Yodok III – niebywała formacja złożona z gitary elektrycznej,
amplifikowanej tuby i perkusji - w ciągu mijającej dekady wyniosła improwizowany
dark ambient do rangi sztuki. Jesteśmy
z nią od pierwszego dźwięku, jaki wydała i dziarsko donosimy o jej wszelkich
aktywnościach edytorskich (linki do starych tekstów na końcu dzisiejszej
opowieści).
W trudnych czasach zarazy życie muzyczne winno toczyć się
dalej. Na przełom września i października trio zapowiada nową płytę (pierwszą studyjną
od sześciu lat!) i skromną trasę koncertową. Niektórzy czynią wiele, by
zahaczyła ona o Polskę i pewien ambitny festiwal muzyki improwizowanej w
Poznaniu. W oczekiwaniu na ów zacny fakt, muzycy w styczniu br. zamieścili na
swojej stronie bandcampowej zbiór koncertów (dokładnie ośmiu!), które nie były
dotąd publikowane.
Historia każdego koncertu grupy Yodok III wygląda mniej więcej
tak samo - od ciszy wyczekiwania na pierwszy dźwięk po finałową ścianę dźwięku.
Scenariusz ten sam, wykonanie zawsze inne, wszak mówimy o muzyce
improwizowanej! A na scenie wygląda to mniej więcej tak:
Gitara elektryczna,
przystawki, przetworniki dźwięku - po lewej stronie sceny, patrząc z
perspektywy odbiorcy. Tuba i flugabone (instrument dęty, coś pomiędzy tubą a
trąbką) podłączone do amplifikatorów wielkiej mocy, po prawej. Na samym środku,
pełnowymiarowy zestaw perkusyjny (…). Gitarzysta nazywa się Dirk Serries i na
ogół siedzi na krześle, mając swój iskrzący prądem instrument strunowy
rozłożony na kolanach. Tubista, to Kristoffer Lo. W trakcie koncertu na ogół
klęczy. Obok leży wielka tuba, która jest dramatycznie okablowana. Muzyk dmie w
nią właśnie w pozycji na kolanach i manipuluje potencjometrami. Perkusista -
Tomas Järmyr zasiada za zestawem bębnów i talerzy. W jego przypadku trudno o
inną pozycję. *)
Zapraszamy do odbycia z nami ośmiu niebanalnych podróży
dźwiękowych!
Jazzhouse 45:13
(Kopenhaga, 28.04.2017)
Ciemność sceniczną narusza delikatny ambient gitary, któremu
towarzyszy szmer talerzy. W tle coś miarowo dudni, potem przestaje i znów
powraca. Pierwsze dźwięki z prawej strony sceny dobiegają do nas w połowie 6
minuty – pasaż Lo brzmi bardziej gitarowo niż ambient Serriesa. Narracja
formuje się w dwa strumienie ambientu i towarzyszące im bijące serce stopy
perkusyjnej. W połowie 13 minuty tuba**) śpiewa już pełnym gardłem, gitara
idzie w ślad za nią, a perkusja dla odmiany milknie. Narracja płynie wytrwale,
ma swoją dynamikę, ale pozostaje łagodna i emocjonalnie wyważona. Z czasem
narasta, a rolę koła zamachowego zdaje się pełnić przed wszystkim perkusja. Przy
okazji prawa flanka zaczyna generować kolejne pasma krzyczącej fonii. Po
krótkim wyhamowaniu (perkusja jest czujna!), począwszy od 29 minuty, delikatnie
rozhisteryzowana tuba daje sygnał do budowania finałowej ściany dźwięku. Proces
ten zajmie muzykom około 10 minut. Każdy z instrumentów dodaje coś od siebie, a
gitara dodatkowo nabiera rockowego posmaku. Gdy wreszcie wall of noise wejdzie w fazę szczytową, najgłośniejszym
instrumentem na scenie okaże się podłączona pod stertę kabli tuba! Tłumienie
rozgrzanego do czerwoności płomienia narracji zaczyna się po upływie 41 minuty
koncertu. Na samym jego końcu cichnąca tuba i bijące serce perkusyjnej stopy
gaszą światło w sposób kardynalny.
Handelsbeurs 39:51 (HA! Festival, Gent, 29.04.2017)
Z mroku wyjątkowo ciężkiej nocy budzą się dźwięki oblepione
porcjami ciszy. Coś grzmi z oddali, ale milknie. Narracja buduje się
kolektywnie ambientem gitary, cichym drummingiem
po samych talerzach i elektroakustycznymi repetycjami po stronie tuby. Wszystko
z delikatną dominacją Serriesa, który snuje piękny chill-out. Opowieść toczy się wyjątkowo stabilnie. Na obu flankach
sporo się dzieje, ale muzykom daleko do jakichkolwiek eskalacji. Spirala emocji
idzie w ruch dopiero w połowie 18 minuty – tuba płynie szerokim strumieniem, z
dużą dawką repetycji, perkusja pracuje w pełnym rynsztunku, a gitara podkręca potencjometr.
Po 25 minucie Lo wchodzi w swoją ulubioną fazę amplifikowanego, śpiewnego meta krzyku. Järmyr ma ochotę zatańczyć,
a Serries poszaleć na strunach. Efektem działań całej trójki jest zwiewna,
lejąca się wyjątkowo szerokim korytem lawa hałaśliwego dźwięku. Od 35 minuty
faza flow down dzieje się równie
urokliwie – ta uwaga dotyczy nade wszystko tuby, która repetuje z wątkami pobocznymi.
Gitara w ambientowej toni, kreśląca piękne meta
riffy i łabędzi śpiew dęciaka są z
nami do ostatniego dźwięku najkrótszego ze znanych nam, wyedytowanych koncertów
Yodok III.
AB 01:15:28 (Dirk Serries' Epitaph event, Bruksela, 08.04.2018)
Sprzęgające się dźwięki generuje najprawdopodobniej sam
amplifikator, jakkolwiek udziału sprawczego muzyków nie należy w tym wypadku
wykluczyć. Pętlą się i zgrzytają, w tle zaś szeleści skromny ambient. Gitara stawia
mikro plamy, brzmiące wszakże bardzo … gitarowo. Narracja tkana z drobiazgów
płynie uroczo żółwim tempem. Po 6 minucie tuba zaczyna wydawać dźwięki na poły
akustyczne – oddycha i parska, cała drży amplifikacją. Lo, niczym hydra o stu
twarzach, jest tu nam w stanie zaserwować każde zdarzenie foniczne! Po kolejnych
kilku minutach gitara pulsuje, perkusja zagęszcza ścieg, a tuba repetuje, szumi
i krzyczy krótkimi frazami syntetyki. Po kilku kolejnych – tuba wręcz … gwiżdże
(Lo, mała orkiestra elektroakustyczna!). Muzycy wchodzą w stan wyższej mocy tuż
przed upływem 20 minuty koncertu, nadal wszakże stawiają kroki z rozwagą i pieczołowitością
(tuba dmie niczym statek parowy!). Najwyższy bieg zostaje włączony krzykiem
tuby z siarczystym posmakiem rocka, a dzieje się to w 27 minucie. Full drumming i soczysty, masywny
ambient gitary, dokładają swoje i w 35 minucie następuje apogeum pierwszego
wątku koncertu. Po kilku minutach muzycy bystrze się tłumią, a na scenie pozostaje
jedynie półdźwięk szeleszczących, jakże żywych perkusjonalii.
Zegar koncertu tyka w niemal zupełnej ciszy. Nowy wątek
rodzi się na gryfie gitary, płynie z samego jej dna. Szmer szczoteczek,
delikatnie drżące talerze i żywa tuba z oddali - narracja budowana jest na
palcach, gently slow motion! Na
bardziej aktywne działania muzyków musimy poczekać do 56 minuty – na flankach
pęcznieją dwa strumienie ambientu, perkusja dokłada do ognia. Każdy pasmo fonii
dodaje milimetr po milimetrze na skali potencjometru. Całość nabiera zarówno mroku,
jak i rockowej ekspresji. Znów krzyk tuby wieści zbliżanie się do ściany
dźwięku. Ambient rozdziera szaty, perkusja grzmi metalami ciężkimi. Finał
koncertu jest niemalże epicki, bardzo efektywny fonicznie. Schodzenie w
kierunki ciszy zaczyna się w 72 minucie. Ostatnie dźwięki wydają talerze.
MTC 58:21 (Kolonia, 23.02.2019)
Wprowadzenie do koncertu budują głównie dźwięki syntetyczne
i post-syntetyczne – dron martwego ambientu, elektroakustyczne pulsacje i
skwierczenia. Przeciwległe flanki okablowanego ambientu ślą rwane frazy inside/outside. Perkusja nieśmiało włącza
się do gry talerzami w połowie 6 minuty. Strona, za którą odpowiada Lo niemal zionie
pyłem piekielnym - dark & black
beauties! Dla odmiany Serries staje na palcach i chce sięgać nieba!
Narracja wciąż pulsuje, Lo dorzuca do ognia pomysł na pomysłem – demon wcielony!
Opowieść wydaje się dość nietypowa dla Yodoka, głównie z uwagi na niebywałą
kreatywność tubisty. Jego instrument śpiewa jak zazwyczaj, ale jednak innym
głosem. Po 18 minucie cała trójka dość szybka wpada we wrzątek – szalejący
Tomas jest sprawcą tego incydentu! Po kolejnych pięciu minutach stoją już pod
ścianą dźwięku – prawdziwe wichry wojny! Nawet ambient gitary rży tu jak stado
bawołów! Moc jest z nimi do 27 minuty, gdy kolektywnie postanawiają gasnąć –
tuba śpiewa z oddali, a drummer
zamiata szczoteczkami w kierunku ciszy. Gdy zostanie sam, pogrąży go mrok, z którego
drogę wyjścia wskaże elektroakustyczne skwierczenie na prawej flance.
Talerze i półdźwięk gitary wprowadzają nas w nowy wątek
koncertu. Tuba zaczyna delikatnie podśpiewywać, towarzyszą jej zgrzyty i
przepięcia mocy, które niczym katarynka zaburzają ład i spokój narracji. Opowieść
toczy się powoli, definitywnie w poszukiwaniu czystych form – ambient gitary, śpiew
dęciaka, mikro perkusjonalia. Stan pełnej
czystości osiągają dopiero w 40 minucie, gdy wszyscy, po obu stronach sceny,
wpadamy w repetytywny chill-out. Przy
okazji odnotowujemy, iż od wielu chwil nie ma z nami perkusji. Ta ostatnia
powraca w połowie 48 minuty i nakręca spiralę emocji. Ściana, do której dążą
muzycy, staje przed nimi w 52 minucie. Wszystko zdaje się śpiewać, krzyczeć, meta radośnie zawodzić – galopujący drummer i dwa pasma całkowicie
wyzwolonego ambientu. Gasną po osiągnięciu stanu zastygłej lawy.
Verkstedhallen
03:41:25 (As
We Fade Out Into The Sweet Stream Of Oblivion, dance/multimedia project,
Trondheim, 07-09.05.2018)
Na finał naszych dzisiejszych podróży po niezbadanych
przestrzeniach dark ambientu, cofamy
się do roku 2018, by uczestniczyć w spektaklu audio-wizualnym pod nazwą własną Yodok IX’ As We Fade Out Into The Sweet
Stream Of Oblivion. Dziewiątka w tytule bardzo zasadna, albowiem trójkę
naszych bohaterów wspierają ci, których moglibyśmy zobaczyć, gdybyśmy byli tam wtedy, a zatem tancerki (Mari
Flønes, Ingeborg Dugstad Sanders, Live Strugstad), mistrz oświetlenia (Ingrid
Skanke Høsøien), scenografii video (Pekka Stokke) oraz dźwięku (Håkon Dalen). Ceremonia
składać się będzie z czterech odsłon.
Session 07.05.18.
Niskie pasmo dźwięków pulsuje miarowo, a wysokie fonie tuby pną się ku górze,
by zaraz drastycznie opaść. Cisza, wyjący dzwonek alarmowy, elektroakustyczne
repetycje małych fraz i mozolnie budujący się ambient gitary, to kolejne
elementy składowe narracji. Pierwszy wzrost aktywności muzyków ma miejsce po 9
minucie (wejście perkusji), a po kilku następnych – pulsary ambientu zaczynają
budować flow, który momentami pracę
Tomasa nawet zagłusza. Konsekwencja muzyków doprowadza ich do pierwszej tego
dnia ściany dźwięku w okolicach 28 minuty, która choć rozlana, zdaje się być
wyjątkowo głośna. Wyjście z ciszy, która ją komentuje, następuje w 36 minucie,
gdy stopa na bębnie basowym i szemrzące amplifikatory organizują nowy wątek
narracji. Budowany jest on w ciepłej aurze elektroakustyki. Po upływie 43
minuty szorstkie i dygoczące z zimna fale ambientu, wspierane talerzami, z inicjatywy
Lo obierają kierunek eskalacji. Wszystko wydaje się tu lepić w jeden masywny,
dronowy flow, który pnie się ku górze
przy wtórze śpiewającej, a potem krzyczącej tuby, a także drummingu Tomasa, który bije na alarm, niczym dobosz. Noise for ever zamiera nagle, jakby ktoś
brutalnie odciął zasilanie (plug out!).
Session 08.05.18. Przestrzeń drży post-elektroniczną głębią, Lo
manipuluje przetwornikami, a wszystko wydaje się być rozsiane dużym pogłosem. W
okolicach 10 minuty tuba zaczyna śpiewać, brzmiąc nad wyraz gitarowo. Pierwsze uderzenie
w talerz ma miejsce chwilę później – misterna plecionka, komentowana flanką Lo,
która brzmi niczym syntezator. Z czasem wszyscy muzycy nabierają masy i mocy,
pełni syntetycznej zadumy. Idą ku górze, ale szczyt narracji osiągają dość
szybko i bez typowych dla Yodok parametrów dobrego hałasu. Następuje cisza,
która drży suchym werblem i matowymi talerzami, a potem odnajduje ambient gitary,
który na kilka chwil całkowicie przejmuje dowodzenie. Lo szuka zaczepki dużym
prądem, ale nie jest zbyt konsekwentny. Narrację zdają się budować teraz
szczoteczki, w tle których systematycznie, ale ślamazarnie budują się nowe
ambienty. Serries zanurzony jest w mroku, Lo w zadumie, a całość zdaje się
nabierać wręcz dubowego, rozkołysanego posmaku. Wybicie 50 minuty koncertu przypomina
już nalot dywanowy, a powstająca jakby mimochodem ściana dźwięku zdaje się być
wyjątkowo urokliwa. Ambient gitary pulsuje, perkusja grzmi pełnym, rockowym
rynsztunkiem, a tuba rozdziera się melodyjnie wniebogłosy. Flow finalizuje się znów metodą plug out.
Afternoon Session
09.05.18. Coś płynie, coś plumka,
dźwięki lekkie, jak pawie pióra. Gitara szuka prądu, tuba realizuje
pre-dźwięki, perkusja czyni podobnie. Intro zdaje się być wyjątkowo tajemnicze
i mroczne, nawet jak na kanony Yodok. W połowie 7 minuty świst z tuby na mega
pogłosie budzi nawet umarłych. Po 13 minucie ambient Serriesa pulsuje, ambient
Lo grzmi, fermentuje na potęgę, a deep
drumming rodzi się w bólach. Sukcesywnie budowany flow gaśnie niespodziewanie po 24 minucie bez noise’owego orgazmu.
Nowy wątek rodzi się na suchym werblu i w pieczarze tuby. Gitara nabiera
czerstwości, masy i siły niejako przy okazji. Flow, choć wielobarwny, realizuje się bez udziału perkusji. Gdy ta ostatnia
w końcu wejdzie do gry i po raz pierwszy tego dnia przyjmie pełny zakres
obowiązków, narracja ruszy w kierunku ściany dźwięku. Finał, na który składają
się dwa wyraźne wątki, skrzy się epickością i mocą rażenia w połowie 46 minuty.
Gaśnie równie błyskotliwie.
Premiere 09.05.18.
W migoczącej małym prądem ciszy coś
budzi się do martwego życia. Suche oddechy inside/outside,
pre-syntetyczne peregrynacje. Oto ambient, który rodzi się w bólach. Gdy w
końcu włączy się deep drumming, wszystkie
dźwięki zioną już mrokiem i niepokojem. Tuba swoją arię śpiewu, przy
akompaniamencie elektroakustyki, zaczyna po upływie 10 minuty. Moc staje się
udziałem wszystkich po 16 minucie – od lewej: dark ambient, deep drums and blues & green ambient! Nie bez
akcentów fonicznej histerii, flow wspina
się na szczyt, ale go nie osiąga. Zaskakujące spowolnienie następuje w połowie
21 minuty. Syntetyczna cisza migocze i repetuje tuż potem. Narrację plecioną z
mikro elementów i meta percussion buduje
Lo samodzielnie. Źródła dźwięku zdają się krążyć po scenie – ambient płynie tym
razem środkiem, percussion snuje na
lewej flance, a tylko elektroakustyczna repetycja Lo zdaje się być na swoim
miejscu. Narracja pęcznieje wyjątkowo wolno, a każdy krok stawiany jest dalece rozważnie.
Przed upływem 40 minuty tuba już śpiewa, oślepiając światłem mglistego poranka,
ambient gitary osiąga coraz gęstszą teksturę, a prawa flanka sprzęga się i czerstwieje. Flow płynie bardzo szerokim strumieniem,
ale mimo włączenia full drummingu, daleki
jest od poziomu hałasu typowego dla tej fazy koncertu Yodoka. Szczyt następuje
po 47 minucie, gdy tuba zaczyna skrzeczeć na poły syntetycznie, gitara atakuje
ambientem, który przypomina rockowe riffy, a pełnokrwiste bębnienie zwiastuje
nadchodzący finał. Ten dzieje się znaną już z tego wydawnictwa metodą plug out.
Wszystkie nagrania dostępne są na stronie https://yodokiii.bandcamp.com/
*) cały tekst dostępny tutaj:
Inne recenzje płyt Yodok III:
**) nie wiemy dokładnie, w których momentach koncertu muzyk,
miast tuby, używa flugabone (przy wysokim poziomie amplifikacji trudno to
zdiagnozować bez obrazu), zatem dla czystości przekazu werbalnego, recenzent za
każdym razem wspomina jedynie o tubie, mimo, iż za dany dźwięk może odpowiadać
akurat … flugabone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz