zainteresowanych odsyłamy do licznych postów otagowanych imieniem i nazwiskiem szefa wydawnictwa.

Czasy są wyjątkowo ciężkie, ale świetniej muzyki nie powinno zabraknąć nam nawet przez moment, albowiem na połowę kwietnia rzeczony wydawca zapowiada aż osiem premier! Będziemy je czytelnikom Trybuny sukcesywnie przybliżać. Dziś - na dobry początek - trzy soczyste petardy akustycznego free improv – najpierw duet saksofonu i gitary, potem trio, powstałe w rezultacie poszerzenia pierwotnego duetu o fortepian, wreszcie kolejne trio, w którym miejsce saksofonu zajmie altówka (jakkolwiek poprzedzone … duetem gitary i altówki w pierwszym secie).




Colin Webster & Dirk Serries  Light Industry (A New Wave Of Jazz, CD 2020)

Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht, wrzesień 2019; Colin Webster - saksofon altowy oraz Dirk Serries – gitara akustyczna. Sześć części, 42 minuty.

Ulubieni muzycy tej części improwizowanego świata (przynajmniej z perspektywy tych łamów) od pierwszego dźwięku wiodą opowieść ścieżką gęsto usianą dźwiękami. Surowa, niemal bailey’owska gitara i prychający, niczym kot w infekcji, saksofon altowy, nie bez agresji i z pewnością bez niedomówień, patrzą sobie prosto w oczy i nie mają jakichkolwiek artystycznych wątpliwości. Gdy alt osiągnie pierwszą fazę śpiewności, spirala narracji będzie już pracowała na pełnych obrotach. Nawet, gdy po czasie, dynamika ich dialogu nieco siądzie, brnąć będą dalej metodą dźwięk za dźwięk. Potem jeszcze krótka faza imitacji, a po wejściu Colina na najwyższy poziom kreatywności, krok w pół galop i piękny finał gotowy! Druga historia trzyma się przyjętej na wejściu estetyki – kolektywnie, ciało w ciało, bez respektu – muzycy zdają się jednak operować szerszą paletą środków wyrazu. W dalszej części Dirk stawia na nieco luźniejsze struktury, Colin zaś parska i rży niczym koń. Zejście w ciszę, w połowie utworu, to już majstersztyk! A po restarcie Colin znów udowadnia, iż saksofon altowy, to jego prawdziwy oręż doskonałości.

W kolejnej części muzycy generują fonie niemal meta riffami, są flażolety i dziki piski spod dysz. Dużo kantów i soczystych zadziorów, czynionych z pełną mocą. Po czasie Dirk nabiera tempa i gęstości, Colin, dla odmiany, dmie suchym powietrzem nad wyraz przestrzennie. Czwarta opowieść delikatnie wyhamowuje. Gitarzysta liczy struny, saksofonista klei smukłe półdrony. Kind of very dirty ballad for non lucky loosers! W połowie tej pieśni muzycy nabierają wigoru i pasji niszczenia, w kompulsywnej histerii docierają do ostatniego dźwięku.

Modulowany i preparowany dźwięk na strunach gitary wprowadza nieco tajemniczości do kreowanego obrazu rzeczywistości. Tuba dyszy, skwierczy i piszczy – dla podkreślenia wagi sytuacji. Muzycy, jak na mistrzów w swoim fachu przystało, i ich bystre dźwięki w piękny sposób nabierają stosownej gramatury, masy i ciężaru właściwego. Akustyka nagrania eksploduje urodą! Czas na finałową improwizację – dysze saksofonu stukają jak metronom, gitara śle filigranowe drobiny fonii, niespodziewanie nasiąknięte bluesem. Narracja wydaje się nabierać bardzo cielesnego wymiaru, jakby każdy dźwięk lepił się do drugiego. Gdy w końcu alt zacznie śpiewać, będzie snuł flow niepozbawiony akcentów percussion. W tym czasie gitara, step by step, nabierze dynamiki i powiedzie opowieść ku efektownemu zakończeniu. Gdy wejdzie w fazę repetycji, alt znajdzie ciszę, a światło zgasi kolejny … metronom, tym razem wzbudzony na gryfie gitary.




Serries/ Verhoeven/ Webster  Praxis (A New Wave Of Jazz, CD 2020)

Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht, grudzień 2018; Dirk Serries - gitara akustyczna,  Martina Verhoeven – fortepian oraz Colin Webster – saksofon altowy. Siedem części, 42 minuty.

Zaczynamy w aurze minimal – pojedyncze struny gitary, majstrowanie przy dyszach saksofonu, suche, martwe półakordy piana. Trio, które znamy z improwizacji pod szyldem Tonus, tu w okolicznościach studyjnych, będzie jednak nabierać mocy i co rusz parskać emocjami. Już po paru chwilach piano bije, niczym zegar wieczności, wokół zmyślne preparacje, dużo powietrza i ciszy pomiędzy frazami. Po męskiej stronie narracji nie brakuje tajemniczych ekspozycji szumiąco-tłoczących. Całość kąsa zmysłowością i zwinnie przenosi nas do drugiej opowieści. Tu dostajemy nieco inne dźwięki, choć schemat improwizacji wydaje się bardzo podobny. Saksofon dmie dronowo, gitara i piano stawiają na krótkie, urywane frazy, przy czym ta pierwsza plecie opowieść, gdy to drugie sieje kontrapunkty. Na wszystkich możliwych strunach nie brakuje preparowanych dźwięków. Trzeci epizod, to oddechy z tuby, struna na strunie, raz nisko, raz wyżej, ciasna, czerstwa narracja. Gdy przybywa masy i mocy, przybywa też niezbywalnej urody, zwłaszcza, gdy gitara zacznie przypominać suwnicę przemysłową (zapewne za sprawą smyczka). Kolejna część jeszcze dosadniej korzysta z preparacji strun i dronów z tuby. Pojedyncze akordy piana stawiają stemple nieskończoności, nadając całości mroku i swoistego majestatu. Tytuł improwizacji (Inercja), zdaje się być strzałem w dziesiątkę. Opowieść staje w miejscu, trzeszczy każdym szwem, skomle o łyk wody.

Piąta opowieść budowana jest początkowo z filigranowych fonii, akustycznych mikro zdarzeń. Cisza i szmery, duch minimalizmu i dramaturgiczna nieśpieszność. Małe struny, półakordy, martwe dysze i samotne klawisze. Po pewnej chwili dźwięki zaczynają lepić się do siebie, a alt inauguruje piękną serenadę, jakże websterowską! W szóstej, przedostatniej improwizacji, muzycy zdają się dostarczać nam wszystko, co najlepsze – rezonująca gitara, dron saksofonu, głębokie, strunowe fonie z dna fortepianu, a całość okraszona bystrymi repetycjami. W drugiej części utworu gitara także zaczyna lepić się w dron, dobrze wykorzystuje smyczek. Piano konsekwentnie trzyma się minimalistycznej estetyki. Na zakończenie wszystko cudownie wybrzmiewa na rezonujących strunach tego ostatniego. Czas na finałowy epizod – Dirk liczy struny szorstkim smykiem, dysze Colina kolebią się w oparach wątpliwości, piano Martiny – dla odmiany – śle hałaśliwe akordy. Narracja buduje się od ściany do ściany, z wyjątkowo dużą amplitudą drgań mocy. W dalszej fazie nabrzmiewa, fonii jeszcze przybywa, a struny skwierczą i dygoczą na wietrze. Emocje rosną z każdą sekundą. Ostatnia prosta wydaje się najbardziej ekspresyjnym fragmentem tej doskonałej płyty.




Serries/ Taylor + Verhoeven  An Evening at Jazzblazzt (A New Wave Of Jazz, CD 2020)

Live at Jazzblazzt, Neeritter, Holandia, czerwiec 2019; Dirk Serries – gitara akustyczna, Benedict Taylor – altówka oraz Martina Verhoeven – fortepian (jedynie w secie drugim). Cztery części, 62 i pół minuty.

Słowo się rzekło, zatem najpierw gitara i altówka! Ta pierwsza stawia zasieki, pięknie nawiązując do stylistyki the one and only Dereka Baileya, ta druga tańczy na gryfie, mając lekko zabrudzony sound. Dźwięki lepią się do siebie od pierwszej sekundy - reakcje w następstwie akcji, pojedyncze frazy w opozycji do ataku masywnych fonii. Dirk stawia na precyzję, częściej konstruuje rwane, riffowe ekspozycje, Benedict preferuje dłuższe frazy, przeciąga linę, pojękuje i zawodzi. Gdy po czasie obaj zwolnią, kroczyć będą z maestrią bluesa po wyjątkowo ciężkiej nocy. W dalszej kolejności nie ominie nas faza bystrych imitacji, zamiany ról (kto i co tu gra?), czynionych w blasku metafizycznej wręcz akustyki. Jest i faza zmysłowego serfowania po gryfach, a także faza perkusjonalna. Całość narracji zdaje się zionąć ogniem, raczej stroni od głaskania ciszy, które znamy choćby z poprzedniej płyty duetowej tych artystów. Drugi fragment pierwszego seta stawia na mrok, preparacje, rwane, tajemnicze frazy. Pod strunami gitary tli się psychodeliczny swąd, reakcje altówki wyłącznie w klasie mistrzowskiej. Na finał muzycy schodzą w okolice ciszy, gitara stawia na minimal, a altówka na kreatywny skowyt.

Set drugi, zatem pierwotny duet wzbogaca fortepian, którego udziałem jest rozbudowane, preparowane intro. Altówka stawia perkusyjne stemple, a piano - niczym mała orkiestra - czyni akustyczne cuda. Po chwili gitara zgryza się w fakturę preparacji. Całość nie stroni od ostrych, kanciastych dźwięków, sporo dzieje się tu w myśl metody call & responce. Zmysłowe, jakże cielesne i emocjonalne igraszki, niepozbawione jednak dramaturgicznych salw ciszy i kreatywnego zaniechania. W połowie ósmej minuty, udane spowolnienie – echo pustych fonii, minimal w rozkwicie, cuda post-akustyki, nikt nie wie, kto jest odpowiedzialny za dany dźwięk. Po chwili następuje faza wyjścia -  altówka tańczy i śpiewa, pozostałe instrumenty grzmią i preparują. Narracja nabiera epickiego rozmachu. Panowie wchodzą w zapaśnicze suplesy, Pani kontrapunktuje metafizyką otwartego pudła rezonansowego fortepianu. Gdy czas już nadejdzie (okolice 20 minuty), to właśnie Martina, za pomocą delikatnie klasycyzujących grepsów, sprowadzi partnerów na dobrą drogę. Faza ciszy, akustycznych dronów, rezonujących mgławic post-dźwięków. W chwilę potem spiralę nowej opowieści nakręca altówka. Muzycy niespodziewanie szybką osiągają wysoki poziom głośności. Finał pierwszej części drugiego seta upływa nam na degustacji długich pasm akustycznej gitary.

Drugi akt koncertu tria, znacznie krótszy, rozpoczynają strunowe, repetujące pląsy. Piano wydaje się lekkie, niczym pawie pióro. Altówka pcha całą opowieść do przodu, gitara tworzy wielowarstwowe tło, a piano preparuje i kontrapunktuje, niczym cerber ładu i porządku. Cudowny chaos kreatywnego dysonansu! Benedict znów tańczy, skrzeczy, niczym kuropatwa, Martina mantruje na gołych strunach, gitara Dirka lśni tajemnicą. Nim muzycy osiągną ostatni dźwięk, napotkają jeszcze plaster ciszy, po czym, w absolutnym skupieniu, brnąć będą dłuższymi frazami ku napisom końcowym. W ramach wisienki na torcie altówka zmysłowo zedrze z siebie skórę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz